Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tokomaruk - fragment II


Liryczny_Łobuz

Rekomendowane odpowiedzi

***

Za to Toko nie mógł zasnąć. Męczyło go wciąż zbyt mgliste wspomnienie jej twarzy. Wiedział, że była ładna, a może nawet na swój sposób – piękna? Ale nie mógł przywołać w pamięci obrazu jej twarzy.
Postanowił dzisiaj nie używać Dreamera – może ona sama mu się przyśni?
Zgasił światło, puścił cichą muzykę i włączył usypiający, falujący masaż.
Po chwili już spał.
Niestety przyśniła mu się ... Klaudetta, za którą bezskutecznie gonił za nią przez całą noc.
Zbudził się bardzo zmęczony. Powlókł się noga za nogą do łazienki – a potem usiadł ciężko za kuchennym stołem. Wczoraj wieczorem nie jadł kolacji i teraz odczuwał gwałtowne ssanie w żołądku. Rozejrzał się dookoła.
Poprzez przeźroczyste drzwi zobaczył, że w lodówce jest pusto. Nie stać go było na lodówkę automatyczną , wiec sam musiał dbać o jej zapełnienie. Automatyczna robiła to sama – według zaprogramowanych zakupów. Postanowił skorzystać z jakiegoś gotowca. Nacisnął jeden z guzików pod blatem i nad stół wyskoczył płaski ekran dotykowy. Większość ikon stanowiły reklamy restauracji wielkich sieci handlowych. Ale on – rozpieszczany w dzieciństwie domowymi przysmakami – już dawno starał się rezygnować, jaj najczęściej, z tego zmutowanego, syntetycznego żarcia. Na szczęście , na obrzeżach miasta , można jeszcze było znaleźć jakieś małe , familijne lokaliki. Wszystkie oczywiście sprzedawały w sieci na wynos – ludzie stali się tak leniwi , że inaczej się nie dało. Nawet wieczorami – niechętnie wychodzili poza centrum. Wybrał knajpkę o nazwie – Wiejska. I tam wybrał sobie na śniadanie – trzy (prawdziwe) jaja „po wiedeńsku” – z cebulką i pieprzem. Do tego świeży chleb, masło i litr mleka. Nic sztucznego. Aha ! I jeszcze pęczek rzodkiewki i szczypiorku.
I chociaż transport tego nie był tani – to i tak kosztowało go to mniej niż śniadanie - np. w Mega- Fiszu. A smaku – w ogóle nie można było porównywać!
Czekając na śniadanie – poszedł się ubrać. Dzisiaj zrobił to wyjątkowo starannie. Postanowił , że spróbuje ją odnaleźć.
Spojrzał w głąb swojej szafy. Zobaczył tu .... całą drogę swoich życiowych gustów, Na poszczególnych wysięgnikach puszyły się różnokolorowe koszulki, dresy marynarki, kombinezony itd. – poszczególnych znanych Marek. Od jego młodzieńczego stylu MJ-TV, poprzez kolejne style Mega-Softu, ONIKE czy też obecnego BN-OSS. Było tego mnóstwo i nie wiedział co wybrać. Ubrał się więc najbardziej kolorowo – jak tylko potrafił.
Potem jednak , przypomniał sobie skromny ubiór tej dziewczyny – i postanowił , że tym razem się do niej dostosuje.
W tej samej jednak chwili – do drzwi ktoś zadzwonił.
Na ekranie zobaczył chłopaka z Wiejskiej.
Otworzył okienko w drzwiach. Już po chwili na jego stole pojawił się pachnący chlebem i szczypiorkiem pakunek. Teraz NAPRAWDĘ poczuł głód!
Jego przedpokojowy Checlot rozliczył się szybko z dostawcą , a on spokojnie zasiadł do jedzenia. Przez okno w kuchni , widział tym razem tropikalną lagunę , z piaszczystą plażą.

W tym samym czasie Anka przyrządzała sobie omlet, również z prawdziwych jajek ale także z prawdziwym miodem. Ten miód – to był jej skarb. Przywiozła go przed dwoma tygodniami z jednej z ostatnich w okolicy, Starych Farm. Była od trzech lat jednym ze sponsorów tego skansenu. Jeździła tam dwa razy w miesiącu – na dwa dni. Zresztą , sama droga tam i z powrotem trwała prawie tyle samo.
Ale na miejscu , spotykała ludzi, których próżno by było szukać w mieście. Stanowili minimalną część jego populacji. Wszyscy zresztą, spotykali się na Farmie , lub w XV-tym Parku , koło źródełka czystej wody.
Po chwili dziewczyna siadła za stołem , ale nie patrzyła w okno , tylko na zajętego pałaszowaniem swojej miseczki – Ignaca. Zresztą za jej oknem nie działo sie nic ciekawego. To było bardzo tanie mieszkanie i okna wszystkich niższych pięter wychodziły na ściany sąsiednich brzydkich budynków. Anka wprawdzie zarabiała niemałe pieniądze , ale większość z nich przeznaczała na realizację swojego marzenia.
Zbudowania miasta alternatywnego. Takiego, o jakim ktoś, kiedyś jej opowiadał.
Miasta gdzie we własnych ogrodach , hoduje się własną żywność i zawsze wdycha się świeże powietrze. Na to ostatnie , szczęśliwie udało im się trafić na Farmie – bo wiał tam stały , lekki szkwał od morza. Wykorzystywali go zresztą w swojej minielektrowni wiatrowej. Pomagała stworzyć , konieczną nadwyżkę prądu – bez konieczności płacenia za nią.
A prąd potrzebny był im w Warsztacie. Tam robili wszystkie, konieczne do życia sprzęty. Na przykład – już zupełnie nie znane – zwyczajne rowery !
Niedługo znowu miała tam pojechać.
To jednak później. Teraz Anka musiała iść do pracy. Nałożyła więc swój długi szaro-zielony płaszcz, otworzyła tę dziwną torbę i gwizdnęła. W tym samym momencie w drzwiach kuchni ukazał się szczurek. Przez chwilę patrzył na nią swoimi sprytnymi oczkami , poruszył cienkimi wąsikami i po jej płaszczu – wdrapał się szybko wprost do torby. Kiedyś , kiedy nie nosiła płaszczy , to wspinał się po jej nogach – i zawsze kończyło się to dotkliwym podrapaniem.
A swoją torbę zrobiła sama. Były to pozszywane dosyć grubym sznurkiem . kawałki płótna i lnu. Jej ściany były przepuszczalne dla powietrza , więc Ignac mógł w niej wędrować przez długie godziny. Miał tu , zresztą, wygodną , wyściełaną kieszeń – w której , najedzony, zaraz zasnął.
A dziewczyna już za chwilę jechała taxem do pracy.
Centrum Indywidualnych Migracji , w którym pracowała – mieściło się w jednym ze śródmiejskich wieżowców. Ania była tam konsultantką. Jej praca polegała, na pilotowaniu od początku do końca , tych osób, lub nawet całych rodzin , które chciały wyemigrować w inny rejon świata. Granice wprawdzie już właściwie nie istniały – i realizowana przez wielkie międzynarodowe koncerny – globalizacja , pozwalała żyć wszędzie na podobnym poziomie – były jednak wciąż jeszcze różnice w warunkach klimatycznych. Tutaj człowiek już nie próbował większych ingerencji – bo po takich próbach nastąpiła kiedyś niewytłumaczalna seria meteorologicznych katastrof. A to o mało nie załamało światowego rynku żywności !
Tak więc takie rzeczy jak pogoda , czy kaprysy oceanów – nadal rządziły się własnymi prawami. Sposobem na to było zamknięcie się ludzi w wielkich aglomeracjach , odizolowanych od atmosfery – izotermicznymi , przeźroczystymi kopułami.
Dla Anki jednak – był to koszmar - od kiedy poznała życie na targanej wprawdzie wichrami i deszczem , ale także tonącej niekiedy w zieleni i słońcu – farmie dziadków.
Skończyła wtedy II-gi Gimnass, i rodzice postanowili dać jej rok wypoczynku. Miała tylko 14 lat i chłonęła świat wszystkimi swoimi zmysłami. I właśnie tu, na farmie dokonało się w niej całkowite przewartościowanie poglądów.. Nagle zauważyła , że atakująca ją zewsząd moda imprezy i muzyka – które były dotychczas sensem jej życia – tutaj nie mają żadnego znaczenia!
Oczywiście – ta metamorfoza nie przebiegała szybko i bezboleśnie. To był powolny proces , który ukierunkowały dwie sprawy. Po pierwsze – długie , wieczorne rozmowy z dziadkami , a po drugie – Grzesiek.
Grześ był 19- letnim synem sąsiadów , z niedalekiej farmy. Jego marzeniem było ... odtworzenie kiedyś, w jakimś rezerwacie - kawałka naturalnego lasu. Potrafił całymi godzinami opowiadać , o współzależnościach – pomiędzy ilością mrowisk a gatunkami grzybów , występujących na tym samym obszarze. Pomiędzy , drzewostanem – a rodzajami zwierząt tam mieszkających ... itd. Często pływali też w małym , ale głębokim leśnym jeziorku, gdzie dziewczyna mogła popisać się przed nim, swoimi umiejętnościami. Od dziecka bowiem , regularnie uczęszczała do Wodnego Klubu – ale pływanie w tym naturalnym jeziorku – miała zupełnie inny, jakiś ... metafizyczny wymiar.
To był dla Ani – cudowny , nowy świat ,bez wszechobecnego wciskania człowiekowi – poprzez wszystkie jego zmysły - kolorowego kitu, który tak szybko odchodził w przeszłość. Wiec ona także postanowiła go ratować.
Nie bez wpływu – na to postanowienie , była osoba Grzegorza. Kojarzył jej się z wizerunkami Wikingów , którzy przed wiekami , pustoszyli Europę. Był wysoki , szczupły , ale barczysty. Głowę zdobiła bu grzywa jasnych włosów, i poruszał się w jakiś taki ... „koci” sposób.
Kiedy widziała – jak przemyka, sobie tylko znanymi, leśnymi ścieżkami – to myślała , że ... poszła by z nim na koniec świata!
Niestety ta różnica wieku! On wciąż traktował ją jak małą Anulkę. I jak przychodził pod jej dom to wołał na cały głos :
- Wiewióraaa !!!
To przez te jej gęste, kręcone, rude włosy! I myślała wtedy , ze po powrocie do miasta , od razu je zetnie i przefarbuje na czarno. Ale kiedy poszli na swój pozegnalny spacer po lesie, w Grzegorzu cos się zmieniło. I gdy stanęli na jakiejś polanie , a jej włosy zabłysnęły w słońcu swoją niesamowitą barwą ... Grześ wplótł w nie swoje dłonie i wyszeptał jej do uszka :
- Aniu, masz najpiękniejsze włosy na świecie. Nigdy ich nie ścinaj , dobrze?
- Dobrze – zdołała tylko wyszeptać.
- I pamiętaj – dodał – że będę tu na Ciebie czekał ... pamiętaj.
I delikatnie pocałował ją w policzek.
Potem – już trzymając się za ręce - ruszyli dalej przed siebie.
I choć rozmawiali o tym czy tamtym – to serce wciąż jej biło jak po szalonym biegu.
Oczywiście po powrocie do miasta , nie zamierzała już obcinać włosów , za to codziennie wysyłała mu swoje videonagranie , gdzie opowiadała o wszystkim , co się tego dnia stało.
On odpowiadał jej tym samym ... ale tylko do wiosny. Zaangażował się wtedy w półroczną wycieczkę do wykutych – a właściwie wyprażonych ogniem , jaskiń, pod lodem Antarktydy. Poszukiwał tam wraz z innymi nasion roślin , które już dawno wyginęły. Chciał bardzo posadzić je w swoim wymarzonym lesie.
I potem ten szok, kiedy na wszystkich kanałach Wizji podali, że – „na skutek zupełnie nie przewidzianego trzęsienia ziemi, zawaliła się większość antarktycznych jaskiń. Zginęło kilkaset osób ...”
Dalej już nie słuchała. Zamknęła się w pokoju i nie chciała z nikogo widzieć.
W końcu , na trzeci dzień – przyszła rano do kuchni na śniadanie.
Przy naleśnikach powiedziała rodzicom – co postanowiła. Oświadczyła , że nie pójdzie na Psychologię , tylko na Biologię Środowiska.
Rodzice myśleli z początku , ze to jej minie – ale nie docenili uczucia , które już się w niej tliło. Po prostu – postanowiła sama , zrealizować marzenia Grzesia. I nazwać swój Rezerwat – jego imieniem.
Mijały lata – a w sercu dziewczyny wciąż rozwijał się ten projekt jej życia. W czasie studiów poznała kilkoro innych , nietuzinkowych ludzi, których teraz ona , potrafiła zarazić swoimi pomysłami. Wspólnie doszli jednak do wniosku , że pierwszy lepszy naturalny las, czy jezioro już im nie wystarczy.
Postanowili kiedyś założyć pośród Rezerwatu – to swoje Alternatywne Miasto.


Kiedy Ania jechała do pracy – Toko właśnie wychodził z mieszkania. Postanowił przejść się po mieście. W tym celu , musiał wyjść z budynku tylnym wyjściem. Tak zwanymi – „Psimi drzwiami”. Nazwa wzięła się stąd , że przeważnie korzystali z nich ludzie, którzy szli na spacer ze swoim pupilem. Nie było ich już tak wielu jak w dawnych czasach , bo większość miasta był a dla nich niedostępna. Zostawała tylko możliwość wyjazdów , lub korzystania z jakiegoś skrawka zieleni pomiędzy domami. Psy tam mogły , w miarę swobodnie biegać – odizolowane od ludzi wysokim płotem , a reszta spacerowiczów mogła spędzać czas na różnych Tarasach. Były Tarasy dla matek z dziećmi , staruszków i dla młodzieży. Niewielu jednak mieszkańców , pomimo jak zwykle pięknego dnia , skorzystało z tej możliwości. Po prostu w tym budynku , co 4 piętra znajdowało się tzw. Piętro X . Tam można było do woli wypoczywać , grac w przeróżne gry , a także zostawiać małe dzieci – którymi zajmowały się specjalne , centralnie sterowane, elektroniczno-mechaniczne opiekunki.
Toko minął puste teraz Tarasy i wszedł na Zieloną Ścieżkę. Był to po prostu zwykły , nieruchomy chodnik, pokryty specjalna bio-polimerowa trawą, który ciągnął się wzdłuż głównych ulic. A ponieważ przebiegał dużo od nich niżej , więc panował tu stale, przyjemny, cienisty chłód. Toko szedł z rękami w kieszeniach swoich najwygodniejszych czarnych, jerowych spodni.
Nie wiedział dokładnie , dokąd ma iść. Zdał się, jak często ostatnio, na swój „instynkt myśliwego”. Przeczytał o tym , jakieś pół roku temu, w pewnym starym podręczniku Parapsychologii. Podobno , nawet po dokładnym zbadaniu ludzkiego umysłu , nadal nie znaleziono w nim źródeł takich stanów jak – intuicja, przeczucia, czy też prostej reakcji na czyjeś spojrzenie. I nie wiadomo do dzisiaj – co powoduje, ze „czujemy” wyraźnie, kiedy ktoś nan nas patrzy.
Toko zagłębiał się w te zagadnienia przez ostatnie miesiące , i doszedł do wniosku, że są to naturalne zdolności naszego umysłu, niestety przytępione obecnie przez wszechobecną, tak usłużną człowiekowi technikę. Ale cóz – świata przecież nie zmieni!
Szedł tak, dosyć długo, mijając po drodze kolejne, małe płachetki zieleni, na których rosły tu i tam skarłowaciałe drzewka. Skarłowaciałe, bo promień słońca, był tu rzadkością.
Po czterdziestu kilku minutach takiego intensywnego marszu, postanowił napić się czegoś zimnego, więc najbliższymi schodami wyszedł na ulicę.
Znalazł sie w zupełnie nie znanej mu części miasta. Stał na wąskiej wysepce, na środku ulicy, a po jego obu stronach śmigały różne pojazdy.
Z jego wysepki prowadziły dwie, unoszące się nad szosą, drogi wyjścia. W lewo – do stacji Górnego Metra, i w prawo – do placu, przed jakąś instytucją. Wybrał drogę w prawo.
Juz po chwili stał przed wysokimi drzwiami , kolejnego brzydkiego , mieniącego się jak choinka, budynku. Ale tak bardzo chciało mu się pić, że wszedł do środka.
- Jesteś w Centrum Indywidualnych Migracji – usłyszał na powitanie miły kobiecy głos – skieruj się w prawo do informacji, lub w lewo do wind. Na wprost masz poczekalnię z restauracją. Pamiętaj – Twoje dziecko, dzięki firmie SweetStarr ma u nas słodycze za darmo. Dziękuję za uwagę.
I tak na okrągło. Ale informacja o restauracji – była tym czego oczekiwał, więc poszedł prosto. Minął, zapełniającą się ludźmi poczekalnię i podszedł do baru. Na szczęście, nie był to bar automatyczny, ale z ludzką obsługą.
Kiedy siadł na wysokim foteliku, podszedł do niego barman.
- Poproszę może....- sam dokładnie nie wiedział czego chce - ... szklankę zimnego mleka o smaku bananowym i ... coś słodkiego.
- Proponuję nowość, lody z płatkami róży – barman uśmiechnął się do niego.
- OK!
- Już podaję
Przed chłopcem stanęła szklanica z mlekiem i pucharek z lodami.
- A pan dokąd emigruje z naszego pięknego miasta ? – zapytał barman.
- Ach, donikąd. Wstąpiłem tu po drodze. Łaziłem trochę po mieście.
- Jak to „łaziłem”? Którędy?
- No tymi ... Zielonymi Ścieżkami.
- To one jeszcze istnieją ? – zdziwił się chłopak za barem.
- Tak, ale w szczątkowej formie. I można tam spotkać już tylko właścicieli psów i kotów. No i jest tam zawsze dosyć chłodno.
- A po co pan tamtędy łaził. Lepiej było pooglądać Wizję.
- A wiesz, ze jakoś ostatnio coraz mniej do niej zaglądam. Ciągle brakuje mi ... no nie wiem jak to powiedzieć. Po prostu brakuje mi kontaktu z innymi ludźmi.
- To nie ma pan żadnych przyjaciół ?
- Ależ mam – Toko prawie się oburzył – Mam ich całe mnóstwo , ale teraz przyjaźń, to nie to samo, co opisują w dawnych książkach. To wszystko obecnie jest takie ... powierzchowne. Oparte tylko na poszukiwaniu przyjemności. Nikt nie potrafi już skupić całej swojej uwagi na drugim człowieku. Zewsząd atakują nas coraz to nowe rozrywki.
- To źle?! – barman nadal nie wiedział o co mu chodzi.
- Nie – jeżeli niczego więcej nie wymagasz od życia. Ale ja ... no nie wiem. Oglądasz czasem jakieś stare filmy? Takie z XX-go wieku?
- Ja? A po co? Przecież tamte sprawy to już przeszłość. Z tego co wiem, były to czasy prymitywne i brutalne. Mogli cię napaść nawet na ulicy!. A teraz? Każdy ma te swoje geny agresji, jakoś tam zablokowane – i bezpiecznie możesz chodzić nawet nocami.
- No właśnie! – Toko aż stuknął szklanką o bar – czy nie czujesz tego , że nawet jako dorośli ludzie – jesteśmy traktowani nadal, jak małe dzieci w przedszkolu? Wszędzie są urządzenia, które pilnują ażebyś nie zrobił sobie krzywdy. Ja wiem – one pilnują także, żebyś nie skrzywdził kogoś innego- ale to po prostu jakieś średniowieczne więzienie z ... elektronicznymi kajdanami!
- A co proponujesz w zamian – barman był wyraźnie poirytowany - walenie się maczugami po łbach ?
- Ależ nie! Chcę tylko jakiegoś ...azylu ... swobody podejmowania własnych decyzji .... a z resztą sam jeszcze tego nie wiem.
- Wiesz co? Mamy tu także taką jedną świruskę. Łazi ciągle w jakiś „naturalnych” szmatach , i w dodatku nosi w torbie łaciatego szczura. A poglądy ma chyba takie jak i Ty.
- No widzisz, to jest nas już dwoje, w tym głupim mieście.
- Na szczęście tylko dwoje – bo reszta jak emigruje, to do podobnych miejsc jak to. Ludzie już nie umieją, i nie chcą żyć inaczej. Zrozum to.- powiedział, po czym poszedł obsłużyć innego gościa.
Toko spokojnie dopijał swoje mleko o myślał intensywnie – jak sprecyzowac te swoje tęsknoty za innym życiem. Czego właściwie chce? Czy życia, jak w tych obyczajowych dwudziestowiecznych filmach, które skupiały się jeszcze na człowieku i nie atakowały zewsząd różnymi superefektami?
Pamiętał taki jeden, swój ulubiony - „Cienista dolina”. To piękna historia o poświęceniu, miłości i ... obowiązkach, które niesie ... przyjęcie czyjegoś uczucia. Kiedy trzeba zrobić wszystko , żeby nie zawieść, nie zranić ukochanej osoby. Aż do końca.
Toko zamyślił się – kiedy te wartości, na których oparta była cała literatura i kultura, od zarania dziejów – kiedy przestały się liczyć. Kiedy zastąpił je tani sukces towarzyski, czy też krótkotrwała sława- za wszelką cenę, ale czy .....
Wtem poczuł jak ktoś szarpie go za rękaw koszuli. To barman nachylał się nad nim i szeptał:
- To właśnie ona. Ta świruska o której panu mówiłem. Przyszła , jak zwykle po resztki dla swojego szczura. O tam – po prawej stronie.
Toko obrócił się i ujrzał ...JĄ !
Stała z boku, przy ścianie, gdzie przez małe okienko w drzwiach kuchni, rozmawiała z kucharką. Widać było, że są w dobrej komitywie. Już po chwili dziewczyna odebrała od niej jakieś małe zawiniątko, z którym wracała do wyjścia. Kiedy mijała bar, Toko zeskoczył ze stołka i stanął jej na drodze. Popatrzyli na siebie.
I gdyby ktoś z dawnego, XX-go wieku spojrzał teraz na tę parę, to pewnie ... w ogóle nie zwrócił by na nich uwagi. Wyglądali dokładnie tak jak ... para studentów na którymś z dawnych europejskich uniwersytetów.
Jednak na tle tego całego migającego i jaskrawego tłumu – wydawali się zupełnie obcy. Także ich ... milczący bezruch, jak gdyby czas zaczął płynąć obok, a ten chłopak i ta dziewczyna, przebywali teraz zupełnie gdzie indziej.
- Tak długo Cię szukałem – wyszeptał Toko, nie mogąc oderwać spojrzenia od jej zielonych oczu.
- Ty ... także? ... Bo ja ... – Ania nie wiedziała co powiedzieć. W głowie miała istną burzę myśli, pragnień i oczekiwań.
Poczuła nagle, ze ten chłopak ujmuje jej dłoń, uśmiecha się i prowadzi do najbliższego , wolnego stolika.

* * *

Ta noc była inna niż wszystkie.
I kiedy rano Toko otworzył oczy, ujrzał obok siebie, w jedwabnej, zielonej pościeli – Anię. Jej rozsypane na poduszce rude włosy, zdawały błyszczeć , niesamowitym światłem, w krwistoczerwonym porannym słońcu, które delikatnie przebijało się przez, widoczne za „oknem”, górskie szczyty.
Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Nagle , gdzieś pod łóżkiem usłyszał cichy pisk. To Ignac.
Dziewczyna także go usłyszała. Siadła, naga na łóżku, i zaczęła przecierać zaspane oczy. Kiedy je otworzyła – dopiero dotarło do niej gdzie się znalazła.
Gwałtownie obróciła głowę i ujrzała ... jego błyszczący szczęściem wzrok. Na jej twarzy pojawił się ciepły, czuły uśmiech.
Toko patrzył na nią zachwycony. MUSIAŁ zaraz ją pocałować... i już po chwili, przestali słyszeć piski szczurka, przestali słyszeć cały świat – z wyjątkiem coraz szybszego bicia własnych serc. I niewidzialna zasłona miłości, znowu odgrodziła ich od, tak obcej teraz - rzeczywistości.

Przy lekkim śniadaniu, obydwoje nie wiedzieli jak się temu drugiemu przypodobać. Toko, wesoły i rozgadany , jak nigdy – i Ania ... wprost promieniująca szczęściem. Wiedziała już, że trafiła na TEGO mężczyznę.
Od czasu śmierci Grzegorza, była na krótko związana tylko z dwoma chłopakami. Z pierwszym, o pseudonimie – Lamborgini – dlatego, że był łudząco podobny do Grzesia – ale poza tym – pozer i dupek. Niestety to on był jej pierwszym. Nie było to miłe wspomnienie. A drugim był Yan, tak jak ona entuzjasta, nieskażonej, dzikiej natury. Wciągnęła więc go do jej Towarzystwa z Farmy. Nawet było im razem dobrze, bo Yan był wyjątkowo delikatny, jak na mężczyznę, i ... to jeszcze wtedy nie wydawało jej się dziwne. Niestety , kiedy poznał Artura – a właściwie Króla Artura – bo tak go nazywali, to skierował swoje uczucia - w jego stronę. I to ze wzajemnością !
Ta przygoda na długo wyleczyła ją z kontaktów damsko – męskich, a jedynym samcem którego wpuszczała – do wczoraj – do łóżka , był jej Ignac.
I co teraz będzie? – zastanawiała się, patrząc jak Toko i szczurek zgodnie pałaszują z jednego talerza. Nie wiedziała jak mu to powiedzieć, ze właśnie dzisiaj wyjeżdża na tydzień na Farmę, a po doświadczeniach z Yanem ... , bała sie go tam zawieźć.
Postanowiła wymyślić trzecie wyjście.
- Wiesz ... nie gniewaj się , ale będę musiała wyjechać poza miasto na jakieś ... trzy-cztery dni – wyksztusiła wreszcie z siebie.
- Taaak ?!- chłopak był załamany – Musisz jechać właśnie teraz?!
- Muszę, miałam ten wyjazd zaplanowany już dawno.
- A ja ... także mógłbym jechać z Tobą ?
- Nno ... jeszcze nie teraz. To takie specyficzne miejsce i nie wiem czy by Ci się spodobało... . Może następnym razem, OK ?
- OK, ale ostrzegam Cię, ze będę baaardzo tęsknił.
- Ja też, głuptasie! – Ania rzuciła mu się na szyję i zaczęła gwałtownie go całować.
- No już dobrze – odparł Toko – Twoje przeprosiny zostały przyjęte! Ale może zaopiekuję się w tym czasie Ignacem ?
- Och nie – on tak lubi te wyjazdy.
- W porządku, więcej już o nic nie pytam. O której chcesz jechać?
- Wyjeżdżamy zwykle około osiemnastej, tak więc gdzieś do siedemnastej będziemy jeszcze razem !
- Dobre i to – Toko już tylko udawał obrażonego – i co teraz będziemy robili ?
- A może ... pójdziemy do UPPC-AquaParku? Chciałabym się porządnie wypluskać a potem ...
- ...potem – dokończył Toko z uśmiechem – wynajmiemy tam sobie jakiś przytulny Pokoik Relaksacyjny i ...
- ... i tak dalej ! – zakończyła Ania, zamykając mu usta długim pocałunkiem.. .
Niestety na Baseny nie można było wnieść szczurka – musiał więc zostać w szatni – w torbie Ani, a oni razem pobiegli prosto na największy basen .
I tu Toko przekonał się dopiero, że prawdziwym żywiołem Ani jest woda. Sam pływał zupełnie nieźle, ale bał się skoków z wysokości. Za to jego dziewczyna, po przepłynięciu trzech basenów – poszła do Strefy Skoków.
Wpuszczali tam tylko ludzi z licencją sportową, ale jak zobaczył – Ania była tam juz dobrze znana i bez trudu weszła na wieżę.
I to od razu na najwyższe piętro!
Połowa ludzi na basenie wstrzymała oddech, ale jej nie przeszkadzało wcale dziesiątki wpatrujących się w nią oczu.
To miał być skok tylko dla NIEGO.
Stanęła tyłem na samym brzegu skoczni, trzymając się jej tylko naprężonymi palcami nóg. Przez chwile zamarła w bezruchu z wyciągniętymi w górę rękami i... skoczyła w tył, od razu wykręcając w powietrzu piękną śrubę, po której nastąpiły dwa „czyste” salta zakończone gładkim wślizgiem do wody.
Kiedy się z niej wynurzyła, usłyszała wokół brawa i okrzyki. Poszukała wzrokiem Toko – i zobaczyła że klęczy na brzegu basenu, podając jej rękę. Kiedy wyszła, chłopak otoczył ją ramieniem i razem skryli się pośpiesznie w swoim Pokoiku Relaksacyjnym.

Niestety zbliżała się pora wyjazdu dziewczyny.
Podeszli do bramy Parku.
- Misiaczku – Ania spojrzała w jego smutne oczy – tu już się pożegnamy. Nie chcę jeszcze przedstawiać Cię grupie. Muszę mieć na to ich zgodę.
- OK, ale .... tak mi smutno. Nie wiem jak wytrzymam tyle dni bez ... Ignaca – dokończył z uśmiechem.
- Ty paskudo! – zaśmiała się dziewczyna i pocałowała go dłuuugim, filmowym pocałunkiem. Potem zawinęła się w miejscu i wbiegła przez bramę do Parku.
A Toko patrzył i patrzył na jej niknącą wśród drzew, sylwetkę. Potem westchnął i rozejrzał się dookoła.
To dziwne – pomyślał – ale tego faceta już dzisiaj widziałem.
Zaniepokojony skierował się w stronę Zatoki Taxów. Kątem oka zauważył, że „śledzący” go mężczyzna rusza w ślad za nim. Zbliżając się do Zatoki myślał intensywnie – do domu nie pojadę, bo przecież to tam chyba pierwszy raz widziałem tego grubasa. W Klubie dzisiaj Dzień Debiutanta – także nie da rady. Co by tu zrobić ?
Zamyślony podchodził do postoju, ale kiedy drzwi Taxa stanęły przed nim otworem – oświeciła go pewna myśl ! Wskoczył do środka.
- Do Klubu Ździebełko, w Czwartej Dzielnicy – rzucił do mikrofonu.
Odjeżdżając zauważył, jak jego „cień” pośpiesznie podbiega do następnej maszyny.
Kiedy wszedł do Klubu, odwrócił się i spojrzał przez szybę jak z kolejnego Taxa gramoli się „jego” tłusty prześladowca.
Toko swobodnie przecisnął się przez bramkę, pod czujnym okiem Joka.
- Witaj – rzucił w jego stronę – jak widzisz jeszcze mogę tu wejść, ale zwróć uwagę na faceta za mną !

Mlax z rozpaczą popatrzył na nazwę Klubu, do którego przed chwilą wbiegł jego „podopieczny”. Przecież on tam nigdy nie wejdzie!
Zrezygnowany sięgną ręką do lewej kieszeni i chwycił dłonią za nadajnik.
- Co jest Szesnastka?! – usłyszał we wszczepionym do ucha odbiorniku.
- Melduję – wyszeptał, ledwie poruszając wargami- że Obiekt wszedł do Klubu Ździebełko.
- No to biegnij tam za nim – zdawało mu się, ze w tle usłyszał zduszone śmiechy.
- Nie wygłupiajcie się! – wybuchnął – przecież wiecie, ze tam nie wejdę.
- Och wejdziesz, wejdziesz ... tylko wyrzuć zaraz tego WestMassa, którego właśnie wcinasz! – ktoś tam nie wytrzymał i musiał „zadowcipkować”.
- Odmawiam!
- Ejże! Ejże! Już masz jedną blokadę w AutoChipie, chcesz skończyć jak Reseciarz? Do roboty Szesnastka!!!
- OK! OK! ... Spróbuję – zakończył , zrezygnowany.
Poprawił ubranie, i ze sztucznym uśmiechem wszedł do Klubu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera, pisałam w ogrodzie i bateria zdechła. Uciekł w kosmos cały mój komentarz!Nie odtworzę i czas już ponagla.
Bardzo podoba mi się rozwinięcie. Hm... zaczęłam się zastanawiać, nad problemem poruszonym przez Twojego bohatera. Tęsknowa za wolnością człowieka, z wszelkimi jego przymiotami- dobrem i złem (patrz: usunięcie genów agresji). Tęsknota za możliwością decydowania o strategii zaspokajania swych potrzeb. Opisywany przez Ciebie świat bardzo behawioralnie podchodzi do ludzi. To troszkę jak zabawa w Pana Boga.

Czekam na dalszy ciąg.
PS1
Kupon nabyłam. Pazur zrobiony. I jeszcze zdążyłam sklecić na prędce malutki limeryczek .
PS2
Nie wspomnę już o złośliwościach...ale to pewnie sam doczytasz wchodząc na moją Modliszkę. Teraz czuję się jak mała żmija. Zrzucam to na karb fizjologii.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 miesięcy temu...

Za to Toko nie mógł zasnąć. Męczyło go wciąż zbyt mgliste wspomnienie jej twarzy. Wiedział, że była ładna, a może nawet na swój sposób – piękna? Ale nie mógł przywołać w pamięci obrazu jej twarzy----myślę że ta powtórka"twarzy jest niepotzrebna
a całośc fascynująca, wolałabym jednak czytać jako książkę,
może wydasz? i ja kupie pozdrawiam ciepło

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...