Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

1.
siostrze

siedzisz ciepłą smugą owinięta
pod firankami rzęs dwa nieba


żar
sedno wód ptaki fali
zaskoczenie jedyne
wiesz

i nie tylko

piaski
kładziesz dłonie swoje
pod jej stopami
na zawsze
-----------------------------
* do obrazu ptaki pustyni

2.
namaluję

krok po kroku
dłonie pod stopami moimi
a pogoda się zmienia
dom nie ręką uczyniony

choć gwarno dokoła
przewracasz strony
w mocy miłości trzeźwego
myślenia

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to fajno,a który dziwny Stasiu?:) bo tu są dwa, a pierwszy jest złożony z dwóch cząstek:)
serdecznie dzięki za wdepnięcie, proszę dalej:):)ciepłoniaście i radosne dzięki dla Cię,
(taki trójart mi wyszedł, coś mi pasują do siebie odległością czasową, więc razem tutaj je dałam)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


:) a bo to jest owiane tajemnicą, tajemnicą sakramentalną
:)dla siostry i jej przyszłego,obecnego męża( napisałam),
serdecznie dziękuję Robercie za obecność,ciepłoniaście
mimo mniejszego zrozumienia(:
Opublikowano

fajnie dostawać takie "pisane" prezenty:)))
Ładnie o malowaniu, które łączy wiersz w całość.
Nie wiem czy Autorka tak pomyślała, ale
dla mnie wszystko tworzy całość:)) Pozdrawiam Kasiu!! cmok!! EK

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



:):):) o Ewa:) co zjadła jabłko z drzewa>?:)cieszę się bardzo -z całości,
dziękuję za obecność(cieszę się), no to może będziew jednym ciap,ciepłoniaście uściskowuje

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jo, hałda - jęzor, jak łopata: połkaj. Rozę jadł, ahoj!            
    • Musi lec z celi sum.               Kasia i sak.    
    • nie boje się miłości uwielbiam ją bo pomaga zrozumieć uśmiech i płacz   nie boje się miłości będę ją kraść tym którzy jej nie rozumieją   nie boje się miłości bo jest jak baśń która zawsze ze złem wygrywa   nie boje się jej bo  jest światłem które noce upiększa   nie boje się gdyż nauczyła mnie zrozumieć to co w sercu się tli.  
    • Wszystko co im powiedziano, przyjęli że to nie prawda, nie wiedzieli i bez krytycznie to powtarzali    Robili wszystko co im kazano, nie przypuszczali że robią źle Chodzili tymi samymi drogami Co wielki autorytet    A kiedy on dał znak Bez zastanowienia podążali za nim  Wierzyli że idą w imę chwały  więc swoje życie w ofierze za niego dawali I nigdy się nie przekonali że nie podszepnie umarli    Teraz leżą w grobach  puste, zimne twarze  Nie jako bochaterowie, nie jako zbrodnie ale jak marionetki nie świadome niczego  nie są wspominani i nigdy nie będą
    • Idą - choć nikt ich nie woła. W kieszeniach mają wersy, które uciekły im z rąk jak szczury z tonącej metafory. Robią miny poważne, choć słowa mają z waty, a każde zdanie składa się jak łóżko polowe po nietrzeźwej wojnie z samym sobą. Przystają na rogach własnej niepewności: „może napiszemy o świetle?” - pytają, po czym kręcą głowami, bo światło za jasne, a cień za ciemny. Więc stoją w półmroku - idealnym dla niezdecydowanych, tych, co wciąż stroją instrumenty, ale nigdy nie grają melodii. Każdy z nich niesie w plecaku niedokończony wiersz o „poszukiwaniu siebie” - taki, którego nie przeczyta nawet pies, bo pies ma godność i węch do rzeczy skończonych. A między kartkami plecaka czai się ich własny strach - taki, co syczy jak kot wyrzucony z metafory za brak talentu, i drapie, gdy ktoś próbuje napisać prawdę. A jednak idą - zamaszyści jak prorocy własnych pomyłek. Śmieszni, bo chcą pisać o ogniach, lecz boją się zapałki. Groteskowi, bo robią krok w przód i natychmiast krok w bok, jakby tańczyli z losem, który wcale nie przyszedł na bal. I gdy już, już mają ten WIELKI wers (ten, który miał ich ocalić), nagle - bach - wpada im do głowy wątpliwość o smaku marginesu, i cały świat rozsypuje się jak źle sklejona metafora o świcie. Bezradni wsłuchują się w ciszę - tę samą, która niczego nie obiecuje, bo jest lustrem tak krzywym, że odbija tylko to, czego w sobie nie chcą widzieć. Próbują jeszcze raz, z nową odwagą - i znów odkrywają, że wena, ich półetatowa bogini, rzuca natchnienie jak handlarka ryb: byle jak, byle gdzie, byle sprzedać złudzenie. A oni łapią to w locie, jakby to było złoto, choć najczęściej jest to mokra gazetka z wczorajszą pogodą. Tak sobie tuptają, armię poetów udając - każdy chciałby być meteorem, a kończy jako iskra o krótkim oddechu. A może i dobrze - bo w tej ich śmiesznej, roztrzepanej tułaczce jest coś niezwykle ludzkiego: pragnienie, by wreszcie złapać słowo, które nie ucieknie. Bo słowo, które dogonisz, pierwsze cię ugryzie - żebyś wiedział, że było żywe.            
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...