Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Imię drwala


Rekomendowane odpowiedzi

Jednym z wielu miejsc na ziemi, których nie chciała odwiedzić, była Sandycja. A Sandycja była piękną krainą, pełną zielonych traw i drzew owocowych. Pomiędzy nimi, niczym opiekunowie, stały sędziwe dęby, rodzące żołędzie. U stóp potężnych konarów chodziły biedronki, mrówki i żuki. Drzewa stały na kępie, a wokół rozlewało się morze kwiatów, zapachów. Były żonkile, cynie, konwalie, bratki, fiołki, stokrotki, rumianek, szałwia i irysy. Były też piękne dzwoneczki, grające muzykę w takt wiatru. A wiatr był łagodny, jak aksamit, cichy i ciepły. Biegał bezszelestnie wokół drzew, łaskotał gałęzie dębów i grusz, a te śmiały się szelestnie. Teren był pagórkowaty i zdawał się być jak marszczona tkanina. Wokół niewielkich wzgórz za łąką wiła się srebrna wstęga strumienia, który szlifował kamienie z szmerliwym śmieszkiem satysfakcji. A za strumieniem piętrzyła się czarna ściana lasu, jakby Sandycja była pokojem.
Ona nie chciała odwiedzić Sandycji, bo był tam on. A on był mężczyzną wysokim i potężnie zbudowanym. Ręce miał jak imadła, plecy jak ceglana ściana, nogi jak kłody drzew lecz twarz miał łagodną. Smutne, czarne oczy, krótkie brązowe włosy i śniada cera kontrastowały z potężną sylwetką. Był ona drwalem. Mieszkał w drewnianym domku, który sam zbudował na skraju lasu przy srebrzystym strumieniu. Mieszkał tam z matką, a jego ojciec nie żył. Imię drwala było znane w całej Sandycji. Znały je kwiaty, drzewa, owoce, trawa, owady, strumień i niebo. Jak głoszą legendy Sandycji, księżyc wchodzi w fazę nowiu ze strachu, kiedy któreś z istnień wypowie straszne imię drwala. A imienia tego nie wolno było wypowiadać, bo było to imię straszne.
Drwal dnie spędzał w pracy, a noce w swoim pokoju na poddaszu. Pracę miał straszną…rąbał drewno. Lecz nie to było najstraszniejsze, że ścinał drzewa. On je brutalnie mordował.

Dzień jak co dzień. Drwal obudził się wraz z bandyckim słońcem, które wdarło mu się nachalnie pod powieki i rozwarło je potężną siłą. Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. A pokój drwala był dziwnie spokojny…zupełnie jak nie pokój tego właśnie olbrzyma. Drwal obejrzał drewniane ściany z oszlifowanych sosnowych desek. Pachniały one jeszcze żywicą i lasem. Sufit osadzony był na dębowych krokwiach. Brąz dębu i biel sosen kontrastowały i kontrast ten koił wzrok. Na ścianach porozwieszane były skóry zwierząt, stare topory o pięknie zdobionych trzonach, które wyrzeźbił jeszcze ojciec drwala. Ze stropu zwieszał się żyrandol – złota miseczka, zawieszona na łańcuszkach, przyczepionych do jednej z krokwi. Było to pomieszczenie niewielkie, więc ogromne łóżko zajmowało jego sporą część. Przy łóżku stała mała szafka, wykonana ze świerku, której blat został przykryty starannie wykrochmaloną serwetką. Na serwetce stał wazon z suszonymi kwiatami. Nad łóżkiem wisiała lampka. Szafka nocna i łóżko stały w kącie. W ścianie obok łóżka znajdowało się okno. Było ono dwuskrzydłowe i rzadko kiedy było otwarte. Jedynie podczas pory dżdżystej w listopadzie i w czas wielkiego mrozu zimą drwal lub jego matka zamykali okno, aby nie zalać i nie wyziębić przytulnego wnętrza domu. Przy oknie stała piękna rozgałęziona i dorodna wiśnia. Wiosną rodziła ona przecudne, doskonałe kwiaty, białe jak śnieg, latem dawała dorodne owoce. Liście wiśni żółkły jesienią i opadały na trawnik przed domem. Młode wiśnie bawiły się i chciały zrobić na złość drwalowi-mordercy, więc postanowiły wchodzić do jego pokoju bez pozwolenia. Mała gałązka zawsze wchodziła więc do pokoju drwala i tam puszczała pąki, później powstawały kwiaty. Ach, gdyby wszyscy znali prawdę.

Ona była kobietą zwyczajną. Zaganianą panną, poszukującą życiowych wrażeń, próbującą sił w handlu. Nie znosiła drwala. Znała go z opowiadań licznych nielicznych. Byli oni wszechwiedzący – chodzące encyklopedie miejscowego obyczaju. Wiedzieli kto, gdzie i jak. Wiedzieli wszystko o biednym drwalu, a biedny drwal o nich- nic.
Drwal był ubogi. Jego śniadanie stanowiła bułka, ledwie wyjęta z pieca przez matkę, posmarowana masłem, wyścielona cieniutko krojonym plastrem szynki i mocna kawa. Czasami matka podawała mu sadzone jajko. Obiad stanowił kurczak, popity piwem z mocną goryczką. Kolacja zaś to owoce, zerwane z sadu. Drwal musiał mieć wiele sił, by mordować drzewa.
Tego dnia śniadanie drwala było podobne. Ta sama gorąca kawa i bułka, trzaskająca przyjemnie pod zębami.
- Dzisiaj synu masz zamówienie od stolarza z Lencji.
- Wiem matko – Głos drwala był niski i chrapiący, jak u starego niedźwiedzia. Właściwie był to ryk.
- Później masz zawieźć drewno z wczoraj do tataraku w górze strumienia.
- Wiem matko.
- I masz później porąbać drewno starej sołtysowej z Bracji.
- Wiem matko.
Drwal skończył jeść. Wstał od stołu i powycierał rękawem kąciki ust. Ciężkim krokiem przeszedł z kuchni do sieni, gdzie na wieszaku koło popękanego lustra wisiał topór…
Drwal przyjrzał się sobie w lustrze. Zobaczył te smutne oczy, wziął topór i wyszedł.
A gdy zaskrzypiały drzwi wejściowe, cała Sandycja i okoliczne krainy struchlały. Zamarły drzewa, które zdawały się nie reagować na pieszczoty wiatru. Żuki przestały toczyć gnojowe kule i schowały się do szczelin w ziemi. Sarny umknęły hen za wzgórza, a chmury rozwiały się precz na północ, południe, wschód i zachód. Drwal stąpał wolno, dzierżąc w żylastych dłoniach topór, osadzony na sczerniałym już mahoniowym trzonie.
Drwal przemierzał ścieżkę przed domem. Każdy jego krok Sandycja przyjmowała z drżeniem. Stanął na ścieżce. Przerażone biedronki uciekły pod liście pokrzyw, a kwiaty zamykały cicho swoje wymyślne kielichy. Drwal skierował wzrok na pagórek. Ten zniknął czym prędzej w cieniu. Chmury stawiały opór i zasłoniły słońce, oświetlające pagórek. W chmurach zabłysła idea rewolucji.
Drwal przyspieszył kroku. Chmury poszły precz, na północ, bo zobaczyły objaw gniewu drwala. Gdy mężczyzna wszedł do lasu, wszystko zamarło. Drzewa zmalały. Drwal szedł do pracy. Zacznie zaraz przelewać krew. Gotujcie się na śmierć sękaci przyjaciele!
Rozpoczął poszukiwania ofiary. Miał ściąć dorodny dąb dla stolarza z Lencji. Podszedł do jednego z drzew przy Skalnej Polanie blisko leśniczówki. Podszedł i przytulił doń twarz. Dąb emanował spokojem i życiem zarazem. Drwal otarł się policzkiem o korę. Była szorstka jak jego dłonie. Poczuł, że nadchodzi fala…
Natychmiast oderwał twarz od pnia, hamując wybuch. Popukał w korę, która odpowiedziała głuchym stuknięciem. Drwal pokiwał głową.
Nad polaną zawiał silniejszy wiatr. Lament przetoczył się przed las. Liście zaczęły opadać na ściółkę, niczym pogrzebowe wieńce. Wybrane drzewo modliło się śpiewem ptaków o szybką śmierć. Wreszcie, gdy zamilkło żałobne bicie dzwonków, rosnących na skraju polany, drwal splunął w dłonie i chwycił za topór. Stanął szeroko na nogach, wziął zamach i trzasnął w pień.
Płat kory odleciał…życie dębu zaczynało topnieć. Gdyby dąb mógł kląć, kląłby na czas. A drwal rąbał. Drzazgi rozsypały się już po całej polanie. Wiatr patrzył na egzekucję ze zwieszoną głową. Siekł i rąbał jak szaleniec. Szybkie ruchy topora dokładnie w to samo miejsce były tak silne, że narzędzie wrzynało się głębiej niż powinno. Zazwyczaj spokojna twarz wykrzywiła się w szaleńczym grymasie, nadludzkim wysiłku. Kilka minut później drzewo runęło. Kilku jego sąsiadów chciało złapać martwe ciało, ale bali się gniewu drwala. Opuścili więc dąb na ściółkę. Teraz drwal zaczął odcinać gałęzie i ciąć drewno. Zajęło mu to pół dnia. Las opłakiwał kolejną ofiarę drwala.
Wieczorem po dąb przyjechali ludzie od stolarza z Lencji. Drwal mógł wrócić do domu.
Siedział na swoim łożu i wpatrywał się w ciemny sęk na przeciwległej ścianie. „Ze wszystkich zawodów, jakie mogłem wybrać, wybrałem zawód drwala. Dlaczego?” – pytał się w myślach. Mężczyzna wstał wolno z łóżka i podszedł do regału po drugiej stronie izby. Na regale poustawiane były książki. Były stare i zakurzone, ale drwal chętnie je czytał. Wziął w ręce stary album z widokówkami z całego świata i zaczął go przeglądać…
Tymczasem na zewnątrz wciąż płakał las. Płakała trawa i jej mieszkańcy. Nie żałowano jednak dębu. Lamentowano z tego powodu, że drwal mordował drzewa.
Inni drwale podchodzą do drzewa i opukują je, sprawdzają, czy nie jest przypadkiem zgniłe albo puste w środku, po czym zabierają się do pracy. Ścinają je z wysiłkiem na twarzy. Na kark i ramiona spływają strugi potu, trzon topora wyślizguje się z dłoni, jakby nie chciał współpracować z drwalem. Lecz drwal z Sandycji był inny. Mieszkańcy krainy bali się go i nienawidzili za to, że ścina drzewa z taką lekkością, jakby się bawił. Nienawidzili go za to, że miał tak nadludzką siłę. Nienawidzili go za to, że jego twarz była taka spokojna, a przy rąbaniu zamieniała się w twarz psychopaty. Nienawidzili go za to, że dobrze wykonywał swoją pracę. Wreszcie nienawidzili go za to, że tak się go bali.
Ona też go nienawidziła. Słuchała myśli wiatru, który płakał, bo milczał, a milczał, bo się bał. Kobieta nie chciała poznać mężczyzny, który ma tak zszarganą opinię. Przecież to psychol, który tuli się do drzew, zanim je zetnie. Szaleniec, który ścina je jak trzcinę. Doprawdy, tylko głupia mogłaby chcieć iść do krainy, gdzie mieszka on.
A drwal oglądał album pełen widokówek. Płakał. Płakało w nim serce, dusza. Drwal nienawidził samego siebie, bo musiał ściąć wielki dąb. Nienawidził się za to, że wczoraj ściął sosnę, a przedwczoraj modrzew. Dzisiaj przytulił twarz do tego dębu. Miał taką ciepłą korę, jakby żył. Drwal był przekonany, że słyszał bijące serca drzewa. Przypomniał sobie ze wstrętem, jak szybko oderwał tę twarz i jak szybko powalił drzewo. Bolało go, że nie mógł tego drzewa już nawet przeprosić, pocieszyć. Drwal oglądał akurat widokówkę ze starym pięknym dębem. Na widokówkę tę spadła właśnie gorąca łza…
Nikt i nic na zewnątrz nie wiedział, że drwal płakał nad książką. Nikt nie widział, jak bardzo nienawidził siebie za swoje czyny i jak głęboko w jego duszy zaszły dźwięki wielkiego dębu. Liczył się tylko jego czyn. Liczyło się to, że przy Skalnej Polanie stał pień po dębie, a wokół niego biegały, pchane wiatrem kawałki trocin. Przez las potoczyło się wypowiedziane przez śmiałą, zbuntowaną sosnę, straszne imię: Oricare. Księżyc zszedł do fazy nowiu.
Tymczasem ona poznała łotra, który został jej mężem i który zakatował ją siedem lat później.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm...
Szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia do tego opowiadania. Jest to bardzo ładna baśń, równie dobrze mogłabym ją przeczytać w jakiejś książce dla dzieci - punkt dla Ciebie, niewielu umie pisać dla dzieci. :)
Jednak... Od początku domyśliłam się, że drwal wcale nie lubi być drwalem, nienawidzi siebie za mordowanie drzew. Nie wiem, czy domyśliłam się tego dlatego, że było to w jakiś sposób zasugerowane w tekście, czy po prostu dlatego, że zbyt wiele baśni czytałam w życiu, żeby się nie domyślać takich szczegółów.
I gdzieś w połowie opowiadania domyśliłam się, że dziewczyna ma być jego żoną.

Ale - jak mówię - to nie zarzuty, tylko być może faktycznie zbyt duża ilość baśni w mojej łepetynie. :)

Ale coś mi się tu nie zgadza. Drwal nie chce być mordercą. Nie podoba mu się to, co robi (pytanie, czemu to robi, ale tak to już bywa w baśniach ;P). Tak naprawdę jest dobrym człowiekiem, tylko nikt o tym nie wie.
To dlaczego zakatował żonę?
Nie powiedziałeś nic o tym, że drwal jest zły. Wręcz przeciwnie. Powiedziałeś tylko, że kiedy ścina drzewa, ma psychopatyczny wyraz pyska. A zaraz potem dodałeś, że płacze nad każdym drzewem. Więc to trochę sprzeczne.

Poza tym nieco za długie opisy przyrody wokół. Za dużo wyliczanek, co się gdzie pochowało i jak struchlało. :)
I powtarzasz się trochę - na początku mówisz o nienawiści krainy do drwala, w środku o tym mówisz i na końcu też. Za dużo. :)

I
Biegał bezszelestnie wokół drzew, łaskotał gałęzie dębów i grusz, a te śmiały się szelestnie. - albo szelestnie, albo bezszelestnie. :)

Masz też kilka literówek i błędów interpunkcyjnych.

Pozdrawiam!
R.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziewczyna nie ma być jego żoną. Wspomniany na końcu łotr to inny mężczyzna. Drwal nie robi psychopatycznego pyska ze względu na morodowanie drzew tylko jest to raczej wyraz twarzy osoby przy wysiłku fizycznym. Chciałem zaznaczyć, że po wyrazei twarzy ludzie często oceniają uczucie (no i trochę mi się udało). Wiatr nie szeleści, więc biegał bezszelestnie. Liście szeleściły :).
Co do całości, przyznaję trochę dałem plamy :( mój błąd.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
    • Jakże prawdziwe. Ot, bardzo lubię grać w tenisa, a jak musiałem kogoś uczyć, trenować kogoś za kasę, to radości zero. Pewnie to nie o tym, ale sprawdza się właściwie wszędzie. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...