Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Marek IV


Kacper Hermann

Rekomendowane odpowiedzi

Gdy nauczał On nad jeziorem po raz wtóry
Bardzo wielki tłum ludzi słuchał Jego, który
Aby każdy, kto przyszedł, Go zrozumieć zdołał
Wsiadł do łodzi i mówił ze środka jeziora
Lud żeby usłyszeć więc chrześcijaństwa cokół
Stał cały, skupiony pilnie na brzegu wokół
Więc kiedy już wszyscy ludzie milczeć poczęli
On przypowieść mówił a oni usłyszeli:
"Oto siewca wyszedł z domu siać swoje ziarno
A kiedy siał, to jedno z nich na drogę padło
I ptaki je wydziobały - inne ziarniste
Nasienie padło dalej na miejsce skaliste
I wnet wzeszło, lecz niestety wbrew swej potrzebie
Nie było wystarczająco głęboko w glebie
Przez to też bezkorzeniec ten, po wschodzie słońca
Usechł a życie jego wnet dobiegło końca
Inne znów padło między ciernie. Mimo tego
Że tak pięknie brzmią słowa Seneki Młodszego
Gwiazd nie sięgnęło, zagłuszone przez cierń mocniej
Niż głos przez krzyki, zmarło ono bezowocnie
Lecz w końcu te, które padły na ziemię żyzną
Mogły się chełpić swoją niemałą spuścizną:
Trzydziesto-, sześćdziesięcio-, stokrotny plon
Wydały one" rzekł, a za chwilę dodał On:
"Komu nie brakuje ni bębenka ni ucha
Zaprawdę powiadam, kto ma uszy niech słucha!"

A gdy na koniec dnia był sam, ci go pytali
Którzy przy nim byli: "Jezu, tak między nami
To nie bardzo tę przypowieść Twą zrozumiałem"
"Kochani moi, tajemnicę mą wam dałem,
Lecz przecież dla tych, których wśród was tutaj nie ma
To wszystko się dzieje w przypowieściach, bo trzeba
Aby oczami patrzyli, a nie widzieli
By uszami słuchali, a nie rozumieli
By nie była im ma tajemnica wydana
A jeśli ta nie była przez was zrozumiana
Ta, która posiada jedną z najprostszych treści
Jakże więc zrozumiecie inne przypowieści?
To przecie logos, siewca sieje - słowo Boże
Ale u tych na drodze wyrosnąć nie może
Gdyż zły szatan przychodzi i wnet je porywa
Podobnie w miejscach skalistych się to odbywa
Są to ci, którzy przyjmują słowo z radością
Lecz brak im korzenia, więc przegrają z ciemnością
Bo kiedy są tak silni jak płotki czy leszcze
Zaraz się załamują jak trzcina na wietrze
Zaś ci, którzy pospadali pomiędzy ciernie
Słowa mego słuchają oni wprawdzie wiernie
Jednakże tyle trosk tego świata mają
Że te wszystkie żądze me słowo zagłuszają
W taki sposób, że dusze potencjalnie mocne 
Przez swoją chciwość pozostają bezowocne
W końcu na żyzną ziemię posiani są owi
którzy słuchają i wydać owoc gotowi
Owoc, który jest pomnożony wielokrotnie
Ci też są godni dostania pochwały od mnie"

Mówił: "Słuchajcie mnie ludzie, słuchać jest łatwo
Czy pod swe łóżko dajecie wzniesione światło
Czy też na świeczniku postawić wam je przyjdzie?
Nie ma nic ukrytego co na jaw nie wyjdzie
Bowiem bez słowa upadnie ta zawierucha
Kto więc ma uszy do słuchania niechaj słucha!"

Mówił im: "Zważajcie na to, co wy słyszycie
Bo taką samą miarą jaką wy mierzycie
Tyle samo odmierzą i jeszcze wam dadzą
Bo temu kto ma, kolejny nadmiar oddadzą
Kto nie ma - nie będzie mu rekompensowane
To wszystko co ma zostanie mu odebrane"

Mówił: "Z królestwem Bożym jest jak z nasieniem
Bo z nim jest tak jakby je ktoś wrzucił w ziemię
Czy ten ktoś śpi, czy on czuwa we dnie i w nocy
Ono rośnie samo, bez niczyjej pomocy
Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło
Potem kłos, a potem pełne w tym kłosie ziarno
A potem, kiedy bujność zboża jest już spora
Wtem ktoś zapuszcza sierp, bo na żniwa już pora"

Mówił: "Me królestwo jest jak gorczycy ziarnko
Wpierw malutkie, lecz staje się rośliną wielką,
Która to ku górze wyrasta tak potężnie
Że i ptaki lubują sobie jej gałęzie.
W wielu takich przypowieściach naukę głosił
I bez nich nie przemawiał, tylko tym co sił
Starczało by za nim podążać - Jego uczniom
Tłumaczył osobno i darzył ablucją

Rzekł On do nich, gdy zapadł wieczór dnia owego:
"Przepłyńmy na drugą stronę jeziora tego"
Tak więc też cały lud na brzegu zostawiali
A Jego tak jak był w łodzi z sobą zabrali
Wtem gwałtowny wicher, w łodź biją wielkie fale
Jedynie Jezus śpi, nie przejmując się wcale
Zbudzili Go krzykiem: "Abba! Ojcze! Toniemy!
Jezu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?"
On wstał, rozkazał wichrowi, rzekł do jeziora:
"Milcz, powiadam, ucisz się! Taka Boża wola!"
Wnet cisza nastała pełna jak makiem zasiał
Rzekł On: "Nie ma wiary ten, kto się tak przestrasza!"
Zlękli się i mówili jeden do drugiego
"Kimże On jest, że nawet wiatr słucha się Jego?"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...