Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 15.02.2019 uwzględniając wszystkie działy

  1. byłem czysty kiedy przychodziłem do nich witali mnie pocałunkami biblijnymi i scenicznymi gestami rąk byłem czysty i schludnie ubrany ale brudny byłem dla nich miałem pył księżycowy pod paznokciami w kącikach ust resztki tęczy jadłem ją zachłannie bo obfitość posiadam która mi niepotrzebna jest i niedosyt odwieczny tego co nie ma polewali wódki mówili pij wódka jest dobra ukradkiem wydłubywałem ze swetra sierść pegaza polewali wódki mówili pij wódka jest zimna a ja piłem wódkę z nimi bo jestem tym kim jestem ufałem że oni byli tym którym jestem ja poetą kobietom z pleców nie spadały białe pióra nie słyszałem pieśni przymilnych że pragnąłbym zapamiętać mówili pij wódkę jest dobra mówiły pieprz mnie a ja miałem pył księżycowy pod paznokciami i w kącikach ust resztki tęczy
    5 punktów
  2. Spadła mi na głowę dzisiaj prozaicznie, tak po prostu i nie myślcie, że coś zmyślam, tylko mówię prosto z mostu. Drżąca była, przerażona, bo uciekła gdzieś z kosmosu prosto do mnie, w me ramiona zapragnęła złożyć los swój. Była piękna, promieniała, lecz samotna, odrzucona, więc do serca ją schowałam. Tak to Miłość. Właśnie ona. MG 14.02.2019r.
    4 punkty
  3. Okruch szukam korelacji między czasem i ciemnością kłębki wspomnień płyną ponad snami z fali kryptomarzeń próbuje urodzić się dzień nachalnie powtarzalny obraz dramatu
    3 punkty
  4. świetnie samm :) Pozdrawiam. a janie chcę, wiem Marysiu, na Walentych przyszła moda, ale późno na mnie dziś już, no bo jak, my samm-ce oba. ale skoro lubisz, proszzz - ja tymczasem się wynoszę ;))
    3 punkty
  5. niezrozumiałe są smagania duszy przepadziste są myśli ubrane zawsze w niefortunne słowa nieustanny jest głos krwi, który woła by czynić rzeczy straszne i wielkie niezłomne jest to, co w przepaść wciąga i przepiękne, co rozrywa od środka zachłanne jest to, co kocha to, co kocham jest niszczycielem podmiotowości
    2 punkty
  6. Wdzięczność W wiadrze napełnionym wodą, pływał robal, prawie tonął. Zobaczyła go dziewczyna, zaraz wiadro opróżniła. Tak uratowała zwierzę. Ono rzekło: - Ja nie wierzę. żyję, skrzydełkami macham, i mam nawet suchy kaftan bezpieczeństwa grant od ciebie. Dziewczę było zadziwione, Ociupinkę przestraszone Powiedziało do robala: - Może teraz mocna kawa? - Nie odmówię i wypiję. Poszli razem do mieszkanka, Czajnik, Sido, także grzanka. Rozmawiali do północy, wreszcie weszli już pod kocyk… Co się działo, to słów mało, robak kąsał gibkie ciało, choć miał kaftan bezpieczeństwa, taki grant za człowieczeństwo. J, A.
    2 punkty
  7. Trud - Gabrielowi Prowadzisz mnie przez mrok. To urok, to zamglony wzrok. To ostateczne drgawki uczuć migawki. Nietrudno dotknąć serca bijącego, ale stającego, już tak. Znak, znak – to nic, żem ja teraz że - brak. J. A.
    2 punkty
  8. @Silver @evicca dziękuję obu paniom :)
    2 punkty
  9. za oknem życie wzbija się do lotu przeciska przez zamarznięte spękane szczeliny ziemi tchnienie Biel nie jest już biała nawet szara może pora ustąpić pamiętam majowe zaspy Sylwia Błeńska 15.2.2019
    1 punkt
  10. ciężko nieść pusty łeb serce nabrzmiałe tęsknotą czy jest na to jakiś lek gdy się jest poza epoką a ja kocham tych ludzi kosmatych starych z kijem co wszystkie bruki zna często już bez swojej chaty i nawet bez swojego dna już odbić się nie ma od czego nie patrzy on nie patrzą na niego przysiadł na ławce i zwiesił głowę pod powiekami ma rzeczy minione znowu jest małym chłopczykiem biegnie przed siebie na wskroś przez ulicę podarte spodnie zdarte kolana oj w domu tam już czeka mama tak, kocham tych ludzi kosmatych starych z kijem co wszystkie bruki zna może zaproszę do swojej chaty nawet gdy przyjdzie odleci jak ćma
    1 punkt
  11. Dziwne osiadło na mnie zmęczenie. Nocą był dzisiejszy dzień bardziej niż dniem. I senna jakaś nienawiść do świata, choć niejawna, a skryta we mnie narosła. Pielęgnowałem w sobie tę nienawiść. Kołysałem w sobie tę nienawiść myślą gorejącą. Myślą o tym wszystkim, co zaszło. Dokąd mnie zaprowadziło wszystko to, co zaszło, do jakich bezdroży, do pustkowia jakiego. Że mogłem stanąć pośrodku tego pustkowia, ale już bez tego tego wszystkiego, co mnie tu wywiodło, bo tego już nie było, i zacząć krzyczeć i wołać do tego wszystkiego, ale wiedziałem, że krzyk byłby to próżny. Wydarłbym z siebie jedynie te drobne okruszyny, jakie jeszcze były mną, co stanowiły resztkę mnie. Te drobiny, które wczoraj, gdy szedłem, rzuciły się na płyty chodnikowe cieniem. I pomyślałem sobie wówczas, tą odrobiną siebie wciąż żywą, że cień ten zmaterializował się bardziej mną niż ja sam mną byłem. Znalazłem w tej myśli dobroć, bo dobroć jest prawdziwością. Wszystko, co prawdziwe musi być dobre, a więc i moja myśl, jeśli prawdziwa była, była dobra. Cieszyło mnie to niezmiernie i prawdziwie i dobrze. Naraz uczułem w sobie rosnącą sprawiedliwość, sprawiedliwość niezmiernie prawdziwej dobroci, której pozbawiło mnie wszystko to, co zaszło. Nastąpił jednakże dzień dzisiejszy. Dzień ciemniejszej niż noc najciemniejsza melancholii. Dzień dzisiejszy, który dniem był zupełnie odmiennym od sprawiedliwego cieniorzucania dnia wczorajszego. Czarna rzeka wystąpiła z brzegów dnia dzisiejszego i poczęła topić łąki, co domostwami były żółtych kaczeńców, które tak umiłowałem dla siebie, podczas jednej pieszej wędrówki tegorocznej, gdy będąc sierotą porzuconym wśród pól i sadów, usynowiony zostałem przez kwietniowe poranki słońcem obmyte. Synem kwietnia się stałem słonecznym wznoszeniem się ponad horyzont. Wezbrała jednakże rzeka i wystąpiła z brzegów dnia dzisiejszego i potopiła kaczeńce i nurtem szalonym porwała mnie wodą spienioną i nurtem szalonym. Spałem. I spałem długo. Przebudzałem się. I znów spałem aż się przebudziłem i znów spać usnąłem aż przebudziłem się i zobaczyłem, że rzeka, cofnąwszy się do swojego koryta, płynęła cicho i spokojnie, choć już nie było na łąkach żółtości kaczeńcowej, którą tak dla siebie umiłowałem. Leżałem jeszcze długo po tym przebudzeniu ostatecznym, które nastąpiło po przedprzebudzeniach licznych. I zachciało mi się chodzić, bo mnie to chodzenie od prehistorycznych czasów moich koi, bo jest mi chodzeniem dla chodzenia - nie ma celu w tym chodzeniu, jest tylko droga, jaką trzeba wychodzić. Chodzić, chodzić i chodzić dla samego chodzenia, dla bycia w drodze, dla uciekania przed tym wszystkim, co zaszło, czego już nie ma, ale co wciąż jest - zawsze jest, choć go nie ma. Czai się za każdym rogiem, czyhając na nieopatrzny mój krok, żeby dopaść mnie, rzucić mi się do gardła, jak potknięty nieostrożnym stąpaniem leżeć będę w kałuży jakiej, ubrudzony błotem i pozbawiony godności, tych okruszyn godności pozostałych, które są mną, którymi jestem ja, ale bardziej niż ja sobą jestem, jest mną mój cień. Zebrałem się w sobie by iść. Chodzeniem wychodzić wszystko to, co zaszło. Szkoda mi jedynie było butów, bo buty mam dziś nieodpowiednie do chodzenia-wychodzenia w pogodę słotną, kiedy od wilgotności powietrza wilgotnieje nawet dusza. Dobre mam te buty. Ze skórcy licowej. Przypominają mi one swoim wyglądem obuwie, noszone w czasach odległych, jakie niekiedy można zobaczyć na starych fotografiach - bo ja lubię też stare fotografie. I myślę, że wielu je lubi. I jeszcze wielu zdąży je polubić. Nasze fotografie kiedyś również się zestarzeją i jestem dalece o tym przekonany, że i one będą przez kogoś lubiane. Niepokoi mnie jedynie, że aktualnie jest ocean fotografii - trudno byłoby w tym oceanie odnaleźć te do polubienia, bo wszystkich polubić przecież nie można będzie. Pocieszam się jedynie myślą, że nie wszystkie przetrwają do tego momentu, kiedy będą mogły być polubiane jako stare. Zebrałem się w sobie by iść. Udało mi się odnaleźć inną parę butów, które były godne tego, żeby przyjąć na siebie wszystko to, czego nie mogły tamte. To także były skórzane buty, aczkolwiek znoszone nieco - i nawet te buty przydały mi się. Dawno już chciałem je wyrzucić, ale one pozostały przy mnie i kiedy stały się potrzebne były wciąż obok i okazały się być butami w sam raz do tego chodzenia bez celu, do chodzenia dla samego chodzenia i chodzenia bez celu. Myślę czasami o butach właśnie. Chciałbym móc o nich porozmawiać z kimś, dla kogo są ważne. Ale nie ze sprzedawczyniami ze sklepu obuwniczego - dla tych buty nie są istotne i niewiele o nich wiedzą, a poza tym nie potrafią mówić tak, jakbym chciał by mówiły o obuwiu. Ich sens leży gdzie indziej, o ile w ogóle, ale na pewno nie pośród butów, które sprzedają. Jest to dla mnie niezwykle smutne, że rozmowy o butach nie udaje się znaleźć w sklepie obuwniczym, co zmusza mnie do poszukiwania upragnionej rozmowy w miejscach innych, odległych od sklepów obuwniczych. Nie sądzę, aby dane mi ją było odnaleźć w fabryce butów jakiejś. Teraz wszystko tam jest zmechanizowane i zautomatyzowane i inne z-m, co stanowi o jeszcze większym braku sensu niż w przypadku sprzedawczyń ze sklepu. Zakładów szewskich w okolicy nie ma, a takie miejsca, wydaje mi się, byłyby odpowiednie dla moich poszukiwań. Jeśli kiedykolwiek w trakcie mojego chodzenia znajdę się obok zakładu szewskiego, to zajrzę do środka i spróbuję z szewcem mieć tę rozmowę, której tak bardzo potrzebuję. Zebrałem się w sobie by iść. Zebrałem się w sobie by iść i poszedłem. Towarzyszył mi mój cień, który zmaterializował się mną bardziej niż ja sam mną byłem. Szedłem prosto przed siebie i mój cień szedł prosto przed siebie. Chciałem iść po asfaltowym chodniku, który znałem ze swojej prehistorii, ale ktoś sprzątnął asfaltowy chodnik. A piękny to był chodnik asfaltowy: popękany cały, podziurawiony, pofałdowany, garbaty - ale przecież o tym można inaczej jeszcze pisać. Ktoś nie asfalt zabrał z chodnika, a dziur dodał i popękań i pofałdowań i garbów, tak że nic już z chodnika nie pozostało, co byłoby asfaltowym chodnikiem. Sprzątnięte zostało, zabrane zostało, to, co mnie się trzydziestoleciło w tym miejscu. Zasmucony byłem, ale wnet pomyślałem, że przecież inny powstanie chodnik, który kiedyś komuś również będzie się dziesięciolecił, piętnastolecił, wiecznolecił - tak samo jak mnie się tamten trzydziestolecił. I wesołość mnie ogarnęła, że nie wszystko kończy się, co skończone i poszedłem dalej, bo zebrałem się w sobie by iść. Spotkałem dwie stare, co stały na przystanku autobusowym i czekały przyjazdu jedynego autobusu, co odjeżdża z tego przystanku. Nie nie ma innych autobusów, które odjeżdżałyby z tego przystanku poza tym jednym, którego one czekały. Mimo to jedna spoglądała na rozkład jazdy, a druga rękaw płaszcza podciągnęła by spytać zegarka jak się mają sprawy czasu. Widocznie sprawy czasu miały się na tyle dobrze, że kontynuowały stanie na przystanku i oczekiwanie na jedyny autobus, który z niego odjeżdża. Coś rozmawiały między sobą. Chciałem podejść do nich, życzyć im wszystkiego miłego i zapytać dlaczego sprawdzają godzinę odjazdu jedynego autobusu, ale nie podszedłem i nie zapytałem, bo poza zadaniem pytania nic, żadna odpowiedź, nie miałyby znaczenia, choćby wszystko było prawdziwe, a więc dobre i sprawiedliwe. Jest w sprawdzaniu godziny odjazdu jedynego autobusu coś z donkiszoterii. Mnie to się jawi jako próżna walka z nieuniknionym - jakieś niepojęte przeciwstawianie się wieczności. Ale zapewne i tego nie ma w tym sprawdzaniu, bo w tym sprawdzaniu jest jedynie sprawdzanie i poza nim nie ma nic. I bohaterskości żadnej w tym nie dostrzegam, głupiość jedynie jakąś dla mnie niepojętą, bo wszystko nastąpi, co ma nastąpić. Trwaniem jest wieczność. Poszedłem dalej, bo zebrałem się w sobie by iść. Niebo pochmurne było, więc gwiazd nie mogłem liczyć, choć pragnąłem liczeniem tym posiąść niewielką część nieskończoności i zamknąć ją w sobie odliczaniem skończonym. Wobec skrytej obecności słońc wszechwiecznych zacząłem liczyć latarnie, które mnie mijały. Wysokie to były latarnie, strzeliste i wysokie, o różnorodnej ilości masztów. Były wśród nich łodzie z jednym tylko żaglem, ale były też dwużaglowe i większe nawet, a te największe liczyły dziewięć żagli i światłość biła od nich i światłość tę mnie darowały jako temu, co zebrał się w sobie by iść. Różnorodność jest wspaniałością, bo paletą jest barw najróżniejszych i odcieni wszelakich. Wszystko, co jest - jest tym, co jest przez różnorodność, przez nakładanie się barw i kontrast, który czynią między sobą. Różnorodność jest wspaniałością, ale światłość podarowana mi została wyłącznie przez największego żaglowca latarnianego. I tylko dzięki tej światłości mogłem iść dalej - bez niej nie doszedłbym tam, dokąd doszedłem, pomimo tego, że zebrałem się w sobie by iść dla chodzenia. Szedłem więc dalej w światłości wielkiej latarni, która była tym, czym była przez różnorodność do małej światłości innych latarni. Spotkałem dwoje. Brata mojego i ojca brata mojego. I oni szli, ale aby iść nie musieli się zbierać w sobie, bo innym od mojego było ich chodzenie. Ich chodzenie było chodzeniem do celu, a nie drogą samą w sobie. Nie pozdrowiłem ich jednakże, bo wiedziałem, że pozdrowienie moje niewiele dla nich znaczy i być może wcale nie będzie im tak miłym, jakim powinno być, gdy się je komuś wypowiada i kiedy się tego pozdrowienia słucha. Pozdrowienia nasze byłyby nieprawdziwe. Tym samym nie byłyby ani dobre, ani sprawiedliwe. Zamieniliśmy ze sobą kilka, tak zwanych, słów i pożegnaliśmy się, bo jeśli pozdrowienie byłoby nieprawdziwe, to pożegnanie wówczas zawsze jest prawdą, a więc jest dobre i sprawiedliwe. Zapytali mnie dokąd idę. Odpowiedziałem, że donikąd i tam ruszyłem przed siebie, odwracając głowę i żegnając ich powtórnie. Lubię palić papierosy, kiedy tak chodzę. Odnajduję ogromną przyjemność w zaciąganiu się dymem i wypuszczniu go na różne sposoby. Zawiera się w tej czynności pewna niezwykłość i poezja może nawet, jeśli robić to z pasją. Tym razem również wezbrała we mnie ochota, żeby zapalic, ale papierosy skończyły mi się już wcześniej. Zmieniłem więc nieco kierunek swojego chodzenia i zaszedłem na stację benzynową, która niedaleko się znajdowała od miejsca, w którym byłem. Kupiłem paczkę ulubionych miękkich białych marlboro i zamówiłem ciepłą kawę z mlekiem by się zagrzać, bo zmarzłem niewymownie od tego chodzenia. Temperatura powietrza była chyba bliska zeru lub nawet poniżej - idealna do wypicia ciepłej kawy z mlekiem albo wódki. Na wódkę jednakże nie miałem ochoty. Ściągnąłem plecak z ramion i położyłem na blacie, żeby plecom dać trochę wytchnienia od jego ciężaru. Pobrałem kubeczek z dystrybutora, postawiłem jak należy i nacinąłem guzik "kawa z mlekiem". Kawa zaczęła lać się strumieniem, a ja rozglądałem się dokoła, bo lubię patrzeć i widzieć, co mnie otacza. Wtedy go zobaczyłem. Stał oparty o półkę z napojami i spoglądał na mnie. Zrozumiałem, że chce ze mną rozmawiać i ja poczułem tę samą potrzebę. Odezwałem się pierwszy. Zawsze, gdy odzywam się pierwszy odnoszę wrażenie, że mówię od rzeczy, choć wielokrotność tego, co następuje później przeczy temu wrażeniu, co nijak nie wpływa na ponowne jego odczuwanie przy każdym kolejnym nowopoznawaniu, kiedy to ja pierwszy podaję słowo. Często odczuwam podobne wrażenia i na innych płaszczyznach, które stawiają mnie wobec siebie samego w cieniu jakimś, bo światłem tego nie nazywam, tylko cieniem jakimś. Pokochałem go za to jak mówił o tym, o czym mówił. A mowa jego była piękna, bo on sam pełen był rezygnacji, ponieważ pokonany był i dlatego zrezygnowany, ale nie skończony, bo nie wszystko kończy się, co skończone. Mówił niewiele, ale mówiąc niewiele zdołał powiedzieć wystarczająco dużo. Opowiadał mi o tym, jak kupił raz w Wilnie namiot-bagażnik i jak wybrał się z rodziną w podróż samochodem do Budapesztu i jak spali wszyscy w aucie, a on w tym namiocie-bagażniku. I czuć było nostalgię za utraconym. Pozwolił mi zrozumieć, że strata bardziej bolesna jest niż brak. Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie, ale nie zapytaliśmy o swoje imiona, żeby nie cierpieć, gdy siebie utracimy. Brak lepszy jest niż strata. Zebrałem się w sobie by iść. Zebrałem się w sobie by iść i poszedłem.
    1 punkt
  12. Sprawczyni Jestem drapieżnikiem, który poluje nocą, potrafię też sprawić, że serca zakołaczą, wykorzystaj to, niech wszyscy nadzieję utracą, pozwól mi na działanie, acz nie splam mnie pracą. Mam swoje plany, realizować je będę, nowe ofiary zdobędę i to bezbłędnie, lecz na pewno oddam się pod twoją komendę. Przyjmiesz mnie, odniosę sukces na miarę bogini, wdzieję purpurę, naszyję na nią cekiny, odepchniesz, to z kimś innym będą zaręczyny.
    1 punkt
  13. Wiersz piękny ale zasp w maju nie toleruję. Oooo nie. Maj ma być zielony i wiosenny, poza tym nie cierpię zimna ;) ...ale wiersz bardzo ładny, bajeczny.
    1 punkt
  14. Rym dobry, bo słyszalny, a nie widzialny.
    1 punkt
  15. No to masz szczęście:)) ale zastanawiam się nad słowem „sraczka”, czy nie zmienić na coś bardziej słowno medycznego? Dziękuję.
    1 punkt
  16. Dobre, podoba mi się, jest rzeczywiście rzeczowo i wprost. Poza tym "koromysł" - swietny, na pewno spodoba się Don Kebabbo ;) Pozdrawiam. PS Nie oplatam? :?
    1 punkt
  17. Hahaha:))) Zobaczymy, poczekamy. Dziękuję.
    1 punkt
  18. o! moja szafo wiekowa już tyle kobiet cię miało gdy sama przed tobą stoję codziennie zerkasz nieśmiało rozpinam guziki bluzki zdejmuję powoli bieliznę i nim swym lustrem mnie połkniesz w różowy szlafrok się wślizgam o! moja szafo stabilna o oczach bawolich w uchwytach wciąż patrzysz jak się rozbieram lecz nigdy o nic nie pytasz 21.01.2019r.
    1 punkt
  19. Noooo to jest super. :)
    1 punkt
  20. Mam plan wydać swoją prozę tego roku. Cieszę się, że się podobało. Usunąłem, uznając za zbytnie przejaskrawienie treści.
    1 punkt
  21. O tak, tak, alem ja wahadło, zapamiętam, jak w wierszu "Czeka' Poczytaj Edgara, poczytaj... a może znajdziesz Duszy najskrytszą tajemnicę?
    1 punkt
  22. Przeczytałam opwiadnie z przyjemnością :) Widzę, że wers został usunięty, ale zgadzam się z tym jak jest teraz:)
    1 punkt
  23. Dzisiaj, gdy świt mnie obudził, spojrzałam na twoje dłonie i już od razu wiedziałam, że nasza miłość to ogień. A w nocy mi się przyśniły czerwone maki i róże, nad nimi płomienne niebo, ciekawe, co nam to wróży? Więc wypowiedzmy po słowie, nawzajem w serdecznym darze, popatrzmy w oczy głęboko, by szczęściem się nie poparzyć. MG 05.02.2018r.
    1 punkt
  24. @Stary_Kredens Co prawda nie o kredensie, ale o szafie :)
    1 punkt
  25. Kebab, wybacz, jest zajęty Wszak na rożnie się obraca No i w kółko (po raz enty) Puszcza - zrzęda - taki ansambl: Pozdrawiam :)
    1 punkt
  26. Pędzimy, gnani biczem przestrachu, Ucieczką swą ratując skórę, Nie ma za nami nic oprócz wiatru, Spłoszone stado gna… pod górę! Dźwięk nas omamił, zawiodły uszy I wilków cienie rosną za nami, Chyba już nikt z nas się nie nauczy, Jesteśmy tymże, czym nas nazwali. Mówiono o nas - tchórzliwe owce, Baranki marne i dojne krowy - Zwiedli podstępem nas na manowce, Szyk rozdzielili na dwie połowy! Pędzimy, gnani biczem przestrachu, Ucieczką swą ratując skórę, Nie ma za nami nic oprócz wiatru, Spłoszone stado gna… pod górę! Jedna z nas owiec, ta czarna nieco, Wstrzymuje drogę przed naszym stadem, „Za górą przepaść, zginiemy przez to, Że tak żyjemy, jak nam podali! Chodźmy, zawróćmy, zmierzmy się z mrokiem, Może tam wcale niczego nie ma, Ja was wyzwolę świetlistym stokiem, Życie w ciemności w koszmar się zmienia!” Pędzimy, gnani biczem przestrachu, Ucieczką swą ratując skórę, Nie ma za nami nic oprócz wiatru, Spłoszone stado gna… pod górę! Na nic wołania, stado na krańcu, Oddało szarżę i akt napaści, Zdeptało owcę w szaleńczym tańcu… (Wełnę rozkradną w dole przepaści.) Te, co przeżyły, dalej tak biegną, Nie mając z sobą nic oprócz wełny, Biorąc w pośpiechu swą dolę biedną, Bo lepsza bieda... niż sweter pewny. Pędzimy, gnani biczem przestrachu, Ucieczką swą ratując skórę, Nie ma za nami nic oprócz wiatru, Spłoszone stado gna… pod górę! Przemysław Skrzypczyński
    1 punkt
  27. Zmieniłabym nieco ten wers; bo nie byłem jedzenia głodny może; jak nienasycony
    1 punkt
  28. Hmm... Słowacki zażywał opium, Krasiński nie gardził eterem więc i Tobie wódka nie zaszkodzi. Nie ma się czym przejmować. ;)
    1 punkt
  29. Samowola (Wędrowcowi) "nie no śrubki są w porządku" A ja leję Coca - colę do szklaneczki ozdobionej, no i duszkiem ją wypijam, nawet kropli nie omijam. Napój ten niby ambrozja pokrzepia mój organizm, nawet lodziki pistacjowe przy smaku coli to nic. Choć usta nie nadążają już chlipać, język czasem kołkiem staje - mam nie czuć smaku? Wolę oddech stłumić i pić, i pić, pić... J. A.
    1 punkt
  30. Zjawa Aby mieć nadziei nić, Muszę o Niej stale śnić. Myśleć o Niej też na jawie, O ulotnej, płochej Zjawie, Lecz realnej tak jak skały, Sercu czystym jak śnieg biały. Choć ulotna, to nie znika, Zjawą Anioł jest, Monika. To miłości mocna nić, Jej nie zerwie nikt i nic.
    1 punkt
  31. Rymy z częstochowy :)))
    1 punkt
  32. a poeci? którzy odeszli? czy odchodzą tak cicho...że nawet szumu skrzydeł nie słychać...
    1 punkt
  33. Justyno :) przewrotne :) powtórzę się - nie można się u Ciebie nudzić... ziewanie wykluczone a w miniaturach to przez omyłkę, czy dlatego, że robal był malutki? :)
    1 punkt
  34. lekko, dźwięcznie :) i wdzięcznie!
    1 punkt
  35. Od razu przypomniał mi się "Kruk" Edgara Allana Poe, choć tam zwierzę powtarzało tylko jedno słowo: "nevermore" i sam wiersz był dość mroczny. Byle nie z rana na pusty żołądek. Oj długo tak robiłem... :-) Pewnie po tej mocnej kawie :-) A więc wszystko było dokładnie zaplanowane... ;) Fajny wiersz i jest zwrot akcji na końcu :) Pozdrawiam serdecznie!
    1 punkt
  36. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta: bo tak mi się podoba. Lubię XIX wiek i w takim stylu będę pisał swoje wiersze. Jeśli nikt nie będzie chciał ich czytać to trudno. Najwyżej przestanę publikować, choć i tak pewnie będę pisał do przysłowiowej szuflady, bo zwyczajnie sprawia mi to przyjemność. No cóż, romantyzm, choć tak naprawdę wiele jest w tych wierszach moich osobistych odczuć. Oj, bardzo wiele... Tak, choć w momencie pisania tego wiersza były raczej puste. :-) Trafiłaś w sedno. Dokładnie tak chciałem by to było zinterpretowane. ...bo dzisiaj czas tak szybko leci, że nawet kłaść trzeba się rychło. Bardzo się cieszę, naprawdę. Fajnie wiedzieć, że ktoś chce czytać takie rzeczy i w dodatku, że się podobają, aczkolwiek będę musiał zapewne pogodzić się z tym, że większość dzisiejszych odbiorców nie zaakceptuje takiego stylu.
    1 punkt
  37. Witaj szczęściaro :) Wiersza pozazdrościć, miłości nie wypada. Pozdrawiam.
    1 punkt
  38. 1 punkt
  39. Tytuł już jest super pokombinowany. Pozdrawiam.
    1 punkt
  40. Myślę, że można, w czasach, kiedy baraszkowały "dzieci kwiaty" wszyscy niemal byli "przyjaciółmi", a wolna miłość panowała bez ograniczeń. Do czasu oczywiście i z różnych względów - małżeńskich na przykład. W innych, pod warunkiem, że obydwie strony miały podobną lub "mocną" (a to pojęcie względne) psychikę i żadna nie spietrała z tego powodu gdzieś na koniec świata. Znam przypadki. :)
    1 punkt
  41. Uśmiechnąłem się. Pozdrawiam.
    1 punkt
  42. Bardzo fajne :) Pozdrawiam
    1 punkt
  43. Fajne i jakie prawdziwe. Bardzo lekko się czyta. Lubię takie wiersze. :)
    1 punkt
  44. 1 punkt
  45. wielu artystów których poznałem odeszło w śmierć siną niepamięci też czekali umilali życie radosnymi pląsami dźwiękami bum tarara bum utalentowany janko muzykant i wioskowe głupki przez krótką chwile a teraz co mówią wam ich zwłoki plamy pośmiertne? już mi się nie chce chcieć czekać na uznanie (przyjście godota) niebawem kupię linkę holowniczą taką plecioną na metry chciałbym zejść ze sceny i wstąpić w otchłań mojego grobu opuścić ten świat potworów światek artystyczny ułudy z papieżem sztuk piękno lokim bogiem kłamstwa i psot z książętami pięknoduchami idolami moich znajomych to nawet fajne jest nie musieć patrzeć na te utytułowane ryje miłośników pedałów co ach i och! w kawiarniach literackich na zachodni styl
    1 punkt
  46. Szanowni Państwo! Gminny Ośrodek Kultury w Iwkowej już po raz dwudziesty pierwszy organizuje Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Józefa Kosakowskiego. Konkurs ma na celu popularyzację kultury ludowej we wszystkich jej aspektach. Chętni do wzięcia w nim udziału powinni przesłać zestawy wierszy o tematyce związanej z wsią na adres Gminnego Ośrodka Kultury w Iwkowej do 28.02.2019 roku. Zwracam się z uprzejmą prośbą o przekazanie tych informacji osobom zainteresowanym oraz w miarę możliwości szerokie upowszechnienie. Szczegółowe informacje znajdują i niezbędne dokumenty znajdują się na stronie internetowej: https://iwkowa.pl/aktualnosci/ogolnopolski-konkurs-poetycki-im-jozefa-kosakowskiego-1542.html
    1 punkt
  47. Miło,miło, milo, miłość :)
    1 punkt
  48. o właśnie, bo ta niewinność przyciąga ten, tego szafę a może ja mam nadczynność, więc klepnij mnie, klepkę*, czasem. ;) klepka No' 5 - jak Chanel
    1 punkt
  49. wiem, wiem, że na mnie spoziera, codziennie czuję to z rana, jak po nieprzespanej nocy wstaję roznegliżowana :))) och, moja klepko z podłogi w jodełkę parkietu złożona cóż mogę na to poradzić? bezradnie rozkładam ramiona w moim pokoju jest szafa stara, ale stabilna codziennie się na mnie gapi, nie jestem temu nic winna.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...