Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Sygnatury marzeń


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

żegnałam ciebie w kwitnącym sadzie
wyczekując na złotem lśniący liść
by ponownie zagrał mi na wietrze
hymn powitalny utraconej nadziei 

twojego powrotu

 

otwierałam drzwi strachem w oczach

zbierając mokre telegramy z raju 

o przełożonych świętach do kolejnej
kwitnącej wiśni której owoce pachniały

latem bez ciebie

 

zbierając znaczki zazdrościłam im
też twojego szorstkiego dotyku znienawidzone sygnatury miejsc

gdzie byłaś tak bardzo szczęśliwa 
 z dala od nas

 

z dala od nich wiążę się dziś liną
by być blisko ciebie sięgam coraz wyżej
by rozrzedzić oddech nic nie tłumacząc
iść przed siebie realizując

twoje marzenia moją pasją

 

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Literówka.

Chyba wolę tę część wiersza. Dwie pierwsze zwrotki co prawda zawierają w sobie jakąś obrazowość,

ale nie dostrzegam w nich oryginalności i czegoś co by chwyciło za serce, jakiejś połyskliwej metafory, obrazowej głębi.

Zdaję sobie sprawę, że Peelka/Autorka jest wzruszona i oddaje swoje wspomnienia tak, jak czuje, ale ja tu bym chciała coś więcej poczuć, tak żeby dźgnęło i przytrzymało. "telegram z raju" jest tutaj najlepszy, ale ja jestem marudna i bym chciała więcej.

 

Odnośnie tytułu jeszcze - trochę wg mnie mało interesujący i - dla mnie prywatnie - ogołocone i wystające imiesłowy brzmią dziwacznie i jakoś tak nieprzyjemnie. Ale to tylko ja tak mam.

 

Pozdrawiam ciepło,

 

D.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"otwierając drzwi strachem w oczach
drżałam trzymając telegram z raju
oddalającym nasze święta do" 

 

faktycznie, nagromadzenie imiesłowów nie sprzyja tekstowi, dobrze by było zrobić z tym porządek. 

Do treści później się odniosę. 

Edytowane przez light_2019 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"otwierałam drzwi strachem w oczach

dostając mokre telegramy z raju 

o przełożonych świętach do kolejnej
wiosny kwitnącej wiśni
pachnącej tobą 

 

Dalej uwiera mnie ta strofa. Jest niby dobrze ale delikatnie razi: kolejnej - kwitnącej - pachnącej

Nie jestem pewien ale chyba jednak sprobowalbym to jakos ominąć. 

 

Tekst bardzo czytelny, osobisty 

 

"dala od nich wiążę się dziś liną

by być blisko ciebie sięgam coraz wyżej
by rozrzedzić oddech nic nie tłumacząc
iść przed siebie realizując nasze marzenia" 

 

Skoro nasze, to zaskakujące jest później to - moją (w tym przypadku chyba jednak jest to jak najbardziej zrozumiałe). 

 

Czube się trochę jakbym wszedł w butach do twojego domu...  Mam nadzieję, że nie naniosłem błota.

 

Pzdr. 

Edytowane przez light_2019 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten tekst obudził moje wspomnienia o nieszczęśliwej (z przyczyny osób trzecich) bardzo silnej, bo pierwszej, młodzieńczej miłości kiedy to rozdzieleni przez tych trzecich, tysiące kilometrów od siebie skazani byliśmy jedynie na listy. Wtedy z taką tęsknotą, którą znalazłem w powyższym wierszu spoglądałem na skrzynkę na listy za każdym razem kiedy ją mijałem z nadzieją, że może znajdę w niej list od niej. Ech, nostalgia... 

Pozdrawiam 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...