Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
XIV Wystawa Secesji, czyli kochaj Beethovena
jak siebie samego - mężczyźnie o profilu artystycznym.

I Na początku jest tęsknota za szczęściem
,

ludzkość. Wtedy pojawiają się modły kościstych ciał.
Wszystkie są skierowane do ciebie, Złoty Rycerzu
w kanciastej zbroi. To jest już zakomponowane,
idealnie, nawet współczucie i ambicja dodają sił.
Bywa idealnie do czasu

nagle

II
drugi dzień, piekło. Po drodze Gorgony
zgodnie wystawiają czarne języki, kuszą.
Prześlizgujesz się obok Tyfeusza; Rozkosz
na darmo zarzuca rude sieci. Przerażona
zgryzota prowadzi wężem, gdzieś dalej.

Teraz już wiesz.

III
Oczekuję cię pieszcząc palcami
kanciastą lirę. Ona też jest złota i zimna.
A gdy ogród zakwita czuję, że jesteś blisko.
Białe róże pod stopami, Oda do młodości,
symfonia ciała.

Całujesz mnie w błękicie, bez zimnego pancerza.


[sierpień 2009]

--------

inspiracja

Gustav Klimt - "Fryz Beethovena"
Opublikowano

Szukam i szukam, żeby zobaczyć kompletne fragmenty w necie... ale znalazłam tylko...

www.promethidion.eu/impresja.php?id=167
i jeszcze fragment z gorylem :
h ttp://andrzejosinski.wordpress.com/2009/02/23/gustaw-klimt-piekno-konsekrujace-zycie/
Przeczytałam, że ma 34m, poddaję się i nie szukam dalej...:O

Lepiej rzuć linkiem plisss...

Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



hmm, widzę, że jeden komentarz dał nogę
a może i czego innego ;).

Barbaro, pierwszy link odnosi się do trzeciej części
tryptyku, drugi to akurat nr II.

jedynka - www.vivaart.pl/cache/images/a/4/7/a474a78ea2653920d9a562ac337183ed.jpg
niestety większej nie znalazŁam :].

pozdrawiam
Karolina
Opublikowano

Karola, ty to potrafisz mnie zmusić do edukacji... Tak więc...frez zobaczyłam, muzyki wysłuchałam, wiersz przeczytałam po raz nie wiem już który... i wszystko zagrało... Oddzielając konotacje bagażu wiedzy i tak nieodparcie...najbardziej podoba się trzecia część... Mogę ją po prostu poczuć... blisko... Mój wysiłek wart był wiersza... Pozdrawiam...

Opublikowano

To podczas XIV Wystawy Secesji został zaprezentowany Fryz Beethovena (www.gravestmor.com/strips/klimt_sml.jpg), do którego odnosi się Autorka. Wiersz dedykowany najprawdopodobniej Gustavowi Klimtowi, który namalował owe dzieło.

Kobiety pół - duchy ciągną się i lecą w stronę Złotego rycerza w kanciastej zbroi (iście Klimtowska forma). Przy rycerzu widnieją dwie kobiety dodające mu siły, bo przecież czeka go spotkanie z piekłem. Bohater stykając się ze śmiercią, dociera jednak do swojej ukochanej, by w towarzystwie kobiet śpiewających finalne partie IX Symfonii, posiąść ją wreszcie, nareszcie, ostatecznie.

Poza wspaniałym opisem potężnego dzieła wiedeńskiego mistrza pędzla, z tekstu można, a nawet należy wyciągnąć dużo więcej. Pojawia się tutaj pragnienie bliskości, walka o uczucia, romantyczne idee o przeznaczeniu dwóch osób, których serca należały do siebie wiele wcześniej zanim się poznały oraz intymność, idealne połączenie, harmonia ciał i umysłów. Jest to zakończenie pewnego etapu w życiu podmiotu lirycznego, a także początek nowych. Na pewno nie zabraknie szczęście w towarzystwie Złotego Rycerza od Klimta.

Ciężko odnosić się do tak kunsztownego obrazu , nie popadając przy tym w banał i szmirę, a Tobie nawet się udało wybrnąć i to dość przyzwoicie ;) Mnie tekst rusza z dwóch względów - klimat jednego z moich ulubionych malarzy został zachowany, sprawnie warsztatowo, ciekawa treść. Drugiego powodu podawać nie muszę. Przynajmniej Tobie, droga Autorko. Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...