Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 02.03.2018 uwzględniając wszystkie działy
-
a pamiętasz jak czekałaś w nocnej koszuli by być pierwszą? jak mogłaś zapomnieć jesteś jedyną w tym lesie której klęcząc wpinałem do włosów poziomkowe kwiaty jedyną dla której las ten grał arię nie na jednej a na wszystkich swoich strunach a pamiętasz jak szukałem przytulnej dziupli i ty mi pomagałaś mówiąc – ciepło ciepło cieplej – słowa gorąco już nie zdążyłaś jakieś błagania błyszczące oczy muzyka twojego oddechu stała się tchnieniem tego lasu nigdy nic tak nie poruszyło ogarnęła zazdrość chciał zaszumieć ale mu zakazałem cóż to za trudny las i bardzo proszę już nigdy nie mów że nie jesteś pierwsza5 punktów
-
Żeby tak serce dziecka miał każdy dorosły ... prostolinijne, szczere, pozbawione fałszu i w ustach zapach prawdy bez zbędnych przenośni, na twarzy uczciwość, a w działaniu prawość. Wyobraź sobie zatem - choć nie jest to łatwe - kula ziemska dryfuje przez kosmos, bez wojen nienawiść odeszła, błękit nieba jasny szczęśliwość przybyła na skrzydłach aniołów. Marzenia jak rosa o poranku błyszczące, a myśli delikatnie muskają pragnienia w zderzeniu z krawędzią Utopii Morusa cicho umierają bez hałasu cienia. Lecz wierzę! Niezłomnie nadzieję pokładam, że kiedyś w uchwytnym zasięgu istnienia, w księżyca poświacie i słońca promieniach powstanie, narodzi się nowe, czyste życie.4 punkty
-
Na pięciolinii świadomości melodią nuta zapisana to jest piosenka o miłości, nuciła mi ją moja mama. Chciała bym słowa te pamiętał żebym pokochał i szanował ludzi, przyrodę i zwierzęta, i umiał Bogu podziękować. Synowi piosnkę przy kołysce nuciłem do snu układając, dziś ma rodzinę, stanowisko, pociechy także swoje mają. Znów tę melodię, matki słowa u syna będąc usłyszałem, dziecku nuciła ją synowa z zadumą głową pokiwałem. Nie ma w niej buty ni patosu to melodyjna rymowanka i na bezsenność dobry sposób cieplutka miła kołysanka. 28.02.2018r.4 punkty
-
4 punkty
-
jest we mnie to miasto to samo od pierwszych dni choć czasem marzę być gdzie milej szepcą drzewa czy okala niski murek drogę inną ale tu przywarły podeszwy chodnika przyjaciele? nie wiem w imię czego chyba twarzy zbyt bliskich by dalekimi się stały w drugiej części serca szumią fale tętniąc do wakacyjnej ojcowizny tam na Steyera obok bloku inny niski mur otacza sentyment do wysuszonego dziś oczka i kina z deskami w oknach mój cypel przyzywa w bursztynowych snach choć nie grzeszy Bałtyk lazurem zaryzykuję na przekór zielonookiej rodzinie mój błękit - wspomnienie miłości kawałek nieba nad jedną z dzikich plaż2 punkty
-
przestrzeń i czas wydają się kurczyć złocista barwa zmienia się w zieleń kolor granatu fascynuje konstelacje które drżą zapatrzone w przeobrażenie błysk pierwotnego światła onieśmiela wszystko zanihilowany obłok wspomnień podąża w nieznane2 punkty
-
wiersz choć może słaby nieudolnie czasami napisany po setki razy w myślach rozważany bliższym jest od tysięcy pięknych innych tylko przegadanych Bo życie zawsze tak krótko trwa.2 punkty
-
Marcinie na smutnej strunie dziś: czekam na dłoni ciepły dotyk wyrozumiałość czuły wzrok lecz w lustrze ciągle smutne oczy a w głowie myśli smutnych tok niby zmieniają się osoby wskazówka mierzy równo czas a zegar zjeżył się i strwożył niepewność w trzewiach ciągle trwa lecz miej nadzieję właśnie dzisiaj że jakaś pani zwolni krok patrząc na ciebie jak na misia uśmiechem zdejmie plecak trosk :))) Pozdrawiam2 punkty
-
Utopiłam się we śnie rozlewając filiżankę rosy pod powieką toni poświata oddech zabierała nie było walki a pierś wyrwana do przodu i nie było strachu a zgięte kolana niespieszne wersy wietrznej kołysanki szemrało piórko w mrok opadając moczary tęsknie wyciągały ramiona - - chodź maleńka do nas...1 punkt
-
Morderca z TV Pewnego razu, koło wieczora, kiedy mgła kocem opadła w miasto, wylazł morderca z telewizora, widocznie było mu tam za ciasno. Płaszcza szarego fałdy wygładził, coś wymamrotał, strzelił knykciami, buty obtupał z ziarenek czasu, ruszył w ekranu mordować blasku. Napadał z nagła, cicho, zdradziecko, nie wybierając stary czy dziecko, wbitych w fotele, krzesła, kanapy, byle kto, czy ktoś nie byle błahy. Trzeba mu przyznać gość był szarmantem; przemawiał w sposób nad wyraz miły: — dzisiejszy wieczór chcę spędzić z państwem — po czym mordował całe rodziny. Nauczycieli i emerytów, drobnych oszustów, ważnych ministrów, malarzy, łgarzy, sprzedawców jarzyn, i kolejarzy i tramwajarzy, panie bez gaży i aktywistki, kury domowe, plotkarki z klatki, samotnie wychowujące matki, nacjonalistów i anarchistki, faszystów wszystkich, młodzież wyklętą, z Radomia żeńską orkiestrę dętą, smutne sztangistki, miernych poetów, iluzjonistów, demimondówki, słomianych wdowców, wesołe wdówki, estetów, kompozytorów etiud, hersztów lokalnych band podwórkowych, anonimowych alkoholików, i mądre głowy, i głupie głowy, sieroty, homoseksualistów, filatelistów i gemmolożki, wszystkich tych, którzy mają już dosyć, dziwki, grabarzy, ekszapaśniczki, filumenistów i warcabistki, pantalonistki i fanfaronów, tkwiących po uszy w szponach nałogów, wsiarzy, grabarzy, protagonistów, „damy” — te wzięte w gruby cudzysłów, dziatki i starców, panie i panów, przedstawicieli każdego stanu, wszelkiej profesji i proweniencji. Rzecz niepodobna wszystkich tu zmieścić. Sodoma, Gomora, bestia, carcinoma. Często nim puści wodze mordercze kolację poda, otuli ciepło, wachlarz obrazów stawi przed okiem, lekko pogłaszcze zmęczone skronie, pod głowę wsunie poduszkę miękką. Bywa, że z rana, w porze śniadania — tu, Pan rozumie, jest gość, piżama, sen jeszcze trzepie się na powiece, kot ziewa, ziewa rześkie powietrze, tak sobie panie ziewają we trzech, jest jakaś kawa, jest jakaś wrzawa, dzieci — ple, ple, ple, baba — bla, bla, bla; zwykłe, rodzinne sceny dantejskie, a ten im lezie, niby do siebie, i z miejsca bierze się za morderkę, do tego w tle ma taką piosenkę: PRZY PODWIECZORKU MORDZIK DO TORTU W CHOROBIE MORDZIK ZAMIAST SYROPU W ŁAPCIACH PO PRACY MORDZIK RELAKSIK DRGAJĄCYM LATEM MORDZIK Z KURORTU A PO KOŚCIELE MORDZIK W NIEDZILĘ GDY ŚWIECĄ GWIAZDY MORDZIK ASTRALNY TRANSCENDENTALNY ASTRONOMICZNY A KIEDY MROZIK W GAŁĘZIACH PISZCZY MORDZIK ZIMOWY SROGI SIARCZYSTY TRZEBA SIĘ LICZYĆ NA RÓWNI I Z TYM ŻE GDY LISTOPAD BŁOTA I SŁOTA TO MORDZIK PRZYBYĆ MOŻE W KALOSZACH O KAŻDEJ PORZE CZY MIESIĄC W PEŁNI CZY RANNE ZORZE LI SŁOŃCE ŚWIECI CZY ZIĄB NA DWORZE LUB KROPI DESZCZYK ON NIEŚWIADOME OFIARY MĘCZY. Zestaw narzędzi ma całkiem spory, progiem do zbrodni telewizory. Motyw? — jak zwykle ludzka głupota, choć tutaj czasem zdarza i tak się, że wraz ze zbrodnią do głowy skapnie z mordercy noża oleju kropla. Lecz to zjawisko rzadkie nadzwyczaj niczym w Warszawie wieloryb z Wisły śnieg w maju, patriae communis w kraju. Tam gdzie Twardowski łyska z księżyca, kogucik pieje, co orłem zwykł być, a sziszimory klątwy miotają. Tam żona od lat drzemie Kadmosa, Aresa oraz Kiprydy córa; czy kiedyś zbudzą ją dobre bogi? Do snu grają jej wciąż lacrimosa filharmonicy, ci per procura mesjasza, który pogubił drogi. Co zrobić? — Narodzik, nihil novi, mordy za mordy i w korowody, bogi, honory, sos z animozyj; pilot — KLIK — mordzik, pilot — KLIK — mordzik. Ciemna noc, spójrz — pani kocha pana. Ciemna noc, spójrz — nów, Copacabana. Ciemna noc, spójrz — oceanu poblask. Ciemna noc, spójrz — pan pani nie kocha. Ciemna noc, spójrz — Kupid im odfrunął. Na Posto Seis drzemie Carlos Drummond. Zaś na zaranek — klawi zikhajle, znów węszą zdradę — winni gudłaje! Amen! — A znasz Pan krem Neikea? Rozgrzesza, cud co bieli sumienia! Produkt Zakładów Apologeckich, chcemy zaścianek uśredniowiecznić! A on się skrada sprytny jak szatan, zaplata macki wokoło świata, jak tamten co jest wąpierz, parazyt, kami i giardia, harpia, meduza larwa, krwiopijca i gargantua, gorgona, zły łotr spod ciemnej gwiazdy. On się zakrada szarlatan, kanciarz, doliniarz, knajak, mamzela, kasiarz, szacher i macher, rekieter, majster, małpa, defraudant, szakal, malwersant cwaniak, kanalia, matacz, geszefciarz szabrownik, blagier, hiena i szalbierz. Morderca ciemny, mesmeryzm mroczny; tkane z poświaty szpony upiora, studniami źrenic sięgają wątpi, serc zamrożonych, w sinych waporach. Mkłymi obrazy mami w hipnozie, niknie w zamgleniach chwili minionej. Tak sunie w barwnych feeriach rzeka twarzy, postaci, miejsc i wydarzeń, godziny, dni w swych topiąc odmętach, nim w niepamięci odmęty wpadnie. Nurkują w kipiel ci bezprzytomni, tracą się pośród zgłodniałej toni. Wirują w falach ziemskich tragedii i ciut ich krzepi, gdy ktoś ma gorzej, zaraz pod bokiem jak wielki rekin brzuchem szoruje Tupolew po dnie. Tuż taumaturgów fałszywych w dryfie tratwa pijana o brzegi bije. Jak żagle wzdęte suną przeźrocza: — ludzka pochodnia oświetla PeKiN, znowu na Kremlu pręży się Moskal, a w szwach Europa jednością trzeszczy. Jankesi szczodrzy rzucają bomby w imię pokoju ta rzecz jakoby. Karambol duży, syryjskie gruzy weekend zepsuje orkan Maurycy skroś pian obwisły, najwyższy kusy żabką uchodzi czarnej ławicy parasolek, nad normę dziś dymgła; Res Publica? Co? — e, nic nie widać. A po szynach... Po szynach gna tramwaj, strzała, mało z szyn nie powylata, czterdzieści sześć w skrach na pantografach jak wiatr przez Zgierz, weń do babki babka rzecze: — Kochana, słyszała pani? Te ludziska to jednak są głupie, z telewizora morderca szczwany?! To jakieś bzdury z palca wierutne. A co w tym złego przytulnie zasiąść? Fotel, poduszki, pufa pod nóżki, green tea, koniecznie również coś na ząb, żeby nie musieć wstawać do kuchni. Ja tutaj sobie herbatkę siorpię, ja sobie tutaj kanapkę szarpię, a tam dyktator do ludzi z wojskiem, spaliło wioskę państwo islamskie. Gdy sobie sączę kawkę gorącą, kiedy zajadam ciasto z lukrecją, właśnie rugują rodzinę pod most, zginęło ze sto dzieci w Aleppo. Ja sobie tutaj jasiek poprawiam, tu na kolana włazi mi kotek, a tam ta brama i Arbeit Macht Frei, ten komisariat i śmierć pod prądem. Kiedy mnie drzemka ogarnia lekka, kiedy do oczu sen mi się klei, tam wyciągają z rzeki topielca, tam ktoś niemowlę wrzucił do śmieci. I nawet wtedy, kiedy zachrapię, ojca Kropidło, cna antyfona czarnego zedrze ze mnie kotarę snu, natchniona trwam, ave, Madonna! Wtem wsiadła matka na Dołku z córką, z tyłu złe typki pospodełbiałe, zasyczały coś i z awanturką — nadludzie vs. one niebiałe. Zawarczały szmelcowane surmy, przyskoczyli kołtuńskie sarmaty, wrzasnęli coś, że ZIEMI NIE RZUCIM; i że HEJ KTO POLAK, BIĆ CIAPATYCH! Wtedy jakby się ocknęła babka, odchrząknęła tej drugiej w te słowa: — to mój przystanek, tutaj wysiadka, zaraz nadają w tv mój program. Popędziła w noc, a z okien domów mrugających jak oczy niebieskie śmiech za nią wybiegł z telewizorów i gonił ją przez ulice echem.1 punkt
-
Ach, żeby serce dziecka miał każdy dorosły! Prostolinijne, szczere, pozbawione fałszu w ustach zapach prawdy bez zbędnych przenośni na twarzy uczciwość, a w działaniu prawość. Wyobraź sobie taki stan, społeczeństwo, naród. I ziemię płynącą bez zgrzytów i wojen. Nienawiść odeszła, błękit nieba jasny szczęście zawitało na skrzydłach aniołów. Marzenia jak rosa o świcie błyszczące, a myśli w zachwycie muskają pragnienia, w zderzeniu z krawędzią Utopii Morusa cicho umierają bez hałasu cienia. Lecz wierzę! Niezłomnie nadzieję pokładam, że kiedyś w uchwytnym zasięgu istnienia w księżyca poświacie i słońca promieniach powstanie, narodzi się nowe, czyste życie. 27 lutego 2018 roku1 punkt
-
Wieczornik – drugie rozdanie Dwugarbny tylko nocą przysiada na parapecie – przysiada na kancie swojskości. Kwarcowa ściana przed nim ma znaczenie czysto teoretyczne, kruche jak senność. W tym czasie zaprzestaje monotonnej zabawy „w przód, w tył” przypominającej objawy choroby sierocej. Możliwe, że to znieruchomienie spowodowane jest strachem przed przekroczeniem granicy między zbiorem dźwięków domowych i tych innych. Lekko kiwa głowami, mruga powiekami jakby nadawał do mnie długie wiadomości alfabetem Morse’a. Czasem mlaśnie którąś gębą aby potwierdzić że tu jest. Gąb ma wiele więc mlaszcze dość często. Mieszkanie na poddaszu ma swoje zalety i wady, nikt nie chodzi mi po głowie, jednak pokrętna akustyka budynku powoduje że słyszę wymieszane głosy sąsiadów z innych pięter. Głosy mają swoje gniazdo w rogu pokoju. Przestawiłem łóżko właśnie tam. Nie umiem usypiać w zupełnej ciszy. Mlaśnięcia dwugarbnego to za mało by wypełnić pustą przestrzeń między jawą a pierwszym snem. Moją namiętność do podsłuchiwania tłumaczę sobie jako poszukiwanie prawdziwego życia. Kłótnie słychać najwyraźniej, ale przeważnie nie są interesujące. Zbyt jawne i nieskrępowane, przerywane trzaśnięciami drzwi. Znam to z autopsji. Dużo bardziej wciągające jest poszukiwanie szmerów, stuknięć i pourywanych zdań. Śmiech i płacz. Niektóre mieszkania przyciągają do siebie kolejnych lokatorów o podobnej mentalności i przyzwyczajeniach. Wielogłowy wyciąga szyję, raz jedną, raz drugą, albo entą, i próbuje sięgnąć gębami do butelki z moją cytrynówką. Właściwie nie chcę pić więcej. Dlatego nie reaguję. Czekam na moment kiedy łby przeważą ciężar garbów i doniosły łomot zasygnalizuje upadek łakomczucha z parapetu. Nie pierwszy raz. Wielogłowy zlizuje alkohol z klepki, idzie mu dość szybko. Przymyka ciężkie powieki, do rana pozostanie na podłodze. Szepty są freskiem na ścianie do której przykładam ucho. Delikatnym jak cień, ale można rozpoznać granicę pomiędzy szarościami ciepła i chłodu. Szept jest intymnym spiskiem przeciw jawności uczuć. Szelestem. Niewidzialne potrafi kaleczyć. Perfekcyjnie czyste szyby stwarzają niebezpieczeństwo błędów interpretacji istnienia Gdzie jest granica interpretacji? Dwugarbny pochrapuje mieszaniną spirytusu i cytryn, porusza łapami jakby biegł. Mogę mu tylko zazdrościć1 punkt
-
czeka na dłoni ciepły dotyk wyrozumiałe czułe spojrzenie lecz smutne lustro uprzytamnia iluzoryczność poczekalni niby zmieniają się osoby wskazówka równo czas odmierza lecz dzień dla niego się zatrzymał niepewność jego trzewia zżera białe drzwi w oczach powoli rosną stalowa klamka nie chce się ruszyć stare zawiasy nie zaskrzypią a w korytarzu jedynie słychać "trochę to potrwa proszę czekać" z lustra Jokir uśmiecha się cierpko szepcząc jedynie "być albo nie być nic na chorobę nie poradzisz spraw żeby życie było coś warte" miraż ucieka drzwi otwarte z wnętrza dochodzi głos doktora czas ruszył -nowy pacjent usiadł nowych rozmyślań w poczekalni pora1 punkt
-
zawrócić dobro pomyślny wiatr miłe chwile które zniekształcił zły los zawrócić wszystkie myśli które tylko lepsze budowały zatrzymać bezmyślność z której nie tylko jeden zbudowano mur zatrzymać to wszystko czym człowiek psuje zburzyć jak domek z kart lecz kto tego ma dokonać skoro my jeszcze tego nie umiemy wiem może Bóg pomoże a zresztą skąd mam o tym wiedzieć skoro on ciągle ciszą się otacza nie chce się ujawnić co bardzo mnie dziwi a zresztą jak słyszę nie tylko mnie a jakby to zrobił pogroził Bożym palcem to może by zaprzestali1 punkt
-
skrzydła zastygły w oczekiwaniu na lepsze czasy drobne kości złamane cudzym szczęściem skowyt raz po raz wstrząsał wątłą piersią oczy pociemniały od nadziei głos odszedł w nicość czy starczy nam odwagi by klepsydrę odwrócić1 punkt
-
Jak wieść gminna niesie, każde podwórko wiejskie bardzo ważnym stworzeniom służyło rozlicznym trybem żyły spokojnym, niemal idyllicznym swobody królowały - dość były obszerne. I byłoby tak nadal gdyby nie ambicje które, cóż - wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem nie ceni się współpracy, ze starym porządkiem runął spokój, wybuchają nowe animozje. A w drakach tych celował lowelas koguci i kamrat jego młody z lekka opierzony, stary bo zbyt ambitny a młody bo mąci. Ciągle bywał do końca niezdecydowany rano kogo sam poprze, wieczorem utrąci kogucikiem blaszanym zwykł być nazywany.1 punkt
-
kura na wysokiej grzędzie; nikt mądrzejszy tu nie będzie będę piać od jutra rana bo nadeszła władzy zmiana1 punkt
-
Ty nie pieściłeś, nie całowałeś taki leniwy byłeś i zimny, ale zmartwienie to raczej małe, ciebie już nie ma, jest teraz inny, ciepły i czuły i taki nowy, z pewnością bardziej niż ty wartościowy ;)))1 punkt
-
W pewnym miasteczku opodal rzeczki przy górce mieszkały trzy bardzo mądre i wspaniałe kurki dni całe na rozmowach w kurniku im schodziły a to pogoda nie taka siąpi leje słońce świeci były to dogłębne analizy innymi razy o kogucie cały dzień rozprawiały każdego dnia rozmowy trwały pewnego razu jedna nawet białe jajko ku zawiści innych powoli na świat zniosła również wspaniałe zaczęła się dyskusja dlaczego takie białe powinno być szare inna znowu to nie jajko bo zbyt mało jajowate na zaciekłych dyskusjach dzień minął prawie cały noc zapadła księżyc w pełni cały świat rozświetlił lis po cichu się zakradł żadna z kurek jutra nie dożyła.1 punkt
-
Klinure, nad Twą figurką z obsydianu klęcze wypełniając pustkę przestrzenni mym głosem. Zaklęciem, co otworzy miasta stara furtę ukrytego w głębinie poza naszym czasem. Gdzie wymarłe domy, niby rzędy czaszek w mroku utkwiły pustkę oczodołów. Gdzie fasady przegniłe śmiercią straszą, Gdzie pył jeno mieszka w nawach kosciołów Otwórz przede mną bramy moja Pani, pozwól wejść w trupią cisze ulic. Daj iskrę skrzesać w kominka otchłani, by ognie blaskiem wypisały sutry. Daj powrócić ciepłu i światłu zagościć. Niech jego refleksy po eonach mroku ożywią fundamentów cyklopowe kości w serca mego mieście pod żeber powłoką.1 punkt
-
Ty się Bożena nie masz co obawiać. Zobacz ile masz serduszek przy swoich utworach. Na pewno byś wygrała :)1 punkt
-
Takie komentarze Twoje lubię, bez ukrytej złośliwości, bez sarkazmu, czysto profesjonalne. Ocena warstwy merytorycznej trafia w sedno przesłania. Dziękuję za dydaktyczne uwagi, podejdę jeszcze raz do wiersza, postaram się dopracować wg wskazówek. :)))))))1 punkt
-
Czepiasz sie slowek od poczatku wiec tlumacze jak 3 latkowi lub jak sie mówi jak krowie na rowie takie sa określenia w języku polskim. Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
Marcinie,rzeczywiście pochopnie postąpiłam.Część o strumyku też się pojawi,myślę tylko jak ugryźć temat. Co do przeniesienia,tak zrobię :)))1 punkt
-
Masz rację, nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż głupota ludzka połączona z wyrachowaniem :)1 punkt
-
mówisz mi że ci wstyd bo jesteś tak niemodna koleżanki twoje wciąż w nowych sukniach w nowych spodniach mówisz że też tak chcesz mieć sukienki jak z żurnala kiedy w końcu masz to mieć gdy już będziesz całkiem stara a ja mówię mówię ci że na drobne się rozmieniasz to co w życiu ważne jest tego wcale nie doceniasz mówisz mi że ci żle nie masz tego czego chciałas że o szczęściu nie wiesz nic o uśmiechu zapomniałaś a ja w głowie ciągle mam ten dom nasz stary dom a przed domem stary dąb szumi w skwar w jesienny ziąb i niczego mi nie trzeba aż po kres wszystkich dni ale jeśli jeśli trzeba nową suknię kupię ci1 punkt
-
Mnie się całe życie marzył domek ze spadzistym dachem na wsi, w ogródku. A teraz nagle od ponad dwóch lat mamy taki domeczek! Na dole murowany i bielony, stryszek drewniany, wokół mały ogródek z pięknymi świerkami - mieszkamy prawie w lesie (przy samej granicy lasu, w świerkach) nad wielkim mazurskim jeziorem. Dlatego moje marzenia nareszcie stały się całkiem realne. :) Oby tylko starczyło pieniędzy na wszystko, no i zdrowia, i życia. Tobie też życzę pięknego, wymarzonego domku drewnianego. (Można całkiem niedrogo trafić naprawdę ciekawe oferty domków do remontu, zdarzają się wymarzone okazje, tylko trzeba na nie polować). :)1 punkt
-
Bezczelna ta młodość z bukietem zapachów upaja uwodzi i nie ma umiaru. Nie kupisz nie wygrasz nie wróci za talent. Czy jest coś lepszego? za darmo dostajesz i nigdy nie wraca. Bezczelnie tak piękna. Wiesz o tym po czasie.1 punkt
-
pozwoliłem sobie po swojemu: Żeby serce dziecka miał każdy dorosły! Prostoduszne, szczere, fałszu pozbawione w ustach zapach prawdy bez zbędnych przenośni i dał się uczciwości w drodze ziemskiej ponieść. wtedy społeczeństwa i całe narody żyłyby bez waśni zgrzytów oraz wojen. szczęście cały wszechświat mogło sobie zdobyć zaś wszelkie zawiści po wieki skończone .... dalej kombinuj sama:))) lub zostaw bez rymu bo rytm trzyma Pozdrawiam ps uprasza się o nie dawanie serduszek bo kot będzie miauczał1 punkt
-
Aortą płonie gorąca krew, a myśli nierówno opadają taflą mgły, odsłaniając Ciebie. Próbuję złapać oddech, błękitną skórę pożera ogień. Tempo tak szybko rwie, gubią się neurony, gdy usiłuję dotknąć tętna twej wypowiedzi. Pozostawia niedosyt, ukrywam wieczne pragnienie. Uśmiech uwidocznił ślady farb, tworzę arcydzieło, choć upływa czas. Otruta na zabój patrzę na Ciebie. Dopalasz papierosa, oddalasz się niepewnie.1 punkt
-
Zapytałem o godzinę myśląc sobie będzie łatwo idzie panna więc zapytam która jest niewiasto Ta spojrzała na mnie szybko Pierwsza będzie za dwie setki druga za pół darmo więc już nie dam wmówić sobie że pytać nie warto1 punkt
-
Ta noc podobno jest magiczna, ja tego nie widzę, przeważnie przebywam ją chyłkiem, jak wszystkie inne. Nie oczekuję cudów, zwłaszcza psiej gadaniny. Jeszcze zacznie mi opowiadać, jak to czeka na spacer z pełnym pęcherzem, a ja nie mam dla niego czasu, bo muszę zapalić papierosa. Sąsiad nie będzie palił papierosów na klatce schodowej, i nie będzie łomotał do drzwi po pijaku. Chyba że odzyska nagle świadomość na oiomie. Ktoś świątecznie pozbawił go przytomności. Skutecznie, trochę jak karpia. Sąsiad sprzedawał karpie. Wielogłowy mruga oczami, ale tylko prawymi. Porozumiewawczo chyba. Coś gada. „Nosił wilk…..” Tyle zrozumiałem. Podobno garbaci to inteligentne stworzenia. Wielogłowy ma dwa garby. Nigdy nie pamiętam, czy to dromadery mają dwa garby? Czuwam, jak dla mnie jest zbyt cicho. Czegoś mi brakuje. Upierdliwości, skrobania do drzwi. Mamrotania. Przyzwyczajenie to druga natura człowieka, odkrywam sens tego stwierdzenia. Przyzwyczajenie do tradycji. Karpie, choinki i prezenty. Sąsiad jest jednym z elementów niezbędnych by atmosfera tego wieczoru była pełna. Pojawia się mruczenie, przyjemne, brzmi jak śpiew tybetańskich mnichów. To dwugarbny kołysze głowami i mruczy, udaje, że usypia. Przynajmniej mam takie wrażenie, że udaje. Jeszcze nigdy nie słyszałem tej jego kołysanko-kolędy. Kiedy budzę się rano znów zaczynam to odczuwać, czegoś mi brakuje. Na pewno nie mam kogo obdarować kanapką, jest mi z tego powodu przykro i czuje się zawiedziony. Zawiedziony magicznością nocy, i tym, że nie miałem odwagi by zapukać do drzwi obcego domu i prosić o miejsce przy stole. Za to wielogłowy zjadł wszystkie bombki z choinki, a może po prostu ich tam nie było.1 punkt
-
Wszędzie za mną łazi stwór dwugarbny wielogłowy. Każda jego gęba gadać chce, bo pełna andronów do wyplecenia, wszystkie gęby otwierają się i próbują ugryźć kanapkę, którą trzymam w ręce. Nie pozwolę. Sąsiad skrobie drzwi, drzwi moje, delikatnie skrobie. Znów zabrakło na flaszkę. Więc mamrotaniem i chrobotaniem próbuje dostać się tak blisko mnie, bym zrozumiał bełkotliwą prośbę o stówkę. Kolejną stówkę, poprzedniej jeszcze nie oddał. Dzisiaj nie dostanie. Czekam aż odejdzie. A głowy chwieją się nad garbami, wytrzeszczają oczy i też czekają na chwilę kiedy stracę czujność. Zamilkły wszystkie na raz, jakby się zgadały. Nie, nie usnę, niech na to nie liczą. Sąsiad wali do drzwi, do swoich. Ostatecznie jego drzwi, więc walić mu wolno. Tym razem chciałby wejść do swojego mieszkania, wczoraj sytuacja była o tyle odmienna, że chciał wyjść z niego. Łomot do drzwi taki sam, raz z jednej raz z drugiej ich strony. Nie wejdzie, lub nie wyjdzie, dużo zależy od tego na czym jego żonie zależy. Drzwi metalowe, żona sąsiada nieugięta jak one. Zaczynam liczyć chwiejące się głowy, stwór przekrzywia garby, jeden w lewo, drugi w prawo. Łby zamykają powoli powieki, a ja liczę monotonnie, również na to że całość uśnie. Rano przestąpię głowę leżącą na wycieraczce przy progu, resztę ciała również przestąpię i wsunę mu do ręki kanapkę.1 punkt
-
Sypkim wybielaczem zimy plamy po jesieni wyprane. Na przewodach suszą się miejskie ptaki dokarmiane słońcem. Może przebudzenie jutra mgłę ciepła przyniesie, z lodowców dachów kra w rynny ruszy a wiosna oddechem sople utrąci.1 punkt
-
Tak naprawdę, kto wie, o czym mówią krople deszczu w rynny tunelu? O czym szepczą dłoni dotknięcia po skóry zasłonie wędrujące? Komu serca ból miłości hubą na życia drzewie przeszkadza? Czy wola jest katem słabości na rynku zasadami otoczonym? A Ty wiesz? Kogo Bogiem nazywasz? Szukać niczego nie trzeba gdy same przychodzą znane kochania blizny. Pamięci na skórze życia rozstępy. Warte swego istnienia zrozumienia iskry.1 punkt
-
Niejeden kameleon chciałby mieć taką ślinę… A on na podorędziu miał jeszcze wazelinę. Dziś wielki, butny napis osrały mu gołębie i mocą gówna rażą, choć mniejszą... niż miał w gębie.1 punkt
-
0 punktów
-
0 punktów
-
0 punktów
-
0 punktów
-
Cytuję: Satyra – gatunek literacki lub publicystyczny łączący w sobie epikę, lirykę i dramat (także inne formy wypowiedzi) wywodzący się ze starożytności (pisał je m.in. Horacy), który ośmiesza i piętnuje ukazywane w niej zjawiska, obyczaje, politykę, grupy lub stosunki społeczne[1]. Prezentuje świat poprzez komiczne wyolbrzymienie, ale nie proponuje żadnych rozwiązań pozytywnych. Cechą charakterystyczną satyry jest karykaturalne ukazanie postaci. Istotą satyry jest krytyczna postawa autora wobec rzeczywistości, ukazywanie jej w krzywym zwierciadle. Nie ma słowa o natężeniu złośliwości, zatem mieści się w gatunku. Cieszę się, że mimo wszystko ciekawie wyszło :) Dziękuję za poczytanie :)0 punktów
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne