Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Odleżyny


Rekomendowane odpowiedzi

Pogłoski o cudzie ostatecznym wygasają.
Przez noc nikt się nie uzdrowił, mimo że właśnie wtedy
sen wyprawia chorobliwe zmęczenie tamtym światem.
Wokół sucho i czysto, co też nie znaczy by ktokolwiek
mógł zaświadczyć rześkim ciałem choćby o milimetrowej przemianie.
Uwiera kamień, którego nie odsunie nawet zgraja po prawej Jego stronie.
Ponadjerozolimskie powietrze ugrzęzło za prześwitem raju,
gdziekolwiek go szukać w ludzkim rozumie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest w tym tekście coś, co nakazało mi wrócić. Zwątpienie, ciężar, ale i rozczarowanie.
Wygasłe pogłoski o cudzie ostatecznym, mówią same za siebie. Opowiedziałeś o podwójnym cierpieniu, o losie chorego/umierającego człowieka, ale także o tych rześkich ciałach, które są kompletnie bezradne i przyglądając się temu cierpieniu, tak samo cierpią. Czytam tutaj stan tuż przed... ale i po... gdzie wszystko ugrzęzło, nawet powietrze. 
Trudne to i nie sposób szukać odpowiedzi.  
Bywa że kamień, już zawsze pozostanie kamieniem, a odleżyny, odleżynami. Pozostaje nam nauczyć się z tym żyć. Zatrzymałeś. Pozdrawiam.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@jan_komułzykant  dobre:)

zaintrygował mnie ten cud ostateczny.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

tu coś nie pasi z lekka, bo moim zdaniem albo na tamten świat, 

albo  wyprawia  nie pasuje. To powietrze w rozumie nawet jako metafora też jakoś dziwnie brzmi.

wiersz do dopracowania

pozdrawiam

 

Edytowane przez Annie_M (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pozwolę sobie odpowiedzieć jednym wpisem.

Nieprzypadkowo ten tekst znalazł się w diale warsztatowym. W porównaniu do pierwotnej wersji tutaj zastosowałem inny zapis - z przecinkami itp., poprzednio było bez interpunkcji. I wychodzi mi, że jednak na biało tekst czyta się lepiej, chociaż to słowo "lepiej" też może być nieadekwatne odnośnie subiektywnego spojrzenia autora. 

 

Tetu: dzięki za myślową warstwę, taki też był zamysł - dyskusja z "Odleżynami", czy i na ile można liczyć na cud w sytuacji gdy jest on po człowieczemu niemożliwy, albo też wynika np. ze zwykłego chciejstwa, czy z brakiem pogodzenia się ze słabością ciała, które przecież kiedyś przyjdzie.

 

Jan: kamień jako przegroda działa w dwie strony przegradzane. kamień rzucony cóż, może zmienić trajektorię lotu ;))

 

Calluna: powroty były, są i będą :))

 

Annie: te fragmenty też były ćwiczone w procesie twórczym. i z pewnością jeszcze będą analizowane.

 

Krzysiek: właśnie owa spójność jest często najtrudniejszym elementem całości. 

 

 

dzięki za komentarze, pozdrawiam.

 

 

************************************************************************

pierwotna wersja bez interpunkcji:

 

 

Odleżyny 

 

pogłoski o cudzie ostatecznym wygasają

przez noc nikt się nie uzdrowił 

mimo że właśnie wtedy 

sen wyprawia chorobliwe zmęczenie 

tamtym światem

 

wokół sucho i czysto 

co też nie znaczy by ktokolwiek 

mógł zaświadczyć rześkim ciałem 

choćby o milimetrowej przemianie

 

uwiera kamień którego nie odsunie 

nawet zgraja po prawej Jego stronie

 

ponadjerozolimskie powietrze 

ugrzęzło za prześwitem raju

gdziekolwiek go szukać 

w ludzkim rozumie

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...