Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Monodram na jedną strunę


Rekomendowane odpowiedzi

Piszę i zaczynam kolejny rok. Stukiem obsasów w korytarzu, gdy przychodziłaś w nocy. Stukiem maszyny do pisania, gdy jesień odchodziła za szybko, pozostawiając nas w cienkich pończochach. Sznury bielizny suszyły się jeszcze na balkonie, gdy my pochłonięte śmiechem... gdy my zagarnięte w kącie przez chwilę cienia i nieuwagi mówiłyśmy sobie „kocham”. Całowałaś mnie na wietrze i tylko dziwaczna chęć skończenia z tym wszystkim, bo obcasy i lodem pachnący świat.

Zawiodłam się, bo ludzie umarli już. W tłumie samotna wyszukiwałam momentu, by odegrać zabawny skecz. Byle jaka klownada na rogu ulic lub w tramwaju. Śmieszna ta moja twarz i bazyliszek w bramie - stukałaś na maszynie dramat, stukałaś na stole kopytem w swój tylko wiadomy takt. I tylko to ciągłe uganianie się po mieście z rolką papierów, z teczką problemów, z fakturami za gaz. W teatrze aktorzy nie mogą się rozebrać do ćwiczeń, bo tak cholernie zimno. W teatrze zamarza mi na biurku wrząca kawa. Ganiam w tych kapciach – łapciach po pustych schodach i gonię samą siebie. I wciąż dopytuję się kasjerki, czy na premierę wszystkie sprzedane.

Oto praca suflerki, oto praca cienia ust szeptających bez końca. Umiem na pamięć tysiąc osiemset dziewiędziesiąt dwa dramaty. Znam każdą deskę sceny, znam każdy dołeczek w policzku i rytm kroków każdego aktora. Już po tym jak aktor gubi rytm kroku wiadomo, że zaraz zapomni tekst. Już wtedy trzeba zacząć szeptać. Trzeba wyczuć moment, trzeba wydmuchać te słowa, żeby niesiony wiatrem aktor poleciał dalej. „Słowa, słowa, słowa” - mawiali.

Na rowerze jeździ się zimą, gdy największy śnieg skrzypi pod stopami na mrozie. Ma się grube, wełniane majtki i kraciastą spódnicę. Ma się w torbie jakieś kanapki i ulubioną maskę, z którą się nie rozstaje. Ma się w rudej głowie tyle myśli o nas i fortepianowe kompozycje, które grałaś w moim pokoju, a ja się śmiałam. Wrocław o tej porze roku zasypia, jak niedźwiedź brunatny. Aktorzy mają blade twarze, które trzeba pudrować. Studenci PWST przychodzą do mnie na kanapki i wtedy jest mi dobrze, bo to dobre dusze. Siedzimy w mojej kanciapie, a ja im cytuję dramaty i prowadzę na codzienne ćwiczenia, a potem chowam się w ostatnim rzędzie. Widzę, jak ich zdrowe ciała prężą się z gracją na scenie, widzę, że połowa z nich nie wytrzyma do końca studiów. Widziałam wiele upadków, widziałam tragedie życiowe, łzy i rozpacz, gdy głowa nie wytrzymała zdobytej treści.

Biegam w futrzanych butach odśnieżać schody teatru. Za godzinę osiemnasta i zaczną się schodzić interesanci. Za pare godzin staniesz moja droga znów na scenie i nie będę musiała ci podpowiedzieć. Nigdy nie musiałam. Zawsze kochałam. Zawsze skulona na swoim krześle zaciskałam sine pięści na scenariuszu. I oddychałam z tobą, gdy ty moja Różo, moja Lady Magbet, moja Feniksano, moja Weroniko, Ofelio wprowadzałaś znów spragnione dusze w nowy całkiem świat. A potem znikałaś i spadała kurtyna, milknęły twoje kroki i rozbrzmiewała burza oklasków. A potem znikałaś – tak jak tej nocy i tamtych wszystkich, stukały twoje obcasy w ciemnym przedpokoju. Oblizywałam tylko nie do końca nasycone wargi, tak jak ci wszyscy mężczyźni z pierwszych rzędów, gdy na scenie odgarniasz włosy z czoła. Dziś znów to zrobisz. Życie. Teatr. Życie. Teatr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...