W południe więzień zasnąłem ubogi,
Aż mi sen wdzięczny tę przysługę sprawił,
Żem swą dziewczynę całował bez trwogi
I w jej gładkości myśli moje bawił,
I obłapiając depozyt tak drogi,
Wszytkie-m na stronę frasunki odprawił,
A zbytnia radość ledwie mi żywota
Nie wzięła, duszy otworzywszy wrota.

Taką uciechą będąc opojony.
Ulałem potem zapalone skronie
I ze wszytkich sił swoich obnażony
Padłem wpółmartwy na jej ślicznym łonie
I widząc, że głos ustawał zemdlony,
Krzyknąłem jak ów, co z przygody tonie:
"Ratuj mię, przebóg, stanie-ć za odpusty,
Gdy zahamujesz duszę w ustach usty!"

Tum zamknął mowę, a ona bez mowy
Widząc mię, bez tchu i bez życia znaku,
Zemdlonej dźwiga i podnosi głowy .
I usty swymi całuje bez braku
W usta i w oczy i wdzięcznymi słowy
Dodaje słodkim pieszczotom przysmaku:
"Jeśliże - mówi - śmierć twoja prawdziwa,
Czemuś ty umarł, czemużem ja żywa?"

I już poczęła myślić, jaką raną
Dać wolną drogę pięknej duszy z ciała,
Kiedy się śmierć jej ruszyła stroskaną
Gładkością i mnie żyć znowu kazała:
A ona z twarzą łzami sfarbowaną:
"Żyj śmiele - rzekła - abym zawsze miała
Zwycięstwa mego ten znak niewątpliwy,
Że kto tak kona, dłużej będzie żywy".

Czytaj dalej: Do trupa - Jan Andrzej Morsztyn