Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kona Ona Ola


Andrzej Dobrodziej

Rekomendowane odpowiedzi

Żyła tutaj niedaleko, jej scenariusz był dość krótki
Bo topiła w alkoholu swe najgłębiej skryte smutki
Gorzkie łzy, które roniła, kiedy miała nogi wiotkie
Z żelaznego kubka piła, mówiąc ciągle, że są słodkie
Była mocna, twarda, silna, nie wierzyła cudzym słowom
Płaszcz- jedynym źródłem ciepła, a parasol- dach nad głową

Przyszedł moment, przyszła chwila, może nawet chwili ćwierć
Pozdrowiły się tramwaje, Ona spiła się na śmierć
Nie zobaczysz już jej płaszcza nie zobaczysz parasola
Nigdy więcej jej nie ujrzysz, właśnie kona Ona Ola

I podziękuj Panu Bogu, i podziękuj Bogu za to
Że przynajmniej twoje życie, nie jest najzwyklejszą szmatą
Niech was dzień pobłogosławi, życie stanie się kolegą
W imię ojca, w imię syna, w imię ducha najświętrzego

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdyby to lepiej przybrać, to pierwsze dwie zwrotki broniły by się jako zaśpiewka apaszowska, coś w rodzaju "Zenka Stankiewicza". Trzecia, ze swoją nachalną dydaktyką nijak ma się do całości, a tekst właśnie przez nią nabiera charakteru niestrawnej pisaniny.

pozdrawiam.;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z przykrością podzielę tutaj zdanie Lobo. I dodam jeszcze, że rytm łamie się z trzaskiem w trzecim wersie: "Gorzkie łzy, które roniła" - akcent nie pasuje do reszty melodii.
Wiersze-moralitety nie mają sensu. Budzą naturalny sprzeciw, bunt, jak każde: musisz - nie możesz, trzeba - nie wolno, dobre - złe, cacy - be, itp. Wiersz powinien poruszać uczucia, zaś wyciąganie wniosków na podstawie tych wzruszeń pozostawmy samym czytelnikom. Więcej szacunku dla ludzi! (Także dla alkoholików, którzy nie są aż tak nieskomplikowani jak bohaterka wiersza).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi się podoba - lubię ten typ rymów, rytmu i humoru :) Jedyne zastrzeżenia mam do interpunkcji - przecinków nie ma czasem tam, gdzie powinny, a są tam, gdzie nie powinny. I popraw najświętrzego na najświętszego. Ogólnie bardzo fajny wiersz. Pozdrawiam. L.A.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...