Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wrażenia niesamowite. Nigdy nie przypuszczałem, że dane mi będzie go zobaczyć. Ten koncert traktowałem bardziej jako spotkanie z nim, niż słuchanie piosenek. To, co śpiewał traktowałem jako coś, co mówi do mnie, co chce mi powiedzieć. Dwa razy miałem łzy w oczach, ciężko o tym opowiedzieć. Bóg Żyje Magia Trwa

Opublikowano

No to może zrelacjonuję.

Wydawało mi się, że Cohen nie pasuje do Torwaru, ale sala okazała się bardzo klimatyczna. Dobre, nastrojowe oświetlenie sceny. Występ zaczął się około 19.40. Zespół spokojnie wyszedł, a za nimi wybiegł (tak, wesoło wybiegł!) Leonard. Nim ucichły oklaski, zaczęło się Dance me to the end of love. Cohen śpiewał klęcząc na jednym kolanie. Głos miał lepszy niż się spodziewałem, w zasadzie nie było większej różnicy między tym jak śpiewał na płycie Cohen Live, czyli kilkanaście lat temu. Momentami ładnie wyciągał (bardzo wzniosłe wykonanie Hallelujah).

Nawiasem mówiąc, niesamowite było uczucie patrzeć na tego szczupłego starego mężczyznę właściwie melorecytującego i mieć świadomość, że to on pisał wiersze w latach 50., że to on napisał te książki, które czytam, że on 30 lat temu śpiewał o słynnym niebieskim prochowcu, o lawinie (która przykryła duszę mą), o obcym (który mówił już w wejściu, że jest obcy), a potem na przełomie lat 80 i 90 tak mrocznie (w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a nie "mrocznie jak pisza nastolatki") mówił o złu tego świata i o przyszłości.

Po Dance me... było Future i Aint no cure for love, a następnie Bird on the Wire z nieco zmienionym tekstem (pojawił się fragment o tęsknocie, niestety nie pamiętam dokładnie). Przy Everybody Knows publiczność rytmicznie klaskała, co może niespecjalnie pasowało do tekstu, ale piosenka bardzo rytmiczna... przy okazji napiszę, że zespół był bardzo dobry, zwłaszcza hiszpański gitarzysta (i oczywiście chórek z Sharon Robinson). Przed Anthem (jedną z moich ulubionych piosenek) Cohen wyrecytował fragment: Ring the bells that still can ring / Forget your perfect offering / There is a crack in everything / That's how the light gets in, co by znaczyło, że są to szczególnie ważne słowa, tak jak wspominałem wcześniej - słowa, które chciał właśnie Mi powiedzieć :)

Potem 15 minut przerwy. Po przerwie Tower of Song. W tej piosence chórek śpiewa "du dam-dam-dam du dam-dam". Dziewczyny (właśnie, w chórku młode i ładne dziewczyny) śpiewały to czysto i niemal anielsko. Gdy piosenka się kończyła, Cohen powiedział do nich, by nie przerwywały, że to, co śpiewają dociera do jego serca, jest tak czyste... że znalazł odpowiedź na całe zło, znalazł odpowiedź na to jak czuć się lepiej i jak kochać świat. Spytał czy chcemy znać tę odpowiedź? Oczywiście chcieliśmy. Wtedy on powiedział, że tą odpowiedzią jest "du dam-dam-dam du dam-dam". Anielsko śpiewane.

W drugiej części było też m.in. Suzanne i The Partisan (Cohen nieco zmienił tekst, w oryginale: There was three of us this morning / I'm the only one this evening, / But I've many friends / And some of them are with me; tutaj w miejscu dwóch ostatnich wersów zaśpiewał po francusku: Wy, którzy to poznaliście, nie róbcie tego więcej). Była też ciekawa wersja Boogie Street, popis wokalny Sharon Robinson, Cohen się prawie nie odzywał. Na koniec jeszcze I'm Your Man (znów mała zmiana tekstu: w oryginale: If you want another kind of love / Ill wear a mask for you, na koncercie zaśpiewał: Ill wear this old mask for you wskazując na swoją pooraną zmarszczkami twarz) i Take this waltz rozbujane... zakochana para, która siedziała obok mnie obejmowała się i pewnie było im bardzo przyjemnie.

To był koniec, ale oczywiście były bisy (za każdym razem wybiegał! na scenę): So long Marianne i niesamowite First We Take Manhattan (aż ciarki przechodziły). Znów zszedł i znów wybiegł. Famous Blue Raincoat wydawało się niemal mistyczne. Pięknie było również zagrane If It Be Your Will. Cohen zaczął, a po pierwszej zwrotce zostawił śpiew chórkowi. Dziewczyny z chórku grały jednocześnie jedna na charfie, druga na gitarze... i śpiewały znów bardzo czysto, wysoko, anielsko.. słuchając słów tej pieśni miałem łzy w oczach.

Cohen znów zszedł i wybiegł. Closing time i I Tried to Leave You. Gdy zaśpiewał pierwsze słowa tej drugiej piosenki publiczność zareagowała śmiechem i oklaskami. Podobnie po wersach: Goodnight my darling, I hope you're satisfied - gromkie brawa. Po: Here is a man still working for your smile - tak samo. To był naprawdę koniec, jeszcze razem ze wszystkimi muzykami wyrecytował Whither Thou Goest...

W trakcie koncertu kilkakrotnie grał na gitarze (również dużo lepiej, niż się spodziewałem) i raz na klawiszach (bardzo prosto, a jednak nagrodzono to owacją). Odebrał też kwiaty od publiczności spod sceny, dał je dziewczynom z chórku. Wiele razy dziękował i mówił jak mu miło. Miedzy którymiś piosenkami powiedział coś w stylu: Ostatni raz występowałem kilkanaście lat temu. Przez ten czas wiele się zmieniło. Wziąłem wiele tabletek prozacu. (tutaj był śmiech publiczności, ale dalej mówił już na serio:) Przez ten czas przestudiowałem też wiele religijnych ksiąg. Zobaczyłem, jak świat pogrąża się w cierpieniu, cierpieniu, które to miasto zna aż nadto dobrze. Dziękuję wam, że przez te lata trzymaliście moje piosenki blisko siebie. Mówił to wyraźnie wzruszony. To było piękne.

Na samym końcu pożegnał sie z nami, powiedział żebyśmy uważali w czasie powrotu do domu, byli ostrożni na drogach i nie złapali kataru, bo zaczyna robić się zimno. To również było piękne, tak proste, a jednocześnie wiem że zapamiętam to do końca życia. Jak całe to spotkanie z Cohenem.

Zostało mu raczej niewiele czasu, a ja na pewno już drugi raz go nie zobaczę, dlatego będę dbał o te wspomnienia.

Opublikowano

To pełna lista piosenek:

I część

Dance Me To The End Of Love
The Future
Ain't No Cure For Love
Bird On The Wire
Everybody Knows
In My Secret Life
Who By Fire
Heart With No Companion
Hey, That's No WayTo Say Good Bye
Anthem

II część

Tower Of Song
Suzanne
The Gypsy's Wife
The Partisan
Boogie Street
Hallelujah
Democracy
i'm Your Man
Take This Waltz

Bisy

So Long, Marianne
First We Take Manhattan
Famous Blue Raincoat
If It Be Your Will
Closing Time
I Tried To Leave You
Whither Thou Goest


I jeszcze linki do występów z Wrocławia:
In my secret life www.youtube.com/watch?v=DTV6VADalzc
Anthem www.youtube.com/watch?v=awDEzCHw6Nc

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Dekaos Dondi  a potem ktoś głowę kata zetnie  
    • @Nata_Kruk musi być szalony, bo czasem jestem szalona dzięki   @Kwiatuszek dzięki
    • @Natuskaa    "(...) To, co długo dojrzewa, bywa śmieszne i niedocenione (...)".     Rozumiem, że masz na myśli innych ludzi. Bo na podstawie już tylko "Późnego owocu" można wysnuć wniosek, że owoce adojrzałe bynajmniej Cię śmieszą.     Pozdrowienia. ;))*    
    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież, także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Leakey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby.       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...