Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leśna ballada


Roklin

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dziękuję :) Ta zwrotka opisuje moment, w którym doszedłem do bacówki na Rycerzowej i chciałem chwilę odsapnąć, przyjrzeć się ludziom i kupić jakąś pamiątkę. I coś zjeść. No, a potem trzeba było wracać, żeby zdążyć do bazy przed nocą (a i tak zgubiłem po drodze szlak) - ale udało się. 

Cieszę się, że się podoba :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No, ale to właśnie tak wygląda. Rzeczywiście, podczas spaceru najlepiej oddać się zmysłom, co mnie się chyba udało. 

Ale potem... potem warto to sobie przemyśleć, co się widziało. Myślenie nie mogło odpocząć, bo po drodze zgubiłem niebieski szlak (wycięto drzewa, na których wymalowano znaki). Na szczęście czerwony biegł równolegle i udało mi się do niego szybko dojść. 

W ogóle - dawno mnie nie było, zupełnie nie miałem czasu/siły/wyjechałem i zajmowałem się czym innym. O tym jeszcze będzie. 

Spacer to spacer - i dlatego ten tekst jest taki rytmiczny - krok za krokiem, krok za krokiem przemierzałem przestrzeń wzdłuż granicy polsko-słowackiej wsłuchując się w dźwięki lasu. 

Dziękuję za wizytę :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Od trzeciej strofy w dół. Nie jestem do końca w stanie wytłumaczyć dlaczego, ale wydaje mi się, że pierwsze dwie strofki wbiły mnie w miarowy, równy rym, jak kroki piechura przemierzającego leśne odstępy, a od trzeciej, chociaż piechur nadal je przemierza, to tak jakby czasem przytupywał lewą, a czasem prawą nogą. Tzn. chyba inaczej rozkładają się akcenty, niż w dwóch pierwszych, ale się nie czepiam, bo doceniam nakład pracy jaki włożyłeś w napisanie tej ballady i tak, jak napisałem wcześniej, pomimo tego, wiersz, bardzo mi się podoba. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No, ale te powtórzenia są celowe, by zachować ciągłość, dla pewnej konwencji. 

Tak, jakiś, jakiejś, kogo to obchodzi, kto dokładnie to zrobił, które drzewo ścięto? Ważne tylko, że to się działo i to właśnie słyszałem. Aha, w sumie powinno być: peel słyszał, no tak. 

Kto to wie, kogo słychać w leśnej gęstwinie? Wyobraźnie tylko potęguje napięcie! 

Ludzka łąka? Tak, bo niewiele już naturalnych łąk, większość z nich jest jednak wykorzystywana i przerabiana przez człowieka. 

Wyraz swoich potraktuj jak rzeczownik, jak określenie grupy podobnych do siebie ludzi o podobnych zainteresowaniach, środowisko, w którym przebywasz tak krótko, że traktujesz je jako jedność. 

Trochę może rzeczywiście pokombinowałem, ale całość dobrze się trzyma razem. 

Cóż, w takim razie - do następnego! Przyjmuję Twoją opinię, to dobrze, że nie każdy się zachwyca, to zmusza ponownie zasiąść do pracy nad stylem :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Chyba rozumiem, o co Ci chodzi. Dwie pierwsze strofy napisały się same z siebie, dalej chciałem już kontynuować myśl, ale to nie to samo, co myśl pierwotna, sam zaczątek wiersza. Coś w tym może być. O ostatniej zwrotce już wyżej wspomniałem. Wezmę to pod rozwagę :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Porównaj:

Wędruję przez lasZ lewej głośny stuk. W pierwszym przypadku wszystko jest OK, natomiast w drugim inaczej pada akcent:

wędruję i z lewej. Nie twierdzę, że samej mi się zawsze udaje właściwie dobrać akcenty, jednak takie różnice powodują zaburzenia rytmu. A chcemy przecież, żeby było jak najlepiej... :)

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...