Słońce grzeje coraz słabiej,
wszystko wokół wilgotnieje.
Coraz dłuższe cieni grabie,
rdza pokrywa leśne knieje.
W kroplach deszczu mokną drzewa,
ptaki myślą o odlocie.
Parasolek im potrzeba,
by poruszać się po słocie.
Wszelka gaśnie już roślina,
dzień się niecierpliwi zmroku.
Tak zazwyczaj się zaczyna
najsmutniejsza pora roku.
Lecz ja wcale się nie smucę.
Nie rwę sobie włosów z głowy,
że w dzień krótszy żyję krócej
i nie pali skwar lipcowy.
Gdy liść zieleń w żółcień zmieni
z nadchodzącym październikiem,
stworzę wierszyk o jesieni
i opatrzę... nowym nickiem.