Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Opowieść o ogniu.

Działo się to w czasach ponurych, kiedy światem zaczął rządzić strach.
Strach materialny, zimny i twardy jak skała, który pochłonął całą wrażliwość świata. …ale muszę zacząć od początku.
Cała opowieść zaczyna się wieki temu, kiedy na ziemi zjawił się Głód.
Głód przyszedł jak zmęczony wędrowiec - bez specjalnego powodu.
Nie było wokół odważnego, który by zadarł z Głodem. Nie znalazł się nikt gotów umierać w imię odwagi nakarmienia swoich bliskich… Nikt nie umiał odrzucić pokusy jedzenia, jakiegokolwiek jedzenia.
Strach przed głodem był tak silny, że na skraju bukowego lasu przy obłupanej i starej studni pojawił się pierwszy zmaterializowany strach. Wyglądał jak kawał cementu lub porowatego kamienia. Jednak szybko zaczął rosnąć. Spragnieni wody, którzy przychodzili do studni padali ofiarą pazernego Strachu. Strach jadł łapczywie ludzkie dusze, nie wybierając.
Jadł głośno, jadł straszliwie. Gdy zakrył niebo błękitne i słońce promienne- zrobiło się ciemno. Widać było tylko to, co przed nosem i trochę pod nogami. Nikt nie patrzył w górę ani w bok.
Strach jednak nie miał umiaru. Nasycał swoją kamienną naturę zwiewną i uczuciową mgiełką dusz. Gdy przejedzony pękł - rozsypał się na miliardy zakurzonych, przygarbionych ludzików.
Każdy z nich był szary i twardy jak kamień i takie też miał serce.
Ludzie kochający radość nazwali ich ONI. Była to nazwa jedyna, którą akceptowali Ci zimni mordercy wszystkiego co ciepłe i rozświetlone… Na pewno w ciszy własnych serc nazywaliśmy ich inaczej - okrutni i bezwzględni wyznawcy szarego i zimnego dna – kamienne karły.
Ziemia pokryła się lodem. Słońce zza grubej warstwy kurzu i ociekających brudem chmur nie miało siły przebić się do stęsknionej ziemi.
Nikt dawno nie ogrzał się przy wesołym i trzeszczącym iskrami ogniu. Pochowani po norach i zakamarkach staraliśmy się przeżyć zimno i nieczułość.
Skąd wziąć ogień ? Skąd wziąć kiedy nie zostało go ani trochę ?
Przytknąć suchą gałąź do buzującego płomienia… nie było płomieni, nie było piorunów w gęstej mazi cementowych chmur. Krzemienie nie dawały iskier w gęstym od wilgoci i błotnej mgły powietrzu.
Wstałem kolejnego bezbarwnego dnia i poczułem że w mojej duszy wypaliło się już wszystko.
Sen i marzenie o miłości, nadzieja i wiara w jutro.
Poczułem, że jutro nie nadejdzie. To była moja granica przerażenia i jej koniec. Zniknęło wszystko razem z lękiem.
Wyszedłem z lepianki na przeszywające zimnem powietrze.
Spojrzałem na pierwszą z brzegu istotę i zapytałem:
„- Czy nie wiesz skąd mogę wziąć ogień ?”
Przez ułamek chwili widziałem tylko przerażone i panicznie rozbiegane oczy.
Nie przestawałem iść przed siebie i pytać każdą napotkaną istotę:
„-Czy wiesz skąd wziąć ogień??”
Ludzie uciekali w przerażeniu.
Gdy zapytałem, któryś, kolejny raz i spojrzałem w oczy pytanego- zobaczyłem dwa obłe kamyki.
Stałem przed pochmurnym, niskim, kamiennym karłem.
Nabrałem powietrza w płuca i z lekkim drżeniem ponownie powiedziałem cedząc każde słowo bardzo wyraźnie: „-Skąd wziąć ogień ??”
Na chwilę zastygliśmy w bezruchu. Zdezorientowany Karzeł pokiwał głową na boki jakby odganiał natrętne osy i cofając się do tyłu zniknął we mgle.
Jego kamienne oczy przez moment rozbłysły. Był to dziwny błysk… raczej odbicie światła w nierozpoznanym lęku. On bał się mnie i mojego pytania !
Nie wiem jak długo wędrowałem pytając natrętnie o ogień, ale widziałem w oczach mijanych ludzi, coraz częściej oprócz bezrozumnego lęku również zamyślenie i zaciekawienie.
Coraz częściej ludzie odchodzili zaintrygowani powtarzając pod nosem : „- tak… skąd wziąć ogień ?”
Po kilku tygodniach wędrowałem już z grupą podobnych do mnie. Było nas więcej i więcej.
Od naszych oddechów ogrzewało się powietrze, wilgoć przyklejała się do zimnych kamieni.
Tworząc mokrą skorupę unieruchamiała i tak już powolnych chmurzastych karłów.
Oddzielało się powietrze czyste od kurzu i błota.
Kiedy pierwszy raz słońce wyszło zza chmur i zaświeciło poczuliśmy na naszych karkach jego cudowne ciepło.
W nocy spaliśmy pod drzewami, w dzień szliśmy.
W nocy… właśnie !!! w tej nocy usłyszeliśmy pierwszy raz odgłos burzy. Prawdziwej wiosennej burzy i błysk pioruna rozświetlił niebo. W jednej chwili poczuliśmy zapach dymu. Poderwaliśmy się na nogi i …
Tak to koniec legendy , a właściwie – prawdziwej opowieści sprzed lat o poszukiwaniu ognia. Nic się wielkiego nie stało. Głód przyszedł bez powodu by zabrać z ziemi światło, ciepło i odwagę, a ogień spadł z nieba na powrót - też bez powodu.
Nikt nic specjalnego nie zrobił, żeby pokonać moce zimna i szarości.
Nikt nie walczył i nie używał miecza. Ogień spadł sam z nieba i dał na powrót ciepło i światło…i odwagę !
Starzy ludzie opowiadają tę moją historię nie do końca.
Nie mówią o tym, że umarłem ze zmęczenia pod ogromnym dębem na samym skraju lasu. Bukowego lasu – jak na ironię. Pod jedynym dębem w okolicy, przy obłupanej i starej studni. Tam gdzie się wszystko zaczęło. Tam mnie też pochowali i zapomnieli. Leżę tutaj od lat i Ty jesteś pierwszą istotą, której na tym świecie opowiadam tę historię.
Szkoda, że czasami wszystko dzieje się samo i bez powodu. Ale ja mam do Ciebie prośbę. Wystrugaj mi z drewna tabliczkę i napisz moje imię. Umieść pod dębem… może przybij do niego…? Cholernie ciężko jest być anonimowych i zapomnianym…
7kwietnia2008

Opublikowano

nie przebrnę przez to, choćbym nawet bardzo się starała. kto pana nauczył stawiać po każdym zdaniu ...? trzykropek czasem dobrze wygląda, ale jeśli wpadnie w niepowołane ręce, to cuda się dzieją. tego się nie da czytać.
dodam tylko, że początek nieładny, dalej może być, ale z ludzką interpunkcją.

Opublikowano

Faktycznie od tych wielokropków można dostać oczopląsu. Ale mnie ten tekst sie podobał - opisy są żywe i plastyczne, jest fajny, sugestywny klimat. Po dopracowaniu strony technicznej naprawdę może to być niezłe opowiadanie. Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

sam na własne życzenie zepsułeś sobie niemiłosiernie tekst. Naprawde uważasz, że te cholerne wielokropki pomagają? Bez nich tekst czytałoby sie o wiele płynniej, przyjemniej i wierz mi, ich brak nie zmieniłby ani znaczenia zdań ani inteligentnego odbioru czytelnika, któremu na siłe przez nie coś narzuciłeś. A człowiek jak to czyta, to sie denerwuje.
Poza tym:
"postacie" "jasnowłose słońce" "Karzeł pokiwał zdezorientowany głową na boki"
Przecinków mi sie nie chce wypisywać, w paru miejscach brakuje.

Podoba mi sie końcówka, generalnie fajny tekst stylizowany na legende, ale miej troche litości dla czytelników;p

Pozdrowienia

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No cóż. Nie obrażam się za Pani uwagi dotyczące mojego tekstu. Natomiast Pani obraża się za moje uwagi do pani tekstu. W dodatku mające postać niewinnego żartu. Mi brakuje powagi... Pani brakuje poczucia humoru... nie jesteśmy doskonali... ...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Super! Dzięki za uwagi. Bardzo dużo wnoszą. Ja dopiero zaczynam, więc każda merytoryczna uwaga - na wagę złota. Zgadzam się ze wszystkim, a w szczególności z nadmiarem kropek. "..." Teraz gdy czytam swój tekst ponownie - napisałbym go inaczej ( i na pewno wywalę te kropki.) :)
Opublikowano

1) "Nie było wokół odważnego, który byt odrzucił propozycję jedzenie… jakiegokolwiek jedzenia…" - Kompletnie nie rozumiem tego zdania, wydaje mi się błędnie napisane.
2)"pojawił się pierwszy zmaterializowany obłamek strachu" - "obłamek"? O ile mi wiadomo w języku polskim nie ma takiego słowa, a jesli zaszło tu słowotwórstwo, to chyba niezbyt fortunne, gdyż czymś innym jest odłamać się, a czymś innym pojawić sie poraz pierwszy w nowej postaci.
3)"jadł głośno, jadł straszliwie" - jak można głośno jeść dusze, co w duszach stawiało opór zębom strachu? Ponadto opisałeś strach, że wyglądał jak kamień, ale nie napisałeś jak ten kamień jadł dusze. Dla czytelnika byłoby to bardzo ciekawe, bo jeszcze nie widział kamienia z otworem gębowym. Może ten kamień nie miał gęby? Właśnie...napisz

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No cóż. Nie obrażam się za Pani uwagi dotyczące mojego tekstu. Natomiast Pani obraża się za moje uwagi do pani tekstu. W dodatku mające postać niewinnego żartu. Mi brakuje powagi... Pani brakuje poczucia humoru... nie jesteśmy doskonali... ...

o kurka, nie pasujemy do siebie :)
nie miało wyglądać, jakbym się obraziła. ale błagam- niech pan usunie te wielokropki.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



1) zgadzam się - tu są literówki i niefortunne sformułowanie, chodziło o coś innego- wniosę poprawkę.

2) fakt - można zastąpić słowo "obłamek" czymś normalniejszym - poszukam słowa pasującego do emocji jakie chciałem w nim zawrzeć - trafna uwaga, dzięki. Natomiast sam fakt, że coś się pojawia po raz pierwszy i jest jednoczęsnie odłamkiem większej całości - ma dla mnie sens. Sugeruje, że istnieje dużo większa, starsza wiekiem, "macierzysta" część strachu. (próbuję rozmawiać przy pomocy argumentów) :)

3a) "co duszach stawiało opór zębom strachu" - wydaje mi się, że zdanie jest błędnie napisane - powinno być chyba - "co W duszach". Odpowiedź: nic, i dlatego zostały pożarte.

3b) Nie miał gęby. Rzeczywiście. To się nazywa "przenośnia". "Kamienny strach zżera mnie od środka, mimo, że nie ma gęby" - fajnie brzmi !
"Poczucie wyższości i ironia uniosły mnie do nieba, mimo, że nie mają rąk ani nóg" - też fajne !

A teraz poważnie.
Częściowo powtórzę to co napisałem w poprzednim komentarzu.
Publikując swój tekst liczę na to, że komentarze zawierać będą ocenę konstrukcji tekstu, stylistyki, różnorodności wypowiedzi, spójności lub niespójności tekstu, sensu lub bezsensu w umieszczaniu różnych manipulacji językowych, pomysłu na fabułę, dynamiki akcji opisanej w tekście, budowania lub braku napięcia, stopnia zainteresowania czytelnika tym co się dzieje w tekście. Liczę na to, ze dostanę odpowiedzi na wiele pytań - jak ocenia Pani używanie przeze mnie przenośni, porównań, określonego szyku wyrazów ? - jak wypada ocena mojej gramatyki, ortografii, interpunkcji ?


Pańska ocen – to po krótce: brak merytoryki w sprawach ważnych - nadmiar uwag nieistotnych jak np. "literówki".
Ironiczna aluzja wyśmiewająca rodzaj przenośni jest naciągana (akurat w ludzkiej naturze kamienne wnętrze – to wnętrze bezduszne, więc kamień może pożerać duszę) i nie wprost. Wolałbym informację bardziej rzeczową, ale rozumiem, że rzeczowość wynika z wiedzy i doświadczenia. Nie wszyscy recenzenci tym dysponują… :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No cóż. Nie obrażam się za Pani uwagi dotyczące mojego tekstu. Natomiast Pani obraża się za moje uwagi do pani tekstu. W dodatku mające postać niewinnego żartu. Mi brakuje powagi... Pani brakuje poczucia humoru... nie jesteśmy doskonali... ...

o kurka, nie pasujemy do siebie :)
nie miało wyglądać, jakbym się obraziła. ale błagam- niech pan usunie te wielokropki.

Kurde ! Chyba rzeczywiście nie pasujemy do siebie. :) Postaram się być poważnym. Jestem laikiem i na tym forum jestem po raz pierwszy. Mogę używać niefachowych sformułowań - proszę o wyrozumiałość. Publikując swój tekst liczę na to, że komentarze zawierać będą ocenę konstrukcji tekstu, stylistyki, różnorodności wypowiedzi, spójności lub niespójności tekstu, sensu lub bezsensu w umieszczaniu różnych manipulacji językowych, pomysłu na fabułę, dynamiki akcji opisanej w tekście, budowania lub braku napięcia, stopnia zainteresowania czytelnika tym co się dzieje w tekście. Liczę na to, ze dostanę odpowiedzi na wiele pytań - jak ocenia Pani używanie przeze mnie przenośni, porównań, określonego szyku wyrazów ? - jak wypada ocena mojej gramatyki, ortografii, interpunkcji ?
Niestety dowiedziałem się jedynie, że nadmierna ilość kropek nie pozwoliła się Pani przebić przez tekst... Rozumiem to tak, że cała reszta jest nieistotna kiedy kropki są w nadmiarze. Oczywiście - dla mnie jest to cenna uwaga. Mówi mi, że istnieją czytelnicy, którzy mają takie wymagania od czytanego tekstu na punkcie interpuncji, że zupełnie nie potrafią przeskoczyć ponad tym problemem dalej. Tak - to muszę wziąć pod uwagę - i biorę. Wdzięczny byłbym za informację co powoduje, że początek jest "nieładny" - czy też - "nie podoba się Pani". Może da się to poprawić. Pozdrawiam.

P.S.
Przy okazji - nie wiem jak nanieść poprawki. Może mała rada ? - co mam dalej zrobić by poprawić ten teks ? Napisać jeszcze raz w zmienionej formie ? Czy można wyedytować obecny tekst i na nim nanieść poprawki ?
Opublikowano

Co prawda nie do mnie ten post, ale sie wtrącę trochę;) Dariuszu, dajesz opcje edytuj pod tekstem z prawej strony i nanosisz poprawki. Kilka propozycji masz w komentarzach, między innymi zdanie z bytem bo tam są literówki. Ja bym jednak chciała przeczytać Twój kolejny tekst, zamiast maglować ten nieubłaganie. Nanieś to, co powytykaliśmy, chyba że masz jakieś zastrzeżenia. Tutaj wskazaliśmy Ci pare błędów, jestem pewna, że przy dalszym pisaniu je uwzględnisz i czekam na następny utworek. No i oczywiście zapraszam do komentowania cudzych tekstów i czytania opinii na temat innych utworów bo to także uczy;) pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



o kurka, nie pasujemy do siebie :)
nie miało wyglądać, jakbym się obraziła. ale błagam- niech pan usunie te wielokropki.

Kurde ! Chyba rzeczywiście nie pasujemy do siebie. :) Postaram się być poważnym. Jestem laikiem i na tym forum jestem po raz pierwszy. Mogę używać niefachowych sformułowań - proszę o wyrozumiałość. Publikując swój tekst liczę na to, że komentarze zawierać będą ocenę konstrukcji tekstu, stylistyki, różnorodności wypowiedzi, spójności lub niespójności tekstu, sensu lub bezsensu w umieszczaniu różnych manipulacji językowych, pomysłu na fabułę, dynamiki akcji opisanej w tekście, budowania lub braku napięcia, stopnia zainteresowania czytelnika tym co się dzieje w tekście. Liczę na to, ze dostanę odpowiedzi na wiele pytań - jak ocenia Pani używanie przeze mnie przenośni, porównań, określonego szyku wyrazów ? - jak wypada ocena mojej gramatyki, ortografii, interpunkcji ?
Niestety dowiedziałem się jedynie, że nadmierna ilość kropek nie pozwoliła się Pani przebić przez tekst... Rozumiem to tak, że cała reszta jest nieistotna kiedy kropki są w nadmiarze. Oczywiście - dla mnie jest to cenna uwaga. Mówi mi, że istnieją czytelnicy, którzy mają takie wymagania od czytanego tekstu na punkcie interpuncji, że zupełnie nie potrafią przeskoczyć ponad tym problemem dalej. Tak - to muszę wziąć pod uwagę - i biorę. Wdzięczny byłbym za informację co powoduje, że początek jest "nieładny" - czy też - "nie podoba się Pani". Może da się to poprawić. Pozdrawiam.

P.S.
Przy okazji - nie wiem jak nanieść poprawki. Może mała rada ? - co mam dalej zrobić by poprawić ten teks ? Napisać jeszcze raz w zmienionej formie ? Czy można wyedytować obecny tekst i na nim nanieść poprawki ?

wow, ale wyczerpująca odpowiedź :) zostałam pozytywnie zaskoczona. 1. proszę mi mówić na "ty". nie lubię tych zastygłych proszę pana, proszę pani. 2. jeśli tylko zlikwiduje pan swoją miłość do wielokropków, bardzo chętnie przeczytam. a tak, to ja po prostu nie potrafię ocenić, bo ledwie chwytam ogólny przekaz tekstu. dlatego ciężko się wypowiedzieć na wymienione przez pana kryteria. niech pan pousuwa ..., jak mówi UFO- wrócę (chyba że pan nie chce- narzucać się nie mam w zamiarze).
edit- bardzo mi się podoba pańskie podejście.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @violetta   Wiem o tym: dlatego nie wolno nikomu ufać - jeśli będzie jakiś interes zgodny z polską racją stanu - należy skorzystać, sama pani może znaleźć w internecie wszystkich polskich polityków z jarmułka przed ścianą płaczu i w kościele na klęczkach, jak już powiedziałem: panu Karolowi Nawrockimu dałem tylko i wyłącznie kredyt zaufania - zobaczymy jak będzie realizował narodowe interesy jako Prezydent Polski - Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej - na pewno będzie chodził do kościoła, zobaczymy czy założy jarmułkę i będzie kiwał głową przed ścianą płaczu i zapalał światełka na korytarzu sejmowym (menora), jeśli chodzi o mnie - jestem po stronie Palestyny - po stronie ofiar, sumienie mi nie pozwala - by być po stronie morderców...   Łukasz Jasiński 
    • @violetta   Słucham? Nadal jestem młody, a także: znudzony niewiarygodną głupotą ciemnoty, teraz: będę oglądał filmy z polskimi napisami na Netflixie i jadł nasionka słonecznika... Jeśli chodzi o zdjęcia: mam tylko jeden album - dziewięćdziesiąt procent zdjęć wyrzuciłem, jasne: kasetę wideo z Włoch też wyrzuciłem, jeśli chodzi o artystyczne zdjęcia na Wordzie - mam ich pięćset - od dwutysięcznego siedemnastego roku, a jak kto woli - od dwa tysiące siedemnastego roku - po prostu je robię na pamiątkę, realizuję własne pasje artystyczne i walczę o własne racje - używam argumentów prawnych, artystycznych i faktograficznych, proste i logiczne i jasne?   Łukasz Jasiński 
    • Wczasy w Rosji. Wieloosobowe pokoje i... sami Polacy. W pokojach piętrowe łóżka. Szaro-buro. Na zewnątrz mróz, góry i cały dzień jazda na nartach. Tam spotkał Martę, szczupłą dziewczynę o czarnych, krótkich włosach i jeszcze czarniejszych oczach. Byli rówieśnikami. Marta też przyjechała ze szkoły. Nie potrafiła jeździć. Właściwie, to wydawało mu się, że w ogóle niewiele potrafiła, ale pomimo to bardzo dobrze czuł się w jej obecności. Działo się z nim wtedy coś dziwnego. Może to dlatego, że w jego szkole nie było dziewczyn... Spotykali się potajemnie, wieczorami, w sosnowym lasku. Było tam zdecydowanie mniej śniegu i całkiem ciepło. Mogli spokojnie pozbyć się wierzchnich okryć, a nawet usiąść na pachnącej żywicą ziemi. Pewnego razu Marta powiedziała: - Schowaj się tu, schowaj. Szybko! Zdarzyło mi się coś niezwykłego. Coś, co może odmienić moje życie. Tego dnia wyglądała wyjątkowo ślicznie. Czarne włosy przylegały gładko do jej głowy, jedynie gdzieniegdzie odrywając się pojedynczymi kosmykami. Na smukłej szyi miała czarną opaskę, a dobrze dopasowany kombinezon podkreślał jej smukłą sylwetkę. - Ale co? - spytał zdumiony takim początkiem spotkania. - Schowaj się i poczekaj, to zobaczysz. Posłusznie poszedł ukryć się w przyprószonym śniegiem zagajniku. Marta została przy drodze. Po chwili podjechała jasnokremowa limuzyna. Marta, ucieszona jej widokiem, zerknęła w stronę sosenek i wsiadła do środka. Gdy limuzyna ruszyła, wybiegł na drogę. Rozpromieniona dziewczyna machała mu na pożegnanie przez tylną szybę. Wtedy widział ją ostatni raz.   - Długo byłeś na tych wczasach? - Miesiąc. - To podciągnąłeś się trochę z rosyjskiego, co? - Wcale. Nawet jednego Rosjanina nie widziałem. - To jak to tak? - No właśnie.   Szkoła. Wydawało mu się, że był w niej całe życie. Nie pamiętał życia przedtem i nie mógł wyobrazić sobie jak mogłoby wyglądać życie poza szkołą. Szkoła to przede wszystkim budynek. Czteropiętrowy o masywnych murach z oknami przepuszczającymi do środka światło, ale nie ukazującymi żadnych obrazów. Tak jakby życie na zewnątrz nie istniało. Na poszczególne piętra można było się dostać zwykłymi schodami lub za pomocą taśm transportowych. Za pomocą taśm było szybciej i zabawniej. Jechało się do góry taśmą o nachyleniu około trzydziestu stopni i na końcu każdego odcinka przeskakiwało się na podobną taśmę ustawioną w przeciwną stronę. I tak od piwnic aż do czwartego piętra. Jeszcze zabawniej było w drugą stronę, gdy po przeskoczeniu barierek ochronnych w połowie długości taśmy, lądowało się na połowie długości taśmy poniżej. Szkoła, to też ustalone reguły, sztywne zasady i porządek dnia miarowo wyznaczający upływ czasu. - Kadet Woźniak i kadet Małecki natychmiast zgłoszą się do kancelarii! - Słyszałeś, to my. Jedziemy? - Przejdźmy się. - Czego od nas chcą? - Zaraz pewnie się dowiemy. Zeszli z drugiego piętra na parter, gdzie mieściła się kancelaria. Przed masywnymi, tłumiącymi dźwięki drzwiami, stała grupa młodych, ubranych w granatowe mundury, mężczyzn. - Wyczytują, czy kolejka? – Zapytał pierwszego z brzegu chłopaka. - Wyczytują... Parami. - No to czekamy. Na ścianie obok drzwi wisiała gablotka. Z nudów zaczął przeglądać wywieszone w niej papierowe kartki. „Regulamin”, „Prawa i obowiązki kadeta”, „Ogłoszenia”, „Specjalności do wyboru”, jakaś wypłowiała, jak gdyby zawilżona, kartka z rozmazującym się, odręcznym napisem. Przysnął się bliżej... „Przygotuj się... na... najgorsze”. - Woźniak, Małecki! - W otwartych drzwiach stał podoficer - Woźniak, Małecki!!! Co, zaproszenia trzeba?! Już byli w środku. Za biurkiem siedział oficer dyżurny. Nie zdążyli się zameldować. - Podobno biliście się? Wyprężeni jak struny odpowiedzieli jednocześnie: - Nie, panie kapitanie! - Nie? A co to jest??? Oficer odwrócił stojący na stole wyświetlacz, na którym leciała scena bójki. Bójki z ich udziałem. Nie było wątpliwości, to byli oni... na pustej sali. Szarpali się za mundury i uderzali pięściami. Małeckiemu leciała krew z nosa. - Po pierwsze, macie sobie podać ręce. Podali sobie ręce bez chwili wahania. - Po drugie... jaką karę wolicie: regulaminową czy nieregulaminową? - Nieregulaminową, panie kapitanie! - odpowiedzieli jednocześnie. - Dobrze - oficer przetarł ręką twarz - w takim razie, do końca tygodnia sprzątacie piwnice. Prysznice mają być wyczyszczone, kible wyszorowane, wszystkie nieczystości usunięte. Zrozumiano? - Zrozumiano! - Wszystko, co potrzebne, znajdziecie na dole. Wykonać! Oddali honory i wyszli. Dopiero teraz zauważył jaki Małecki jest blady i spocony. - Wszystko w porządku? - O co tu chodzi? Przecież my nigdy... - Nie wiem. Chodźmy lepiej do tych piwnic. - Miałem dziwny sen. Jakiś taki podobny... - Dobrze, pogadamy na dole. W suterenach panował trochę nieprzyjemny zapach i było ciemno. - Gdzie tu jest włącznik? Zaczęli szukać po omacku klepiąc ściany. Po chwili słabe światło oświetliło piwnice. Przy schodach stały wiadra, środki chemiczne i szczotki, leżały szmaty i worki na śmieci. - To był bardzo dziwny sen... zły... - Małecki powrócił do przerwanej opowieści, jednak zatrzymał się wpół słowa, bo nad ich głowami rozległ się głośny rumor. Najpierw chaotyczny, potem przechodzący w jednostajny rytm, do którego dołączyły jakieś głosy. Potem znowu zapanował chaos, a po nim zupełna cisza. - Co to było? - Sprawdzimy? - Może lepiej weźmy się za sprzątanie, bo nie wyrobimy się do końca tygodnia, a ja nie chcę wylądować na regulaminie. - Poczekaj... Słyszysz? - Co? - Słuchaj... - Nic nie słyszę. - No właśnie. Cisza... zupełna. Idziemy na górę. Ostrożnie zaczęli wychodzić na górę. Na parterze nie było nikogo. Takiej pustki i i ciszy, takiego osamotnienia jeszcze nigdy nie doznali. Starali się cicho stawiać kroki, jednak każde stąpnięcie dudniło w pustym budynku jak uderzenie bębna. Stanęli na środku korytarza. Na ścianie ktoś napisał sprayem, wielkimi literami: „BUNT!”. - Co się dzieje??? - Nie wiem. Może wszyscy są na górze. - Idziemy. Biegiem popędzili po schodach na pierwsze piętro. Zastali tam taką samą pustkę, jak na parterze. Ruszyli biegiem na drugie. Małecki potknął się i upadł na schodach, syknął i od tej pory utykał na lewą nogę. - Dlaczego te taśmy nie działają? - Nie wiem. Dasz radę? - Dam... ale o co tu chodzi? - Nie wiem. Nagle, ponownie usłyszeli rumor. Tym razem pod nimi. Obaj wychylili się przez barierkę. - Żandarmi. Wiejemy. - Dlaczego. Przecież my nic... - Wiejemy! Ruszyli biegiem na górę. Gdy byli w połowie drogi na trzecie piętro, klatką wstrząsnął potężny huk. Obaj rzucili się do barierki. - Wysadzili schody na parterze?! Czym prędzej ruszyli w górę. Na półpiętrze, z trzeciego na czwarte, schody zastawione były szafami, ławkami, stołami i wszelkiego rodzaju różnymi innymi rupieciami, które były do zdobycia w szkole. - Zabarykadowali się. Co robimy? Klatką wstrząsnęła druga eksplozja. - Wysadzili schody na pierwszym. - Ale jak? Przecież wcześniej wysadzili na parterze? - Za dużo pytasz. - Co robimy? - Na taśmy! Trzecia eksplozja nie dawała złudzeń. Wyleciały schody z drugiego na trzecie piętro. Podpierając się rękoma, przesadził jednym susem poręcz schodów i barierki taśmy. Gdy tylko wylądował, przylgnął do niej całym ciałem. - No skacz! - syknął. - Nie dam rady. Małecki zaczął schodzić na dół. Zdążył wgramolić się na taśmę, gdy po schodach zaczęli wbiegać żandarmi. Sprawnie zaczęli demontować prowizoryczną barykadę i po chwili już byli na ostatnim piętrze. Kilku z nich podłożyło ładunki na schodach. Po chwili potężna eksplozja wstrząsnęła budynkiem. Odłamki betonu i stali zagrały w powietrzu. Ogłuszony, zauważył, że najwyraźniej uszkodzona eksplozją taśma, zaczyna osuwać się w dół. Spojrzał za siebie. Na dole przerażony Małecki chwytał za brzeg uciekającej taśmy, jednak jego nogi, które straciły już oparcie i bezradnie szamotały się w zakurzonej pustce, nieuchronnie ściągały go w dół. Rozejrzał się wkoło. Nie miał szans pomóc koledze, tym bardziej, że przesuwał się także w stronę przepaści. Rzucił się na metalowe elementy konstrukcji, które wyłoniły się spod osuwającej się coraz szybciej taśmy. Uchwycił się ich całym sobą. Spojrzał ponownie w dół. Taśma właśnie spadała z konstrukcji. Małeckiego już na niej nie było. Uniósł ostrożnie głowę. Żandarmi próbowali wyważać drzwi sal. Kombinowali coś przy zamkach, krzątali się po korytarzu. W pewnym momencie wszyscy stanęli pod ścianą i zaczęli uderzać w nią czym popadło. Saperkami, pałkami, maskami przeciwgazowymi, gołymi rękoma... Ostrożnie podciągnął się i, niezauważony, przemieścił na ostatnią taśmę, transportującą na strych budynku. Był teraz zupełnie niewidoczny od strony piętra, ale nie widział też co się na nim działo. Zaczął ostrożnie wczołgiwać się pod górę. Ku jego zdziwieniu taśma ruszyła i powoli wwiozła go na strych. Trudno powiedzieć dlaczego wskoczył na belkę pod murem. Jednak w chwilę potem kolejna eksplozja zatrzęsła budynkiem i strop przed nim przestał istnieć. Miał teraz pod sobą czteropiętrową, zakurzoną przepaść, oświetlaną przez ogromne, złożone z wielu matowych kafli okno. Nad głową miał ciężką konstrukcję dachu. Kolejna eksplozja spowodowała, że matowe kafle również przestały istnieć, zapadając się w niesamowity sposób, bo jakby w zwolnionym tempie, do środka budynku. Za oknem, zamiast domniemanego świata, panowała ciemność. Ciemność, która momentalnie przeniosła się do wnętrza budynku. Po raz pierwszy w życiu ogarnął go strach. - Ratunku!!! - zaczął wołać - Niech mi ktoś pomoże!!! Ratunku!!! Nagle w dachu zaczął otwierać się właz. Właz, którego istnienia nie podejrzewał. Najpierw usłyszał charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka. Potem w ciemności wykroił się okrąg światła, a potem przez okrągły otwór ujrzał pochmurne niebo i głowę w wełnianej czapce. - Tu jest! Znaleźliśmy go! - zawołał mężczyzna w czapce. Ubrany był w pasiasty sweter. Twarz miał nieświeżą i krzywe żółte zęby. W otworze pojawiła się głowa drugiego, podobnie ubranego mężczyzny. Przez moment w uśmiechu pokazał szczerbate zęby, a po chwili w kierunku Woźniaka powędrowały jego ręce uzbrojone w grubą żyłkę. - Zostaw! Już! Kupiłeś sobie żyłeckę i już musisz się popisywać. Wystarczy młotek. Chodź - zwrócił się do Woźniaka, - On żartował. Wyciągniemy cię stąd. Podał mu rękę. Woźniak wdrapując się po belce na górę, wydostał się na śliski dach. Mężczyzna z żyłką uśmiechał się półgębkiem. Szli w kierunku brzegu dachu. Przy budynku rosły jakieś wysokie drzewa. Gdy byli już blisko, Woźniak, któremu zdawało się, że czuje na karku oddech mężczyzny z żyłką, rzucił się w ich kierunku. Skoczył bez chwili wahania. - Oż, w morde! - Zawołał za nim ten żyłką. Spadał obijając się o miękkie gałęzie. Po kilku sekundach był już na dole. Na ziemi leżała warstwa mokrego śniegu. Biegł przez młode sosnowe  sadzonki. Wydawało mu się, że słyszy za sobą krzyki goniących go mężczyzn. Przyśpieszył. Po chwili wbiegł do starszego lasu. Biegł drogą. Z tyłu ponownie dobiegło go pokrzykiwanie. W pewnym momencie zobaczył przed sobą jakieś zwierzę. Było duże i czarne, w pysku trzymało drugie zakrwawione, najwyraźniej już martwe stworzenie. Biegło mu naprzeciw. Widział już coś takiego kiedyś na jakimś filmie, to zwierze, to mogła być pantera... czarna pantera... albo puma. Za czarnym kotem niosącym w pysku martwą zdobycz. Biegł drugi, znacznie od niego mniejszy. Mógł to być młody kociak. Duży kot wyminął go wydając wrogi pomruk i pobiegł w swoją stronę. Mały zaś, zatrzymał się i ruszył za nim. Podczas gdy on biegł najszybciej jak mógł, kot przemieszczał się za nim, tak jakby wybrał się na spacer. Przy tym cały czas obserwował go, aż pewnym momencie zaczął przyśpieszać. Na drodze leżała sucha gałąź. „Nie mam szans” - pomyślał, jednak podniósł ją i stanął frontem do doganiającego go zwierzęcia. Zamachał mu nią tuż przed nosem. Kot złapał za koniec patyka i szarpnął nim. Suche drewno pękło. Kot potrząsnął łbem przez chwilę tarmosząc ułamany kawałek, po chwili jednak wypluł go i rzucił się na pozostałą część gałęzi. Tym razem wyrwał mu ją całą z ręki, zaczął gryźć i potrząsać. W końcu rzucił ją na ziemię, przycisnął łapami jeden koniec, a drugi zaczął podnosić zębami ku górze. Drewno pękło po raz drugi. - To ty się chciałeś tyko pobawić... – powiedział półgłosem Woźniak. Kot wydał z siebie charczące mruknięcie, złapał w zęby kawałek suchego patyka i ruszył w kierunku, w którym biegł wcześniej. Gdzieś z kierunku, w którym pobiegł kot, dobiegły go krzyki. Ruszył biegiem dalej, pod górę. Biegł. Las, który robił się coraz gęściejszy, w pewnym momencie zaczął rzednąć, aż ustąpił zupełnie miejsca niskiej roślinności. Na tle szarzejącego nieba widział wyraźnie krawędź górskiego grzbietu. Zwolnił na chwilę by odsapnąć, przeszedł pewien odcinek i ponownie ruszył biegiem w jego kierunku. Nagle otworzyła się przed nim przestrzeń. Słońce skryło się już za horyzontem, jednak ciągle malowało lekko zachmurzone niebo czerwienią. Pofałdowany i pokryty dziką roślinnością teren nagle spadał, tak że wszystko co widział, aż po horyzont, znajdowało się poniżej góry. Nad horyzontem, w oddali, ciemniały dwie pary ogromnych, rozmazujących się w wieczornej mgle kręgów. W dole słychać było głosy dzikich zwierząt, a nad lasem krążyły stada ptaków. Odwrócił się zaniepokojony czymś, co przypominało mu zacieraną przez odległość rozmowę. Za nim wyrastały z podłoża szare skały. To stamtąd dobiegały odgłosy. Podszedł bliżej. Za skałami teren nieznacznie obniżał się i tworzył prawie poziomą połać otoczoną skałami. Na jej środku płonęło ognisko, wokół niego siedzieli ludzie. To ich głosy słyszał. Wyszedł zza skały. - Nie wiem czy mnie zrozumiecie, ale potrzebuję pomocy - powiedział. Jego pojawienie się wywołało spore zamieszanie. Uspokajał je jakiś starzec, który podniósł się i zwrócił się w jego kierunku: - Jeśli nie jesteś wrogo nastawiony, podejdź do nas i powiedz czego potrzebujesz, a my postaramy się ci pomóc. - Jestem głodny i chyba potrzebuję snu. - Chodź do nas. Starzec miał długą brodę i zmierzwione włosy w kolorze popiołu. Ubrany był w długą szatę w podobnym kolorze jednak w odrobinę ciemniejszej tonacji. Z jej fałd wyciągnął coś co przypominało mały bochenek chleba. - Masz, jedz. Przespać możesz się przy ognisku. Jutro jest dzień Jana. Każdy nam się przyda. Wziął chleb i wgryzł się w niego zębami. Pokarm miał dziwny smak... właściwie nie miał smaku, ale za to niezwykle sycił. Po trzech, dobrze przeżutych, kęsach poczuł się najedzony. Znalazł sobie miejsce przy ognisku i usnął. Ocknął się. Ognisko ciągle płonęło, lecz wokół nie było nikogo. Za nim coś skrzypnęło. Obejrzał się. Zobaczył drzwi. Były niedomknięte. Z wnętrza biła delikatna poświata. Podszedł, otworzył je i wszedł do środka. Wewnątrz znajdowała się sala wyposażona w dwa rzędy piętrowych łóżek. Na jednym z dolnych łóżek ktoś spał. Podszedł bliżej. Przyjrzał się śpiącemu, młodemu mężczyźnie, ubranemu w taki sam mundur jak jego. - Małecki??? Mężczyzna otworzył oczy. - Myślałem, że ty... że... nie żyjesz. Małecki usiadł na łóżku. - Muszę ci coś powiedzieć. - Przecież... widziałem cię tam... na taśmie. - Posłuchaj uważnie. - To nie możliwe. - To wszystko sen. - Ale jak??? - To nie koniec. To TY jesteś snem. - Co ty mówisz??? - Posłuchaj mnie uważnie. Posłuchaj uważnie tego, co teraz powiem: C I E B I E N I E M A. T y t y l k o s i ę ś n i s z. - Co ty mówisz?! - Uwierz mi. Jeśli w to uwierzysz i zrezygnujesz z siebie, to będzie ci łatwiej zrozumieć... Jeśli zrozumiesz, wszystko stanie się proste i oczywiste... Jeśli nie uwierzysz, będziesz się męczył. Będziesz cierpiał. Będziesz szukał sensu aż zginiesz. - Co ty mówisz???... To ty... to ty mi się śnisz!!! -Popchnął go aż tamten upadł na łóżko - Wstawaj! Wstawaj maro!!! Wstawaj zwidzie!!! Małecki leżał na łóżku z nogami spuszczonymi na podłogę i patrzył na niego spokojnie - Wstawaj! Powiedziałem: wstawaj!!! - Wezbrała w nim okrutna złość. Złapał kolegę za marynarkę i zaczął go wyciągać z łóżka. Małecki zaczął się bronić. Szarpali się na środku sali. Zaczęli okładać się pięściami. Gdy otrzymał uderzenie w brzuch, wymierzył przeciwnikowi cios prosto w twarz. Z rozbitego nosa kolegi polała się krew. - Widzisz co narobiłeś? - powiedział Małecki - Może teraz zrozumiesz... Coś w nim pękło. Usiadł na łóżku i osunął się na nie bezwładnie. Położył się na boku, podciągnął kolana i zaczął płakać. Małecki usiadł obok i zaczął poklepywać go po ramieniu. - Nie martw się, jeszcze nie wszystko stracone. - Obudź się. Obudź się, już są - Ktoś szarpał go za ramię. Otworzył oczy. Leżał przy ognisku. Większość ludzi pierzchała gdzieś w popłochu. - Co się dzieje? - Już są. Lepiej się gdzieś schowaj... albo chodź ze mną. Podążył za młodym mężczyzną, który poprowadził go do kryjówki między skałami. - Co się dzieje? - Będą wybierać Jana. - Jana? - Tak. Co roku go wybierają i zabierają ze sobą. - Kto? - Jak to kto? ONI. Zabierają, a potem... - Co potem? - Tak naprawdę, to nie wiem... nikt nie wie, bo nigdy jeszcze żaden Jan nie wrócił, ale mówią, że przybijają go gwoździem do drzewa. Cicho. Ciii... Na zewnątrz dało się słyszeć krzyki, szloch i lamenty. - Coś jest nie tak. Poczekaj tu chwilę. Cokolwiek by się działo, nie wychodź. - Poczekaj... Dlaczego to robisz? - Co? - Pomagasz mi. - Ktoś mi kiedyś pomógł... byłem... byłem kadetem. Poczekaj. Mężczyzna poczołgał się w stronę szczeliny, która tworzyła wejście do małej jaskini, w której się ukryli. Ostrożnie wyjrzał. Nagle jakaś siła wyciągnęła go na zewnątrz jak szmacianą lalkę. Do jaskini wpadło światło napełniając ją jasnością. Woźniak przyległ do podłoża. Przypadkiem znajdował się w dość głębokiej, nieco większej od niego niecce. Tuż nad nim przeleciał jakiś cień. Strach. Ogarnął go nieopisany strach. Starał się wcisnąć, wtopić, wlać, zjednoczyć ze skałą. „Nie ma mnie, nie ma...” - myślał. Światło zgasło. Głosy na zewnątrz przycichały. Podczołgał się do szczeliny. Przed sobą ujrzał ludzi. Tych których widział przy ognisku i wielu, wielu innych. Wszyscy byli nadzy i spętani w dość prymitywny, ale bardzo skuteczny sposób. Ustawieni czwórkami, dobrani wzrostem, na barkach dźwigali długie, drewniane drągi, do których bezlitośnie mocno przywiązano im ręce. Szli pod górę. Biali, żółci, czarni, czerwoni, sini, niebiescy ludzie. Szli powoli. Nadzy i brudni. Zatrzymali się. Przed nim stał młody mężczyzna, ten, który ukrył go w jaskini. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Potem, przynaglani przez niewidocznych oprawców ludzie ruszyli. Schował się. Gdy wyjrzał ponownie, przed jaskinią nie było już nikogo. Ostrożnie wyszedł na zewnątrz. W dali jakiś ruch przyciągnął jego uwagę. Przemieszczał się ostrożnie między skałami w kierunku, w którym wydawało mu się, że ujrzał jakieś poruszenie. Znalazł się w miejscu, gdzie skały tworzyły fantastyczne kształty. Było tu wiele zagłębień, w których można było się ukryć, większe i mniejsze słupy skalne i skały podziurawione jak ser szwajcarski. Gdy stanął za takim dziurawym słupem, usłyszał tuż za sobą odgłos upadku jakiegoś ciężkiego, ale dość miękkiego przedmiotu. Ostrożnie wyjrzał przez otwór w skale. Po drugiej stronie, na prymitywnej drewnianej konstrukcji, lądowały nagie ludzkie ciała. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Odsunął się. Pod osłoną skał oddalił się z tego miejsca i znalazł skalną grotę. Ukrył się w niej. Gdy wyszedł na zewnątrz, zachodziło słońce. Ktoś rozpalił ognisko. Siedziało przy nim kilka skulonych postaci. Wdrapał się na górę. Patrzył na dziki pejzaż, w którym tonęło czerwone słońce. Nad nim wisiały dwie pary ogromnych pierścieni. Marta siedząca na skórzanej, jasnokremowej kanapie luksusowej limuzyny machała mu przez tylną szybę ręką. Na miejscu kierowcy siedziała elegancka kobieta w średnim wieku o ciemnoblond włosach do ramion. Uśmiechała się. - Tak mamo, mam świeży miąższ... Będziesz zadowolona... tak... bardzo piękna twarz...         To jest sen, który przyśnił mi się w nocy z 3/4 marca, 2008 roku. Nie jestem w stanie odzwierciedlić go dokładnie słowem, ale zrobiłem to jak mogłem najlepiej, w miarę moich możliwości.   07.03.2008    
    • Ależ Brachu, nie obrażaj sie teraz. Nie uważam że jestem genialny. Jest jednak tak, że kto chce rozdawać, musi umieć i zebrać a Ty jak widzę zebrać nie umiesz. Wyjechałeś na mnie jak wielki uczony na przedszkolaka a jak Ci pokazałem że nie masz racji to zaczynasz się pienić i mi ubliżać. Szkoda!!!
    • @violetta tak wiem, już się dowiedziałam , dzięki  Pozdrawiam 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...