Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

opis i refleksja nad obrazem Franciszka Ksawerego Lampiego pod tytułem "Ratowanie rozbitków"


Solidne kolumny firmament wstrzymują:
Nie runie, nie runie, choć wichura dmie!
Choć słońce ukrywa się za mroczną chmurą
A śmiałków, a śmiałków sztorm grzebie - na dnie!

Ratujmy! Ratujmy! Ratujmy szaleńców!
Patrzcie jak uciesznie wyciągają dłoń!
Wariatów! Wariatów! Ciżbę opętańców!
W pysze przebyć chcieli niezdobytą toń!

Tak skusił ich oczy horyzont baśniowy -
Ruiny i ruin tych zmartwiały kształt!
Nie przestrzegło widmo wraków roztrzewionych -
Głupota! Rozsądku totalny to brak!

Wyłówmy! Wyłówmy! Wyłówmy odkrywców!
Niech na suchym lądzie dostrzegą swój błąd!
Salwujmy! Salwujmy! Ten tłum samobójców!
Oddalmy na chwilę Ostateczny Sąd!

Płakał ocalony, że chce znów do fali:
Najdalej! Najdalej! Byle dalej stąd!
Ci trzej, co go nieśli, potem powiadali,
Że Napór i Burza - to jego był brzdąc.

Szaleniec! Szaleniec! Trzeba było spełnić
Życzenie idioty, więcej miejsca nam!
Niech płynie! Niech płynie! Trytonów odwiedzi
Lub wraca przez morze ku ojczyźnie - wpław!

Co z tego, że fale wciąż kruszą tu grunty?
Spokojnie! Spokojnie! Jest jeszcze gdzie stać!
Niepotrzebne są jakiekolwiek nam bunty,
Bierzmy co jest dane, nie trzeba nic dać.

Ocalmy! Ocalmy co da się ocalić!
I żyjmy! Wciąż żyjmy, jak trzeba nam żyć!
Niech nawał ten będzie klasycznym morałem
I nauką, że z marzeń nie ziści się nic!

Opublikowano

hmm...przeczytałam i momentami się podoba,
ta puenta strasznie smutna i co uratowali go?
niszczy nadzieje, a w tym obrazie zdaje się
troche jej więcej- tak mnie się widzi;J(:

Opublikowano

To taki drobny, szyderczy śmiech. Przepełniony beznadziejnością. Beznadziejnością obu skrajnie odległych postaw, równie zagorzałych i upartych. Oraz beznadziejnością czasów dzisiejszych, gdy stajemy często przed podobnym dylematem...

W przygotowaniu kolejny opis obrazu z serii rozbitków - tym razem z punktu widzenia strony drugiej, już nie spętanej przez swoich ojców i dziadów...

Pozdrawiam!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...