Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

[Róża]


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak naprawdę to tu nie wiadomo kto upuścił(?) różę.
I ta tajemnica najbardziej na mnie działa i bardzo mi się podoba.

Zastanawiam się nad zapisem drugiego wersu.
Czy nie lepiej brzmi:
"czy to tu cię spotkałam"?

Wtedy bardziej namacalne jest dawanie/upuszczanie róży.

Pozdrawiam (bez róży) ;-)
jasna :-))
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak naprawdę to tu nie wiadomo kto upuścił(?) różę.
I ta tajemnica najbardziej na mnie działa i bardzo mi się podoba.

Zastanawiam się nad zapisem drugiego wersu.
Czy nie lepiej brzmi:
"czy to tu cię spotkałam"?

Wtedy bardziej namacalne jest dawanie/upuszczanie róży.

Pozdrawiam (bez róży) ;-)
jasna :-))
Ale nie chodzi o dawanie/upuszczenie róży. O tajemnicę - owszem.
Tylko trochę inną. Powiedzmy: czy to on niósł różę - dla mnie?
Dlaczego nie odważył się, aby mi ja dać? Jeszcze?
W drugim wersie nie było spotkania, jak to sugerujesz.
A jeśli było, to bez róży, ta jeszcze została na ścieżce, zbiera się na odwagę.

Pozdrawiam różanie ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


W końcu Kobieta mnie zainspirowała, a kto je zna lepiej od siebie? :)
Ja tylko... upuściłem różę (Różę?).

Dziękuję.
Ach te kobiety! Co wy byście bez nich zrobili? Nawet wiersze wam pomagają pisać;)
Żeby tylko wiersze... toż nawet "Kopernik była kobietą!"
Pozdrawiam ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no i o mały włos przeoczyłabym ta różę:)....mignęła mi w ostatniej chwili...kwiat typowo kobiecy:)...chyba upuszczona przypadkiem...lekko wymyka sie z dłoni, ktos mogł ja podniesc..wpiac we wlosy..ot i cała kobieca przewrotnosc;)...tylko ze Wy mezczyzni za nia przepadacie;):)
pozdrawiam:)Bernadetta

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Tak naprawdę to tu nie wiadomo kto upuścił(?) różę.
I ta tajemnica najbardziej na mnie działa i bardzo mi się podoba.

Zastanawiam się nad zapisem drugiego wersu.
Czy nie lepiej brzmi:
"czy to tu cię spotkałam"?

Wtedy bardziej namacalne jest dawanie/upuszczanie róży.

Pozdrawiam (bez róży) ;-)
jasna :-))
Ale nie chodzi o dawanie/upuszczenie róży. O tajemnicę - owszem.
Tylko trochę inną. Powiedzmy: czy to on niósł różę - dla mnie?
Dlaczego nie odważył się, aby mi ja dać? Jeszcze?
W drugim wersie nie było spotkania, jak to sugerujesz.
A jeśli było, to bez róży, ta jeszcze została na ścieżce, zbiera się na odwagę.

Pozdrawiam różanie ;)


Dla mnie tajemnicą jest dlaczego róża jest na ścieżce, bo na ścieżkach róże nie rosną.
Zatem musiała być albo upuszczona, albo rzucona. I nie wiadomo przez kogo. Tego nie ma w Twoim haiku.
Być może rozegrał się tu jakiś dramat? Być może to jego lub jej nieśmiałość i drżenie rąk?
Być może róża ukłuła zbyt mocno? Być może... Powodów może być sporo.
Ty przedstawiasz utwór, a on działa na moją wyobraźnię.
To ja go interpretuję i to jest moje budowanie fabuły i za nic nie dam sobie
odebrać tej przyjemności :-)).

I cokolwiek teraz nie powiesz, to ja i tak zabieram i różę i haiku
i serdecznie Ciebie pozdrawiam, odchodząc z poszumem deszczu ;-))

jasna :-))
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie ma. Tak naprawdę... i dla mnie jest to tajemnicą :)
Podałem tylko jedne z możliwych rozwiązań zagadki: ona znajduje rano różę na ścieżce
i zastanawia się, skąd się tam wzięła?
Osobiście przypomina mi to pewien, niechlubny incydent z mojego bujnego dzieciństwa.
Otóż kiedyś wpadłem na pomysł, jak można uszczęśliwić ludzi. Całe południe spędziłem
typując osoby godne tego, więc przede wszystkim moja Mama, i te, które jeszcze pamiętam,
to moja pierwsza miłość Lidka K. z klasy i jej najlepsza koleżanka Jola P., co to gibała się jak nikt inny na świecie w te i we w te na gimnastyce. Następnie udałem się do ogródka po róże pewnego złośliwego staruszka, który
walczył pod Monte Cassino i jak chodziły słuchy miał w domu prawdziwy karabin maszynowy,
jakby co. Dlatego zwołałem co bardziej zaufanych i przede wszystkim odważnych chłopaków
i kazałem im włożyć zapałkę do przycisku dzwonka do domu starca, tak żeby nie przestawał dzwonić. No, a ja, kiedy tylko usłyszałem dolatujące zza otwartego okna złorzeczenia,
wskoczyłem szybko do ogródka i ciach! ciach! razem z korzeniami...
Potem już tylko czysta kartka, na której odrysowywałem swoją lewicę przebitą potem
w finezyjną kredkową strzałą i podpisana: KOCHAM CIĘ.
Cały wieczór latałem pod bloku do bloku wybrańców, kładłem te róże razem z korzeniami
owinięte w kartki z, dzwoniłem do drzwi i uciekałem.
Matka nie miała złudzeń, kiedy po moim powrocie do macierzy spojrzała na utytłane czarną ziemią, odrapane kolcami ręce.
- Nie wolno robić takich rzeczy, to jest zwykła kradzież - mówiła, choć zapierałem się,
że o niczym nic nie wiem, a te dłonie to od ćwiczenia boksu z Golemem z III klatki,
a potem walka z Rysiem z wrogiego bloku bez gentlemeńskich zasad:


krwisty wieczór
z półmiskiem księżyca

idziemy, w panu rysiu śpiewa

podobno
u tej małpy z parteru ma być
kuzynka, młoda koza


W końcu, przyparty do mury przyznałem się, choć próbowałem uzasadnić swoje postępowanie:
- Przecież ten pan jest złośliwy, wszyscy tak mówią! Poza tym po co mu tyle róż?
Jednak to nie dupa mnie bolała najbardziej, kiedy w to wszytko wtrącił się wreszcie ojciec.
Bolał mnie następny dzień w szkole, kiedy moje szczęśliwe wybranki latały z narysowaną na kartce dłonią i kazały każdemu z chłopców przykładać do niej swoją. Tak, wpadłem, choć
tłumaczyłem się gęściej niż dziś ze szmeru deszczu, że to przypadek, nawet linie
papilarne powtarzają się i nawet pisali o tym niedawno w "Expresie wieczornym".
Wszystko na nic, bo kobiety są uparte już od najmłodszych lat i można im podsuwać pod nos dowody, a one i tak szumią swoje :))

[quote]
Być może rozegrał się tu jakiś dramat? Być może to jego lub jej nieśmiałość i drżenie rąk?
Być może róża ukłuła zbyt mocno? Być może... Powodów może być sporo.

Może być jeszcze... Róża. Dlaczego została napisana z dużej litery? Czy to tylko
początek zdania, czy może... Ja nic nie wiem! Pytania o tamte róże w dzieciństwie
i dziś wyołują we mnie awersję do wnikania skąd pochodzą! ;)

[quote]
Ty przedstawiasz utwór, a on działa na moją wyobraźnię.
To ja go interpretuję i to jest moje budowanie fabuły i za nic nie dam sobie
odebrać tej przyjemności :-)).

I cokolwiek teraz nie powiesz, to ja i tak zabieram i różę i haiku
i serdecznie Ciebie pozdrawiam, odchodząc z poszumem deszczu ;-))


wiosenny ranek
wiatr porusza firanką -
myślę o miłym


Pozdrawiam :))
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



widzę, Boskie Kalosze, że edukujecie i edukujecie...
a przecie wakacje som (nie poprawiać!)
aha! póki co, niech Wam się przyśni jaki pikny srom ;-)

a tu takie, "wątkowe" impro:


pierwsza róza --
pucułowata rózia
zarumieniona


Bywajcie zdrowe!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...