Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 11.12.2018 uwzględniając wszystkie działy

  1. Wyczekiwana w końcu prószy biel otula smutek mróz zamienia łzy w lodowe perły nawet wiatr tańcuje z zimą wirując walca po szczytach tego świata tylko ja milczę w ciszy ujrzę usłyszę więcej Sylwia Błeńska 16.01.2018
    7 punktów
  2. Zatrzymać dzień tak bardzo chcę, gdy mrok ogarnia świat; o każdą łzę rozpocząć grę: uchronić się od strat. Zatrzymać dzień, by jeszcze trwał, choć noc już niesie sen; tak by się dał powstrzymać szał zgłodniałych nocnych hien. Zatrzymać dzień w granicach dnia; rozciągnąć każdą z chwil, pić ją do dna; niech moment da przemierzyć setki mil. Zatrzymać dzień, ocalić „dziś”, gdy jutra słychać krok; w ostatnią kiść sekund się wgryźć, okiełznać zdarzeń tok. Zatrzymać dzień i w nim się skryć, zbudować wokół mur; w pamięć go wryć nim pęknie nić i nim zapieje kur.
    3 punkty
  3. Chyba każdy człowiek zmagał się z jakimś nałogiem. Problemy z używkami wydają się już czymś powszednim. Jednak najdziwniejsze wydają się te, które nie dotykają zbyt dużej grupy ludzi. W pracy na kopalni popularnym nałogiem jest tzw skrót. Skrót to skrócony czas pracy. Oznacza to, że górnik pracujący w szczególnych warunkach może wyjechać po 6h od zjazdu zamiast po 7,5h. Są ludzie, dla których skrót jest najważniejszym elementem pracy na kopalni. Mogą nosić banany (żelazo - obudowa zabezpieczająca ociosy), na ramieniu w najgorętszych i najbardziej suchych dziurach. Byle tylko wyjechać trochę wcześniej. Zaznaczę, że miejsce pracy dla osoby niezwiązanej z górnictwem mogła by skojarzyć się z przedpokojem domu Belzebuba... Jednak to tylko takie preludium... Wiele osób pewnie doznało tego w swoim życiu. Chodzi o utratę głowy dla osoby/przedmiotu. Nie mówię o uczuciu, w którym nie możemy żyć bez obiektu naszego pożądania. A samo poczucie mrowienia na skórze gdy jesteśmy obok siebie. Przeżyłem to z Ireną z mojej pracy. Dawno nie mieliśmy okazji współpracować razem jednak wczoraj się udało. Przypomniały mi się dniówki kiedy oddawaliśmy się prędkości na najdłuższych przekopach kopalni KWK Mysłowice-Wesoła. Irena jest niezwykła w swoim fachu. Tak jak w życiu, w pracy jestem wyjątkowo spokojny. Jednak ona potrafi ze mnie wyciągnąć najbardziej szalone cechy. Namówiła mnie na wiele ryzyka... Zwykle pracuję jako maszynista lub manewrowy/konwojent podziemnej kolei. Czyli członek 2 osobowej brygady. Na kopalni ograniczenie prędkości to 3,5 m/s dla przewozu ludzi oraz materiałów specjalnych oraz 5m/s w trakcie przewozu zwyczajnego materiału. Metr na sekundę oznacza 3,6 kilometra na godzinę tak więc w uproszczeniu ograniczenia sięgają 12,6km/h oraz 18km/h. Oczywiście prędkość też trzeba należycie dostosować do warunków. Irena wielokrotnie namówiła mnie do łamania przepisów. Wczoraj poczułem znowu jej szaloną energię. Ostatecznie udało mi się powstrzymać, ale poczułem coś niesamowitego przypominając sobie naszą współprace wiele miesięcy temu, bardzo często w weekendy. W soboty i niedziele było najgorzej. Często musieliśmy zawieźć ludzi ze ściany pod szyb na wyjazd. Oni zjeżdżali trochę później ode mnie przez co najbardziej im pasowało wyjechać o 22. My jednak zjeżdżaliśmy o 14, a zmianę dostawaliśmy o 22 (zmienialiśmy się już na powierzchni) to musieli się dopasować do naszego wyjazdu. Sygnalista (bez niego nie ma możliwości wyjechać z poziomu) wyjeżdżał ok godz 21:20-21:25, a jego zmiennik zjeżdżał chwilę przed 22. Tak więc gdy ludzie przychodzili o 21:00 miałem ok 20 minut na przejechanie 4km. Co ciekawe wystarczy, że się spóźnią 5 minut i już pojawia się spora obawa, że nie damy rady wyjechać o odpowiedniej godzinie. Z Ireną raz zaryzykowaliśmy i udało się przejechać ten odcinek w 15 minut, następnym razem w 14, później 13 aż udało nam się dojść do 12 minut. Był to niewątpliwy rekord i bariera nie do przekroczenia. Jednak zmuszała do prędkości przekraczającej wyobraźnie przeciętnego maszynisty. Dla przypomnienia 12,6km/h do górna "legalna" granica, moja wariacka prędkość oznacza niecałe 20km/h. W warunkach dołowych sprawia spore wrażenie, na powierzchni jest śmiesznie niska. Jednego dnia z Ireną pruliśmy swoją wyuczoną prędkością. Jednak wtedy wyjątkowo nie musieliśmy się spieszyć, chłopacy nawet prosili żebym tym razem dał sobie na luz, bo nie ma sensu marznąć pod szybem kiedy mamy czas. Jednak praca z Ireną tak elektryzowała, że musiałem dać z siebie wszystko. W połowie trasy zbyt późno zacząłem podnosić nogę na pedale gazu i wyskoczyliśmy z szyn. Obydwoje strasznie się poturbowaliśmy. Na szczęście Irena jako lokomotywa wąskotorowa nie czuła tego bólu w kościach co ja. Nie było czasu na narzekanie, musiałem w nielegalny sposób za pomocą jakiegoś starego, znaleźnego łańcucha wstawić Irenkę z powrotem na torowisko. Na szczęście w takiej sytuacji wszystko się udaję i o 21:18 byłem pod szybem. Jednak wtedy nauczyłem się pokory. Trzeba brać pod uwagę nagłe sytuacje. Już się nie dam zaskoczyć, jednak praca z Irenką kusi moją mroczną duszę. Jest najszybszą maszyną na mojej kopalni, a gaz chodzi tak idealnie, że chcę się go przyciskać do samego dołu. Wolę unikać pięknej Ireny, dla bezpieczeństwa swojego oraz braci górników. PS. Napisałem w sobotę dla kilku osób, jednak namówiono mnie do opublikowania dla szerszego grona. Pani B. była pierwszą recenzentką, bez Ciebie ta historia nigdy nie opuściła by mojej głowy!!!
    3 punkty
  4. Chciałam usłyszeć, co wiatr mi powie, kiedy zobaczy uśmiech na twarzy? Nic nie powiedział, też się uśmiechnął i wplótł we włosy świetliki marzeń. A później śmiało, lecz delikatnie dotknął policzków, nie bał się wcale, cicho zanucił znaną melodię, dłonie obwinął matczynym szalem. Przywołał dawny sielski aromat, by mi przypomnieć (dziękuję za to) twarze rodziców i czterech braci, aż zapachniało drewnianą chatą. Ach, wietrze drogi ja wciąż pamiętam, w to samo miejsce wracam co roku, bardzo się cieszę, że też tu jesteś, a teraz wysusz łzę w moim oku. 10.12.2018r.
    3 punkty
  5. Niewidzialna w swej przestrzeni Niewymowna w sile gestów Zatopiona w łez strumieniach Zaginiona wśród obrazów Wystawiona na pożarcie Wśród schematów betonowych Oceniana już na starcie W wyrażaniu myśli nowych Przytłoczona całą sobą Rozgnieciona przez schematy W masce złudzeń i sztuczności Rozdwojona na dwa światy
    3 punkty
  6. świat uległ drobnej zmianie jakby ciszej szumi wiatr deszcz troszkę dziwniej kapie uśmiech mam bledszy nieco dni idą niby pieszo może palę ciut więcej może ciut więcej piję i wiersze piszę rzadziej jest inaczej
    3 punkty
  7. Zapamiętaj mnie Nabierz w płuca żebym się zmienił w pył miłosny przetrwania w dni odległe istnienia pocałuje cię żeby przypomnieć chwile kolibrów i motyli zanurzysz się w falach odpoczynku naszych serc i tak bez kropek i przecinków pójdziemy trzymając się za ręce ku starości
    3 punkty
  8. miłość nie jest łatwa ma ostre zakręty pazur pokazuje miłość nie tylko słodka bywa że goryczą częstuje miłość nie jest prosta ma plus ma minus taka bywa miłość to nie tylko miłe ma chwile chore potrafi ukłuć robi to tłumacząc się że to wszystko w ramach się mieści bo miłość to miłość kto się jej nauczy ten ją zrozumie
    3 punkty
  9. Zatrzymałem się tylko na chwilę. Na skraju pięknego augustowskiego lasu, nieopodal majaczących wiejskich zabudowań. Pusta droga, cisza, powietrze robiło z moim miejskim zasmogowanym umysłem cuda. Było piękne złotojesienne południe, gdy nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Rozejrzałem się wokół, ale wtedy wszystko ucichło. Po chwili, jak z wnętrza ziemi albo z tunelu metra, krzyk przywędrował z powrotem, ale teraz uderzył ze zdwojoną siłą. Ujrzałem przerażającą scenę! Rozbierana była do goła, całkiem zgrabna i tłuściutka kura. Szaty rwał z niej napalony do granic możliwości młody myszołów. Pierze sypało się gęsto wokół na lewo i prawo, jak trociny spod ujadającej pełną mocą pięciokilowatowej krajzegi i jej stu pięćdziesięciu decybeli. W powietrzu i na ściółce zrobiło się rudo. Ponownie zaległa cisza. Bardzo wysoko, nad głową ujrzałem dwa piękne kruki. Gadały ze sobą w powietrzu, mimo dzielącej je dość sporej odległości. Pomyślałem, że pewnie rozpatrują małą przerwę na nadarzający się darmowy posiłek poniżej. Kiedy znikały za wierzchołkami drzew, krakanie przerwał ponowny krzyk. Drapieżnik tryumfował. Sprawiał wrażenie opanowanego, ale coś od spodu unosiło go, to w górę, to w dół i na boki. Musiał ratować się machając skrzydłami, żeby nie stracić równowagi. Nioska dzielnie się broniła, dziobała i na powrót darła wniebogłosy, wraz z trzema nieodstępującymi jej koleżankami. Te jednak po chwili, jak opętane popędziły w kierunku pobliskiej stodoły. Ale zrobiły to dopiero, kiedy wielki ptak na moment odwrócił się w ich kierunku i zatrzepotał skrzydłami. Zakończyło się szczęśliwie. Dla kury. Ale czy na pewno? Ciekawe, co na to kogut i na ten niemal ogolony ponętny kuperek? Kogut siedział cicho i patrzył na wszystko od samego początku, zza ogromnej pomarańczowej dyni w polu. Skubaniec. Zrobiło się nieprzyjemnie, a mnie zrobiło się żal kury. Pal diabli koguta - pomyślałem, ja byłem z niej dumny. A myszołów? Cóż, myszołów, pewnie był "wkurzony".
    2 punkty
  10. To zdarzyło się przed rokiem: Wpadła w oko, wyszła bokiem
    2 punkty
  11. Będziesz Miejscem wejrzeń Wejściem w przestrzeń Niebem i szczęściem Gdy zechcesz śmiechem Miejscem w powiece Wdechem, wydechem Nie chcesz?
    2 punkty
  12. Widziałam dzisiaj gwiazdę, co z nieba się zerwała, jak jabłko już dojrzałe leciała w dół, leciała. Trzymałam za nią kciuki, by w drzewa nie trafiła, rumiana, okrąglutka myśli czyjeś spełniła. Gwiazdo moja jedyna, co teraz z tobą się stanie? Dotknęłaś żarem ziemi, to twoja śmierć jest. Amen. 10.12.2018r
    2 punkty
  13. Znowu zima zawitała niebu dała znamię życia: kwiaty białe, gwiazdy srebrne, wiatry, zaspy, kra na rzece, szron na włosach, śnieg na skroniach iskry mrozu ponad głową tworzą tęczę kryształową w kolorycie jasnej bieli idę zimą przez zamiecie duszy złudzeń i wyrzeczeń moje serce nieokryte zimny powiew dotknął czule śnieg wciąż ściele pod nogami życie szare, drogę krętą nie usłaną tu różami smutno jest mi, chłód mnie owiał wszystkie troski i rozpacze chowam skrycie i uparcie na lwie paszcze srogiej zimy los me życie rzucił nagle niespodzianie już nie powiem, że jest wiosna tulę twarz w zgryzoty rozpacz ręce marzną mi na mrozie kiedy idę tuż za Tobą w korowodzie jest mi zimno, łzy zamarzły i nie płyną.
    2 punkty
  14. (przywołał mnie tam Bóg, przystanęłam). Aksamit gładkiej moreli dał jej słońce – twój wszechświat do pocałunków, pieszczot jabłoni uginających się pod ciężarem macierzyństwa. Sopran pobożnych konwalii tchnął w jej usta życie. Wiatr otulił ją trawą, której tajemnicy już nigdy nie obejmiesz , ani ciałem, ani jego zwątpieniem. (przywołał mnie tak Bóg, przystanęłam). Do tańca z nią ustawiły się żywioły i każdy z nich posmakował kawałka jej ciała, zostawiając na skórze smak języka. I wreszcie pozwolili jej usiąść. I usiadł Anioł (niedługo). Na skale było stromo i ślisko. Rozumiem skałę, ona też była kiedyś Kobietą.
    2 punkty
  15. autor: Małgorzata Sadowska Majewska Stara chata
    2 punkty
  16. Ta strona została zablokowana z powodu nieautoryzowanej modyfikacji serwisu, naruszenia regulaminu lub braku płatności Poeci nie płacą Malarze nie kończą na czas Aktorzy milczą Muzykom się nie chce Tancerze zaspali Tylko kochankowie Natchnieni
    2 punkty
  17. tak bardzo chce że bez wahania rzuci się w iluzję najedzony nie zrozumie widma głodny zobaczy oazę
    1 punkt
  18. nazwij mnie wolnościąto miasto mnie dusiodpryśnięty lakier na paznokciuznowu to samochcę być tam gdzie mnie nie machcę tańczyć gdzie słońcem spalona jest ziemiadorosłość to zabawaw której gra polega na niedopowiedzeniachto czego nocą oczy nie widząza dnia wychodzi z cieniatylko złap mnie za rękęa ja obiecuję ulegnębezwładnie opadnę na miejscew przedziale pociągu donikądwilgotny oddech spłynie po szybiewitając się z kroplami deszczupo drugiej stronieznieczulenie wysokoprocentowymtrunkiem dzisiejszego wieczorujest jedynym ratunkiemna tej bezludnej wyspieoczy biegają nieprzytomnienie chcą widziećżycie uśmiecha się szyderczopodaje berło bo wieże nie podejmiesz inicjatywypluje ci w twarzpodnieś głowę do góryzaskocz je swą intensywnościąspadasz bo nie potrafiszłapaćżycia za nogi
    1 punkt
  19. Wszystko nam takie małostkowe, cieszy bardziej wokół milczenie. Pod nogami lasy betonowe, co nam były jak więzienie. Zamknę teraz powieki i poszybuję wysoko. Niech się poderwą nogi z ziemi! Ile więcej dostrzega ludzkie oko, tak byliśmy przedtem zaślepieni. Cudownie oddać się w ramiona przypadku, obserwować wszystko z góry. Jeszcze nie jestem gotowa do upadku, jeszcze niech mnie niosą chmury.
    1 punkt
  20. ja patrzę na orła ty na reszkę mnie ciągnie góra ciebie gonią resztki rzućmy w cholerę tę monetę! twarzą w twarz stańmy naszej Rzeczywistości choćby była najbiedniejsza
    1 punkt
  21. Szarość, codzienny, zwyczajny dzień. Ponowna katastrofa - podobno naturalna. Upadek wielkiej metropolii, wybuch wulkanu Żądzy i pragnień. Momentalnie zamknięty rozdział. Rozpoczęty nowy wśród jęku - gdzie Ty jesteś? Życie me zawierzone Tobie i skazane na pastwę Losu - czyżby tylko zwykłego bożka? Gdzie mój Anioł Stróż, który miał mnie ochraniać. Upadek tak wielki jak Niosącego Światło; Twe ukochane dziecko zasiadło na tronie Królestwa Ciemności - Ciemności Duszy. Sromotna klęska naśladowcy Sługi. Jaki jest sens Powstania - zaraz się stoczę Jak Syzyf ze swoim życiowym bagażem. Ale czuję - kładziesz swoją rękę na moim ramieniu. Cierpisz ze mną, gdy przykrywa mnie warstwa lawy. Nie rozumiem, nie widzę sensu. Czemu przybyłeś Do zdradliwego dziecka? Nie nauczyłeś się na swoich błędach. Wracaj skąd przyszedłeś, do swoich luksusów. Uciekaj stąd, nie chcę Ciebie w moich problemach. To moja decyzja, jestem tu dzięki sobie. Jestem dorosła, nie będziesz mnie oceniał. Słyszę Twój krzyk cierpienia, swojego już nie czuję. Jedynie Twój palec wskazujący na przebłysk Światła.
    1 punkt
  22. A do nas anoda? No i na anion. Ot, anionowi Iwono i na to.
    1 punkt
  23. Fajna gra znaczeń - PL nie chce być ostatnia, ale w chimerze ostatniej księżniczki - zginie gatunek. To w odpowiedzi mam coś prostego, nawet nie z bajek. bb Królewnoz wysokiej wieży ty widzisz więcejrobiąc selekcję męskich plemników.Bo gdy ten rycerz pokona schodyznaczy do życia jest już gotowy.I po wysiłku on jednym pchnięciemotworzy wrota i cię z napięciaw końcu wyzwoli - będziesz wiedziałaże to jest zdrowy dobry kandydatby dać mu perłę swojej korony.Bo silny rycerz ma króla geny.
    1 punkt
  24. Myślę, że jest tak wtedy, gdy przy kontakcie z utworem uświadamiamy sobie, że ból nie wygasł. Poezja o dużej sile wyrazu wzmaga go.
    1 punkt
  25. 12 Listopad 2018 '' Potrzebuję szans '' Potrzebuję szans, gdyż bez tego - marzną mi ręce w ciepły dzień. Potrzebuję szans, ponieważ bez nich mówię zimno na ludzi i świat. Czy, już plotę jedynie garść głupot? Potrzebuję szans - bez tego nie jestem, samego siebie kawałka chleba wart. Potrzebuję szans, abym miał stale narzędzia do piłowania nicości krat. Chcę mówić, że są ludzie słabych dusz. Chcę uparcie zaspokoić głód, dając mrzonki ckliwych słów. Każdy, musi wiedzieć o pięknie, ślepej naiwności. Pomóż mi nie zmieniać się w potwora. Potrzebuję szans do uciechy z powiewu wiatru przed powrotem do domu. Potrzebuję szans do uratowania, swych oczu przed rozbiciem się jak tanie szkło. Biegłem kiedyś, a dziś idę powoli. Gdy, powinienem przyspieszyć - brak mi do tego sił, chęci i woli. Potrzebuję, regularnego tlenu o kolorze twych rumieńców. Wyblakłem na duszy z barw tęczy, znów. Potrzebuję zgody na chwalebne, wilcze wycia. Potrzebuję opoki na moją tarczę, przeciw próżności. I wiem, że do trzydziestki, tylko ty tą opokę możesz mi dać. I wiem, że bez tego nie będę w stanie swojej twarzy poznać. Niestety, to wiem.... .
    1 punkt
  26. Spadła z nieba w Białej Podlaskiej Gwiazdka z rozpędem i wielkim trzaskiem Wszystkie życzenia chcąc Spełnić do świąt Nie zauważył nikt jej blasku.
    1 punkt
  27. Wonnym olejkiem chcę być namaszczona, byś po ceremonii świętą wziął w ramiona :)
    1 punkt
  28. Dobrze, już, dobrze Peelu - tylko nie skacz! Wiersz zdawałoby się przewidywalny, a jednak - zaskakujący, pełen zwrotów. Desperacja i sarkazm. Podoba mi się twarz, która się "wyświetla" w lustrze, nawet lekki dreszcz przebiega po plecach... Przy słowach: "Jak cudny ten cichy spacer!" uśmiechnęłam się szeroko. :) Pozdrawiam
    1 punkt
  29. @Silver dzięki że zajrzałaś :) Rok temu go tu wstawiłam.
    1 punkt
  30. Podpowiedz w co mam wierzyć Wśród tylu różnych prawd Czy słowa mogą zmienić Tych kilkanaście lat A może lepiej w ciszy Popatrzę w twoją twarz I oczu smutne rysy Czy jeszcze znajdę nas
    1 punkt
  31. Droga Nato, jednak dałaś serce, czyli rozumiem, że spodobał Ci się wiersz? Dlaczego nie, do odważnych świat należy, ponadto pozstanowiłam się rowijać , nie stać w miejscu, jak wyjdzie, to wyjdzie, nikt mi głowy nie urwie, ale zawsze warto próbować. Bardzo dziękuję:) Pozdrawiam
    1 punkt
  32. Nie mogę powiedzieć że ludzi dziś lubię, ani że mam coś przeciwko; patrzę na twarze i zbieram wspomnienia ale na wnioski - za szybko. Lawina wierszy jest o miłości, że sens daje i życie upiększa ale prócz tego jest zwykła codzienność i bywa, że najważniejsza. Lubię / nie lubię to drogowskazy, a gdzieś między nimi jest droga przemierzyć ją warto wytrwałym krokiem bo potem każdego dnia szkoda. Pewnieś zmęczony jest tym wywodem; myślisz: po co tak ona poucza? Bo przerobiłam - emocje się leją - ale to tylko uczucia.
    1 punkt
  33. Piękny - chociaż zimy zasadniczo nie lubię.
    1 punkt
  34. Zgadzam się z @karenka . Pozdrawiam
    1 punkt
  35. Kiedy zrozumiałam wreszcie, że mnie już nie kochasz stało się tak, jakby nic się nie stało. Wielka woda nie wystąpiła z brzegów, ani piorun nikogo nie zabił. Naprawdę. Żadne państwo nie ogłosiło stanu wyjątkowego ani wojna się nie zaczęła. I tylko powietrze wokół mnie nagle zmieniło fakturę. Lepka pajęczyna skręciła mnie w kokon od środka. I kiedy podczas toalety porannej, malując rzęsy wzięłam pierwszy łyk, moja kawa smakowała jak błotne latte. Spokój mnie roztrzaskał na tysiąc kawałeczków. I nie jest to wcale łatwiejsze, nawet, jeśli mówisz, że kochałeś mnie zawsze, zanim się spotkaliśmy w tym pierwszym zapomnieniu. I zanim nas śnieg, zanim nas mróz porozdzielał.
    1 punkt
  36. Zamykam oczy i to czuję i widzę.... Bardzo dziekuje za piękny wiersz?
    1 punkt
  37. Wszystko czekało. Nie było się dokąd spieszyć. Czekał pies i jego pan, czekały niezmienne w swojej strukturze zachody słońca. Budynki na starówkach miast, przypływy i odpływy morza, miejsca w których jeszcze nikogo nie było, a jeśli był to tak dawno, że wszystkie drzewa i ścieżki zarosły i nie pamiętały tamtych wydarzeń, kamienice obcych miast i miasteczek, które przeżyły swoich budowniczych i tych, co się w nich awanturowali, śmiali, płakali i przeminęli choć sądzili, że wszystko wokół nich. Dla nich i tylko dla nich śpiewa, tańczy, bawi się i wznosi. Nie było dokąd się spieszyć. On i jego czas łaska, jej brak, kobiety których pragnął i nie pragnął, przyjaźnie, wrogowie, nowe i stare twarze, odkrycia mniej lub bardziej infantylne, plany na przyszłość które nic nie znaczyły, bo przyszłość zawsze miewała swoją sobie jedyną wiadomą opcję ilości oczek na wypadających kostkach. Nie było się dokąd spieszyć. Nie było za kim tęsknić. Prawdziwy świat istniał tam, gdzie była sama ze sobą, kiedy pytała samej siebie, jaka jest. Czego jej trzeba a czego nie potrzeba z całą pewnością i jaka na pewno nie jest i być nie chce. Ten czas nie był stracony. Patrzył na ludzi wokół siebie, na nowe drapacze nieba powstające z pracy ludzkich rąk w celu większej rozdzielczości pola widzenia w kontroli innych. Patrzył na zmieniające się marki aut, dodatkowe promocje na życie mniej bolesne, na życie uatrakcyjnione paletą kolorów zupełnie niepotrzebnych nikomu. Patrzył na ilość kanałów w telewizji, ilość informacji medialnych, na szał kolorów wystaw sklepowych, na narkotyczne zmieniacze czasu i ucieczkę od siebie wszystkich ludzi, których znał, ponieważ nie radzili sobie z tym światem wokół, chcąc mieć tyle, co reszta, nie zostając w tyle w rankingu nowych odtwarzaczy Mp 3 Mp 4 i Mp MilionJeden. Za szybko, za dużo i na skróty do szczęścia z nowym, lepszym zestawem nierdzewnych naczyń czy wybielaczy do pralek automatycznych. Nowej, nowszej, najnowszej kolekcji Dyktatora Mody X i widział, że w tych kolorach blaknie człowiek, Że wraz ze wzrostem przyrostu gospodarczego, rozwoju wymyślnych coraz bardziej sportów ekstremalnych i internetowych strzałów adrenaliny, maleje ludzkie serce coraz bardziej zestrachane, nie wiedzące gdzie ma się podziać i za co złapać, bo samo też stało się towarem w promocji telefonii komórkowej z okazji walentynek czy wielkiej orkiestry świątecznej pomocy. Nie było dokąd się spieszyć. To co ważne nie było w stanie uciec, bo nie było na sprzedaż ani nie podlegało prawom rynku. Było starsze niż wszystkie ceny świata i młodsze niż dziecko pragnące nowej zabawki. To coś czekało i zawsze czekać będzie, niezależnie od tego, czy On miał Jej to przynieść i czy Ona miała dać się tym uszczęśliwić. Niezależnie czy ona miała przyspieszać potok arterii Jego serca przez chwile, chwil parę czy całą wieczność i niezależnie od tego, czy On miał niczym Prometeusz przynieść niegasnący ogień czy tylko małą iskrę, którą potem rozpalić miał inny On, który po nim nadejdzie. Szanował ją tak bardzo, że aż drżał na samą myśl o tym, że może zamiast prawdziwego ognia przynieść jej jakieś sztuczne ognie, zamiast tęczy i prawdziwego śniegu jakąś imitacje w szkle, która wystarczy potrząsnąć żeby zaczęło w niej padać czymś nieprawdziwym, co po kilku razach kompletnie się znudzi. Pomylił się już tyle razy i tyle razy mylono się co do niego, że nie chciał Jej i sobie tego fundować. Widząc ją pragnął, aby była wreszcie z nim blisko, bliżej niż się da, niezależnie od tego co dzieli. Wiedział też, że to czekanie jest po coś i że może być sprawdzianem nie tylko dla Niej, ale i dla Niego. Niepotrzebnie więc zamartwiała się patrząc na zegarek, w myślach snując przypuszczenia o tym, co dziać się z nim może o tej czy innej godzinie. Był z nią, niezależnie od tego, czym się zajmował, w jakim towarzystwie przebywał i mimo najprzedniejszej zabawy w środku, której mógł tkwić, choć przywołanie takiego stanu jakoś niespecjalnie mu przychodziło do głowy. Czekał na spotkanie z Nią, ale było mu tak samo, jak jej, mimo odmiennych warunków w których teraz oboje tkwili i nie wiedział co gorsze i lepsze równocześnie, tkwić w jednym miejscu bez zmiany krajobrazu, snując wyobrażenia o święcie, idealizując go z braku wyjścia czy mieć dostępny cały świat bez radości odkrywania go z inną osobą, którą by się mieć dla siebie chciało, a która przebywając aktualnie na innej planecie nie może go dosięgnąć inaczej jak tylko swoja myślą. Wiedział jedno na pewno, że czuje wdzięczność za to, że czeka, za to że czuje coś czego dawno, bardzo dawno a może nigdy dotąd nie czuł i że ta osoba jest, istnieje naprawdę i myśli o nim codziennie, kiedy patrzy przed snem w żarówkę, okno, bądź powierzchnie własnych powiek.
    1 punkt
  38. W przeciągu ostatniego pół roku stałam na wrzosowisku niemal tylko z Jego powodu. Nie przychodzę tam już z własnej woli, czasami po kilkunastu minutach rozmowy On teleportuje mnie przed bramę, a ja naciskam klamkę. Podczas wczorajszej wędrówki, zobaczyłam jego klif, wspominał mi kiedyś o nim, ale nigdy nie poprosiłam o uchylenie furtki. Myślałam, że skoro on nie ma prawa wejść na moje wrzosowisko, to mi nie wolno ofiarnie wdrapywać się na jego zbocze. Do takich miejsc docieramy sami i sami musimy z nich wrócić. Oczywiście, że wpychają nas tam także inni, często nawet najbliżsi, czasami zupełnie nieświadomie, ale to my, ile razy się tam znajdziemy, musimy wyjść. Możemy usiąść, pomyśleć, przeanalizować, ale jeżeli spędzimy tam za dużo czasu – jesienne wrzosowisko po prostu zaczynie kiełkować w naszej duszy. Niektórzy nie mogą już stamtąd uciec. A klif staje się ich obsesją. Czują się samotni, mimo, że nie są sami. Czują się tak, bo nie zaprzyjaźnili się sami ze sobą. Potrzebują pomocy, tylko czy ktoś z zewnątrz może interweniować? Niektórzy mówią, że po to jest religia – aby było łatwiej. Przecież to takie wygodne, mówić sobie, że zawsze ktoś z nami jest, że kogoś tak bardzo interesuje nasze życie, że ktoś nam zawsze kibicuje i podnosi, kiedy się potykamy. W cokolwiek wierzysz – wierz w to. Autentycznie, nigdy na pokaz. Bo przecież wieczorem znajdziesz się w swoich czterech ścianach, huk zostawisz za drzwiami, neony zasłonisz firankami, zamkniesz okno, zaparzysz herbatę i poczujesz się… No właśnie, jak? Najważniejsze mój Drogi, to żyć w zgodzie ze sobą.
    1 punkt
  39. Byłem pewny, że już odpisałem, ale jednak tylko oceniłem. NN pisz cały czas i nie przejmuj się czy masz pogłos czy nie. Piszesz wyjątkowo i to zostanie po latach pracy docenione. W moim wieku (a jestem młodym chłopakiem) powinieneś już być uznanym poetom, tylko nie trać wigoru chłopie!!!
    1 punkt
  40. Nie tylko artysty...
    1 punkt
  41. Myślę, że wszyscy wciąż pracujemy nad wieloma rzeczami... :))) Pozdrawiam
    1 punkt
  42. Kawiarnia w Lavaur, piszę wiersz,przeglądam się w sobie,a widzę ciebie.Piszesz, masz czas, dużo czasu, dużo kaw możesz pić, wiatr znad gór rozpuszcza brud i mocniej czuć zapachi bardziej już wiesz, żeona to przestrzeń pomiędzy palcami, rozpycha tak, że dłonią ruszyć się nie da,tak bardzo nierówno, przejściowy stan, gdy czekasz na deszczi czekasz na wiersz,jeszcze nie tualbo już niezbyt i tam.
    1 punkt
  43. - A, blado? - Powód wdów opodal. - Ba. - Że tu powoda do WOPu też? - A, tu dowodzi z dowodu t a... - Katu brak skarbu, tak. - Kat omota i atom, o tak. - Jad, o pogadaj, i jad Ago podaj. .................................... Ile to latał, a ta - lot Eli. Ala kala. Elka kle :|
    1 punkt
  44. Za domem pewnego handlarza, obok stodoły parszywego Wilkomira, naprzeciwko zakonu karmelistów, którzy zabłądzili w poszukiwaniach góry Karmel, mieszkała osoba o niebywałej zasobności sakiewki, a wieści o nim rozchodziły się w zawrotnym tempie. Był znany w miastach, wsiach, południowej i północnej części królestwa. Był rycerzem z nieskazitelnie czystym dorobkiem zasług. Najbardziej sławił się z niewielkich potyczek na terenach brudnych. Walczył z mieszkańcami, którzy wokół rozłożonego antracytu, wzniecali ogień za pomocą bubli. Zawsze kiedy wykonywali tą czynność, nad miastem pojawiała się szara smuga kształtująca się w postać smoka. Pewnego razu dostał list informujący go o zaobserwowaniu smoka w wiosce nieopodal. Usiadł z zadumy, stawiając na wygrawerowanym drewnie beczkę okowity, którą dostał od zaprzyjaźnionego handlarza. Szybko okazało się, że była to gołda, która w jego umyśle sprawiła wiele nowych możliwości poradzenia sobie z wieśniakami. Hamując swoją powściągliwość do wstania z krzesła, udał się w stronę drzwi. Wychodząc, nałożył na siebie zbroję płytową, kryjąc w jej zakamarku piersiówkę. Dosiadł krzepkiego wierzchowca i odjechał na nim ku walce z nieodpowiedzialnym zachowaniem smoczych figlarzy. Wjeżdżając do lasu zszedł z konia, zostawił go i usiadł na jednym z wystających pni pokrytych mchem. Wyjął spod zbroi piersiówkę i umoczył dziób. Minęło pare godzin, a rycerz moczygęba zasnął, budząc się co chwile. Nie miał sił by wstać, więc dalej trwał w niespokojnym śnie. Pomimo tego, że był postrzegany za idealnego rycerza, miewał chwile słabości. Kiedy zostawał sam zawsze miał ochotę, żeby sobie golnąć. Nawet podczas swoich wypraw w celu uratowania czystego powietrza lubił pociągnąć. Nastała noc. Rycerz spostrzegł, że tej jesiennej nocy księżyc oślepiał swoim blaskiem. Liście niesione lekkim powiewem spadały na ziemię. Z oddali słychać było niosący się wyraźny wyk. Lekka mżawka opatuliła cieniem strzygi. Mokra ziemia zmieszana z błotem przylgnęła do jego obuwia. Dostrzegł postać patrzącą się wprost na niego. Była to piękna kobieta o kruczych włosach i śniadej cerze. Mrugnąwszy, zauważył, że już jej nie ma. Dostrzegł ją jak biegnąc, znika za drzewem. Pobiegł za nią. Gubiąc ubrania, zaczęła głośno się śmiać. Biegnąc przed siebie wyglądał za nią kątem oka. Kiedy wydawało mu się, że jest już blisko niego, oddalała się, jakby przeskakując na drugi koniec zasięgu jego wzroku. Dotarł do końca lasu, wyszedł z niego, nie widząc już uciekającej przed nim postaci. Myślał przez chwilę kim mogła być dziewczyna z lasu i jak mogła po prostu zniknąć. Jednakże spostrzegł, że znalazł się we wiosce, do której podążał. Bez hełmu, konia, piersiówki i dobrego nastroju. Zostawił w lesie wszystko co wziął ze sobą, włącznie z mieczem i listem, którymi zazwyczaj straszy wieśniaków. Idąc po wiosce, zauważył karczmę. Wstąpił tam, lecz szybko został wygoniony. Nie miał przecież sakiewki ze złotem. Kiedy został wyrzucony na zbity pysk, ogarnęło go zdziwienie. Stała przed nim kobieta z lasu, która nagle zaczęła uciekać. Rycerz zmęczony i zdyszany, dreptał za nią ospałym ruchem. Zatrzymywała się co chwile, by znów zacząć biec. Mogła w tym czasie odpocząć, nabrać oddechu. On biegł. Nawet nie zorientował się kiedy poraz kolejny znaleźli się w lesie. Dziewczyna tym razem usiadła na pniu. Tym samym pniu, na którym wcześniej siedział opilec. Wzięła do ręki jego rzeczy i cisnęła nimi jak najdalej była w stanie. Zostawiła jedynie miecz, którego dobyła. Zdezorientowany rycerz nie wiedział co zrobić. Usiadł obok niej i powiedział, że jest najpiękniejszą damą jaką widział w okolicy. Odcięła mu głowę. - Zapewne mówisz to każdej napotkanej kobiecie. - powiedziała z niesmakiem. Za to mój mąż od dzisiaj zostanie rycerzem, który poradzi sobie lepiej z ochroną powietrza - dodała. Wzięła jego rzeczy, ściągnęła z niego zbroję i zostawiła prawie całkiem nagiego pośrodku lasu. Z pewnością zbroja nie była mu już potrzebna.
    1 punkt
  45. Weszli do miasta. Było bajecznie kolorowe. Domy układałykształty ciasnych uliczek niczym w labiryncie. Ale nie to byłonajważniejsze tylko ta aura,zapach trudno do czegoś porównywalny.Samoistny i swoisty jak lekki eter. Eteryczne powietrze.Poczuli że w ich duszach dzieje się coś dziwnego,ale znanego skądś-powrót do uczuć,stanów niedoznawanych a jednak nie obcych.Uśmiechnęli się do siebie patrząc na wszystko jakby od początku Pierwszy raz.Ludzie ubrani w różne kolorowe stroje,chodzili tu i tam,ale jacyś inni.Ich oczy wyrażały taką świeżość. Nie zwracali na nich uwagiprzez to łatwiej było im wszystko to obserwować. Powiedziałbyś,że i oni-Jan i Elżbieta od nich niczym się nie różnili. Są takie stany i takie miejscagdzie wszystko od razu wsiąka w człowieka. To widać i czuć.Doszli do rynku .Za budynkiem ratuszem wznosił się kościół.Robił wrażenie. Dwie strzeliste wieże wznosiły się ku niebu a złączonaz nimi bryła budynku była długa na kilkaset metrów. Znów wyglądaliz góry jak te małe punkciki na tym tle.Tam jest wejście pokazał ręką przed siebie Jan. Tak wejdźmy-wydawała się wzrokiem odpowiadać Elżbieta. Odczytał to od razu i ruszyli w kierunku drzwi. W środku zobaczyli monumentalne kolumny podtrzymujące sklepienia i wiele ołtarzy. W samym centrum trzy.Klęknęli razem przy pierwszym który był z boku po lewej stronie.Wyrażał i miłość i cierpienie i śmierć. Matka Boża trzymała głowę swego Syna na kolanach.Już nie żył. Bił blask od tego obrazu nie tylko dlatego,że miał na sobie ozdoby.Ta cisza która wyraża wszystko. Zatrzymany czas a jednak wieczny. Coś się skończyło a trwa nadal. Nawet śmierć tego nie zmieni. Czuli powagę tej chwili i stanu który i ich dotyka. Miłości.Pełnej bo Bożej.Tyle zła,tyle cierpień,tyle łez a Ona istnieje nadal. Ten Dar który jest niezniszczalny sam w sobie.Elżbieta patrzyła na ten obraz i łzy ciekły jej po policzkach. Jan modląc się spojrzał na nią.Był wzruszony. Oboje wiedzieli,że weszli na tę drogę która ma ich zaprowadzić do celu.Drogę która ich odnalazła. Mury tej świątyni wyrażały czas który biegnie nieustannie zapamiętująchistorię wieków i przechowując Ducha nieprzemijania. Każda historia jest inna i każda kiedyśżyła.Przeszli przed głównym ołtarzem,na krótko przyklękając i znaleźli się po prawej stronie. Tam byłtrzeci ołtarz a na nim Najświętszy Sakrament cały czas wystawiony. Dziwny układ całościgdzie ramiona są najważniejsze. Taka jest Miłość. Przygarnia i ogarnia.Znowu ten blask. Czy to tylko blask Monstrancji? Nie. Klęczeli obok siebie na klęcznikachjak para do ślubu. Wpatrzeni przed siebie ale i na siebie. Ktoś na nich też patrzył.Delikatne czyste światło paliło się przed nimi. Wnikało oczyszczeniem i nadzieją.Na koniec podeszli do najbliższej kolumny. Były w niej wmurowane relikwie Świętego.Poprosili o Go o wstawiennictwo, opiekę i pamięć o nich.Wyszli na zewnątrz. Elżbieta nie mogła iść .Siadła na schodach we wnęce do innych drzwi.Cała drżała. Jan rozpiął płaszcz,okrył ją jedną jego częścią pocałował w głowę i przytulił.I tak siedzieli zakryci ale nie sami.
    1 punkt
  46. już choćby za to dałbym Ci pięć gwiazdek :) Niesamowite zestawienia. Pewnie wszystko już napisano pod wierszem, ja powiem tylko, że mnie zamurowałaś i zabieram do Ula. :) Pozdrawiam
    1 punkt
  47. Ta sama kawiarnia, identyczny pociąg, znowu ci ludzie, zapomniane miasteczko. Nie chciałem tu wracać, nie taki był mój cel. Jednak się stało. Widocznie musiałem na to zasłużyć. W tym życiu lub poprzednim. Czasami łudzę się, odwracam się, patrzę przez ramię, proszę, modlę się, choć swoją modlitwą sprawiam Bogu dużą przykrość. Nie powinienem tego robić. Ludzie mają większe potrzeby. Swoją modlitwą zajmuję komuś miejsce w kolejce. Komuś dla kogo już nie ma nadziei. A ja ciągle nadzieję mam. Nie zasłużyłem, lecz po prostu chcę trzymać się czegokolwiek, by wytyczyć jakiś cel. Jakikolwiek. Na początku jest alkohol. Zajmujesz sobie czas, odświeżasz zaległości towarzyskie, lepiej śpisz. Nie musisz pić go dużo, aby przedzierać się przez kolejne dni. Jednak zdajesz sobie sprawę, że z wielu powodów, bardzo wielu trzeba ten etap zakończyć. Albo chociaż odłożyć, bo przeczuwasz, że się spotkacie. W sensie z alkoholem, pod taką czy inną postacią. Z Nią już nie, tylko jeszcze nie jesteś na takim etapie, żeby to przyjąć do wiadomości. To banalne, żenująco banalne, ale naprawdę po pewnym czasie ta tajemnicza nienazwana Ona jest jak przedwczorajszy sen. Wiesz, że go miałeś, lecz pamiętasz co czwarte ujęcie. Na przykład dziś. Dwie godziny przerywanego snu wystarczyły, aby stworzyć wizję, która utrzyma się przez kilka dni w mojej świadomości. Ona stała pod ścianą w kuchni. Dziękowała i jednocześnie żegnała się. Ja też podziękowałem, ale natychmiast ją zatrzymałem. Przycisnąłem do siebie bardzo mocno. Byliśmy uśmiechnięci i zaczęliśmy tworzyć jakiś tam swój wymyślony senny świat. We śnie możesz bowiem na wszystko sobie pozwolić. Grunt, żeby na chwilę odzyskać kontrolę i możesz wszystko. Kolekcjonujesz te sny i zyskujesz czas na oderwanie się od przytłaczającej Cię historii. Potem zdałem sobie sprawę, że to nie była Ona, tylko jakieś zupełnie niepotrzebne, nieracjonalne przebicie z innego momentu mojego życia. Jakaś prześwietlona klisza. Do zapomnienia. Na jakiś czas przynajmniej. Potem pojawia się coś czego nikt nie lubi w nadmiarze. Złość, gniew, potrzeba zemsty. Obsmarowujesz tą nienazwaną Ją, wypominasz jej wszystko, stawiasz w złym świetle, obgadujesz, skarżysz się. Niesamowity, nie do powstrzymania wysyp złych emocji, Twoich najgorszych demonów. Nie panujesz nad tym, chyba nawet za bardzo nie starasz się. Nie ma odzewu, piękne obrazy z Twojej pamięci wydają się jakieś nierealne, już nie do końca Twoje. W końcu się opamiętasz. Potrwa to dłużej, jeśli dwa pierwsze etapy połączysz. Co dalej? Szybkie poszukiwanie nowej Jej. Byle ktoś się pojawił, zapełnił pustkę. Dobrze by było, aby miała więcej zalet niż wad, chociaż w stosunku 51:49, lecz albo pojawiają się porównania, bo ta nasza tajemnicza, nienazwana Ona jest bezkonkurencyjna. Wygrywa wszystkie pojedynki bez wysiłku. Samymi wspomnieniami deklasuje niewyraźną konkurencję. Przypomnisz sobie cokolwiek. Tę knajpę, ten pocałunek, pierwszy czy ostatni, nieistotne, ten hotel, waszą klatkę schodową. Albo po prostu… nikt taki się nie pojawi. Tak a propos, każdy z nas ma taką swoją klatkę schodową. Takie miejsce, gdzie byliście sami, choć dookoła było pełno ludzi. Wygrodziliście sobie własną enklawę i tak zostało już na długo. Inni przechodzili, a wy ciągle tam byliście. Ktoś zgasi papierosa, a Ty dotkniesz muru i to poczujesz. Ok, nic nie poczujesz, to sprzeczne z fizyką, ale wiesz, że wystarczy bardzo niewiele, żebyś miał takie złudzenie. Złe etapy odsuwasz na bok, bo przecież trzeba jakoś żyć. Zarabiać, jeść, komunikować się z całą tą masą ludzi, którzy wiecznie liczą, że po każdym upadku wstajesz i idziesz dalej. Podajesz rękę innej kobiecie, uśmiechasz się do niej, ta nowa Ona odwzajemnia uśmiech, też jest skrzywdzona i potrzebuje dużo ciepła, odkładasz na bok milion wspomnień, czyli dosyć dużo, obsikujesz klatkę schodową, o której mówiliśmy i żyjesz dalej. Tworzysz kolejną historię, następne wspomnienia. Liczysz, że tym razem się uda. A jak się nie powiedzie, to chociaż zyskasz czas. Bo na tym to polega. Na grze na czas. Tu Cię trącą, tam Cię trącą, udajesz, że nie boli i biegniesz dalej. Zawsze jest jakaś meta, jakaś prawda ostateczna. Dla Ciebie, dla mnie, dla tajemniczej Jej, przejściowej Jej, Jej z niewyraźnego snu. Dla nas wszystkich. Musi być. A jeśli nie będzie niczego, to przynajmniej się kurwa przebiegliśmy, dla zdrowia to bardzo przydatne, do tego w modzie. W końcu się uspokajasz. Organizujesz sobie czas. Kupujesz notes, taki ładny, oprawiony w skórę. Teraz wszystko będzie uporządkowane, logiczne, już nie ma miejsca na błędy. Inaczej zatracisz się do reszty, przepijesz pieniądze lub zdrowie, tego dnia dla kobiet z ogłoszeń jesteś i tak przecinkiem w bardzo długim zdaniu. Jeszcze jak pani zaprezentujesz swoją niesamowitą grę wstępną, która ma ją zaprowadzić do nieznanej dla niej rozkoszy, to już w ogóle zwątpisz w sens czegokolwiek. Więcej pracujesz, nie wydajniej, bo to niemożliwe z tym bałaganem w głowie, ale więcej. Trenujesz, targasz te sztangi, hantle, każda maszyna jest dla Ciebie wymyślonym wrogiem, którego oczywiście zwyciężasz. Wyobrażasz sobie, że te ćwiczenia Cię wyzwolą, odpędzą myśli, zmartwienia. Ważysz 65 kilo, ale efekty niedługo nadejdą. Możesz poflirtować z recepcjonistką, łudzisz się, że tylko dla Ciebie jest miła. Pobiegasz, wypocisz się, stracisz kolejne kilogramy, czyli nie do końca wszystko sobie przemyślałeś. Rzucasz palenie, pijesz mniej. Jak nie pokona Cię zmęczenie, to ewentualnie wtedy otworzysz butelkę czegoś nasennego. Te wszystkie wspomnienia zaraz się pojawią, czają się na Ciebie. Pomyśl, tyle mogliście osiągnąć razem, tyle było w was miłości, to nie mogło się nie udać, przecież w łóżku nikt nie będzie bardziej czuły. Może sprawniejszy, bardziej pomysłowy, ale prawdziwe asy w rękawie trzymasz Ty. I tak dalej, i tak dalej. Wtedy opróżnij po prostu tę butelkę. Jak najszybciej. Zapadniesz w sen, wrócisz do tej rozmowy w kuchni z Nią, której nie pamiętasz. Brunetka o ładnych ustach, na przykład. Stworzycie sobie wizję, coś sobie wymyślicie miłego. I tak wszystko będzie takie jak zechcesz. Obudzisz się, sprawdzisz liczne plany na ten dzień. 1. śniadanie, 2. praca, 3. trening, 4. serial, 5. czat – pamiętam, że kiedyś się udało, to może teraz też mi się powiedzie, 6. sen. Wtedy zamykasz ten notes oprawiony w skórę i zaczynasz wątpić w tę metę, w kierunku której podobno wszyscy zmierzamy i nie ma tutaj rzekomo wygranych i przegranych. Tylko nie wracaj do poprzednich etapów. Nie chodzi o to czy to ma sens, to w ogóle nie o to chodzi. Wiesz o co chodzi? Wyobraź sobie. Jest poranek, szary nieciekawy, w środku tygodnia. Taki sam dzień jak zawsze. Wiesz, że nie zrobisz dziś nic pożytecznego, nie zbawisz świata, nawet pojedynczego istnienia, Ok, tyle wystarczy, żeby to sobie wyobrazić. Wsiadasz do tego smutnego autobusu „niewolników bilonu” i nagle widzisz Ją. Tą tajemniczą, nienazwaną Ją. Najpierw coś między wami było, potem było bliżej, potem dalej niż bliżej, bo nie najlepiej kierowałeś tą całą operacją. Dużo sobie powiedzieliście, później zamilkliście. Tak czy inaczej teraz macie lepszy okres. Ona Ci wybaczyła, Ty uruchomiłeś swoje najlepsze rezerwy, bo każdy takie ma, gdy trzeba w końcu coś osiągnąć. Siadasz obok Niej, szukasz najlepszego dowcipu, zaraz opowiesz co Ci się przydarzyło albo o tym, co przeczytałeś, że to niby wymyślone przez Ciebie. Wachlarz zagrań szeroki. A Ona psuje Ci cały plan. Chwyta Cię za rękę, opowiada Ci, że jest zmęczona, prosi, żebyś ją odprowadził do pracy. W sumie to nie musi prosić, bo Ty jesteś teraz panem wszystkiego i czytasz Jej w myślach. Ba, nawet znasz myśli kierowcy autobusu. Ale pomimo całej swojej wspaniałości, nie rozumiesz przebiegu scenariusza. Jak to tak? Bez pierwszego nieśmiałego pocałunku? Przecież zawsze najpierw jest pocałunek. Zazwyczaj mocno wyidealizowany. Bez słowa? Bez jakiegoś wyjaśnienia? Bez flirtu? Nie muszę przepraszać? Potem idziecie na pierwszą randkę. Czekałeś na to tyle czasu. Tak długo, że aż zacząłeś się zastanawiać czy to jednak nie jest zadanie na wyrost. Jakaś taka magiczna chwila, pierwiastek czegoś Ci nieznanego. Ona coś wspomina, że lubi wino, a że Ty jesteś niesamowicie domyślny, kupujesz nie tylko wino, ale zabierasz do tego korkociąg. Spokojnie, nie wyciągasz go od razu. Czekasz na to pytanie. „A czym otworzymy wino?”. Wtedy jej to pokazujesz. Że zawsze będziesz o krok przed Nią. Wyjmujesz ten przedmiot i otwierasz wino. Nawet Ci to sprawnie poszło. Akurat na dobieraniu się do alkoholu znasz się jak mało kto. Tylko nie chwal się tym. Nie zapunktujesz. To trochę inna kobieta niż te, do których się przyzwyczaiłeś. Potem jest idealnie. Jedziecie do niezłej klasy hotelu, kupujesz dla Niej niesamowitą bieliznę, w ramach wyprzedzania Jej zawsze o krok, jak to sobie wmówiłeś. Dużo sobie obiecujesz po tej nocy, która was czeka, głównie po sobie dużo się spodziewasz, musi być świetnie, bo to na Nią właśnie czekałeś. Nie zawiedziesz. Chociaż będziesz zmęczony, wstawiony, ewidentnie masz problem z piciem, podołasz zadaniu. Ostatecznie arkanów seksu przed Nią nie odkryłeś, ale po pierwsze, minimum przyzwoitości zachowałeś. Po drugie, mnóstwo takich nocy, dni, chwil przed wami. Poprawisz się, zaskoczysz ją jeszcze nie raz. Rozumiesz już? Takie chwile przytrafią Ci się pod warunkiem, że nie wrócisz do mroku, nawet jeśli to pojęcie na wyrost. Inaczej takie chwile nawet Ci się nie przyśnią. I zawsze już będziesz stał w tej wymyślonej kuchni z wymyśloną Nią. Ona Ci dziękuje i żegna się z Tobą, Ty też żegnasz Ją, ale zostajesz, Ona też zostaje. Kompletnie bezsensowny wycinek z jakiejś przeszłości, nawet może nie Twojej. Może kiedyś zasnąłeś przy jakimś romansidle. Czas teraźniejszy, Jej nie ma i jakbym nie zaklinał rzeczywistości, ile bym nie przeczytał o podróżach w czasie, Ona nie wróci. Oglądam się przez ramię, łudzę się, wypatruję Ją w tłumie. W sumie co mi szkodzi? Wiem, że kiedyś będzie przedwczorajszym snem. Może nawet koszmarem. Ludzie nas mijają, porzucają, ale pewne słowa przez nich wypowiadane działają jak zaklęcia. Nie wiem czy da się zdjąć zaklęcie, jaki trzeba posiąść poziom czarnej magii, aby to się udało. Może coś przeoczyłem, może coś mnie ominęło? Walczę z bardzo niefajnymi emocjami, a Ona siedzi w tym autobusie, właśnie czeka aż w końcu zrozumiem, że tak, „Medium Sweet” to znaczy „półsłodkie” i doczłapię się z tym winem, może zdejmuje z siebie ostatnią część bielizny w tym niezłej klasy hotelu, a ja stoję tu pośrodku niczego i szukam odpowiedzi, których nigdy nie poznam. Musiałem coś przeoczyć, ktoś zrobił sobie nieśmieszny żart i Nas wyciął. Bo miał taką moc. I teraz musimy się odnaleźć na nowo. Może o to chodzi? Najgorzej jeśli koniec nie oznacza nic innego jak koniec. Nie ma nic gorszego. Zasłyszane w lesie, wyobraź sobie – rozmowa o szyszkach, takich na drzewach. - Powtórz to jeszcze raz. Tak fajnie to akcentujesz. - Ok, ostatni raz. Szyszki, szyszeczki. Wracajmy już. Nagram Ci to na telefon jak chcesz.
    1 punkt
  48. Bardzo pogodny. W sam raz jesienne chandry, chmurki i humorki. Widziałam tęczę podczas czytania :) szczęście, o szczęście moje kochane, zaraz tobie opowiem co wymyśliłam nad ranem że mnie ze sobą zabierzesz w jakąś słoneczną niedzielę, zabierzesz mnie na lizaki, a potem na karuzelę. obiecam, że będę grzeczna na pewno się tobie nie zgubię tak dawno mnie nigdzie nie brałeś, aż zapomniałam, że lubię.
    1 punkt
  49. zgadzam się z WarszawiAnką, że rytm trzeba poprawić i koniecznie przesunąć - zrobić spację po przecinku, ale od bardzo dawna pierwszy raz nie przeszkadzała mi długość wiersza. Pięknie. Bardzo dobrze się czytało. :) Pozdrawiam.
    1 punkt
  50. z jednorodnej gliny formuje nas życie wprawieni w ruch pozbywamy się balastu niektórym puszczają nerwy jedni się śmieją drudzy się skarżą a Ty z sercem uwieńczonym na krzyżu otwarłeś ramiona bo miłość jak złoto próbuje się w ogniu i to co bólem przeszyte czymś nowym się staje
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...