Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

jesień


Jacek_Suchowicz

Rekomendowane odpowiedzi

wszyscy  jesienią to i ja sobie pozwoliłem

 

Jesień przemiła pani
uroków ma tysiące,
srebrem ciebie omami,
biciem serca gorącym.

Przyjdzie nagłym marzeniem
mgiełką zasnuje oczy
i gorącym pragnieniem
może jeszcze zaskoczyć.

Potrafi wznieść na szczyty
czułości i rozkoszy,
by nagle z wielkim krzykiem
 na sam dół się potoczyć.

Skropić policzki łzami,
jakby rzęsistym deszczem.
Odświeżyć dawne rany,
jednym nieczułym gestem.

Jesień to zbiór owoców:
tych słodkich i tych gorzkich,
tych hodowanych w pocie
i tych co same rosły.

 

Ogarnia cię nostalgia,

gdy robisz remanencik,

czy zbiorów nie za mało,

czy  mogłoby być więcej?

 

Czy wszystko zobaczyłeś

co było ci pisane?

Myśli, jak liście, spadły

w jesienny chłodny ranek.

 

Tęsknota smuci duszę

do dni gorących lata

lecz ktoś cię pragnie uwieść

czarując barwą świata.

 

Jesień to czas wieczorów
refleksji i nadziei.
Dla ciebie szansa spora
by jeszcze siebie zmienić.

 

Pokory się nauczyć

choć trwać chcesz z całą siłą.

Zrozumieć głębią duszy,

co znaczy słowo – miłość.

Na odlot samolot czeka
gdzieś za horyzont powiek.
Nieważne: cieć, poeta,
odleci dobry człowiek.

2007

Edytowane przez Jacek_Suchowicz (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nostalgia ogarnia każdego,

kto świat ten ukochał szczerze,

nieważne czy tego dobrego

czy odstępcę w życiu i wierze.

 

Bo jesień to piękna pora

i jak sam napisałeś wierszem

- jest czas i najwłaściwsza  pora

by zrozumieć co jest najważniejsze.

 

 

Bardzo lubię czytać Twoje wiersze :)

Pozdrawiam :)

 

 

 

 

 

Edytowane przez czytacz (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witaj Jacku -  na czasie  -  lepszej pory na taki wiersz jak obecna nie znajdziesz.

                                                                                                                                                           pozd.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nostalgia ogarnia każdego,

kto świat ten ukochał szczerze,

nieważne czy tego dobrego

czy odstępcę w życiu i wierze.

 

Bo jesień to piękna pora

i jak sam napisałeś wierszem

- jest czas i najwłaściwsza  pora

by zrozumieć co jest najważniejsze.

 

jesień każe nam myśleć

wykonać bilans lata

zsumować sprawy wszystkie

i może z Nim pogadać

 

pierwej Mu podziękować

o łask tysiące prosić

by sprawiedliwość schował

dał miłosierdzia grosik

:)

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Gdzieś wciąż przychoddzi jakaś jesień i ktoś odlatuje samolotem za horyzont, wiec wiersz pozostaje aktualny do bólu.

Pozdrawiam

Edytowane przez Sylwester_Lasota (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 lata później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...