Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Depersonalizacja


Młoda

Rekomendowane odpowiedzi

Zdradziecko puściło farbę

Stało się całkiem wyblakłe

W obliczu rzeczywistości

Życie puściło mnie kantem

 

Nie mam ze sobą łączności

Dusza nie współgra już z ciałem

I nie chce do niego wrócić

Nagle jest dla niej zbyt małe

 

Hula gdzieś sobie w bezmiarze

Gubi się w świecie idei

A moje ciało fizyczne

Skupione na beznadziei

 

Bezduszny ciężar przetrwania

Przytłoczył barki do ziemi

Ciało nie umie ich unieść

Odcięte od wyższych korzeni

 

Zdręczone całkiem mam ciało

Dusza zupełnie zgubiona

Czy życie powróci samo

Czy w nim przepadnę i skonam

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ten wers...ten właśnie

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Młoda dwa ostatnie wersy są zbyt optymistyczne, zakończyłabym na :"'Dusza zupełnie zgubiona". Pociagnij puentą jeszcze niżej... wtedy naturalnie każdy będzie poszukiwał nadziei i wywoła reakcję. Póki co, swoim pytaniem, odpowiedź sugerujesz. Pozdrawiam

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dotyk domeną jest ciała

Dusza dotkniętą być może

Nie o taką bliskość chodzi

od takiej uchroń mnie Boże

 

Bezpieczne ramiona wystarczą

dla dziecka co stłukło kolano

Duszy nie skleisz naprędce

Duszę wyleczy się zmianą :)

 

Hmmm, nie jestem pewna czy zakończenie jest znów takie optymistyczne... Ale muszę ci przyznać rację, że puenta jest tutaj taka... niewyrazista. Nie za bardzo wiem, jak to mogę ulepszyć. Długo myślałam nad nią i ta opcja i tak była najlepszą. Niemniej, jeśli masz jakąś ideę to chętnie wysłucham sugestii :).

 

Pozdrowionka!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Młoda faktycznie "optymistycznie", nie jest tu najlepszym określeniem. Młoda, pomyślę i potem coś ci prześlę. Z tym korzeniami coś bym na dół pociągnęła, ale potrzebuje czasu. Nie chodzi o to, że bagatelizuje temat, wręcz przeciwnie. Pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Czuję, unoszącą się na tym lirykiem, duszę Artura Schopenhauera. Wspomniany przeze mnie jegomość miał np. w zwyczaju udawać się do dzielnic biedy, by, w chwilach rozpaczy, uświadomić sobie, że "ma lepiej" niż "ci ludzie".

 

Twój utwór to weltschmerz po całości. Lubię takie wiersze, bowiem od razu przychodzi mi na myśl moja ukochana epoka literacka. :)

Edytowane przez Wędrowiec.1984 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy jakichś metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...