Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Zaradny staruszek


Henryk_Jakowiec

Rekomendowane odpowiedzi

Jako człowiek starej daty

choć nie śpieszno mi w zaświaty

robię pewne poczynania

a zaczynam od zebrania

 

pewnej kwoty by z funduszy

uszczknąć coś dla mojej duszy

więc zakładam dziś fundację

żeby syn mógł mi laudację

 

pieprznąć zaraz po pogrzebie

ja zaś będę w siódmym niebie

choć dziś z duszą na ramieniu

siedzę sobie na kamieniu

 

snując plany, co to będzie

bowiem i to mam na względzie

że wysoko się nie zajdzie

gdy funduszy się nie znajdzie

 

na łapówki, na napiwki

darowizny i na dziwki

żeby w niebie mi anioły

nie kazały iść do szkoły

 

żebym tytuł miał doktora

a gdy przyjdzie na to pora

dostał się do wyższej władzy

pośród tych, co chodzą nadzy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Marek.zak1

Jeszcze nie wiem lecz być może

nasze złote w ich kantorze

a podobno mają białe

część wymienię, pozostałe

 

będę wciąż przy sobie nosił

i nikogo się nie prosił

o pożyczkę, kiedy wściekła

Rada Starszych mnie do piekła

 

zrzuci za to, że grzeszyłem

anielice nauczyłem

seks uprawiać z ziemianinem

raczyć się wódeczką, winem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam -  i to się nazywa dobrze otworzyć nowy dzień.

Super Henryku - do śmiechu i do refleksji nad tym

co tam będzie i jaki banknot  wziąć ze  sobą .

                                                                                       Pozd.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Waldemar_Talar_Talar

To jest tak jak przy pokerze

kto ma kartę pulę bierze

ale można i blefować

i też forsę zakasować.

 

stąd przeróżne dylematy

choćby taki - bankomaty

gdzie pobierzesz coś z waluty

lecz gdy sprawny, a zepsuty?

 

Nie wypłaci ci mamony

no i jesteś uziemiony

a więc moja rada taka

weź ze sobą zaskórniaka.

 

pozdrawiam :)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@MIROSŁAW C.

Wesołe jest życie staruszka... 

 

 

Żebyś wiedział przyjacielu

a szczególnie, gdy bez celu

patrzysz w okno, tak przed siebie

na te chmurki, co na niebie

 

jeszcze gorzej, gdy staruszka

uzależni się od wózka

a on mieszka, piętro czwarte

cóż jest wtedy życie warte

 

choć bywają chwile miłe

ale wtedy całą siłę

trzeba skupić na ekranie

jeśli tam są nagie panie

 

i to jest rozrywki koniec

bo synalek, powiem dzwoniec

ściszył głos, wyłączył wizję

- szlaban masz na telewizję.

:)

  

Edytowane przez Henryk_Jakowiec (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@fregamo

Celny koniec miał staruszek

gdy był młody, gdy mu brzuszek

to, co słuszne nie zasłaniał

kiedy w pas się paniom kłaniał

 

dziś potrzymać cybuch fajki

może a seks między bajki

odłożony wraz z pamięcią

dziś się dziadek żywi chęcią

 

bo chcieć, mu się nie zabrania

ale dzisiaj do trzepania

bierze dywan i trzepaczkę

z braku laku wali laczkiem.

 

pozdrawiam. HJ

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...