Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Podziękowanie


Rekomendowane odpowiedzi

Serdecznie dziękuję za wspaniały koncert i recytacje wierszy Witkowi (Messalin Nagietka).
Spotkanie odbyło się w bibliotece publicznej w Ciechanowie. Witek czytał i śpiewał wiersze, które sam umuzycznił. Skromny własny akompaniament (gitara klasyczna – ani razu nie była zawracana) oraz olbrzymie zainteresowanie erudytów stworzyło niepowtarzalną atmosferę. Zainteresowanie to rozlało się winem musującym i sokiem pomarańczowym po udanym występie. A mocna kawa rozpuszczalna wraz z mistrzem przypomniały rozgadanym orgowiczom o powrocie do domu.
Na wyróżnienie zasługują wyśpiewane dwa wiersze nieobecnego już na forum Romana Bezeta.
Szczególnie serdecznie pragniemy podziekować za wspaniałe pożegnanie (dwa radiowozy policyjne pilotowały nas do rogatek miasta. Leszek - Piast wymienił nawet uprzejmości z tą nieoczekiwaną asystą .
Jeszcze raz dziękuję
Pełen podziwu Jacek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tym co byli i tym co chcieli być i co wiedzieli i nie wiedzieli,

wszyscy, którzyście tu w czas przycupnęli
jak ćma nad ogniem albo cień na ścianie,
byleście zwierzem z zapuszczonych kniei
nie mogli pojąć, patrząc czy powstanie
rysa jakowa, co struną nad pudłem
niewyczesana do ostatka – kudłem,

sierścią trąconą pod włos albo z włosem
resztką obrazu szalonego konia
albo rozmową z ciszą, która ciosem
woli być, bo jej wciąż coś dookoła
braknie i wszystkich chce trzymać za ręce
by kto, prócz brzmienia, nie zabrał jej więcej

niźli uśmiechu, oddechu, pośpiechu,
z echa i krechy księżyca w gitarze
i kilku drożyn, w które żwawy piechur
poszedłby zaraz, lecz siedzi na razie
wszystkim którzyście odkryli się w tytule
za bycie ze mną - dziękuję,

z ukłonikiem i pozdrówką MN
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jajć, Leszku - chyba biletu wstępu i występu z Ciechanowa nie płaciłeś?
No nie wiem co powiedzieć, chłopaki (P) pilnuję czasem lepiej niż się wydaje,
mnie też nie raz zatrzymują i się z nimi żegnam
z ukonikiem i pozdrówką MN
ps. mam nadzieję, że była tylko wymiana uśmiechów, bo będę musiał interweniować

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witek!!
Ty musisz być wielką szychą w Ciechanowie - a ja już myślałem, że specjalnie zamówiłeś abyśmy bezpiecznie wracali a Ty piszesz, że to ponad program - pozbawiasz mnie złudzeń. Aż nie mogę uwierzyć, żę ta ochrona działa sama z siebie bezinteresownie - opieka nad gośćmi. Najważniejsze: pełna kurtuazja, wzajemna uprzejmość i dobre zakończenie, a to miało miejsce.

Serdecznie pozdrawiam Jacek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witek!!
Ty musisz być wielką szychą w Ciechanowie - a ja już myślałem, że specjalnie zamówiłeś abyśmy bezpiecznie wracali a Ty piszesz, że to ponad program - pozbawiasz mnie złudzeń. Aż nie mogę uwierzyć, żę ta ochrona działa sama z siebie bezinteresownie - opieka nad gośćmi. Najważniejsze: pełna kurtuazja, wzajemna uprzejmość i dobre zakończenie, a to miało miejsce.

Serdecznie pozdrawiam Jacek

hi, a może to był znak od ...?
sam nie wiem, hihihihihihi
z ukłonikiem i pozdrówką MN
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...