Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 14.12.2019 uwzględniając wszystkie działy
-
sączy się w żyłach mglistym spojrzeniem narkotyk twardy niezakazany tryska gdy wielkie zauroczenie przysłania prawdę uwalnia stany burza energii daje w dzień kopa mimo że noce wzdłuż nieprzespane euforia niczym na psychotropach spustoszyć może oziębłym zdaniem w pięściach odbite fragmenty ściany pieką wnętrzności kiedy na głodzie miota się jeszcze uzależniony choć zostawiła działka na lodzie wyprawił własny wewnętrzny pogrzeb mózg filmów strasznych kręci seanse lecz detoks czasu łzy dziecka otrze I przysposobi na nowe szanse5 punktów
-
nasz początek się oddala w coraz głębsze zagubienie wciąż topiony w czasu falach w niepamięci w końcu tonie niepotrzebne są tytuły temu który wciąż pamięta niepotrzebne temu który o tytuły żadne nie dba nasz początek we mgle taje lecz po plecach już nas liże choć daleki się wydaje koniec bywa znacznie bliżej koniec i początek (tytuł raczej zbędny)5 punktów
-
Gdzieś czeka ten kamień jeszcze bez ciepła, którym oplecie go żył twoich strumień, ułoży się w dłoni tak jak potrzeba by unieść sny małych ludzi bez sumień. Rosną już w lesie te drzwi bez imienia ale śmierć pazurami w nich skrobie, jest smak asfaltu, którego wciąż nie znasz i ołowiany sen kuli o tobie.2 punkty
-
Wybrał je spośród trzody – szczególne trzy świnie. Tak wiele trudu włożył i dużo pieniędzy ażeby zbudować im miasto na pustyni, bo zaprawdę, człowiek jest zdolny do poświęceń. Postawił tam budynki, w których manekiny imitowały niemo powszednią drętwotę, a trzy małe świnki w klatkach, bardzo solidnych, wprowadzały świeżość materii ożywionej. A klatkom fundamenty dał bardzo stabilne, w odległości od miejsca, gdzie cud miał się zdarzyć, akurat dobranej, żeby podmuch nie zniszczył, i by móc wysnuć przyszłość z głębokich oparzeń. I zaprawdę bardzo efektownym by było gdyby owym świniom z nuklearnego rusztu nadać imiona: Wiara, Nadzieja, i Miłość. Dosyć o tym. Sekundy nas dzielą od cudu. Nosowo końcowe odliczanie rozbrzmiewa: Raz… dwa… trzy… Błysk! I oto już okiem kamery widzimy powiększone trzy świńskie oczęta, i potrojone jaśnienie w nich nowej ery.2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
to ucho od dziecka było inne jakby nie moje kształt jakiś obcy słuchało tego czego nie chciałem nie dosłyszało tego co usłyszeć chciałem obciąłem je teraz jest okey2 punkty
-
2 punkty
-
wyidealizowałeś sobie świat wszystko ku uciesze swoich oczu i duszy chłoniesz szarość z szarych ludzi a wyciągnięta dłoń nakręca szereg wątpliwości czy aby to w dobrym słowa znaczeniu też miałam naście lat wszystko było proste i najlepiej poukładane we własnej głowie dopiero życie sprecyzowało plany wyostrzyło widzenie Sylwia Błeńska 13.12.20192 punkty
-
lecz nie przejmuj się początkiem oraz końcem co się zbliża ważne są codzienne wątki grosz wtrącony - proszę wybacz żyj z miłością i z uśmiechem bądź jak ciepły promień słońca to wykrzykniesz ze zdziwieniem nasze życie nie ma końca pozdrawiam Jacek2 punkty
-
Był Ikar Wrzask co zagłusza serca bicie, drap mnie, i wydrap mnie, i krzycz, mówisz, że znowu brzuch boli cię, że ja nie umiem dobrze w życie, że dobrze umiem tylko śnić. Na szyi ciepła dłoni pętla, pode mną przepaść mieszka, a ja znam tę przepaść, ona mnie zna, kapie gwiazd kwaśny deszcz z kłów nieba, że może lepiej by już spaść. Ja tych zastrzyków nie chcę, nie chcę, krótkie rozbłyski, głuchy huk, już chyba lepiej zlecieć wreszcie w zimną, bezdenną, czarną przestrzeń runąć jak Ikar spod chmur w dół.1 punkt
-
1 punkt
-
Zwykły, szary czerwcowy dzień. Jak na tę porę roku dość zimno. Świt nastał szklistą siwizną, niewiele różniąc się przy tym od pomroki, jaka powstaje na niebie po zmierzchu. Po prostu siwość nocy przekształciła się w siwość dnia. Marita spała głęboko. Jej klatka piersiowa opadała ciężko przy wydechu. Zupełnie jak kłębiące się ołowiane, poranne chmury spowijające grunt chłodnym, świtowym cieniem. W powietrzu można było odczuć przenikliwą, metaliczną wilgoć. Szlifowanie szyn kołami wagonów i silniki rozpędzonych motocykli słychać było z daleka, do tego stopnia wyraźnie, że przyprawiało to o dreszcze. A mimo to Marita spała smacznie zanurzona w lepkim, gęstym od dźwięków powietrzu. Sprawiała wrażenie upojonej tym soczystym, nasyconym różnymi brzmieniami ośrodkiem. Uśmiechała się. Jej długie, srebrnoblade włosy falowały na rytmicznie wznoszących się piersiach, a ziemista cera z wolna przybierała mleczny połysk. Niebo się przecierało. Marita z wolna uniosła sklejone, ciężkie powieki. Uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy. Wokół panowała ciepła, błoga cisza. Słońce zaczęło nieśmiało wyglądać zza stalowych kłębów pary. Marita przeciągnęła się wyciągając ręce ku górze i mocno wciskając pośladki w materac, po czym wstała z niewłaściwą sobie dotąd energią. Była spóźniona. „Kurde! To już pięć po siódmej!” – pomyślała, niezdarnie zmierzając do łazienki. Błyskawicznie umyła zęby i włożyła na siebie wczorajsze ciuchy. Wzięła torbę i wsunęła na stopy „oględniejszą” parę klapek. Na śniadanie i ułożenie włosów nie było czasu. Lepkim od klapków truchtem zmierzała na przystanek. Na szczęście autobus przyjechał w samą porę. Wsiadła i lekko skonfundowana swoim pretensjonalnym wyglądem zajęła miejsce tuż przy drzwiach. Robiło się parno i najwyraźniej miało się na burzę. Spocona i wciąż jeszcze zmieszana Marita z niepokojem spoglądała w okno. Po szybie rozpędzonego pojazdu spływały cienkie, zielone strużki deszczu. Ich kolor był o tyle zaskakujący, że wokół panowała betonowa pustynia. Dziewczyna nie wierzyła swoim oczom. Nagle zrobiło się wokół niej zupełnie pusto, a panująca do tej pory autobusowa duchota przemieniła się w przenikliwe, arktyczne zimno. Wzdrygnęła się. Skierowała wzrok do przodu, w stronę kierowcy. Ale jego tam nie było. Zobaczyła tylko wolno unoszące się kłęby różowego dymu. Znieruchomiała. -Cześć! – powiedział do niej pojawiwszy się niespodziewanie wysoki blondyn oparty na tylnej poręczy siedzenia. –Cześć. – odpowiedziała lekko przestraszona. –Skąd się tu wziąłeś? Przecież przed chwilą nikogo tu nie było…. Chłopak tylko uśmiechnął się serdecznie i zniknął równie szybko, jak się zjawił. Marita przecierała oczy ze zdumienia. Znów była sama. Zdezorientowana postanowiła wysiąść z autobusu. Ale nie mogła się ruszyć. Siedziała jak sparaliżowana. Dach i ściany autobusu zaczęły się wykrzywiać, a płynne blachy wciskały się do wnętrza pojazdu odcinając dopływ dziennego światła. Jej ciało przeszył ostry ból. Zemdlała.1 punkt
-
wyobrażam sobie że nie gaśnie światłow twoim domuże sączy się spokojnie pod pniami starych drzewhistoria pokoleńmilczą dostojnie dęby drżą liście i mchyptaki ciekawe świata wychylają się z gniazdwiatr szeptem się przetacza po soczystych polachpo drugiej stronie lustrawyobrażam sobie jak się budziszze snu tu zerwanego nagłą przecież chwiląjak oczy otwierasz zdziwionyzgaduję że zielenią siębardziejże w zakamarkach źrenicjuż czają się kształty z początków stworzeniaże miłość zostawiła ślady mlecznej drogipo której trafimy na siebiejeszcze raz1 punkt
-
popsuty wczorajdziś naprawiabukietem słów ipolnych kwiatówgdyż boi się jutraktóre może byćjeszcze bardziejniż trudniejszebo miłość nie lubigdy ktoś ją rania potem z lekupodaniem czeka1 punkt
-
Przemiany znaczeń znaleźć punkt od niesienia i kazać mu się wynieść siłą od środkową na wierzch wyciąć bez sensowi i prowadzić w kierunku do słownym rozgnieść duże A gnieszce by mogła wrócić do agi z asem w rękawku dołeczkiem na policzku i otwartym u czuciem1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
cześć to ja twoja przeciw waga wkraczam gdy zdążysz poukładać pasujące kawałki chcesz czy nie chaosem jestem wtulona we mnie zatrać się w szaleństwie ty przecież jesteś moim szczęściem1 punkt
-
1 punkt
-
Camera obscura gdy mówisz o piekle zaczynam głuchnąć w poukładanej miłości do światów wydłubuję wizjer w przeszłość i czekam przez chwilę obraz jest nadto jasny później zwykle muszę stawać na głowie1 punkt
-
@eM_Ka a mi podoba się mocny początek a rozwiązanie niekoniecznie, wkradają się słowa których bym unikał jak chaos, wtulona, szaleństwo, szczęście. otoczenie tych słów np zatracać się w szaleństwie. wtulona we mnie, jesteś moim szczęściem na plus jest rym bo jest jak przeciw waga szaleństwo i szczęście ciężko ze soba pogodzić. oba wyrazy na sz;-) Wiem ze tu chodzi o cud ojcostwa znam to i mnie to nie rozczula pozdro1 punkt
-
1 punkt
-
W kontekscie waszych rozważań przypomniała mi się opera za trzy grosze i interes który na litości wzgledem żebraków prowadził ojciec Polly. Do smrodu można się przyzwyczaić bardzo szybko tak samo jak i do pięknych zapachów zresztą to jedno i to samo - zwierzęta się nie perfumuja.1 punkt
-
@8fun bardzo to górnolotne, niestety niezbyt prawdziwe. Są ludzie którzy po prostu wykorzystują naiwność innych. Niestety wśród bezdomnych jest ich też całkiem spora grupa.1 punkt
-
Nigdy nie będziemy lepsi, dzieląc ludzi na kategorie. Nie ma ludzi, tylko złych bądź tylko dobrych, w każdym jest dobro i zło. Druga sprawa, że łatwiej pokazać swoje dobro, gdy ma się pełny żołądkiem.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
a jak trafisz pancerne lub co gorsza niewierne zgłębiaj zimą - dość z czasem zgłębisz w Léto s Rozhlasem - doznania niewspółmierne ;)1 punkt
-
Dziś znów śniło mi się wysypisko, które usypaliśmy z marzeń. Żelazne zasady pokryła rdza. Foliowe worki po brzegi wypełnione pomysłami, które nigdy nie ujrzą światła dziennego... Zgniła nadzieja, woń strachu i zwątpienia... Nie do zniesienia... Tak oto znaleźliśmy się na szczycie odpadów, pośród których sami jesteśmy jak śmieci, czekające na drugie życie w nieznanej nam postaci...1 punkt
-
~~~~~?~~~~</////~~~~~ Przed okazałą wiekową kamienicą stoi spory tłum. Budynek nie jest zbyt piękny. Rzec by można: nawet brzydki. Co prawda nad oknami, widnieją płaskorzeźby przedstawiające płynące statki, ale i tak nie poprawiają swoim kunsztem, z lekka kąśliwego wyglądu frontowych ścian. Zresztą mało kto je dostrzega. Wszystkie twarze, wpatrzone są w czarno-białe ogłoszenie, wiszące na głównych drzwiach wejściowych. Zebrani zdają sobie sprawę, że w podziemiach budynku jest tak zwana: Okrągła Biblioteka. Zapomniana już nieco. Tym bardziej, że budynek stoi od dawna opustoszały. Ale to nie jest aż takie istotne. Wzrok przyciąga dopisek, widniejący pod głównym tytułem. – Mów kochanie. Masz? Taka jestem podniecona. – Spoko. U mnie jak w banku. Załatwiłem dwa bilety. Trudno było zdobyć. Jedynie pięćdziesiąt wejściówek. – Tylko tyle? – Tak zdecydował Szalony Art. – Szalony… co? Kto to jest? – Nie wiem. Coś mi się obiło o uszy. Podziemną Bibliotekę, miesiąc temu, przerobiono na duże przytulne kino. Wszelkimi pracami kierował: dziwny osobnik. Przywieziono wiele różnego sprzętu, no i oczywiście zrolowany ekran, jak zwinięte role. Zamieszanie trwało jakiś czas, a później wszystko ucichło. Aż do dzisiaj. Kiedy ma się rozpocząć inauguracyjny seans. Wejdą nieliczni. Z uwagi na prostą zasadę: kto pierwszy temu z tyłu ludzi nie brakuje. Litery są duże i wyraźne. Aż można w nich utonąć wzrokiem. Tytuł filmu, nie wzbudza wielkiego zainteresowania. Nie można się dziwić. „Statek Widmo” to zbyt… oklepane. Natomiast dopisek pod nim, przyciąga jak magnes. Pomieszczenie jest rzeczywiście okrągłe. Nawet półki są łukowate. Lecz samych książek zostało niewiele. Dziwić może fakt, że jest ich dokładnie: pięćdziesiąt. Ni mniej ni więcej. Stoją na półkach, wyginając swoje grzbiety w kierunku centralnego punktu.. Tylko w jednym miejscu nie ma półek. Za to jest duży biały ekran. A naprzeciwko, po drugiej stronie sali, stoi starodawny projektor. Jeszcze cichy i wyłączony. Jakby czuwał w przytłumionym świetle, wyobrażając sobie, co się za chwilę wydarzy i jaką rolę w tym odegra. Dopisek pod głównym tytułem jest odręczny, napisany pokraczną czcionką. Przyciąga wzrok swoją dziwną treścią: „Tylko pamiętaj drogi człowieku. Obejrzenia seansu możesz nie przeżyć, jeżeli się nie pospieszysz” Wielu się zaczyna zastanawiać, o co chodzi z tym:”nie pospieszysz” Nie ma żadnych wyjaśnień. Nawet żadnego obrazka. Zwykła kartka wydarta z dużego zeszytu, postrzępiona na bokach. Ale z drugiej strony, takie słowa działają jak magnes. Ludzi zjada ciekawość, jak pan drukarz czekoladowe czcionki. Do środka zaczyna wchodzić pięćdziesięciu wybrańców. Robią wielki bałagan przed drzwiami. Mieszają się z tymi bez biletów, których i tak nikt nie sprawdza. A zatem każdy, nawet bez papierka, ma nadzieję, że może jakoś wejdzie. Nic z tego. Jakby ich coś powstrzymywało. Mogą jedynie ponad głowami wchodzących, dojrzeć w przytłumionym żółtawym świetle: zarysy sali, srebrzysty projektor, kawałek ekranu oraz poczuć przyjemne ciepło. Po chwili drzwi zostają zatrzaśnięte. Nikt nie zauważa, przez kogo. Ludzie stoją wewnątrz i zaczynają się niepokoić. Nie ma żadnych krzeseł. To też dziwne. Nagle światło z lekka przygasa i słychać cichy trzask. Po chwili brzęczenie, jakby fruwał metalowy trzmiel. Włączył się projektor. Biała smuga światła, z okruszkami snującego się kurzu, tworzy na ekranie biało-czarny obraz wzburzonego morza. Wszyscy patrzą jak urzeczeni. Jest coś w tym widoku przyciągającego. Sytuacja ulega zmianie bardzo szybko. Na horyzoncie pojawia się statek. Trudno określić jego wygląd. Jest coraz większy. Widać więcej szczegółów. Ale film jest niemy. – Mamo! Z ekranu cieknie woda! – Dziecko! Co ty gadasz za głupoty. Niepokój wzrasta. Nagły, niespodziewany ryk fal i odgłosy ogromnego statku, wprowadzają w osłupienie wszystkich zebranych. Z ekranu, w kierunku widzów, płynie coraz więcej wody. Słychać szum i bulgotanie. Po chwili ludzie brodzą w brudnych odmętach. Rozbijają projektor, ale to nic nie daje. Obraz nie znika. – Cholera jasna! Jest rzeczywiście słona! – Uciekajmy stąd. Coś jest nie tak! – Nie można. Drzwi zamknięte. Przednia część statku, ociekająca wodą, z przeraźliwym zgrzytem wysuwa się poza ekran. Niektórzy odruchowo, są już przylepieni do tylnej ściany. Powstaje wielki chaos. Każdy chce uciekać, ale nie ma gdzie. Jedni krzyczą, drudzy płaczą a jeszcze inni złorzeczą na samych siebie, że byli tacy głupi. Nagle wszystko z lekka przycicha. Słychać wyraźne donośne słowa: – Proszę o spokój. Mówi do was Szalony Artysta. Dla przyjaciół: Szalony Art. To ja przygotowałem to wszystko. Jesteście wybrańcami. Czy widzicie te pięćdziesiąt książek. Chcę usłyszeć odpowiedź. Jedna czwarta statku jest już poza ekranem. Zgromadzeni chodzą po pas w wodzie. – Widzimy książki – ktoś krzyczy niewyraźnie. – Bardzo mnie to cieszy. A teraz posłuchajcie uważnie: są idealnie takie same w sensie długości tekstu. Daje wam na przeczytanie równą: godzinę. Będę wiedział, czy czytacie każdą linijkę. Nie oszukacie mnie. – A jeżeli ktoś nie zdąży przeczytać w godzinę? – To utonie, lub zostanie zmiażdżony przez statek. – Panie, co pan wyprawia! Proszę nas wypuścić. – Albo też rozczłonkowany przez śrubę! Dźwięki powracają, ze wzmożoną siłą. Rozgardiasz wśród zgromadzonych jest coraz większy. Osiąga apogeum. Statek ciągle wysuwa się z ekranu. Część wody spływa na salę, a część ucieka do tyłu, jakby to cholerstwo pruło fale. – Gotowi! Start! Ludzie biegną po książki. A właściwie brodzą w wodzie. Wielu nie może dosięgnąć, bo jest za wysoko. Wyrywają jedni drugim. Dużo wypada z rąk. Ale o dziwo, wyciągnięte są suche. Po jakimś czasie wszyscy czytają, co jakiś czas spoglądając na ekran. Jakoś się udało. Każdy ma swoją. Sprawca całego zamieszania, stoi na podwyższeniu. Nawet nie drgnie. Obserwuje jak widzowie wypełniają swoje zadanie. – Mamo! Ja nie umiem jeszcze czytać. – Wiem kochanie. Czytam za ciebie. Dwa razy tę samą linijkę. Szum wody jest coraz głośniejszy. Statek trochę zmniejsza swoje rozmiary i z wielkim łoskotem wypływa na salę. Ludzie rozbiegają się po wszystkich kątach. Wchodzą na wszelkie możliwe podwyższenia. Nie ma ich za dużo. Spychają jedni drugich. Ale jednocześnie, wciąż muszą czytać. Nie mogą opuścić ani jednej linijki. Coś im mówi, że warto wierzyć jego słowom. Statek pływa między nimi, niczym czarne widmo. Nie jest duży, ale ma z tyłu kręcącą się śrubę. Jest bardzo groźna. Zebrani muszą czytać a zarazem omijać wirującą śmierć. Obserwator stoi na drabince zwisającej ze sufitu. Patrzy na wszystko z góry. Widzi pływający statek i popłoch wśród ludzi. Muszą robić kilka rzeczy naraz: czytać, myśleć i się bać. Zebrani mają nagle wrażenie, że jest ich więcej. Nie wiadomo skąd przybyli następni. Też czytają, ale nie mają takiego szczęścia. Są rozrywani przez wirującą śrubę, lub miażdżeni przez dziób statku. Woda robi się czerwona. Słychać jęki, wrzaski i odgłosy pękających kości. Pływają wszędzie ludzkie szczątki. Gałka oczna podskakuje na falach, jak okrwawiony spławik. Żywi nie chcą tego widzieć. Czytają nieprzerwanie, odpychając przeszkody. Jeszcze nic im nie grozi. Trochę czasu zostało. Są otumanieni strachem, smrodem i obrzydzeniem. Nagle słychać gong. Na szczęście, po zakończeniu czytania. * Pięćdziesięciu wybrańców stoi na środku sali. Pomieszczenie wygląda tak jak wtedy, kiedy tu weszli. Tylko książki leżą po różnych kątach. Zupełnie suche. Na podwyższeniu, przed białym ekranem stoi: On. Oczy skierowane są tylko ku niemu. Ludzie są szczęśliwi… ale zarazem w szoku i wnerwieni. Wszystko nagle zniknęło. Słyszą słowa: – Jak się zapewne domyślacie, większość zdarzeń była zbiorową halucynacją... nie tylko wzrokową. Posiadam pewne umiejętności, pozwalające wpływać na ludzkie umysły. Tak bardzo, że czasami nawet ja widzę i odczuwam to, czego jestem przyczyną. Te moje szaleństwo mnie przytłacza. Dlatego postanowiłem je wykorzystać dla dobra ludzi. Są jakieś pytania? Oczywiście. Są pytania. Nawet opinie na temat. – Dla dobra ludzi? Z czego zleciał pana umysł? Z wirującej śruby? – To my wydali kupę kasy na taki… rozpizdrzaj w naszych głowach. Masz pan równo pod ekranem? – A moja córka czytać nie umie. Wie pan co ja przeszłam. Jak pan mógł? – Jestem dalekowidzem. Ledwo co widziałem. – Czyli ta cała… woda… statek…? – Posłuchajcie. Chciałem was czegoś nauczyć. – Nauczyć? Niby czego? – Jeżeli wam powiem: czego… to próżne moje starania. To by oznaczało, żeście nic nie zrozumieli. – Czy możemy już wyjść? – Jeść mi się chce. – Żona czeka. – Oczywiście. Wystarczy otworzyć drzwi. Jesteście wolnymi ludźmi. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ – Cholera jasna. To pokład pieprzonego statku. – Cała pięćdziesiątka. Właśnie policzyłem. – Co my tu robimy? – Jak to co. Będziemy ludzi nauczać. Jak pieprzony Szalony Coś Tam. – Przestań się wygłupiać. Co chcesz nauczać. Mewy? Tu nikogo nie ma oprócz nas. – Wracajmy. – Widzisz jakieś drzwi? Tylko morze wokół. – Z tym statkiem coś nie tego. Jakby jedna całość. – Mamo! Spójrz! – Gdzie? – No tam. Taki dziwny zamglony horyzont. Płyniemy w tym kierunku. – Co mówi ta dziewczynka? – Skarbie… jaki dziwny? – W kształcie białego prostokąta.1 punkt
-
1 punkt
-
idealista? :) Coraz mniej takich. Dobrze, lubię takie wiersze. A Twój dobrze się czyta też z powrotem :) Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
@Deonix_ @Deonix_Autorko, przepraszam. Jeżdżę codziennie warszawską komunikacją i byłem czasami świadkiem takich zdarzeń i zawsze były przyczyny. Przeważnie pijany, zarzygany, agresywny pasażer. Przecież żaden pasażer nie może kazać innemu wyjść z autobusu, czy tramwaju bez przyczyny.1 punkt
-
@Deonix_ Autorze. Opisz jak to było. Czy ten człowiek był pijany, czepiał się innych, zataczał się, śmierdział na kilometr itp.. Wtedy będziemy mogli wyrobić sobie opinie.1 punkt
-
O matko! Czy to jest opowieść na podstawie prawdziwego wydarzenia?1 punkt
-
0 punktów
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne