Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

telefon w środku nocy


Rekomendowane odpowiedzi

hej nie szukajcie mnie ja płynę płynę na koniec świata
w brzuchu wieloryba dopiero teraz wiem jak wygląda noc
że ma pod spódnicą żyrokompas

ona chodzi po wodzie prowadzi z sobą ważki kiedy
nagle sinieje niebo pękają drzewa zaklęte w kobiety
kobiety zaklęte w drzewa tańczą to swoje zakrzepłe tango

a i tak przyjdzie zima heroinistka o przekłutych dłoniach
co ci się kładzie pod stopy dziewczynko ta co nas wygania
z domu opalanego zmarzniętą ziemią każe zostawiać na stole
drobne monety

rano boimy się głosu

(W-w; listopad 2008)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


"Dopiero teraz wiem, jak wygląda noc; że ma pod spódnicą żyrokompas." Niegramatycznie. Po prostu: "Dopiero teraz wiem, że noc ma pod spódnicą żyrokompas" albo "Dopiero teraz wiem, jak wygląda noc - ma pod spódnicą żyrokompas".


Wyautuj "nagle".


Wyautuj pierwsze "ta" i zapisz z dywizem w środku: "zima-heroistka". Wyuatuj też durgie "ta", bo znowu spowalnia to odczyt. I myślnik na końcu przedostatniego wersu.

Teraz tylko te drobne korekty. Reszta potem, bo na uniwerek pędzę.
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybacz Marcinie cięcia, ja to widzę jakoś tak:


hej nie szukajcie mnie ja płynę na koniec świata
dopiero w brzuchu wieloryba wiem jak wygląda noc
że ma pod spódnicą żyrokompas

że chodzi po wodzie prowadzi z sobą ważki
i nagle sinieje niebo
pękają kobiety zaklęte w drzewa
tańczą to swoje zakrzepłe tango

przychodzi zima ta heroinistka o przekłutych dłoniach
co ci się kładzie pod stopy dziewczynko ta co nas wygania
wciąż boimy się głosu w domu opalanym zmarzniętą ziemią

P.S. Bez mojego pieprzenia i tak plusik :) Pozdrawiam M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

w sumie wiersz przeszedł już serię poprawek, trochę zmieniłem.
dalej nie wiem, dlaczego 'ze' jest lepsze od 'z', IMO z 'ze' gdzieś zatraca się płynność. ale przemyślę jeszcze, skoro tak...

jacekdudek: wszystkie trzy powiązane ze sobą;)

Fanaberka: jak na razie usunąłem jedno 'ta'=)

Pancolek: pisałem już powyżej, na razie jest jak jest=)

Michał Kućmierz: no spore zmiany widzę=). podejrzewam, ze bedzie jeszcze parę wersji tego textu, może wtedy coś=)

marianna: jak widać

pozdrawiam
dzięki za komentarze

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oto; pani formatu darzymy z radu. Ta morfina po to.  
    • Że tu do rana podsumuj, opoju; mus do pana rodu też.  
    • Opowiem Wam legendę o czwartym mędrcu... Który jak i inni wyruszył w daleką podróż, Nie szczędząc swych ofiarnych wysiłków, Dla poskromienia długiej drogi trudów… Ta stara chrześcijańska legenda, Choć w tak różnych wersjach przetrwała, Kryje w sobie pewien szczególny morał, Wciąż aktualny pomimo upływu lat...   Choć nie zapisał się w tradycji kościoła, A w barwnych szopkach całego świata, Nie stoi upamiętniająca go gipsowa figurka, By cieszyć oczy niejednego malca… Trafił on do licznych tajemniczych legend, By z kolejnych stuleci upływem, Swym zasnutym pomroką dziejów życiem, Inspirować wciąż pokolenia kolejne…   Jak i pozostali był mężem uczonym, Kształconym w medycynie, astrologii, Przeto odległe niedosięgłe gwiazdy, Nie miały przed nim żadnych tajemnic… Lecz on tylko tej jednej, Jaśniejącej u zarania naszej ery Gwieździe Betlejemskiej, Poświęcił swoje domysły niezliczone, Próbując rozwikłać jej zagadkę…   Trzech planet tajemnicza koniunkcja, Ciekawość młodego uczonego roznieciła, A rozmyślając wciąż o niezwykłości tego zjawiska, Nocą do snu nie mógł zmrużyć oka... Trzy planety ustawione w jednej linii, Mars, Saturn i Jowisz, Zwiastunem być miały wydarzeń przełomowych, Mających odmienić oblicze ludzkości…   Nowa na firmamencie nieba gwiazda, Łącząca się z nią prastara przepowiednia, Oznaczać miały narodziny króla, Któremu hołd odda cały świat… Przeto ku ziemiom dalekiego Izraela, Zapragnął zaraz w drogę wyruszać, Nie straszną mu była naga pustynia, Czyhające zewsząd w łańcuchach gór niebezpieczeństwa…   Zaraz też dorobek całego życia, Bez wahania cały wyprzedał, By możliwą była daleka droga, W miejsce, które wskaże mu gwiazda… Tak bardzo pragnął tam dotrzeć, Nie bacząc na tak dalekiej podróży cenę, By ujrzeć przyszłego króla oblicze, Śpiące snem kamiennym niewinne dziecię…   W wyszywanej złotymi nićmi sakwie, Ukrył skrzętnie dary swe wyszukane, Najdrogocenniejsze kamienie szlachetne, Przez możnych starożytnego świata pożądane… Już widząc oczyma duszy, Jak oddając dziecięciu pokłon uniżony, Ofiaruje mu w darze wszystkie te skarby, Dotykając zarazem wielkiej ludzkości tajemnicy…   Przepiękny czerwony rubin, Będący symbolem wielkiej nieogarnionej miłości, Niepojętego Boga do ułomnych ludzi, Będących jedynie pyłem marnym, W promieniach słońca cudnie się skrzył, By wkrótce w darze złożony, W oczach niemowlęcia także się odbić, W tej jednej szczególnej, doniosłej chwili…   I mieniący się w barwach morskich głębin, Tajemniczy, cudowny szafir, Będący symbolem wierności i czystości, W głębi sakwy skrzętnie ukrył… Także choć niewielka, najdrogocenniejsza perła, Stanowić miała kolejny wyszukany dar, Dla przyszłego wszystkich królów króla, Przepowiadanego przez stulecia Mesjasza…   Zaraz też zakupione wielbłądy, Bez wahania pośpiesznie objuczył, Wszystkim co niezbędne do dalekiej drogi, Przez rozległej pustyni złote piaski… Lecz szydzący z ludzi los przewrotny, Do pełnej niebieskiej chwały betlejemskiej stajenki, Na czas dotrzeć mu nie pozwolił, Rzucając go w wir wydarzeń rozlicznych…   Choć nie zdążył na umówione spotkanie, Z czcigodnymi Kacprem, Melchiorem, Baltazarem, By dzielić z nimi trudy podróży dalekiej, Obfitującej w niebezpieczeństwa wszelakie, Wciąż po śladach Chrystusa, Wiodły go kręte drogi jego życia, A on niestrudzony w uporze swym trwał, Ujrzenia na własne oczy Zbawiciela…   Przeto za blaskiem tajemniczej gwiazdy, Sam jeden postanowił w drogę wyruszyć, Długimi nocami ciesząc nim swe oczy, Pragnąc urzeczywistnić niezliczone swe sny… I wciąż wędrował za swoją gwiazdą, Dając posłuch marzeniom, Na trudy dalekiej drogi nie bacząc, Przeciwnościom losu się nie kłaniając…   Gdy dotarł utrudzony do pustej stajenki, Nie było w niej już Józefa i Maryi, Nocą przestrzeżeni snem proroczym, Udali się w daleką drogę ku Egiptowi… Zastał tylko już pusty żłóbek, W którym w rąbek z głowy matki zawinięte, Z czcią złożone było Boże Dziecię, Tamtej cichej a tajemniczej nocy powite…   Niedbale wyciosanego, pustego żłóbka, Delikatnie, z szczerą czułością dotykał, Podświadomie bowiem dobrze rozumiał, Iż złożonym był w nim król całego świata… A kiedy pośród tej mizernej stajenki, Z zimna cichuteńko zakwilił, Zarzewiem nowej ery był niemowlęcia krzyk, Dając początek nowemu dziejów biegowi…   Zostawiając za plecami ubogie Betlejem, Przeszyte niczym mieczem przeraźliwym krzykiem, Bezbronnych niemowląt zgładzonych okrutnie, W czasie biblijnej rzezi niewiniątek… Zawzięty tak bardzo w swym uporze, To jedno szczególne dziecię, Odnaleźć zamierzył za wszelką cenę, Nie oglądając się za siebie!   Gotów był zawędrować i na świata kres, Byle nowonarodzonego króla odnaleźć, Nabyte za wyprzedany majątek kamienie szlachetne, Oddając uniżony pokłon złożyć mu w darze… I nic już nie miało dla niego znaczenia, Prócz tego najskrytszego marzenia spełnienia, Ujrzenia na własne oczy Zbawiciela, Przepowiadanego przez proroków od setek lat…   Lecz drwiący ukradkiem los przewrotny, Rzucił go między samotnych i opuszczonych, By nad ich losem się ulitowawszy, Wzroku od nich nie śmiał odwrócić… Odtąd już jego dola, Przez długie lata miała być spleciona, Z tymi o których zapomniał świat, Zepchniętymi na margines społeczeństwa…   W niekończącej się swej wędrówce, Widząc wokół siebie nędzę i biedę, Choć początkowo odwracał głowę, Jakiś niesłyszalny w duszy szept, Cichuteńko nakazał mu przystanąć, Zastanowić się nad obraną w życiu drogą, Wsłuchując się w płynący z głębi serca głos, Wbrew dumnemu światu postąpić na przekór…   Gdy kolejne jasne dni, Płynęły nieśpiesznie w objęcia kolejnych nocy, On pędząc życie między chorymi i nędzarzami, Nikomu nigdy nie odmówił pomocy… Nie bał się leczyć trędowatych, Każdemu napotkanemu swą wiedzą służył, Znając sekrety starożytnej medycyny, Wiele chorób trawiących nędzarzy uleczył…   Ci od których starożytnego świata możni, Wzgardziwszy nimi się odwrócili, Ku niemu z nadzieją kierowali swe kroki, Prowadzeni szeptem Nadziei… Cierpiący na wszelkie możliwe choroby, Zawsze znaleźli u niego słowa pociechy, Każdego podług swej wiedzy leczył, Nigdy od nikogo nie biorąc zapłaty…   Swymi sekretnymi maściami, Sporządzonymi podług receptur tajemnych, Ofiarnie leczył nędzarzy wrzody, Nikomu nigdy nie okazując pogardy… Naszykowanymi starannie z ziół okładami, Leczył stare jątrzące się rany, Nawet najpaskudniejszym, zaropiałym i zakażonym, Wytrwale pomagając się zabliźnić…   Gdy tak rok za rokiem, Uświęcony codziennym znojem i trudem, Na cierpiącym bliźnim pomocy ofiarnej, Kolejny mijał niepostrzeżenie… Nie dostrzegał na twarzy kolejnych zmarszczek, Pojedynczych siwych włosów na głowie, Ni tego jak z każdym kolejnym miesiącem, Z sił z wolna opadając stawał się starcem…   Temu którego wytrwale wciąż szukał, Tak bardzo zarazem podobnym się stawał, Dzięki zawziętości i hartowi ducha, Miłosierdziu okazywanemu bliźnim każdego dnia… Każdy swój Miłosierdzia uczynek, Kładł na codziennych wyrzeczeń szalę, Wierząc że kiedyś nastąpi dzień, Gdy spotka się z wszystkich królów królem…   Gdy czas włosy siwizną przyprószył, A kolejne lata upłynęły jak z bicza strzelił, Kiedyś przypadkiem doszły go słuchy, O świętym mężu liczne cuda czyniącym… Potrafiącym jedynie mocą swego słowa, Ślepców, chromych, trędowatych uzdrawiać, Opłakiwanych przez bliskich, zmarłych wskrzeszać, Złożonych na marach do życia przywracać…   Choć tak bardzo już się zestarzał, Odżyła w nim dawna Nadzieja, Choć przez krótką chwilę ujrzenia, Tego którego całe życie szukał… Zamyślił tedy czasu nie tracić I pomimo późnej wieczornej pory, Czym prędzej udać się do Jerozolimy, By widokiem króla królów swe oczy nasycić…   Choć wszystkie jego skarby przepadły, Nim dotarł utrudzony do celu podróży, A rozdawszy wszystko głodnym i ubogim, Nie miał czym swego Zbawiciela uczcić… Wciąż mógł mu ofiarować najcenniejszy dar Swego przepełnionego dobrocią serca, Wspanialszy niż skrzącego rubinu blask, Cenniejszy niż najwyszukańsza perła…   Gdy dotarł nocą do wieczernika, Nikogo w nim już nie zastał, Pustą była odświętna izba, Dawno zakończyła się Ostatnia Wieczerza… Od napotkanego apostoła Piotra, Nie zdołał zasięgnąć języka, Gdy ten pomimo uporczywych pytań, Strwożony swego Mistrza się zaparł…   Teraz gdy tak daleko już dotarł, W głębi ducha naprawdę zrozumiał, Choćby teraz sprzeciwił mu się cały świat, Absolutnie nie wolno mu się poddać… Choć na chwilę musi się zbliżyć, Do tego, poszukiwaniom którego całe życie poświęcił, By nim życie bieg swój zakończy, Wielkie marzenie swe ziścić…   Choć tajemniczym zrządzeniem losu, Nie danym mu było w betlejemskiej stajenki półmroku, Maleńkiemu królowi wszystkich królów, Oddać swego uniżonego pokłonu, Mesjasza dźwigającego Krzyż, Pośród mąk i cierpień niewysłowionych, Los okrutny ujrzeć mu pozwolił, Dopiero w późnej życia jesieni…   Na wzgórze nieopodal Jerozolimy, Niczym pogrążony w półśnie lunatyk, Przerażony z wolna skierował swe kroki, Podążając za tłumem pełnym nienawiści… I dziwiła się uczonego mędrca dusza, Jak zapomniawszy w amoku swego człowieczeństwa, Kipiąca złością prymitywna tłuszcza, Szydzić potrafi z jednego tylko człowieka…   Gdy tego, którego całe życie szukał, Dostrzegł z daleka przybitego do krzyża, W oku mimowolnie zakręciła się łza I po policzku starca spłynęła… Wnet łzy wielkie jak drachmy, Zaszkliły przerażone starca oczy, A dotknąwszy siwiuteńkiej brody, Zapomniane na ziemię padły…   Choć nie dostrzegł z oddali twarzy, Człowieka przybitego do Krzyża gwoździami, Naraz pojął w jednej chwili… Jest on tym, którego szukał latami… Myślał że już wszystko stracone, Przenigdy nie ujrzy go więcej, Przenigdy nie powróci na Ziemię, Człowiek na tak haniebną skazany śmierć…   Nieopisany gorący smutek, Pryśnięcie pielęgnowanych latami marzeń, Przeszyły bezlitośnie starca duszę, Bolesnych rozczarowań ostrzem… A bezlitosny nieubłagany czas, Zdawał się szydzić z przygnębionego starca, U kresu jego ofiarnego życia, Za nic mając jego wieloletnie starania…   Stojąc tak utrapiony samotnie, Oczu zapłakanych nie śmiąc podnieść, Pojął że takim cierpień krzyżem, Naznaczone było całe jego ofiarne życie… Wtem w głębi duszy swej utrapionej, Próbując zebrać myśli rozbiegane, Posłyszał jakby cichuteńki Boga szept, Przyodziany w słowa rzeczone:   ,,Otrzyj już swe łzy, Porzuć całego życia troski, Ten, którego poszukiwaniom niestrudzonym, Poświęciłeś pozaplatane w lata swego życia dni… Naprawdę jest przepowiadanym Mesjaszem, Który najodleglejsze świata krańce, Oczyści wnet z nieprawości wszelakiej, Gdy nastanie tego świata kres!   Wszystkim co najuboższym bliźnim uczyniłeś, Nikogo nie porzucając w potrzebie, Tym króla wszystkich królów uczciłeś, Okazując Mu największy szacunek! Za twe ofiarne życie, Kiedy na wieki oczy już zamkniesz, Nagrodzi cię w swym niebiańskim Królestwie, Biorąc w ramiona swego najwierniejszego sługę…”   Tekst zainspirowany filmem ,,Czwarty król” z 1985 r. będącym adaptacją opowiadania Henry'ego van Dyke bazującego na biblijnej historii o trzech królach. Gdy w te święta po raz pierwszy w życiu obejrzałem rzeczony film, zrobił on na mnie spore wrażenie, a poruszony jego fabułą zapragnąłem także wkrótce napisać zainspirowane nim długie wierszowane opowiadanie... Pozostając urzeczony tym szczególnym filmem, włożyłem w to moje długie napisane wierszem opowiadanie całe moje serce…      

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Prysnęło zaklęcie, czar się rozwiewa! Tak życia gorączka nas poniewiera: Jak świr się śmiejemy, gdy jęczeć trzeba; Delirium to nasz najlepszy przechera.   Przypomina Natura, co nam zada Każdym klarownej myśli przerywnikiem; A kto czyni to, co mądrym wypada, Żyje, jak święci marli, męczennikiem.    I Byron: The spell is broke, the charm is flown! Thus is with life's fitful fever: We madly smile when we should groan; Delirium is our best deceiver.   Each lucid interval of thought Recalls the woes of Nature's charter; And he that acts as wise men ought, But lives, as saints have died, a martyr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...