Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

California Dreamin


Pan Ropuch

Rekomendowane odpowiedzi

mam nastrój jak pimp

jak pimp wyruszę na miasto

 

narzucam futro z białych lisów

welurowy kapelusz z pawim piórkiem

skórzany pasek skórzane buty z kajmana

piękna drewniana laska z głową z kości słoniowej

dwurzędowy amarantowy garnitur białe satynowe rękawiczki

- jestem gotowy

 

ubrałem się jak pimp

jak pimp ruszam na miasto

 

zza rogu wyłania się z intencją zbyt niejasną

w przydługich szpilkach z puszką farby kobieta-łania

w drugiej ręce dzierży – a jak smartfona na recordzie

czas wydłużyć i przyspieszyć krok rzekłem do siebie - milordzie

 

poruszam się jak pimp

jak pimp mknę przez miasto

 

chciałem być jak ten wolny ptak a goni mnie

celebryckie ciasto wszystko ma na sobie sztuczne

wprost z Bangladeszu wprost z Chin do tego farba

delux one coat – puszka pięciolitrowa na szczęście nieboga

na takim obcasie więc i biegiem nie nazwiesz tego wcale

twarz jej się mieni i wykrzywia od krzyku zapamiętale

 

uciekłem jej jak pimp

jak pimp wrastam w miasto

mam filozofię własną

światła gasną

twarz krasną

usta mlasną

 

jestem jak pimp

jak pimp mam miasto

i jak pimp jest to miasto

 

to pimpmiasto

 

pa

 

 

 

 

Uwaga wiersz sponsorowany z lokowaniem produktu! – bo zaradność

i swoboda ubioru są zawsze w cenie.

 

 

 

 

 

Edytowane przez Pan Ropuch (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Pan Ropuch

bo ona z puszką farby,

a on z futrem z lisów.

Nie ma białej prawdy

Wywróżyć ją z fusów? 

 

Kto sztuczny kto żywy.

Milord z kością słonia

tak jakby strachliwy

On w dziupli się schował? 

 

Wiersz w swój specyficzny sposób intrygujący. Pozdrawiam.  

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@M.A.R.G.O.T Dzięki za błyskawiczną reakcję i miłą sercu podrymowankę pod tekstem.

 

Pozdrawiam serdecznie

Pan Ropuch

 

@iwonaroma Za namową i radą @a...a zmieniłem tą końcówkę. Muszę przyznać, że wczoraj mi leżała pod warunkiem że przyspieszasz odczyt i czytasz całą na jednym oddechu :DDD Teraz to już nie stanowi problemu dziękuję Wam obu i życzę miłego dnia!

 

Pozdrawiam 

Pan Ropuch

@PuszKin Dzięki za opinię jak zawsze przemyślę.

 

Pozdrawiam

Pan Ropuch

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...