Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

marzec w talerzu


Krzych Kowalski

Rekomendowane odpowiedzi

Marzec tego roku był jak... zupa jarzynowa. Taka, jaką pamiętam z kuchni mojej babci, a potem teściowej. Zupa miała powodzenie. Z talerzy znikała szybko. Raz, bo z pola wracało się okrutnie głodnym, a dwa, bo była znakomita. Znakomita poprzez swoją rozmaitość. Trafiało się tam na jakieś zieleniny, wygrzebane gdzieś z mroźnych czeluści wiejskiej spiżarni. To tak, jak pewna nieznajoma - odświeżyła swoje prawo jazdy, zerknęła na jeszcze widoczny bieżnik letnich opon i zerwała się do zielonej jazdy. Jakże piękny - w swojej prostocie, naiwności - był widok zielonej nieznajomej w czerwonym średniaku (to tak, by nie napisać "maluchu") na skrzyżowaniu wrocławskich ulic Sienkiewicza i Wyszyńskiego. Nieznajoma oczekiwała na zielone światło, mrugając lewym migaczem, będąc przed krzyczącym swoją wielkością - zakazem skrętu w lewo. Widok ten mnie zauroczył. Tak, jak zielenina w wiosennej zupie jarzynowej mojej babci. Tylko, że zielenina pojechała prosto w moje usta, a zielona nieznajoma... skręciła w lewo... Babcia pozwalała nam młokosom odnaleźć dobrze wygotowane ziemniaki... To tak, jak ciężarówki jadące przez Wrocław - olbrzymie i jeszcze większe, gdy przetaczają się ich koła wzdłuż mojego samochodu. Czuję ich wielkość. Ziemniaka w ustach. Spaliny ciężarówek - też. I tu jest prawda nie ukryta. Proszę mi wierzyć. Ziemniaki w zupie ni jak nie smakowały, jak spaliny z wielkich rur, wycelowanych w okna mojego samochodu. Doświadczenie, to prawda, uczy. Przed skrzyżowaniem obojętnieję i nie wzruszam się klaksonami, gdy zatrzymuję się kilkanaście metrów przed...Byle nie oknem w rurę ciężarowca, albo czerwonego autobusu. Tak, dobrze kojarzy się z kawałkami czerwonego pomidora, wydobytego z wielkiego słoja przez moją babcię. Pomidor dobrze się zakonserwował i pasował do zupy.


Może, gdyby i miejskie autobusy, wielkie ciężarówki równie dobrze były konserwowane przez babcie - też pasowałyby do marcowej... jazdy. Ale, po tylu latach mogę napisać, iż zdarzały się miłe niespodzianki. Oczywiście - w babcinej zupie. To było coś bardziej konkretnego. Może nie olbrzymie, ale cieszyło podniebienie. Gdy trafiała się niespodzianka z głębi duszy rwał się cichy okrzyk radości. Na Kochanowskiego nie rwał się okrzyk radości. Postawny jegomość z czarnej limuzyny rzucał wiązankami niespodzianek, gdy, a jakże, niespodziewanie natknął się na listwy zapór drogowych. Nie inaczej było na Sobieskiego, gdy mknął w kierunku Warszawy i za łukiem trafiał w niesygnalizowane bariery. Opony wydawały przeraźliwy pisk, a zza kierownicy leciały całe naręcza niespodzianek... Po zupie mojej babci spałem bez sensacji. Gorzej jest z żołądkami kierowców. Nie zważają na bombowe leje pobocza przed Mirkowem. Zatrzymują swoje pojazdy i pędem w nieliczne krzewy, albo z narażeniem życia przez jezdnię i do... odległej toaletowej budki.
A ja siedzę sobie nad talerzem pełnym jarzynowej zupy, tym razem - mojej żony i cieszę się, że robi ją tak, jak jej poprzedniczki i nie zdobyła prawa jazdy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...