Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Być poetą


AnDante

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


I tu zgodzić się wypada  z mym przedmówcą

chociaż poprzeć też należy argumentem

co tam talent czy umiejętności - drobiazg ,

mus zabłysnąć moi państwo - atramentem!


Żądz palących, tęsknot rwących dusze w strzępy

nie opiszesz byle jakim bladym  tuszem .

Tylko karmin  lub   czerwieni odcień krwisty

odda  podtekst, co zawarty  jest z uczuciem.


Albo  zieleń -  dla nadziei jest właściwa

i dziecięcym bajkom kolor bardzo bliski

trzeba użyć barw  zielonych  moi mili

 by nauczyć rozumienia od kołyski.


Wszystko jasne, rzec by można,  zatem z wierszem

nie powinni mieć kłopotów  i  nieliczni

co niewiele w swoim życiu rozumieją

a  współczesnej poetyckiej braci licznej


już w ogóle, ale wiem w czym jest przyczyna

to nie wiedzy brak (być może), ni talentu

ewidentnie  za  to wszystko odpowiada

stosowanie sympatycznego atramentu.

 

:)

 

 

 

Edytowane przez czytacz (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

tylko dopowiem, bo lubię rymowane pogaduchy

 

Twoja  rada wyłożona w prosty sposób,

że łopata bardzo dzisiaj jest kontenta.

Jak ja myślę, podsumuje kilka osób

i to chyba tych najmniej  inteligentnych.

 

Cała reszta, co to uwalniają pióra,

często płodząc nieskończony elaborat,

jestem pewny, że śpi sobie dziś spokojnie.

Nie poczuje, jak w d. włazi szpila spora.

 

„Wiersz gotowy” każdy gotów jest wysmażyć,

w „częstochowę” niezbyt mądre wkleić sensy.

Wierszokleta, nawet grafo jest odważny.

Łon  połeta – nie potrzeba jemu więcej.

 

pozdrawiam

Edytowane przez Jacek_Suchowicz (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

prawdę rzekłeś najprawdziwszą z prawd powszechnych
bo współczesny metaforą jak zakręci
to przydomek mu dokleją ojciec chrzestny
nic to przecież że odbiorcy mają mętlik

 

po co język chcieć okiełznać poznać wroga
gdy wystarczy podpatrywać zwykłe kury
krok po kroku grzędę wyżej siądzie zobacz
beztalencie brak zdolności w górze ukrył

 

jaki morał wysnuć z tego zachowania
mamy zwykli wierszokleci my maluczcy
zatrudnijmy roje musze pstrzyjmy zamiast
to że nagim król być może łatwo ukryć

Edytowane przez Leszek (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Jak tu was z nie lubić rzucić w kąt nie czytać

przez was przecież zawiść moje serce chwyta 

Zawał powoduje każdy nowy wierszyk 

że u mnie koślawe wciaż wychodzą wersy

 

Wasze takie proste jakby z innej bajki

a moje jak zawsze durne grafomanki

 

lecą wprost z rękawa może ciut za szybko

 lecz też chce do światła sławy zażyć blasku

wiec sie słowem kluczem wyrywam z potrzasku

 

I już tuzy z Orga chylą swoje głowy 

bo z ogra grafoman sprytny bo

 

niszowy

;)

 

Ps. Jak zawsze z miłą chęcią się was czyta :) świetny wiersz Andrzeju jak zawsze

 

Edytowane przez Marcin Krzysica (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

 

 

 

 

Moi Drodzy, wybaczcie, że nie będę nabijał postów odpisując każdemu z osobna, ale każdemu, kto poświęcił czas, aby ten skromny wierszyk poczytać, a na dodatek jeszcze dowcipnie coś dopisać serdecznie dziękuję.

 

Drogi Sylwestrze, jestem tylko amatorem i zawsze znajdzie się w moich wierszach cos do poprawy, ale się staram ;)

 

Pozdrawiam serdecznie :)

 

AD

Edytowane przez JADer (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

 Nie jeden znany mi pisarz czy poeta twierdzi, że pisanie to najpierw ciężka praca, pisanie, przepisywanie, poprawianie. A talent? Kto to wie czy jest i jak go w ogóle ogarnąć? Zaskoczyła mnie ostatnia zwrotka i nadała utworowi lekkości. 

 

Serdeczności. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...