Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Bóg stworzył świat a kto Boga


Rekomendowane odpowiedzi

żeby Bóg mógł stworzyć 

świat i człowieka ktoś

musiał wpaść na to by

stworzyć Boga

 

ale to chyba niemożliwe 

przecież on pierwszy do

tablicy został  wezwany

tylko przez kogo pytam

 

a może to nie Boga robota

bo wszystko stworzył czas

który bardzo dawno temu

przed nim wybuchł

 

Edytowane przez Waldemar_Talar_Talar (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witam serdecznie -  cieszy mnie że się  spodobał  ten zagadkowy wiersz.

Mało kto zastanawia się nad tym o czym mowa w tytule - dziękuje 

że czytałaś.

                                                                                                             Udanego popołudnia ci życzę i uśmiechu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Waldku. Rozważania filozoficzno - religijne. Wiersz pełen pytań retorycznych - nie ma odpowiedzi, a jeśli nawet są odpowiedzi, to nie w zasięgu ludzkich umysłów. Podoba mi się nawiązanie do szkoły: 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ciekawe. 

 

Tylko Waldku, o w tych miejscach, chyba literówki?

niemożliwe

 

 

przed nim

 

Bo "przednim", to jak "przednia szyba", np. 

 

Pozdrawiam Justyna  :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witam Justynko i dziękuje za to że byłaś i coś niecoś  pokazałaś - 

wiemy co mam na myśli.

                                                                                                Słońca i uśmiechu życzę

                                                                                                              

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgodnie z religią chrześcijańską tytułowe pytanie jest błędem logicznym,

gdyż Bóg jest w niej uznawany za Stwórcę WSZYSTKIEGO, w związku z czym NIE ZOSTAŁ STWORZONY.

 

Pewien zamęt wprowadza tu nasza obecna wiedza/wyobrażenie o wszechświecie, możemy przypuszczać,

że we wszechświecie, na początku jego istnienia nie obowiązywały prawa fizyki,

cząstki elementarne poruszały się przeciwnie do nich. Nasuwa się więc myśl,

iż jakiś Absolut, w pewnym momencie stworzył prawa fizyki,

z którymi obecnie wszędzie (no, może prawie) mamy do czynienia.

Tylko kto odpowiada za istnienie tychże cząstek?

Czyżby Bóg był jednocześnie materią i nie był nią?

 

Pozdrawiam,

Waldemarze

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Deonix_ (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witam serdecznie  - dziękuje za tak wnikliwy komentarz - odnośnie tego  co napisałaś

że boga nie stworzono - to znaczy że go wymyślono .

A to łamie wszystkie zasady religijności  - tak to ja rozumiem

ale może nie mam racji -  więc się poddaje ale tylko do momentu

gdy ktoś mnie przekona gdzie leży prawda.

Jeszcze raz dzięki że czytałaś.

                                                                                                                      Spokoju i uśmiechu życzę

                  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witam nową twarz na forum i dziękuje  za te podobanie.

Czekam na twoją twórczość którą mam nadzieje ujawnisz.

                                                                                                                       Pozd.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...