Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mój


Justyna Adamczewska

Rekomendowane odpowiedzi

Mój

 

A ja mam kota,

kota Niecnota.

 

Skrada się nocą,

potulnie stawia łapki,

pazurki chowa pod klapki

poduszek miękkich,

trochę wylękłych

pozorami, niespokojnymi snami.

 

Do czasu.

 

Kiedy łzy atłasu

kapną

na zastygnięte powieki.

 

Wtedy kot mówi:

- Niestety, moje życie to tragedia estety.

 

Justyna Adamczewska

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż by tu napisać, to tylko słowa, Justyno kto serce ma to bezbronnych  dba. Lecz niestety nie wszyscy są tacy, taki świat... Ładny wiersz, kochasz tego kota:-) 

 

Też mam kota. 

Ten mój to dopiero niecnota.

Cały dzień na fotelu kima,

a gdy nocka się zaczyna,

wtedy bestia mała

pazurkiem znać daje,

że już się wyspała.

Mruczy mi do ucha wstawaj,

czas na trawnik -szybko, dawaj...

I nic nie pomaga gadanie,

noc ciemna- jeszcze coś ci się stanie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ciemność nie oznacza zagrożenia. A koty.... mają do perfekcji opanowane buszowanie, to ich raj, nie skaranie. 

 

Buszują, tańcują, nawet wyją - po swojemu, 

bo to zwierzęta zaklęte w kole własnego edenu. 

 

Niezależne.    Pozdrawiam dobranockowo. Justyna. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To Kraina Można - Worldovsky. 

 

Popełniłam niedawno wiersz "Puka można". 

Ten mój powyższy jest pewną kontynuacją właśnie tego "Puka można". 

 

I jeszcze "Mogło_by". 

 

Coś mnie możliwości ciągną, eh. Tylko b. delikatnie.  Pozdrawiam serdecznie. Justyna. 

Edytowane przez Justyna Adamczewska (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Czasami warto iść za ciosem, oczywiście tym literackim ;-) Kraina Można - dobrze brzmi...

Skoro ciągnie i tylko bardzo delikatnie, to nic jak nadać odpowiedni kierunek... no cóż a ja zajrzę, jeśli pozwolisz, pod odpowiedni adres ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Składanka - wybieranka, M.W. Poduszki wylęknione, bo miękkie, a sny nie są dobre, może nawet bezsenność? 

 

Łzy  atłasu - no atłas wykonywany jest czasami z naturalnego jedwabiu, a jedwab - wiadomo, tkanina, gładka, mięciutka - jak kocie futerko.

Toż to jednak nie jedwab - niestety, dlatego kot esteta - lamentuje - nitki (tylko jedwabnej) do zabawy pazurkami potrzebuje. 

 

No prawie, kot na kolanie siedział (moim) i był natłok myśli - rzeczywiście, jak tłok w pociągu klasy C. 

 

Pozdrawiam W.M.    Justyna

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Muldy...

 

 

O, jest. 

 

Tkanina płacze nad ciężką, niewolniczą pracą jedwabników, wie, że zrobiona z cierpienia. 

 

Tak to jest. 

 

Justyna. 

 

 

Edytowane przez Justyna Adamczewska (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Justyna - brawo z poczucie humoru!

Może i tkanina wie, ale czytelnik nie wie.

poza tym nie ma czegoś takiego jak - łzy atłasu.

Napisałabyś w wierszu - łzy  jeansowych spodni, łzy koszuli flanelowej?

A przecież bawełnę zrywają prawdziwi niewolnicy...a nie jacyś jedwabnicy, którzy mają to zakodowane w DNA, a więc nie są niewolnikami, tylko elementem w nieuniknionej ewolucji, która ma służący homo sapiens.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wojtku, moja Muzo,

potrafię dużo.

I ty o tym wiesz...

prawda?

 

Kochanie, lubienie 

- dobre są

na chwile złe. 

 

No lulu. teraz, bo świt wyziera

z nocy ciemnej,

już niestety nie rzewnej. 

 

Bywaj, Wojtku.     Dziękuję ;) Justyna. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pozwól, ze pozwolę sobie: 

 

XIX-mu wiekowi.
 

 

Wieku bez jutra, wieku bez przyszłości,
Co nad przepaścią stanąłeś ponury!
Nauczycielu zgrozy i nicości, 
Coś wziął ludzkiego ducha na tortury!
Wieku zwątpienia, o wieku niewiary!
Jakże ty strasznym jesteś dla cierpiących!
Sfinksową twarzą patrzysz na ofiary,
Szyderstwem żegnasz w męczarniach ginących,
Śląc im do grobu te słowa najkrwawsze:
„Wszystko skończone, giniecie na zawsze!”

Na co się przyda, mistrzu, twa nauka,
Na co się przyda dla błądzącej rzeszy?
Gdzież masz pociechę, któréj ona szuka?
Gdzież masz tę miłość, która ją rozgrzeszy?
Dałeś jéj ziemi obszary jałowe,
I dożywotnie dałeś jéj dziedzictwo;

Ale zabrałeś najlepszą połowę:
Idealnego świata uczestnictwo!
Choć jasne źródła stoją jéj otworem,
Ona z nich przecież rozkoszy nie czerpie,
I woła, sercem upadając chorem:
„Po co ja żyję, umieram i cierpię?”

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 
Adam Asnyk
 
 
Edytowane przez Justyna Adamczewska (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...