Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 25.07.2021 uwzględniając wszystkie działy

  1. Księżyc rezonuje… ― przechodzi przez zasłony i drzwi… ― srebrzy się… Nachodzi na moje oczy, odciskając piętno niezgłębionej nostalgii… … utożsamiam się ― z tym ― wizerunkiem… … przystosowuję… W deszczu mżących szarością pikseli ― ostrzą się krawędzie milczących przedmiotów… Wszystko ― głęboko ― oddycha… … zanurzone w dziwnej projekcji czasu… Otwieram żarna powiek … zamykam… Uwalniają się skądś ― jakieś dalekie, niezrozumiałe głosy… … wtopione w chropowate zakłócenia radiowych głośników… Próbuję nawiązać kontakt, wysyłając w eter zakodowaną wiadomość… Z przytkniętym do drgającej membrany uchem… … obracam chłodną, aluminiową gałkę, wsłuchany w monolog wszechświata… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-07-25)
    5 punktów
  2. - Proszę stąd wyjść! - Panie doktorze, ten człowiek umiera... - Dlatego proszę opuścić pokój. - Ach, pan nie wierzy... - Ksiądz nie rozumie? Proszę stąd wyjść!
    4 punkty
  3. Bywam czasami wrażliwym poetą Bywam bezpośrednim chamem Bywam gładki jak mojito z miętą Bywam szorstki aż staje w gardle Bywam zamkniętym introwertykiem Bywam królem sobotniej imprezy Bywam uległy gdy gin z tonikiem Odciąga mnie od pisania wierszy Toksycznym dla atmosfery dupkiem Bywam pełen empatii z otwartą głową Bywam rozdarty bo często nie umiem Wśród innych do końca pozostać sobą
    3 punkty
  4. Nikt by nie zatęsknił Tylko wiersze na nowo otwierane Jak rany na duszy Nikt by nie zapłakał Tylko wiatr szumiący za oknem Przeganiały deszcz Kto by pamiętał Moje istnienie Ty niewzruszony? A może właśnie otworzyłaby się ziemia Gasząc płonące tęsknoty Za tym co nienastąpione Klaudia Gasztold
    2 punkty
  5. nie gniewaj się że kocham Cię niekiedy powierzchownie bo nie mam czasu bo nie potrafię bo nie chcę wgłębiać się w miłość nie lubię dołów nawet miłosnych a zwłaszcza takich
    2 punkty
  6. jakie to piękne kłaść się spać z myślą że jutro będzie ładniej niż wczoraj że pokaże nam iż warto jest żyć bo horyzonty nie są tylko ciemne czasem coś się tli jakie to piękne budzić się widząc uśmiechy nie łzy czuć szczere ciepło od nich bijące słyszeć śpiew ptactwa szum drzew krzyk bawiących się dzieci które przedrzeźnia świerszcz jakie to piękne być świadkiem prawd którymi częstuje bezinteresownie kolejny ale inny dzień
    2 punkty
  7. Inflacja znowu rośnie jak te drożdże w cieście liczne tłumy zawiedzionych na wsi i w mieście co się wybuduje to się potem rozwali jakby im zabrakło okularów do dali grunt że mi jest dobrze i ta ciepła posadka choć bez przerwy wpadkę goni kolejna wpadka od lat mowa trawa a raczej nowomowa a my musimy zaczynać wszystko od nowa kto zrozumie że pieniądze a nie wciąż burze potrzebne są także nie tylko tym na górze a ma się dobrze kto co dzień mnoży pieniądze kto zapragnie spokoju i zastąpi żądze czyszczenia naszych portfeli oraz rządzenia kraj nadzieją płynący tonie w smudze cienia gdzie się podział ten słynny raj na ziemi złoty złote jabłka na drzewach uschły już z tęsknoty a oni żyją tak sobie dzięki podatkom czasem coś fajnego zrobią tylko zbyt rzadko ktoś uśmiecha się ale już nie tak zalotnie po drugiej stronie to samo tylko odwrotnie opozycja ostrzy zęby jak głodna hiena przydałby się dziś na to wszystko … *** Gang Olsena
    2 punkty
  8. Gdzieś, w głębi domu ― kroki i szepty… ― gong zegara, iluminacje umysłu… Przykładam ucho do ściany… Nasłuchuję… Przerasta mnie milczenie rzeczy… ― dalekie nawoływania z pokładów czasu… Przed oczami ― drobinki kurzu… … mżące szarością piksele… To się zbliża… … oddala… … ― przeinacza w wysublimowaną formę niebytu… Otaczają mnie zagadkowe symbole i gesty… … spoufalają się ze mną, mrugają porozumiewawczo… W stojącym lustrze ― odbite światło… … rozedrgane gwiazdy lodowatego kosmosu… Podmuchy wiatru wzruszają wciąż ― jakieś dzwonki… dzwoneczki… Gdzieś obok… Blisko… … bardzo daleko... Pod oknami kroki ― przechodzącej wolno ― samotnej melancholii… Zgięta w pół… … w sięgającej ziemi ― białej, powiewającej szacie… Wzywa ją ― noc… Głaszcze… … ― przytula… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-07-24)
    2 punkty
  9. :) W sumie pisałam ogólnie, natomiast użyłam pierwszej osoby, gdyż miałam uwagi, że wypowiadam się za innych (słuszne). Poza tym to wzmacnia wymowę (chyba :)). Wiem co to dół... :( Masz rację, nie ma góry bez dołu. Górę zdobywa się od podejścia z dołu. Najpierw dół, potem góra :). Problemem jest, by na tej górze utrzymać równowagę, a jak szczyt stromy... nie spaść. A co do powierzchowności, to sporo ludzi (jeśli nie większość) kocha właśnie tak, niestety. Wyłączając poetów :), bo oni często wiedzą, co to dół, także w miłości. Dzięki i również pozdrawiam. @DrzewoMigdałowe @Silver @Radosław @Sennek Dziękuję pięknie :)
    2 punkty
  10. Nie znalazłem innego miejsca na przywitanie, więc postanowiłem przedstawić się tutaj. Jestem nowy i na razie błądzę, czytam i mam nadzieję, że nic nie zepsuję. A jeżeli, to proszę o wyrozumiałość. Piszę teksty tylko krótkie, lub jeszcze bardziej zminiaturyzowane, a przynęcił mnie tu dział haiku. W komputerach jestem kiepski, ale kiedyś wszystko z pewnością tu opanuję. Pomagają mi (i dopingują) dzieci :). Nawet stworzyły mój awatar. Myślę, że będzie dobrze i spokojnie się tu odnajdę. Kwestia czasu. Pozdrawiam.
    1 punkt
  11. Poszukiwanie i zdobywanie pożywienia było i jest jednym z podstawowych dążeń istot żywych, w tym również człowieka. Na ziemiach polskich przez tysiąclecia pozyskiwano żywność poprzez zbieractwo, myślistwo, łowiectwo, rybołówstwo. Nieco później pojawiło się również rolnictwo, które z czasem stało się podstawą gospodarki społeczności żyjących na naszych terenach, ale pozostałe wymienione sposoby zdobywania żywności wciąż funkcjonowały. Były wydajnym i koniecznym uzupełnieniem zapasów i stałego dopływu surowców spożywczych. We wczesnym średniowieczu (od VII wieku do XIII wieku) nastąpiła na terenach ziem obecnej Polski wielka kulturowa zmiana. Około X wieku, wraz z kształtowaniem się państwowości, wprowadzeniem chrześcijaństwa, powoli pojawiają się zakony: benedyktyni, dominikanie, kartuzi, cystersi. Początkowo przedstawiciele tych zgromadzeń byli obcego pochodzenia i dopiero z czasem zaczęli do nich wstępować miejscowi chętni. Systematycznie pojawiające się siedziby poszczególnych zakonów, były nie tylko ośrodkami krzewienia wiary, ale także źródłem wielu nowinek, między innymi spożywczych. W zakonnych ogrodach, obok rodzimych upraw sadzone były nieznane na naszych terenach rośliny, które mnisi sprowadzali z zagranicy do własnego użytku, ale też starali się je upowszechniać. To właśnie tam pojawiły się obce na ziemiach polskich przyprawy, zioła, warzywa i owoce. Istniały trzy rodzaje ogrodów. Wirydarz usytuowany był wewnątrz zabudowań klasztornych, stanowił raczej miejsce rekreacyjne i medytacyjne, niż uprawowe, chociaż porastały go rozmaite rośliny. Na zewnątrz zabudowy, w pobliżu klasztoru, znajdowały się natomiast: ogród użytkowy (hortus), gdzie sadzono, bądź siano przyprawy i warzywa, a także ogród ziołowy (hortus medicus), służący do uprawy roślin leczniczych. Założenie klasztorne obejmowało również cmentarz, na którym sadzono drzewa owocowe, czyli przybierał on charakter cmentarza-sadu. W ogrodzie warzywnym uprawiano przede wszystkim to, co od dawna rosło na obszarze ziem polskich na przydomowych poletkach, czyli bób, soczewicę, ciecierzycę, rzepę, ale też groch, marchew pochodzącą od dzikiej lokalnej marchwi, mającą fioletowy kolor i nieco nowszy asortyment kapustę białą, cebulę, pasternak, czosnek, ogórki, a od końca XI wieku sałatę i pory. Z przypraw natomiast uprawiano: koper ogrodowy, kminek zwyczajny, kolendrę siewną, cząber, wrotycz, bazylię. Warto jak sądzę dodać kilka słów co do niektórych warzyw. Jak zapewne zostało zauważone, wymieniłam powyżej kapustę białą, która już w tym czasie znana była w Polsce. Spożywano ją na świeżo, albo kiszoną. Przymiotnik „biała” jest w tym wypadku bardzo ważny, ponieważ dość powszechnie przyjmuje się, że to królowej Bonie zawdzięczamy kapustę. Owszem, sprowadziła ona ze swojego kraju kapustę włoską, ciemnozieloną o ostrym, korzennym smaku. Podobne perypetie dotyczą marchwi. Na terenach ziem polskich od bardzo dawna rośnie dzika marchew i pietruszka, które dopiero we wczesnym średniowieczu powoli zaczęły być uprawiane. Tymczasem w obiegowej opinii, to właśnie wyżej wspomniana królowa sprowadziła do Polski marchew i pietruszkę. Owszem, kazała przywieźć ze swoich rodzinnych Włoch marchew czerwoną i pietruszkę, obydwie o grubszym korzeniu spichrzowym. Nie były to jednak jakieś specjalne nowości roślinne. Ogórki znane były na naszych ziemiach prawdopodobnie nawet od IX wieku. Przywędrowały z Bizancjum, być może z tamtejszymi kupcami. Jedzone były w formie świeżej rośliny, albo też jako kiszone. Cebula również przybyła od wschodu, za to czosnek pospolity pojawił się dopiero w XII, a nawet XIII wieku z tego samego kierunku. Nasi przodkowie początkowo nie przepadali za nim, tradycyjnie używając liści czosnku niedźwiedziego, porastającego dziko rozległe miejscowe lasy. Dopiero około XV wieku zaczął być używany dość powszechnie. Interesująca jest w tym kontekście historia pojawienia się na terenie Polski winogron. Jak wiadomo integralną częścią Mszy Świętej w kościele katolickim jest wino. Zakonnicy, którzy przybyli na nasze obszary napotkali w tej sprawie poważną trudność. Znano tu miód pitny, kwas chlebowy, piwo, a nawet wino, ale zaledwie owocowe. Widocznie mnisi uznali ten rodzaj wina za pośledni, niegodny i nie przystający do potrzeb, bo niemal od początku importowali z zagranicy na swoje potrzeby wina gronowe. W XII wieku benedyktyni wprowadzili do swoich przyklasztornych ogrodów sadzonki winorośli. Ze względu na ostry klimat, rośliny wymagały osłoniętego od zimnych wiatrów miejsca i szczególnej opieki. Mimo troskliwości bardzo często zdarzało się, że i tak wymarzały. Eksperyment okazał się być raczej nieudany i aż do XVI wieku uprawa winorośli z uporem odnawiana w zasadzie nie wyszła poza próby ich zadomowienia. Dopiero w 1564 roku, na rozkaz królowej Bony, w okolicach Warki, w miejscowości Winiary, założone zostały spore winnice. Sprowadzono do nich sadzonki bardziej odpornych na zimno szczepów winorośli w nadziei, że się zaaklimatyzują. Tym razem próba się udała. Za przykładem królowej, możni tamtego okresu również w swoich ogrodach zaczęli sadzić winorośl i tym sposobem dostępność winogron i rodzimego wina gronowego stopniowo rosła. Wróćmy jednak do zakonnych ogrodów wczesnego średniowiecza. W XI wieku zakon benedyktynów sprowadził piołun, jako niezawodny lek na trawienie, środek do dezynfekcji i przyprawa do mięs. W tym samym czasie pojawiły się w tamtejszych przyklasztornych uprawach: kardamon, czarnuszka siewna, anyż badian. Sadzono również tymianek, używany jako przyprawa i lekarstwo wspomagające trawienie. Roślina ta jednak, jeszcze przez długi czas nie była zielem powszechnie znanym i używanym, a jej uprawa ograniczała się jedynie do ogrodów klasztornych. W Polsce powszechnie hołdowano i stosowano do podobnych celów macierzanki piaskowej. Dopiero za czasów królowej Bony tymianek przeżywa renesans i zaczyna być rośliną znaną, uprawianą i wykorzystywaną powszechnie. Pod koniec XI wieku tak benedyktyni, jak i cystersi zaczęli sadzić w przyklasztornych cmentarzach-sadach brzoskwinie i morele, które rosły obok jabłoni, wiśni, czereśni i rodzimych śliwek. W drugiej części artykułu chciałabym przybliżyć założenie i organizację przykładowego, wczesnośredniowiecznego, w zasadzie samowystarczalnego klasztoru, na przykładzie klasztoru cystersów w Łeknie. Zakon cystersów powstał w 1098 roku w Burgundii we Francji. Jego członkowie nazywani byli szarymi mnichami od koloru ich habitów. Wszędzie gdzie się pojawiali, szybko zdobywali wielkie uznanie i tym sposobem zakon rozwijał się bardzo prężnie. Około pięćdziesiąt lat później pierwsi cystersi osiedli w Polsce, między innymi w wielkopolskim Łeknie i małopolskim Jędrzejowie. Klasztor w Łeknie został założony jako filia klasztoru w Altenbergu pod Kolonią i to stamtąd byli mnisi, którzy go zasiedlili. Z rozmaitych powodów został opuszczony w końcu XIV wieku, a zakonnicy przenieśli siedzibę do Wągrowca. Oprócz źródeł pisanych dotyczących historii klasztoru, badacze mieli do dyspozycji uzupełniające te dane wyniki badań archeologiczno-architektonicznych i interdyscyplinarnych. Klasztor w Łeknie został zbudowany w taki sposób, żeby od najbliższej osady dzielił go obszar co najmniej kilometra. Taki był wymóg założenia kontemplacyjno-medytacyjnego. Powstał na półwyspie Jeziora Łekneńskiego, na miejscu wcześniej istniejącego tutaj gródka wczesnośredniowiecznego, którego konstrukcje zostały rozebrane i wyrównane. Dawne podgrodzie, zajmujące teren u nasady półwyspu, stało się miejscem, gdzie zlokalizowano między innymi warsztaty przyklasztorne (na przykład kuźnie) i inne zabudowania zaplecza gospodarczego. Na terenie półwyspu natomiast, posadowione zostały zabudowania klasztorne otaczające wirydarz i ogród warzywny, zapewne połączony z ogrodem zielnym i sadem-cmentarzem. Dokument fundacyjny klasztoru pochodzi z 1153 roku, ale przypuszcza się i potwierdzają to źródła pisane, że cystersi pojawili się tutaj parę lat szybciej, przynajmniej w 1150 roku, a może i wcześniej. Tyle zajęły procesy lokacyjne, podstawowe uzgodnienia i budowa przynajmniej części zabudowań. Pierwotne uposażenie klasztoru stanowiły trzy wsie: Rgielsk, Staszew i Panigrodz, a poza tym Jezioro Rgielskie i teren zasiedlonego półwyspu, wraz z obszarami przyległymi do granicy ziem sąsiadujących osiedli. Zakonowi przyznano też dochody z rynku i karczmy w Tarnowie Pałuckim, miejscowości przez którą przebiegał szlak handlowy w kierunku Nakła nad Notecią i Pomorza. To wszystko stanowiło solidne podłoże ekonomiczne i podstawę pod rozwój założenia klasztornego. Z czasem tereny podlegające klasztorowi w Łeknie rozszerzyły się przez dary, zakupy i tak pod koniec XIV wieku posiadał on już 32 wsie, w tym 18 osadzonych we własnym zakresie i to właśnie one były podstawą do rozwoju folwarków cysterskich, czyli grangii. Folwarki te pozwalały na prowadzenie własnej gospodarki na ziemi użytkowanej wyłącznie przez klasztor. Do tego doszły jeszcze różne nadania, immunitety i regalia, które dostarczały klasztorowi dochodów. Na przykład spore zyski otrzymywano z targów rozwijających się w posiadanych przez zakon miejscowościach. Od II połowy XIV wieku łekneńscy cystersi mieli też prawo do połowu wszystkich gatunków ryb, dwoma łodziami, na pełnym morzu. Asortyment spożywanych przez zakonników ryb rozpoznano podczas analizy szczątków kostnych znalezionych podczas badań wykopaliskowych prowadzonych w okolicy kuchni klasztornej. Okazało się, że z ryb słodkowodnych były to leszcze, krąpie, jazie, płocie, liny, sumy, szczupaki, okonie i ryby karpiowate, a z ryb morskich jesiotr i śledź bałtycki. Gospodarka cystersów opierała się na rolnictwie i hodowli. Uprawiano m.in. owies, żyto, pszenicę, jęczmień, konopie, proso i inne rośliny. Hodowano bydło, owce, kozy, konie, psy, koty i ptactwo domowe, czyli kury, kaczki i kapłony. Ludzie z przynależnych klasztorowi miejscowości, mieli także zezwolenie na polowania na rzecz mnichów. Podczas badań stwierdzono, że menu zakonników poszerzało mięso zajęcy, dzików, jeleni, łosi, saren, przepiórek i kuropatw. Zidentyfikowano także pozostałości trzech niedźwiedzi i zabijanych zapewne dla skór tchórzy i lisów. Źródła nie wspominają o bartnictwie, ale można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że je prowadzono w pobliskich lasach. Do zakonu należało również sześć młynów i jeden wiatrak, co pozwalało na przemiał własnego ziarna, a także być może ziarna sąsiadów i czerpania z tego zysków. Zakon miał także niewielką winnicę. Materiały archeologiczne pochodzące z wykopalisk prowadzonych u nasady półwyspu pozwalają zidentyfikować rozliczne warsztaty rzemieślnicze pracujące na rzecz klasztoru. Siedziba cystersów w Łeknie słynęła na przykład z dobrze rozwiniętej działalności metalurgicznej i kowalstwa, co potwierdzają pozostałości pieców do wytopu żelaza, brązu i przetapiania srebra. Znaleziono tu także warsztaty murarskie, działające zapewne najbardziej energicznie w czasie budów, a poza tym zidentyfikowano garbarnie, warsztaty rymarskie, ciesielskie, stolarskie, szewskie, tkackie, płóciennicze i inne. Poza tym dopatrzono się rzeźni i piekarni. O klasztorze w Łeknie można by jeszcze wiele powiedzieć, choćby o jego rozplanowaniu, zabudowie, a także różnych odmiennościach prawnych, na przykład odrębności władzy od zarządu miejscowych biskupów, ale to wątki odbiegające od poruszanego tematu.
    1 punkt
  12. Historia pisma i materiałów piśmienniczych to temat rzeka, który zaledwie „liznę” po powierzchni. Sądzę jednak, że warto go poruszyć choćby w zarysie, dla jakiejś ogólnej orientacji i w celu przybliżenia. Skupiłam się na tym co jest nam w pewien sposób bliskie, nie poruszając wielu aspektów dotyczących ludów Ameryki Południowej i Środkowej, większości Azji, Półwyspu Arabskiego i Afryki. Zarówno język, jak i pismo rozwijały się niezależnie w każdej kulturze przez wiele tysięcy lat. Ich rozwój przebiegał rozmaicie, niemniej wraz z bogaceniem się danego języka, powstawaniem nowych słów i środków wyrazu, rosła stopniowo potrzeba zapisywania myśli. W różnych zakątkach świata ludzie w pewnym momencie rozwoju zaczynali poszukiwać i tworzyć narzędzia, które pomagały im uwiecznić rzeczywistość. Najstarsze znane przykłady pisma, pochodzą z Uruk w południowej Mezopotamii i datowane są na 3300 lat p.n.e. Są to gliniane tabliczki pokryte pismem piktograficznym. Pismo tego typu obejmuje serię prostych znaków graficznych, z których każdy oznacza jakiś przedmiot, albo pojęcie. „Dzień” symbolizował wizerunek słońca wstającego nad horyzontem, rysunek nogi oznaczał „stać”, albo „iść”, narysowany zestaw głowy i miski znaczył „jeść”, „jęczmień” przedstawiony był za pomocą kłosa zboża, a „ptak” za pomocą schematycznego rysunku ptaka. Zidentyfikowano już ponad siedemset znaków, stanowiących w sumie bardzo bogaty, złożony zestaw pojęć. Tekstów zapisanych tego typu znakami nie da się przeczytać. Można je zaledwie interpretować, a nawet to sprawia wciąż jeszcze rozmaite problemy. Pismo piktograficzne nie daje nam żadnych wskazówek co do tego jakim językiem posługiwali się mieszkańcy ówczesnej Mezopotamii. Tymczasem, około 3000 lat p.n.e. w Egipcie zaczęło się z wolna kształtować pismo hieroglificzne. Początkowo jako zapis symboli, ale około 2800 lat p.n.e. nastąpił pewien przełom. W tym czasie znakom zaczęto przyporządkowywać konkretne wartości fonetyczne. Tego typu pismo nadawało się już do zapisywania dźwięków mowy ludzkiej. Podobnie było z pismem klinowym, którego nazwa pochodzi od kształtu odcisków rylca trzcinowego. Na przestrzeni 3000 lat, kiedy to pismo egipskie powstawało, rozwijało się i stopniowo zanikało wyparte przez grekę po 332 roku p.n.e., przechodziło ono różne metamorfozy. Hieroglify zawsze były pismem świętym, używanym głównie do zapisywania modlitw, zaklęć i tekstów religijnych najczęściej na ścianach świątyń, grobowców i sarkofagów. Później pojawiło się pismo hieratyczne, będące uproszczoną wersją hieroglifów, używane głównie przez kapłanów i służące do zapisywania tekstów na papirusie. Najpóźniej rozwinęło się pismo demotyczne, stosowane najczęściej wśród ludu do korespondencji i sporządzania dokumentów urzędowych. Już Pliniusz Starszy stwierdził, że bez karty papirusowej trudno wyobrazić sobie cywilizację ludzką, a tym bardziej historię. Dzisiaj może jednak nie tak znowu radykalnie podeszlibyśmy do tej kwestii. Warto jednak z grubsza przyjrzeć się temu materiałowi piśmienniczemu, bo faktycznie odegrał dużą rolę w rozwoju cywilizacji śródziemnomorskiej. Najstarszy zachowany papirus liczy sobie 5000 lat i został odkryty w grobowcu dostojnika z czasów I dynastii. Był to niewielki zwój, na którym nie stwierdzono śladów tuszu, więc nigdy nie był zapisany. Kariera papirusu jako materiału piśmienniczego rozpoczęła się w czasach V dynastii. Z tego okresu pochodzą pierwsze zapisane karty. Stopniowo ich ilość rosła i ze Średniego i Nowego Państwa znamy już całe zachowane do naszych czasów archiwa papirusowe. Między IV wiekiem p.n.e., a IV wiekiem n.e., papirus stał się jednym z głównych egipskich towarów eksportowych, czemu zawdzięcza międzynarodową karierę. Do XI wieku to właśnie ten rodzaj kart używany był przez kancelarię papieską, ale już wówczas papirus zaczyna być wypierany przez tańszego, choć mniej odpornego konkurenta – papier. Pomimo licznych znalezionych tekstów egipskich obejmujących najróżniejsze sprawy i dziedziny życia, nigdzie nie znaleziono opisu sposobu wytwarzania arkuszy papirusowych, ani malowidła dotyczącego tej sprawy. Wiadomo jednak, że surowcem do produkcji tego materiału piśmienniczego był papirus, roślina rosnąca przede wszystkim w Delcie Nilu. Z miąższu łodyg, chronionego przez zewnętrzną korę wyrabiano karty. Z reszty rośliny wyrabiano liczne przedmioty, a kłącza wykorzystywano do jedzenia, albo je suszono i używano jako materiał opałowy. Jedynym źródłem, które daje nam jakieś pojęcie o sposobie wytwarzania papirusu, jest „Historia Naturalna” Pliniusza Starszego z I wieku n.e. Opis jest według znawców tematu bardzo nieprecyzyjny, a w niektórych aspektach mylący. Aktualnie dziko rosnący papirus zanikł w Egipcie całkowicie i nie do końca jest wyjaśnione co spowodowało taki stan rzeczy. Istnieją dwie hipotezy. Jedna mówi, że przyczyną była nadmierna eksploatacja tej rośliny, a inna obarcza winą drastyczne zmiany klimatu i wyschnięcie wielu odnóg Nilu w Delcie. Z Egiptu przenieśmy się do starożytnego Rzymu. W czasach kiedy Juliusz Cezar i Horacy pisali swoje dzieła używając do tego liter alfabetu łacińskiego, w użyciu był pergamin jako materiał piśmienniczy. Do produkcji pergaminu potrzebna jest skóra młodego zwierzęcia, na przykład kozy, czy królika. Należy zanurzyć ją w mleku wapiennym na dwa, albo trzy tygodnie, a po wyjęciu rozciągnąć na desce i usunąć tępym narzędziem sierść. Później odwraca się skórę i oczyszcza jej wewnętrzną powierzchnię z resztek mięsa. Następnie tak przygotowaną skórę naciąga się na drewnianą ramę za pomocą kołeczków i tak pozostawia do wyschnięcia. Na koniec się ją wygładza. Gotowy pergamin jest mało elastyczny, dlatego nie używa się go w całości, ale tnie na karty. Pergamin był znacznie bardziej wytrzymały od papirusu i można było zapisywać obie jego strony, ale miał jeden zasadniczy minus. Jego produkcja była dość kosztowna. Zapewne dlatego niezbyt długo utrzymał się jako materiał piśmienniczy i kiedy już w średniowieczu pojawił się papier, z łatwością go wyparł. A jak zaczęła się historia produkcji papieru? Jak wiele innych wynalazków, od obserwacji natury. Około 100 roku n.e. Chińczyk Cai Lun, doradca cesarza, przez jakiś czas podpatrywał osy. Zauważył, że żeby budować swoje „kartonowe” gniazdo, rozdrabniają one fragmenty roślin i starannie je łączą. Jako ambitny człowiek stwierdził, że skoro tak niewielkie osy to potrafią, to on również powinien. Po długich próbach, pełnych błędów i niepowodzeń doszedł wreszcie do odpowiedniej metody. W potażu, czyli popiele drzewnym gotował rośliny. Z bambusa wykonał ramkę, a z traw i trzciny powiązanych końskim włosiem zbudował sitko ramki czerpalniczej, gdzie osadzała się półmasa celulozy. Po wyschnięciu dawała ona kartę, na której można było pisać. W ten sposób rozpoczęła się historia produkcji papieru. Na obszarze śródziemnomorza znajomość papieru pojawiła się około XIII wieku i dość szybko się rozprzestrzeniła. W Polsce pierwszy młyn papierniczy powstał w 1491 roku w Prądniku Czerwonym. Początkowo papier produkowano z celulozy uzyskiwanej z roślin: słomy, bawełny, skrzypu, konopi i innych. Później wynaleziono jeszcze inne źródło celulozy. Wykorzystywano do tego stare zużyte ubrania, wykonywane przecież z naturalnych włókien. Wrzucano je do wylepionego gliną dołu, zalewano mlekiem wapiennym i zostawiano na około trzy tygodnie. Po tym czasie odzież dosłownie się rozchodziła. Tak spreparowane materiały wrzucano następnie do holendra, czyli urządzenia służącego do rozcierania szmat. Następnie zamaczano tak uzyskany materiał w wodzie, żeby pozyskać celulozę. Kiedy roztwór osiągnął wygląd białej, mętnej cieczy, można było czerpać z niego papier za pomocą ramki czerpalniczej. Góra ramki miała kształt i wielkość kartki papieru, którą chciano osiągnąć. Dolna część to ramka z sitkiem, przez które wypływał nadmiar wody. Czasem na celulozie układano dla ozdoby kwiatki, zioła, listki. Całość zawijano w tkaninę i wkładano do młyna papierniczego, by odcedzić resztę wody. Troszkę inaczej rozwijała się problematyka pisma w Rusi. W XII i XIII wieku Słowianie Wschodni budowali swoją tożsamość kulturową w oparciu o prawosławie. Sztuka pisania i czytania rozwijała się w wyższych warstwach społecznych, ale w swoim poszukiwaniu materiałów piśmienniczych ludzie zamieszkujący te tereny poszli w trochę inną stronę, wykorzystując własne zasoby naturalne. Podczas badań wykopaliskowych odnaleziono kilkanaście zwitków zewnętrznej warstwy kory brzozowej z tekstami w języku staroruskim, datowane na ten okres czasu. Takie zwitki w naukowej literaturze rosyjskiej określa się mianem „gramot na brzozowej korze”. Rosyjscy archeolodzy zgodnie twierdzą, że gramoty były w średniowiecznej Rusi powszechnym sposobem korespondencji. Niewielka ilość znalezionych zapisków to efekt licznych pożarów i najazdów, a co za tym idzie zniszczeń, nawiedzających Ruś od tamtych czasów. Zupełnie innym tropem poszła Skandynawia i jej gwałtowni, nieustępliwi, przedsiębiorczy i zachłanni mieszkańcy, Wikingowie. Mieli oni także swoje drugie oblicze, ludzi wyrafinowanej kultury, zapisujących doznania związane z odbiorem otaczającego ich świata. Potrafili również ten zapis odczytywać. Wikingowie posługiwali się alfabetem runicznym, zapisując teksty w językach północnogermańskich i nordyckich. Najstarsze zapisy datowane są na II wiek n.e. i zawierają imiona własne i niewątpliwie są tekstami magicznymi. Występowały one na różnych przedmiotach, które dzięki temu nabierały walorów amuletu. Inskrypcje te są już w pełni uformowane, stąd podejrzenie, że pismo runiczne musiało jednak wykształcić się dużo wcześniej, być może na przełomie er. Pośrednie przesłanki wskazują, że zanim wynaleziono runy, stosowano na terenie Skandynawii system magicznych znaków, zwanych taikn. Wśród runologów nie ma zgodności co do tego, jak powszechna była umiejętność rycia run, a zwłaszcza ich odczytywania. W pierwotnym założeniu runy nie miały służyć pisaniu w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Miały być to litery magiczne, które należało ryć w drewnie. Długość runicznej wiadomości była ograniczona. Zapisywano krótkie, proste informacje. Długie, opisowe teksty były w tym alfabecie niemożliwe do zrealizowania. Ponieważ w założeniu runy miały być wycinane w drewnie, determinowało to kształt liter. Na pierwotny alfabet runiczny składały się 24 litery, które czytane według kolejności, dały zwyczajową nazwę całego pisma – futhark. Już dawno zwrócono uwagę, że niektóre z liter wykazują graficzne podobieństwo do liter alfabetu łacińskiego (r, i, b, f, u), albo greckiego (beta, sigma). To może sugerować, że alfabet runiczny został wymyślony przez te ludy germańskie, które zetknęły się ze Starożytnym Rzymem. Inna hipoteza mówi, że podłożem mogło być któreś z pism północnej Italii, na przykład etruskie. Najwcześniejsze znaleziska zapisów runicznych są bardzo trudne do odczytania i interpretacji. Prawdopodobnie są odzwierciedleniem bardzo wczesnej fazy języka germańskiego. Być może część wyrazów zwyczajnie później zanikła, stąd kłopoty z odczytem. Rozwój pisma literowego nie zdominował życia codziennego i tradycyjnego przekazywania informacji. Znajomość pisania i czytania zazwyczaj była ograniczona. Z tego zapewne powodu zachowały się bardzo długo tradycje i instytucje opierające się na przekazie ustnym. Jeszcze długo literatura była prezentowana słuchaczom, albo publiczności teatralnej. Nie istniało czytelnictwo w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Epoka pisemnej komunikacji dość powszechnego zastosowania pisma w Europie rozpoczęła się dopiero w XV wieku. Przyczyniło się do tego wynalezienie druku i ruchomych liter przez Johannesa Gutenberga i rozwój przemysłowej produkcji materiału do pisania, czyli papieru.
    1 punkt
  13. przegrał z wiatrem że smutkiem i łzą przegrał z nadzieją oszukał go czas przegrał z prawdą dokuczyła cisza wyśmiał go las zakpiła dal obraziło się niebo tak samo piekło obraziło drzewo echo i kwiat pytam więc was kim on jest że po dupie kopie go świat
    1 punkt
  14. na gałęzi ciepły wiatr wczoraj przysiadł przytulił owoc miłością kołysał jutro powtórzy manewr by nie były same mam pecha jak zwykle w dzisiaj
    1 punkt
  15. Człowiek posiada granicę, przekrój zarysu wnętrza, emocji i odczuć.... Niekiedy zdarza się, że wszystkie granice człowieczeństwa są poruszone, zaatakowane zachowaniem, działaniem innych. Poznanie istoty ludzkiej i świadomość życia ziemskiego pozwala na niszczenie wnętrza kierując się spokojem i nadzieją- czynnikami bogactwa ducha ,które poprzez siłę celu otulają rany tak mocno ,że są w stanie przemilczeć największe ciosy, największe upokorzenie osoby. Struktura przyjęta na przyjmowanie i tylko przyjmowanie jest trudna, ponieważ świadczy to o tym, że ciosy najczęściej zadawane są od ludzi na których przypisany został cel, człowiek z punktu widzenia dobra i zła bije się sam z sobą, ponieważ przyjmowane ciosy podburzają do najgorszych scen dla swoich oprawców ,a zarazem są tłumione przez coś co wchodzi w strukturę duszy. W jednej minucie myśli nienawidzą i pragną zemsty, by w mgnieniu oka zagłuszyć to punktem widzenia ich słabości niepoznania Jedności Drogi. Gdy oprawcy czują się ponad i potrafią usprawiedliwić swoje czyny - ofiara potrafi usprawiedliwić swoich oprawców czując się zawsze na równi ze wszystkimi,a nawet jest w stanie uniżyć się przed oprawcą. ...mechanizm ten śmiało mogę nazwać mechanizmem krzyża, przebicia tak silnego ,że wszystkie kierunki belki pionowej i poziomej przenikają przez siebie mimo innych stron...a odbicie lustra pozwala połączyć strony przecięć w jednokształt.... Krzyż jest przecież symbolem upadku życia ziemskiego, dla wzlotu i tryumfu Punktu już z życia ziemskiego poprzez rozpoznania, widzenie całości, aż po spojrzenie pozaziemskie, duchowe. ...miarą granic jest czas , który przez jednych i drugich jest wyznacznikiem słabości i nicości w sferze Planety Ziemia
    1 punkt
  16. Picie wódki na Westerplatte Picie wódki tutaj na na Westerplatte to nie to samo, co picie w Łomży Jarocinie wódka na Westerplatte przecież nie jest ani gorsza ani lepsza jednak Nagle jak to najczęściej bywa po wódce załączy się wędrowniczek najdzie mnie ochota i wypity z aparatem przewieszonym przez ramię nie do końca poważny i wpadnę pomiędzy ocalałe szczątki betonowych umocnień w krótkich spodenkach w kratę klapkach Kubota niepewnym krokiem niepoważnie zacznę robić poważne zdjęcia lepiej tego uniknąć wolałbym po wódce nie pokazywać się tutaj na Westerplatte ostatnio zawsze ten sam weekendowy scenariusz w ciężarówce w sobotę picie wódki w niedziele dochodzenie do siebie oczywiście do wódki najlepszy jest Bukowski można się sponiewierać tak szczerze do spodu księżyca jedynego gniazda w ścianie spokojnie wypatrywać kaca tak jak się wypatruje nad morzem zachodu słońca ale jak pić z Bukowskim tutaj na Westerplatte czegoś tutaj za dużo albo Bukowskiego albo Westerplatte nie nie nie zaryzykuje no może O`Hara, Świetlicki nie nie jednak i również nie to nie dziś nie w tym wyjątkowym dla historii naszego narodu miejscu nie i nie co więc mam zrobić jakie mam wyjście sam ze sobą zostałem głęboko ukryty w kabinie ciężarówki z głęboko ukrytą butelką wódki tutaj na Westerplatte, sierpień 2020.
    1 punkt
  17. Nowinki spożywcze na miarę czasów. Krótka historia jedzenia na terenach ziem polskich Historia żywienia to dziedzina bardzo szeroka, którą można rozpatrywać pod wieloma względami: na przykład od strony sposobów zdobywania żywności, przechowywania jej, konserwowania, albo też przetwarzania. W tej chwili chciałabym skupić się nad kwestią pojawiania się na naszych terenach nowinek spożywczych. Niemal każda z epok może się nimi poszczycić, choć były to nowości na miarę czasów, nie zawsze spektakularne. Już około 9000 lat p.n.e., kiedy klimat zaczął się stopniowo ocieplać, ludzie żyjący na terenach obecnej Polski zostali zmuszeni do zaakceptowania i dostosowania się do postępujących zmian. Wcześniej tereny te pokrywał przez większość roku śnieg, było bardzo zimno i powszechnym widokiem były stada reniferów, podstawa wyżywienia ówczesnych ludzi. Ocieplający się klimat spowodował wycofywanie zimnolubnej roślinności i zwierząt. Teren zaczęły stopniowo zajmować gęste lasy mieszane z leszczyną, malinami, jeżynami, w których żyły zwierzęta leśne typu sarny, jelenie, żubry, łosie, a z drapieżników na przykład żbiki, rysie, wilki, lisy, niedźwiedzie. Polowano też na ptactwo i podbierano ptakom jajka z gniazd. Bogactwo roślin powodowało, że można było zbierać i wykorzystywać odpowiednie ich części i przeznaczać na pożywienie, albo lekarstwa. Jeziora i rzeki dostarczały ryb, raków, skorupiaków. Spożywano także ślimaki, duże owady, grzyby, podbierano miód dziko żyjącym pszczołom. Wielką zmianę przyniósł okres neolitu (ok. 6000 – 4000 lat p.n.e.). W tym czasie na naszych ziemiach wciąż jeszcze żyli łowcy i zbieracze, utrzymujący się z polowań, łowiectwa, a także zbieractwa i to właśnie był główny sposób zdobywania pożywienia. Nowe zaczęło napływać od południa, przez góry. To stamtąd przedostawały się grupy ludzkie niosące ze sobą umiejętności tutaj nieznane. Ludzie z południa potrafili uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. Były to z pewnością niebagatelne zdobycze, skoro z czasem zostały zaadoptowane przez większość żyjących na terenie dzisiejszej Polski ludzi, chociaż zbieractwo i polowania wciąż były ważną dziedziną uzupełniającą zasoby żywieniowe. Uprawa ziemi i hodowla z czasem upowszechniły się, zakotwiczyły i w zasadzie do dziś są podstawą gospodarki żywnościowej. Wraz z rolnikami pojawiły się na naszych ziemiach nieznane tu rośliny: kilka gatunków pszenic, jęczmień, ciecierzyca i zwierzęta: bydło, kozy, owce. Rolnictwo pociągnęło za sobą zapotrzebowanie na jeszcze inny, tym razem mineralny produkt spożywczy, mianowicie sól. Łowcy i zbieracze, których podstawą żywienia były upolowane zwierzęta, nie troszczyli się o ten surowiec. Zwierzęta na które polowali, szukając instynktownie naturalnych lizawek, źródeł solnych, słonych bagien i roślin słonolubnych, uzupełniały w swoich organizmach zapotrzebowanie na sól. Człowiek zjadając ich mięso, dostarczał własnemu organizmowi odpowiednią ilość tego minerału. Kiedy zaczęto bazować na mięsie zwierząt hodowlanych, sytuacja się skomplikowała. Utrzymywane przy domu zwierzęta, wypasane na ograniczonym obszarze, wyznaczonym przez człowieka, nie miały szans na korzystanie z miejsc słononośnych. Same potrzebowały więc soli, żeby przetrwać, a co za tym idzie nie były w stanie przekazać jej swoim właścicielom. Ludzie odczuwali brak tego produktu spożywczego. Musieli go dostarczyć zwierzętom i sobie. To wtedy rozwinął się handel dalekosiężny, którego przedmiotem stała się między innymi sól. Potrzeba uzyskania soli była również bodźcem do rozwoju lokalnej produkcji. Przykładem może być odkryta przez archeologów osada w Baryczy w okolicy Bochni i Wieliczki, sprzed około 3500 lat p.n.e., gdzie poprzez odparowywanie w glinianych naczyniach, na ogniskach, uzyskiwano sól warzoną. Spiekano ją później w niewielkich, równej wielkości stożkowatych naczynkach i w tej postaci przy pomocy handlu wymiennego, można było ją nabyć od producentów. Naczynia te stanowiły także miarę soli, którą posługiwano się aż do połowy XIII wieku. Tymczasem w XII wieku zapotrzebowanie na sól wzrosło, albo też wydajność źródeł solankowych spadła, ponieważ w okolicy Wieliczki zaczęto drążyć studnie solankowe. Istnieje możliwość, że właśnie w ten sposób w połowie XIII wieku natrafiono na górną warstwę pokładów soli kamiennej i zaczęto ją eksploatować. W kolejnych epokach stopniowo poszerzał się asortyment uprawianych roślin. W epoce brązu doszły m.in. proso, rzepa, groch zwyczajny, bób, soczewica. W okresie wpływów rzymskich zaczęto hodować na naszych ziemiach kury, a do uprawy wszedł, przywieziony przez obcych kupców, burak cukrowy, wykorzystywany jeszcze przez długi czas jako warzywo. Źródłem słodyczy stał się dopiero w XIX wieku. Do tego czasu w Polsce królował miód, a od XIV wieku na królewskim stole, a później również na stołach elit, pojawił się cukier trzcinowy. Lud wciąż do słodzenia potraw używał miodów. Dopiero odkrycie metody uzyskiwania cukru z buraka cukrowego, przełamało ten impas. W 1988 roku Francuz mieszkający w Prusach, Franz Karl Achard opracował metodę produkcji cukru na skalę przemysłową. Zakupił na Śląsku majątek Konary i zorganizował pierwszą na świecie cukrownię. W roku 1826 natomiast, w Częstocicach w Królestwie Polskim, została uruchomiona cukrownia, której właścicielem był Henryk Łubieński. W połowie XIX wieku produkcja cukru buraczanego w Europie rozwinęła się tak bardzo, że zaczęła zagrażać produkcji i importowi cukru trzcinowego. Cukier z buraków był tańszy również dlatego, że produkowany na miejscu. W końcu XIX wieku produkcja osiągnęła taki poziom, że cukier przestał być rarytasem i stał się artykułem dostępnym wszystkim klasom społecznym. Dzisiaj jest to jeden z najtańszych produktów. Tym sposobem dotarliśmy do wczesnego średniowiecza (VII-XII w. n.e.), które było bardzo obfite w nowinki spożywcze. Od tego też czasu następuje głęboka zmiana społeczna, wyodrębnia się władza i możnowładcy, później też mieszczaństwo, pojawiają się domy zakonne. Śledząc nowinki spożywcze będziemy musieli zaglądać do spiżarni i obserwować stoły władców, możnowładców, a jeśli chodzi o wczesne średniowiecze także ogrody przyklasztorne. Już w IX wieku wraz z kupcami z Bizancjum dotarły na nasze ziemie ogórki, które w krajach śródziemnomorskich znane były już dużo wcześniej. Przodkiem ogórka siewnego, który znamy także dziś, prawdopodobnie jest gatunek dziko rosnącej u podnóża Himalajów rośliny. To stamtąd na przestrzeni dziejów, wraz z kupcami trafił do Azji, krajów północnoafrykańskich i europejskich już w starożytności. Starożytni Grecy uważali, że spożywanie ogórków poprawia pracę umysłu, uspokaja serce i tłumi namiętności. Rzymianie natomiast cenili walory smakowe tej rośliny i orzeźwiające właściwości. Do ogrodów przyklasztornych benedyktynów, dominikanów i cystersów pod koniec X i w XI wieku zostało sprowadzonych sporo przypraw i roślin leczniczych na przykład kolendra siewna, kminek zwyczajny, piołun, tymianek, kardamon, czarnuszka siewna, a także morela i brzoskwinia. W XII wieku do ogrodów benedyktynów sprowadzono także sadzonki winorośli. Rośliny ze względu na ostry klimat wymagały szczególnej opieki i osłoniętego miejsca. Niekiedy, pomimo troski wymarzały. Głównie ze względu na te kłopoty, aż do XVI wieku nie upowszechniły się. Zakonnicy z uporem je sprowadzali z pewnością dlatego, że wina owocowe, znane na naszych terenach, uważali za zbyt poślednie, a importowane wina były drogie. Pojawiła się także w XI/XII wieku kapusta biała. Podczas, gdy na dworze władcy, na zakonnych stołach, czy w kuchniach możnowładców pojawiały się obok rodzimych potraw kulinarne nowinki, w kmiecych domach odżywiano się tak, jak od wieków. Może nie była to kuchnia wykwintna, ale z pewnością nie jałowa, czy monotonna. Podstawą wyżywienia były rożnego rodzaju kasze: jaglana, gryczana, jęczmienna, pszenna i z innych ziaren, na przykład z palusznika, czy włośnicy. W kuchni wykorzystywano mąkę pszenną i żytnią. Jedzono groch, bób, soczewicę, wykę, grzyby suszone i kiszone, solone i wędzone mięso zwierząt hodowlanych, czasem też dziczyznę. Poza tym spożywano ryby, słoninę, olej z lnu, konopii, lnicznika siewnego, sery, masło, jaja, miód, ogórki świeże i kiszone, kapustę świeżą i kiszoną, rzepą, marchwią, czosnkiem, cebulą i rozmaitymi owocami: jabłkami, wiśniami, czereśniami, śliwkami. Kmiece stoły wzbogacone były dodatkowo przez produkty zdobyte w efekcie zbieractwa. Całe bogactwo owoców leśnych, grzyby, części rozmaitych roślin dziko rosnących, jajami dzikiego ptactwa, małymi zwierzętami. Z łąk i lasów pozyskiwano również przyprawy m.in. czosnaczek pospolity, tobołki polne, korzeń obrazków plamistych, czosnek niedźwiedzi, chrzan, lebiodkę pospolitą, macierzankę, owoce jałowca i inne. XIV wiek nie zaznaczył się jakoś szczególnie jeśli chodziło o nowinki żywieniowe. Co prawda na stole królewskiej pary królowej Jadwigi i Władysława Jagieły pojawiło się ich sporo, ale nie upowszechniły się zbyt szeroko ze względu na cenność. Nawet te przechowywane na zamku, były trzymane w skarbczyku, pod kluczem, a były to głównie przyprawy korzenne typu imbir, goździki, gałka muszkatołowa, szafran i niezwykle droga wówczas w całej Europie przyprawa, czyli pieprz czarny. W tamtych czasach używano nawet dość obiegowego powiedzenia „drogi jak pieprz”. Przyprawa ta była wykorzystywana także w roli pieniądza, mogła wejść w skład posagu, okupu, czy grzywny. Z czasem cena pieprzu zaczęła stopniowo spadać, wartość maleć i dziś jest to przyprawa tania i łatwo dostępna. Na królewskim stole serwowano również ryż, bardzo drogie cytryny i paprykę sprowadzaną z Węgier, a także cukier trzcinowy. Cukier trzcinowy podawany był na stół jako osobne danie. Jeszcze bardzo długo, bo do XIX wieku był produktem elitarnym, sprowadzanym w tzw. głowach. Stawiano go na stół i służył on do lizania. Także XV wiek nie imponował jakimiś szczególnymi nowinkami kulinarnymi. Na terenach ziem Polski pojawiła się pomarańcza, chociaż głównie na dworach możnowładców, a w kuchniach zaczęto używać liści laurowych. W dworskich ogrodach uprawiano też kilka nowych przypraw: estragon, rozmaryn, kozieradka, szałwia. Duże ożywienie w kwestii kulinarnych nowości z południa wprowadził wiek XVI, a głównie królowa Bona i około 500 Włochów, którzy w tamtym okresie osiedli na naszych ziemiach. Królowej wyraźnie brakowało smaków, które znała z rodzimych Włoch, a głównie różnorodności warzyw i owoców. Na jej stole pojawiły się między innymi: fasola szparagowa, kalafior, karczochy, brokuły, szpinak, sałata, oliwki, koper włoski, pory. Makarony włoskie zastępowały królowej od wieków powszechnie spożywane na ziemiach Polski rozmaite kasze. Sprowadziła do naszego kraju pomidory, ale bardzo długo, bo do XIX wieku nie cieszyły się one dobrą renomą jako rośliny jadalne. Nawet jeśli sadzono je w ogrodach możnowładców, to wyłącznie jako rośliny ozdobne. Dopiero w XIX wieku, choć dość nieśmiało, zaczęto używać owoców tego warzywa do celów kulinarnych. Upowszechniły się jednak dopiero po I wojnie światowej. Na naszych terenach już od około XII wieku znana była kapusta biała, natomiast królowej Bonie zawdzięczamy znajomość kapusty włoskiej: ciemnozielonej, o ostrym, korzennym smaku. U nas znano także i powszechnie używano do celów kulinarnych dziko rosnące marchewo fioletowym zabarwieniu i pietruszkę. Bona sprowadziła z Włoch marchew czerwoną i pietruszkę, obydwie o bardziej mięsistym, grubszym korzeniu spichrzowym. Cytrusy, czyli pomarańcze i cytryny jak wspomniałam, pojawiły się już dużo wcześniej, ale za czasów Bony upowszechniły się w domach magnackich, szlacheckich, a nawet u bogatych mieszczan. Z pewnością nie zawdzięczamy też królowej znajomości przypraw korzennych, które już wcześniej zawitały na nasze ziemie, ale Bona sprawiła, że zaczęto ich używać częściej. Jedynie cynamon pojawił się w Polsce właśnie w tym czasie. Już we wczesnym średniowieczu w ogrodach klasztornych uprawiano tymianek, który wtedy nie przyjął się w naszym kraju. U nas znano, ceniono i powszechnie używano macierzankę. Dopiero teraz w XVI wieku zaczęto używać go bardziej powszechnie jako przyprawy do mięs i innych potraw. W tym czasie pojawiły się też na naszych ziemiach ziele angielskie i bazylia. Na rozkaz królowej Bony w 1564 roku w okolicy Warki, w miejscowości Winiary, założone zostały winnice. Jak pamiętamy zakonnicy już w XI wieku usilnie próbowali uprawiać winorośl z małym powodzeniem. Teraz sprowadzono dobrane do klimatu sadzonki szczepów dość odpornych na zimno w nadziei, że się zaaklimatyzują. Eksperyment się udał. W wieku XVII na polskich ziemiach pojawiły się trzy produkty znane nam do dzisiaj: herbata, kawa i ziemniaki. Herbata została przesłana z Francji przez małżonkę króla Jana Kazimierza w II połowie XVII wieku do degustacji na królewski stół. Z listów króla do żony wiemy jednak, że nowinka ta nie spotkała się z ciepłym przyjęciem. Po prostu nie smakowała biesiadnikom. Jeszcze przez długi czas uważana była za bardzo podejrzany napój i jeśli jej używano, to wyłącznie w celach leczniczych. Uważano ją za doskonały lek na gorączkę. Dopiero za króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który uwielbiał herbatę, pił ją pasjami i propagował jej spożywanie, sytuacja tego napoju poprawiła się. Zaczęła być bardziej znana, a w XIX wieku pito ją już powszechnie. Sprowadzano ją wówczas bezpośrednio z Chin. Zupełnie inna była historia kawy. Trafiła do Polski jako zdobycz wojenna. Przybyła wraz z wojskami biorącymi udział w Odsieczy Wiedeńskiej w 1683 roku. Król Jan III Sobieski był jej miłośnikiem, ale powszechnie uważano ją za niezbyt smaczny napój. Dopiero po kilkudziesięciu latach, na początku XVIII wieku kawa zaczęła zdobywać popularność i coraz większe grono wielbicieli. W 1736 roku w Warszawie została otworzona pierwsza kawiarnia. Napój ten piła tak szlachta, jak i bogaci chłopi, a pod koniec XVIII wieku wydano w Polsce, przełożony z języka francuskiego „podręcznik” dla pijących kawę, doradzający jaką kupować, jak ją przygotować i jak najlepiej podawać. Do końca XIX wieku sprzedawano kawę surową. Palono ją dopiero w domach, tuż przed podaniem. Jan III Sobieski ze swojej wyprawy pod Wiedeń przywiózł jeszcze jedną roślinę, nieznaną w Polsce. Były to ziemniaki. Sadzonki pozyskał z wiedeńskich ogrodów jako nowe rośliny ozdobne, których bulwy podobno można jeść. Kilka bulw również przywiózł, ale ich degustacja nie wypadła pomyślnie. Ziemniaki nie spotkały się jako potrawa z entuzjastycznym przyjęciem i jeszcze długo pozostały ogrodową rośliną ozdobną. Dopiero za czasów króla Augusta Mocnego, panującego w latach 1733-1763, ziemniaki ponownie i tym razem na stałe zagościły na polskich stołach, a ich sadzonki w tym czasie sprowadzano całymi wozami. Wiek XVIII przyniósł ze sobą niezbyt wiele nowości. Na magnackich stołach pojawiły się wówczas szparagi, sprowadzane z Francji bardzo drogie trufle i ananasy. Te ostatnie sprowadził Kazimierz Poniatowski, brat Stanisława Poniatowskiego w postaci licznych sadzonek. Specjalnie w celu ich uprawy założył w warszawskich ogrodach Frascati szklarnie, które dawały rocznie 5000 owoców. Taka ilość zaspokajała zapotrzebowanie magnackich kuchni. W tym wieku na teren Polski trafiły również truskawki. Rośliny te nie występowały w naturze. Zostały wyhodowane w wyniku krzyżówki poziomki chilijskiej i poziomki wirginijskiej, przez botanika króla Francji Ludwika XIV, na wyraźne życzenie władcy, który chciał większych i bardziej słodkich poziomek. Współcześnie ludzie zamieszkujący Polskę nie prowadzą samowystarczalnego gospodarstwa. Nie uzupełniają też swojej diety mięsem upolowanych zwierząt i jedynie w bardzo ograniczonym stopniu korzystają z plonów zbieractwa, czyli na przykład jagód, malin, czy grzybów. Właściwie wszyscy, także w mniejszym, albo większym stopniu rolnicy, liczą na żywność oferowaną przez sklepy. Jej lwia część jest wysoko przetworzona i z trudem można się w niej dopatrywać pokrewieństwa z żywnością naturalną.
    1 punkt
  18. Niejednokrotnie spotykam na swojej drodze osoby, które w pewnym momencie życia marzyły o tym, żeby zostać archeologiem. Niektóre z nich zrealizowały swoje pragnienie, inne z rozmaitych względów nie, wszystkie jednak kusiło coś, jakaś aura tajemniczości, kryjąca się gdzieś w cieniu nazwy tego kierunku nauki. Z archeologią wiążą się bardzo konkretne, czasem nawet wręcz romantyczne skojarzenia: wielkie odkrycia, przygody, skarby w grobowcach azteckich, czy też egipskich władców i tym podobne. Są też tacy, którzy w wynikach badań prahistoryków chcą widzieć przejawy działania kosmitów, jeszcze inni usilnie poszukują śladów istnienia mitycznej Atlantydy. Zainteresowanie przeszłością nie jest wynalazkiem naszych czasów. Towarzyszyło człowiekowi od dawien dawna, a wieści przekazywane były ustnie (z pomocą pieśni, opowieści, legend), graficznie, plastycznie, a od kiedy pojawiło się na danym terenie pismo, to również z jego pomocą. Z czasem zorientowano się, że ziemia kryje wiele tajemnic związanych z zamierzchłymi dziejami i starano się w lepszy, czy gorszy sposób odkryć te sekrety. Jak każda nauka, archeologia rozwijała się powoli. Historia archeologii zajęłaby wiele stron i niekiedy faktycznie przypominałaby pasjonującą powieść przygodową, ale cała reszta wielostronicowego tekstu dotyczyłaby żmudnego procesu zbierania doświadczeń w próbach odkrywania życia odległych przodków. Nazwa archeologia pochodzi z greckiego: archaios, czyli dawny i logos, czyli mowa, opowieść. Termin ten po raz pierwszy został użyty Przez Tukidydesa w „Wojnie peloponeskiej” na określenie najdawniejszych dziejów Grecji, a później w tym samym znaczeniu pojawiał się u Ksenofonta, Puzaniasza i innych starożytnych autorów. Ogólnie ujmując, nauka ta bada dawne dzieje człowieka na podstawie materialnych pozostałości jego działalności, a jej najważniejszym zadaniem jest dążenie do odtworzenia w sposób jak najbardziej pełny trybu i warunków życia dawnych ludzi. Bardzo ważne jest uświadomienie sobie, że badacze zamierzchłej przeszłości zajmują się nie kamiennymi toporkami, glinianymi naczyniami, drewnianymi miskami i innymi znaleziskami, tylko człowiekiem, który kryje się za wszystkimi materialnymi pozostałościami i jego działalnością. Na podstawie odkrytych przedmiotów i kontekstu ich znalezienia, można dowiedzieć się jak kiedyś żyli ludzie. Poznać, a nawet rozwikłać wiele zagadek przeszłości związanych z naszymi bardzo dalekimi i tymi bliższymi przodkami. Ważne jest, żeby pozyskane przedmioty, które nam o tym opowiadają nie tylko wykopać i wydostać z ziemi, ale przede wszystkim odpowiednio udokumentować w konkretnym kontekście. Wtedy przemówią i powiedzą znacznie więcej niż pojedynczy, trzymany w dłoni przedmiot. Znaleziska, którymi zajmują się archeolodzy, to nie tylko drobne rzeczy takie jak: monety, fragmenty naczyń glinianych, broń, czy narzędzia z poroża, ale też pozostałości budynków mieszkalnych i gospodarczych, rozplanowanie zagrody, czy całej osady, jamy zasobowe do przechowywania zapasów, piece garncarskie, solne, czy wapiennicze, groby ciałopalne, albo szkieletowe, resztki stosów, paleniska i wiele innych zachowanych w ziemi dziwów. Na podstawie tych pozostałości, można dokonywać prób odtworzenia w takim zakresie w jakim jest to możliwe, życia naszych przodków. Jak wyglądali, w co się ubierali, co jedli, jak zdobywali i przechowywali żywność, jak wytwarzali przedmioty codziennego użytku, broń, narzędzia z rozmaitych surowców i wiele innych aspektów. Żeby tego dokonać, archeolog korzysta z pomocy wielu badaczy: archeozoologów, archeobotaników, antropologów fizycznych, geomorfologów i innych. Zanim jednak dojdzie do wykopalisk i pobrania próbek do badań interdyscyplinarnych, odkrywca głębokiej przeszłości musi znaleźć informacje o danym stanowisku archeologicznym, które zamierza badać. Przed wbiciem łopaty w ziemię, musi poświęcić czas na liczne, żmudne przygotowania. Najpierw trzeba udać się do bibliotek i archiwów, a nawet sięgnąć po stare gazety, żeby odszukać wieści, na zdawałoby się prozaiczny temat. Czy w przeszłości na określonym obszarze znajdowane były na powierzchni jakiekolwiek przedmioty? Jeśli tak, to gdzie są przechowywane, czy zostały udokumentowane choćby fotografią, ewentualnie rysunkiem. A może w tradycji mówionej, albo dawnych wzmiankach jest mowa o „starożytnych szańcach”, „cmentarzach pogańskich”. To wskazywałoby na utrwalone w pamięci ludzkiej informacje, że kiedyś żyli tu ludzie. Następny etap, to wyjazd na miejsce przyszłych wykopalisk i przeprowadzenie tam tak zwanych badań powierzchniowych. Polegają one na przeszukaniu metr po metrze świeżo zaoranych pól na wiosnę, albo jesienią, ewentualnie przejrzenie pewnego obszaru łąki, czy też lasu w poszukiwaniu leżących na powierzchni ziemi fragmentów ceramiki, kości, krzemieni, przedmiotów metalowych, które skrupulatnie się zbiera. Zanim jednak taki przedmiot trafi do torby, trzeba go sfotografować i nanieść lokalizację na bardzo dokładną mapę. Po powrocie z wyprawy efekty tych badań są myte, dokumentowane rysunkowo i fotograficznie, opisywane, a niekiedy podlegają też konserwacji i trafiają do magazynu w oczekiwaniu na resztę zbiorów, które pojawią się po wykopaliskach. Na tym etapie, obok badań powierzchniowych, mogą zostać również przeprowadzone w terenie badania geofizyczne, dzięki którym archeolog może łatwiej wybrać najbardziej odpowiedni obszar do rozpoczęcia prac ziemnych. Dzięki geofizyce i takim urządzeniom jak na przykład magnetometr, gradientometr, oktokopter, rejestruje się wszelkie zmiany, jakie zachodziły kiedykolwiek pod powierzchnią ziemi. Dokonuje się tego, nie naruszając jej. Na podstawie odczytów tworzy się dokładny plan znajdujących się pod ziemią osad, cmentarzysk, grodzisk, czy też innych znalezisk. Dopiero po wyżej opisanych pracach wstępnych, archeolog z czystym sumieniem może zabrać się za wykopaliska. Sposób przeprowadzania prac dostosowuje się do danego, konkretnego stanowiska. Nieco inaczej wygląda eksploracja na glebie piaszczystej, gliniastej, a jeszcze inaczej na terenie podmokłym. Inną metodę należy przyjąć przy badaniu osady, założenia miejskiego, cmentarzyska, grodziska, albo na przykład kurhanu. Sposób przeprowadzenia prac determinuje również zasięg planowanych badań, na przykład szerokopłaszczyznowych, typu gazociąg, autostrada. Zdobyte w trakcie wykopalisk informacje zależne są od rodzaju stanowiska. Przykładowo na cmentarzysku ciałopalnym, można znaleźć różne odmiany grobów: kości wraz z resztkami stosu w urnie, kości bez pozostałości stosu w urnie, kości zmarłego zsypane wprost do jamy grobowej, albo owinięte skórą (która się zachowała, albo i nie), rozmaite dary grobowe, a nawet ślady pożywienia, pozostałości styp na cmentarzysku. Każdy z tych elementów odzwierciedla konkretną myśl, przeżycie, ślad wierzeń, które my, ludzie współcześni, nie zawsze, a na pewno nie w pełni, jesteśmy w stanie odtworzyć. Podczas eksploracji wykonywana jest dokumentacja fotograficzna, rysunkowa i opisowa. Wszystkie w przyszłości, po zakończeniu badań, będą pomocne i ułatwią opracowanie uzyskanych danych. W trakcie prac wykopaliskowych pobierane są próbki do badań specjalistycznych. Rodzaj próbek zależy od tego, co jest przedmiotem wykopalisk. Przykładem mogą być próbki ceramiki, gleby, węgli drzewnych, drewna, pozostałości roślin, kości zwierzęce, czy też ludzkie. Warto więc przyjrzeć się niektórym z wymienionych analiz, żeby wyobrazić sobie zakres możliwych do uzyskania informacji. Bardzo dużo wiadomości można uzyskać z badań przeprowadzonych na kościach ludzkich. Z natury rzeczy mniej można powiedzieć o człowieku, kiedy ma się do czynienia z jego spalonymi szczątkami, a dużo więcej wówczas, kiedy do dyspozycji są nie spalone kości szkieletu. Analizą kości ludzkich pozyskiwanych podczas prac wykopaliskowych, zajmują się antropolodzy fizyczni. Dostarczają wielu cennych informacji dotyczących zmienności człowieka w czasie i przestrzeni. Ich praca pomaga zrozumieć w jaki sposób człowiek, którego szczątki badają żył i jak to życie wyglądało. Oczywiście ilość informacji pozyskanych z danego szkieletu jest uzależniona od jakości, liczby i stopnia zachowania szczątków. Te aspekty natomiast determinuje na przykład jakość gleby, w której kości spoczywały i wielu innych czynników. Dla antropologa bardzo ważny jest kontekst znaleziska, dlatego pojawia się na stanowisku archeologicznym, kiedy otrzymuje informację o odkryciu ludzkich szkieletów. Czyści kości, nie wyjmując ich z ziemi i kiedy są już wyraźnie widoczne, przeprowadza dokumentację fotograficzną, opisową i rysunkową. To pozwoli odtworzyć układ szkieletu już w laboratorium, gdzie szczątki zostaną poddane szczegółowym analizom. Na podstawie dokumentacji łatwiej też wysunąć wnioski, dotyczące samego pochówku. Dopiero po wykonaniu wymienionych czynności, antropolog wyjmuje kości z ziemi i przewozi do laboratorium. Dzięki pracy tych badaczy, można odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących zmarłego. Bardzo ważne dane pozwalają uzyskać czaszka i miednica. To po nich najdokładniej można określić wiek i płeć człowieka. Pamiętać jednak należy, że cechy pozwalające określić płeć, pojawiają się wraz z osiągnięciem dojrzałości, więc kości dzieci raczej nie dostarczą nam takich danych. Kości czaszki pozwalają też zrekonstruować wygląd twarzy zmarłego, co umożliwia „spojrzeć w oczy” naszym odległym przodkom, którzy przez to stają się nam znacznie bliżsi. W kościach „zapisuje się” wiele informacji dotyczących chorób i urazów, które przebył nie żyjący człowiek. Złamania, pęknięcia, ślady po ranach z uszkodzeniem kości, znaki świadczące o reumatyzmie, artretyzmie, trądzie, niektórych pasożytach, niedożywieniu i wielu innych wydarzeniach. Nie dowiemy się z nich jednak tego, co nie zapisuje się w kościach: na przykład przejścia anginy, grypy, urazów nie naruszających szkieletu. Bioarcheolog może również przeprowadzić szereg fizycznych i chemicznych analiz, które odpowiedzą na wiele innych pytań. Prześledzenie zawartości i proporcji izotopów stabilnych strontu w szkliwie zębów i w kościach, pozwoli na stwierdzenie, czy dany człowiek urodził się, wychował i mieszkał w tej okolicy, gdzie został pochowany, czy też był tu przybyszem. Proporcja strontu jest bowiem uzależniona od geologii terenu. Człowiek w czasie życia przyswaja sobie te izotopy „zapisując” w ciele jakby „stempel” z danego obszaru. Takie obserwacje pomagają w śledzeniu migracji ludzi w pradziejach. Przebadanie izotopów azotu i węgla w kościach, pozwala natomiast na oszacowanie rodzaju diety, określenie ilości spożywanego za życia mięsa i rodzajów zjadanych roślin. Analiza starożytnego DNA za to, pomaga określić pokrewieństwo pochowanych na przykład na cmentarzysku, albo też w okolicach domostw, zmarłych. Kości zwierząt trafiają do analizy archeozoologów, którzy na podstawie ich budowy morfologicznej określają gatunek i wiek zwierzęcia. Jednak nie tylko to ich zajmuje. Poprzez swoje badania umożliwiają poznanie rozmaitych zastosowań zwierząt i sposoby ich eksploatacji przez człowieka, a także sam żmudny proces oswajania i udomowiania dziko żyjących zwierząt, na przestrzeni dziejów. W trakcie badań wykopaliskowych prowadzonych na osadach, grodziskach, cmentarzyskach, czy też miejscach kultu, znajdowane są kości, zęby, muszle, skóry, sierść, pióra, koprolit rozmaitych stworzeń. Wszystkie one dostarczają materiału do rozważań nad działalnością człowieka i jego relacji z rozmaitymi gatunkami zwierząt. Zabite zwierzę dostarczało przede wszystkim pożywienia: mięsa, tłuszczu, krwi i podrobów. Warto jednak zaznaczyć, że przez tysiąclecia zwierzęta były wykorzystywane w zasadzie w całości. Ze skóry szyto odzież, torby, worki i sakwy różnej wielkości, wykonywano rzemienie i pasy, stosowano je jako posłanie i przykrycie, żagle, surowiec do wyrobu lekkich łodzi, bębnów. Z kości i poroża wykonywano broń, narzędzia, przedmioty codziennego użytku, a w tym instrumenty muzyczne, ozdoby, grzebienie, łyżwy i wiele innych. Ścięgna służyły między innymi do wiązania, zęby do wykonywania ozdób i amuletów, a na przykład z racic i kopyt wykonywano instrumenty, najczęściej w formie grzechotek. W zakres badań archeozoologów wchodzą też analizy, które umożliwiły, albo też rozszerzyły wnioski na temat wykorzystywania zwierząt przez tysiąclecia. Stąd wiadomo, że były one stosowane do przemieszczania się: najpierw jako zwierzęta juczne i pod wierzch, a dopiero później jako pociągowe. Były również dostarczycielami mleka, z którego robiono także sery. Warto w tym miejscu wspomnieć, że na terenach ziem polskich wykonywano sery bardzo wcześnie, bo około 6000 lat p.n.e. Oprócz tych zastosowań ustalono również, że zwierzęta składano często bóstwom na ofiarę, co poświadczają całe szkielety zwierzęce znajdowane w miejscach kultu, albo też fragmenty ciał zwierząt będące pozostałościami uczt obrzędowych. Znajdowane są również tzw. ofiary zakładzinowe składane w miejscach nowo powstających konstrukcji: domostw, wałów obronnych, mostów i innych. Całe ciała zwierzęce, albo też fragmenty, znajdowane są w grobach ludzkich. Zapewne były to dary grobowe ofiarowane zmarłym. Analizom specjalistycznym podlegają nie tylko materiały organiczne. Także kamień i krzemień mogą zostać oddane w ręce specjalistów. Traseologia jest metodą umożliwiającą interpretację pradziejowych narzędzi kamiennych w oparciu o badanie znajdujących się na nich śladów użytkowania. Niektóre z nich można dostrzec gołym okiem, a inne dopiero pod mikroskopem. W wyniku analiz udało się rozpoznać i wyróżnić charakterystyczne rodzaje rys, śladów zużycia, wykruszenia, obłamania, które wskazują na bardzo konkretne czynności. Kamień nie jest tak wdzięcznym materiałem jak kości, poroże, czy też drewno, dlatego, żeby ślady zużycia zidentyfikować i dopasować do danej pracy, trzeba eksperymentować. W tym celu wykonuje się repliki przedmiotów, co także jest swego rodzaju eksperymentem i dużą umiejętnością nabywaną latami, później używa się ich do danego celu, a następnie porównuje się ślady zużycia z oryginałami. Choćby z tych trzech przykładów widać, że archeolog otrzymuje od specjalistów całkiem sporą pulę informacji, na których później, podczas interpretacji uzyskanego podczas badań terenowych materiału, może bazować. Wróćmy jednak do samych wykopalisk. Analizy próbek są przeprowadzane, a tymczasem zakończyły się już badania wykopaliskowe. Koniec prac ziemnych nie oznacza jednak dla archeologa zakończenia zajmowania się kopanym stanowiskiem. Rozpoczyna się bowiem żmudny, niekiedy wieloletni proces opracowywania tego, co uzyskało się w trakcie wykopalisk. Niektóre przedmioty, zwłaszcza metalowe, ale też drewniane, skórzane, tekstylne muszą zostać poddane konserwacji. Bez tego procesu uległy by zniszczeniu. Fragmenty naczyń są w miarę możności dopasowywane i wyklejane, co pozwala uzyskać większe formy i niejakie pojęcie o wielkości i kształtach naczyń glinianych w danym okresie czasu. Każdy przedmiot jest fotografowany, rysowany, opisywany. Kiedy to zostanie już wykonane i do archeologa dotrą już także wyniki analiz interdyscyplinarnych, można zasiąść do całościowej analizy materiału. Informacje wsparte kontekstem odkrytym w czasie badań z wolna zaczynają się układać w spójną całość i okazuje się, że można powiedzieć dużo więcej o ludziach zamieszkujących dany obszar, niż by się mogło wydawać. Obraz niestety, mimo dość dużej dokładności, nigdy nie będzie pełny. Wiele pytań musi pozostać bez odpowiedzi, choć współczesna technologia umożliwia nam uzyskanie dużo większej ilości informacji niż jeszcze jakiś czas temu. Przyczyna tego jest bardzo prosta. Archeolog bazuje i poznaje społeczność poprzez przedmioty, które ówcześnie żyjąca ludność wykonała, używała i po sobie pozostawiła. Nigdy jednak nie pozna sposobu myślenia ówczesnych ludzi, ich problemów, z których części możemy sobie zdawać sprawę, ale z innych nie, wierzeń, zależności. Od momentu pojawienia się źródeł pisanych jest z tą sprawą nieco lepiej, ale też nie idealnie. To wszystko rzutuje na sporą lukę, która na zawsze już pozostanie dla nas, współczesnych, tajemnicą.
    1 punkt
  19. struny kosmiczne wiją się wokół Marsa jak wióry w tartaku Jowisz. Pluton. Neptun. czy z obłoków blisko do Hadesu? jednego obola pod językiem chowam gwiazd mrugawica jak srebrzysty jęzor smoka liże moją siwiznę całuję , wielbię , kocham.... na cztery takty gra perkusja w zespole doktora Zęba nutki płyną ku niebu a ja stawiam pierwszy krok ku wieczności...
    1 punkt
  20. Piękny głos, głos jak ptaków wołania. Z początku nie dowierzałem, lecz później odkryłem ten smak. Chciałem być przy Tobie, lecz daleka droga. W rzeczywistości, gdy dni mijają, twoja osoba jest dla mnie bandażem. Najpiękniejszy jakiego dotąd widziałem. Twoje spojrzenie, Twój oczu blask. Jesteś ptakiem - pięknym ptakiem. Choć wiem, że nie jestem idealnym chłopakiem, choć wiem, że obrazów nie maluję, to pozwól mi Ciebie przytulić, bo zakochałem się w Tobie.
    1 punkt
  21. Naczelnik też tak myślał, czyli że partie i system jest zły i zrobił zamach w maju i znowu się nie udało. Czekamy na jakiś nowy system, ale na razie brak. Dobry wiersz. M
    1 punkt
  22. Witam - miło die widzieć za co śle podziękowanie i pozdrowienia. @Moondog91 - @Ewa Witek - dziękuje usmiechem.
    1 punkt
  23. @dach Tak to już jest... w samotności wszystko żywe najwyraźniej człowiek jest w stanie akceptować. Chociaż... sądzę, że sama nie byłabym taka pobłażliwa dla owej muchy. Gdyby nie zechciała na wyraźną sugestię wylecieć, zginęła by i tyle. Miała szczęście, że trafiła na cierpliwego człowieka. Pozdrawiam :)
    1 punkt
  24. Ataki ataki ataki. Tak sprytne, tak ciche, tak doskonałe oklasków brakuje. Medale otrzymają za trud ataków ! Za formę regularnej nienawiści ! Bordowe odcienie mają specyficzne Poznane, dostrzegane Przyjmowane już tak długo i często Że klaskać by się chciało po nocy która jeszcze nie przyszła A przyjdzie w akompaniamencie strug deszczu Ulewy wietrznej Dla dnia gdzie zaklaskac będzie można Klaskać długo i mocno tak mocno , Że klaskanie zaszumi, zapowie ciszę dla mowy Mowy spokojnej, prostej, dokładnej Mowy mającej środek potwierdzenia w pierścieniu dłoni. Mowy przejrzystej w całości miejsca osób czasu . Przejrzystej tak ,że tylko deszcz będzie przenikał głos skierowany do ludzi. Ta mowa będzie problemem ataki i ataków tak duża, że problem i ataki Sprawia ataki wśród ataków i ataki Problem czynności odbioru swoich ataki w większych atakach. Deszcz, mowa i ludzie w scenerii ataki Prawdy tak czystej i precyzyjnych, że klaskac będzie tak mocno i głośno przed mową Po której znów sobie zaklaszcze potańczy odetchnie skończy przyjmować ataki Bordowo niepewnie odcienie ludzi będą. Ataki. Bez zmian - szaro!.
    1 punkt
  25. A miłość przetrwa wszystko i sięgnie wysoko do gwiazd bo kiedy będziesz znów blisko już nie rozdzieli nas czas W sercu wciąż rzeźbię twe imię twój obraz ukryłam w pamięci wspominam te dni szczęśliwe a mogło być przecież ich więcej Dziś płynę samotnie bez steru i chociaż rozłąka tak rani to kiedyś dopłynę do brzegu gdzie cała wieczność przed nami
    1 punkt
  26. Sepleniąc artysta z Katowic zapragnął Picassa odnowic „Rodzinie kuglarzy” dał trąby na twarzy i śmieje się mówiąc a to wic!
    1 punkt
  27. Spadające gwiazdy wróżą szczęście. Lecz jedna osobliwa, leci z Ziemi w kierunku nieba. Pewnie to wynalazek ludzki.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...