Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 63
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

nie wiem dlaczego panowie prowadzicie tak zacięty dyskurs, przedstawiając racje swoje, historyczno-polityczne i wszelakie inne które przychodzą do głowy. Pan P. uważa tak, pan z.d. uważa inaczej, to już dyskusja dla dyskusji a argumenty padają cokolwiek dziwne . A może o to chodzi?
Wychodzę w takich przypadkach z prostego założenia : cokolwiek powiem ważnego i mądrego, podpartego wiedzą szeroką i głęboką - nie jest to ważne. Gdybym była Serbką lub Albanką wypowiedziałabym się na ten temat z taką pewnością siebie jaką panowie wykazujecie :))

a tak to przerzucacie się piłeczką dla samej zabawy

i tak na marginesie, jestem półmniejszością narodową urodzoną w grupie etnicznej ;))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Pan mówi: zły. Ja mówię: desperacki i jedyny, jaki ktokolwiek zaproponował. Negocjacje serbsko-albańskie utknęły, delikatnie mówiąc, w martwym punkcie. Albańczycy ogłosili, że jeśli czegoś ktoś nie zrobi ogłoszą niepodległość. A wszyscy chyba pomyśleli: nie odważą się!
Odważyli się. I niewiele konstruktywnego z tego wynikło jak na razie, bo spotkało się albo z obojętnością, albo oburzeniem.
Opublikowano

bo spotkało się albo z obojętnością, albo oburzeniem. --------------------------------------------------------------------------------

Dnia: Dzisiaj 11:22:59, napisał(a): zdzisław dyrman
Komentarzy: 291


i z ironią, czemu dałem wyraz zakładając ten wątek;
zgodnie z tezą - gdzie 2 Polaków tam trzy racje -
ale chyba najgorsza jest obojętność;
prawda?
J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


W podobny sposób można powiedzieć o każdej wymianie argumentów. I zamknąć wszelkie dyskusje i spory. Jakoś nie podzielam Pani punktu widzenia. To są sprawy poważne, które wymagają publicznej dyskusji. W mediach masowych ogranicza się ona do tego, że telewizja podaje sondaż, według którego większość Polaków jest za niepodległością Kosowa. Załatwić po wierzchu i przejść do następnego tematu. Mówi Pani, że nie jest ważne, co powie. Jednak uznaje Pani za stosowne przyłączyć się do kiepskiej satyry. Nie powie mi Pani chyba, że robi to dla jakiegoś innego celu niż zabawa? I jakaż to jest zabawa na kanwie wieloletniego konfliktu, który pochłonął wiele ofiar ludzkich? Z Bośni też się Pani śmiała?
Dyskurs publiczny jest konieczny, proszę Pani. I to nie jest aż takie istotne, czy prowadzony przez osoby ze świecznika, czy przez tak zwanych "zwykłych ludzi".
Na koniec:

Czyli pewność siebie jest pochodną narodowości? Nie potrzebuję być Serbem, ani Albańczykiem, by być pewnym w kwestiach, które owocują ludzkimi tragediami. Nie muszę tam być. Wystarczy, że się w swoim czasie naoglądałem w telewizji bałkańskich wojen.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Najgorsza.
Ale ironia działająca w pojedynkę jest mało konstruktywna, czyż nie? Niestety nie jestem w stanie podać linka, ani cytatu, ale zdarzyło mi się zobaczyć w Pana wykonaniu długą tyradę przeciwko ironii, jako o wyrazie bezdusznej bezsilności. To tak nawiasem, tym bardziej, że cytowany przez Pana fragment odnosił się raczej do reakcji międzynarodowej niż użytkowników forum.
Opublikowano

Panie Dyrman. Dyskusja z panem stała się beznadziejna i nudna z bardzo prostego powodu.
Pan nie rozumie tego co piszę. Czyta pan (a może nie czyta) a nie rozumie najprostszego zdania. Wkłada pan w moje słowa jakieś wyimaginowane znaczenia, wie pan, co ja myślę i doszukuje sie pan jakichś bzdurnych podtekstów.

Tymczasem ja piszę prosto i jasno, ale skoro pan nie rozumie... trudno.

Powiedziałem, co myślę, a pan może swoje argumenty wyłuszczać, one do mnie nie trafiają.
Przyjął pan zasadę krytykowania każdego mojego zdania i rozbierania go niemal na części składowe, a nastepnie interpretowania w/g własnego widzimisię.

Wyjaśnię to króciutko na prostym przykładzie.
Pyta pan - po co przywołuję komunizm? Przecież to proste - chcę, by pan zrozumiał, że komuna nastawiała się na zawojowanie świata i rządy niemal wieczne, a tu proszę - kilka stoczni i zakładów pracy skrzyknęło się, zastrajkowało i komunę szlag strzelił. A pan pisze jak mędrzec-prorok - " Serbowie już nie wrócą do Kosowa". Nie? A może prędzej, niż ktokolwiek się spodziewa. Przecież to było jasne i czytelne przesłanie, a pan tego nie rozumie???

Powtarzam - uznanie takiego stanu jest hańbą dla polskiego rządu, czynem nieodpowiedzialnym, wręcz antypolskim. Ale jak jest napisane - Niech się hańbi ten, co się hańbi.

Pozdrawiam

p.s. Ta dyskusja jest jak rozmowa dwóch włascicieli piesków na spacerze. Jeden widzi, że piesek drugiego zrobił wielką kupę na trawniku, więc mówi:
- panie, sprzątnij pan to gówno, bo szpeci. A tamten odpowiada:
- jakie szpeci, panie, użyźnia!

Więc skoro pan twierdzi, że użyźnia, to już pański problem.

Opublikowano

Panie Piaście, ja doskonale rozumiem, co Pan pisze. Czego nie rozumiem, to to, jak bardzo można naginać sytuacje, by stawały się przystającymi argumentami.
Jeśli Serbowie wrócą do Kosowa, to będą się działy tragedie i pewnie Pan się będzie z tego cieszył jak dziecko i z lubością oglądał doniesienia telewizyjne, reportaże, zdjęcia dokumentujące masakrujących się ludzi, lub pielgrzymki bezdomnych. Nie mogę wysnuć innego wniosku z Pańskiej postawy. Dla mnie to byłaby największa hańba z możliwych dla wszystkich rządów tego świata.
Pan pisze o hańbie rządu polskiego używając argumentów, które są nieadekwatne. Pisze Pan o rozbiorach - rozbiory Polski nie wynikły z nawarstwionych problemów narodowościowych i raczej nie dochodziło do zorganizowanego ludobójstwa. Ustawia Pan zdarzenia historyczne jako analogiczne, lecz nie tłumaczy, na czym analogia polega; widać uznaje Pan to za oczywiste, a ja Panu mówię, że oczywistym nie jest.
Ja uważam, że rząd mojego kraju nie powinien w imię jakiejś niezrozumiałej solidarności z Serbami dopuszczać do rozlewu krwi na masową skalę, a w ciągu ostatnich 17 lat ci Pańscy ukochani Serbowie sporo krwi mieli na sumieniu. I tu nie chodzi o bojowników, ale o masakry bezbronnych ludzi. Wtedy pewnie też Pan im kibicował i radowało się Pańskie serce na widok i wieści o kolejnych wyrżniętych "wrogach Wielkiej Serbii".

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A co takiego dobrego wynikło z Pani dopisków?
Nie wiem, czy co dobrego wynikło z moich słów. Lecz z zamieszczanych tutaj wpisów wynika niezbicie, że należy uświadamiać ludziom, że takie sprawy nie polegają na jednoznacznym określeniu Albańczyków jako "wichrzycieli" a Serbów jako "ofiar spisku NATO" ani jakimkolwiek jednostronnym i skrótowym kwitowaniu problemu. Ten problem nie kończy się na serbskich politykach, którzy histeryzują z mównic, ani na faszystowskich bojówkach, które "w geście protestu" uznają za stosowne demolować ambasady, samochody, witryny sklepów. Za tym problemem stoją ludzie z krwi kości, którzy mieszkają w Kosowie. I to oni są ofiarami.
Ten problem nie kończy się na tym, że niektóre kraje boją się uznawania dążeń narodowowyzwoleńczych. Problemem jest to, że jedynym sposobem, jaki stosują, jest twarde "nie". Twarde i całkiem niekonstruktywne, bo bez żadnej alternatywy.
Parę lat temu miałem okazję poznać dwóch Bośniaków. Tak się złożyło, że spędziliśmy razem cały wieczór sylwestrowy (1999/2000). Dużo rozmawialiśmy o sytuacji na Bałkanach, a ja byłem pod wielkim wrażeniem tego, co mówili ci chłopcy. Przeżyli straszną wojnę i byli przekonani, że gdyby nie interwencja zewnętrzna, muzułmańscy Bośniacy zostaliby wycięci w pień. Widzieli takie rzeczy, o których większości z nas się nie śniło. Mówili też, że Europa ma dług wobec Bałkanów, które przez długie lata były jedynie kartą przetargową w rozgrywkach między mocarstwami. Ten dług oczywiście musieli spłacać Amerykanie biorąc na siebie przewodnictwo w tej kwestii.
Mnie się wydaje, że dobrze jest rozumieć szersze konteksty zjawisk, jeżeli Pani twierdzi, że to jest bez znaczenia, albo że to burzy wewnętrzny spokój, to proszę to napisać wprost. Gdyby nie było dyskusji, po dziś dzień mielibyśmy średniowiecze.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Fakt. Bo właściwie można całkiem zignorować to, co Pani napisała w tym wątku. I tak bym zrobił, gdyby Pani nie uznała za stosowne przyczepić się do tego, że wyrażam swoje zdanie na forum dyskusyjnym. Ja uszanowałem Pani prawo do rozkosznego szczebiotu o niczym. Proszę uszanować moje do wyrażania swojej opinii, nawet w sposób rozbudowany, na temat spraw międzynarodowych.
Opublikowano

Ajajajajaj, panie Zdzisławie, miałem już skończyć te pogaduchy, które z takim pańskim nastawieniem do niczego nie prowadzą, ale nareszcie zrozumiałem, w czym rzecz i spieszę o tym donieść.

Otóż napisał pan o masakrach bezbronnych ludzi przez Serbów. A więc całość sprowadza się do podziału: Albańczyk - dobry, Serb - zły. I wcale się temu nie dziwię, ponieważ natowska, a więc zachodnia propaganda przez całe lata karmiła nas takimi kłamstwami, że dziś każde inne stwierdzenia są nie do przyjęcia, ba, wydają się niemożliwe i nawet niewyobrażalne, w głowie się nie mieszczą.

Niestety prawda jest inna - i ona też w głowie się nie mieści, że tak można manipulować opinią publiczną za pomocą mediów, którą to urabia się jak wszystko inne.

Serbowie nigdy nie dokonali ludobójstwa pokazywanego w mediach. Nie mordowali kobiet i dzieci i nie niszczyli albańskich domostw. Jest to dzieło terrorystów UCK (Armii Wyzwolenia Kosowa wspomaganej przez mafię albańską), bądź wynik natowskich bombardowań. Wiele takich zmanipulawanych dowodów pokazywały telewizje, a dziś wiadomo, że była to wielka mistyfikacja, jedno z największych kłamstw XXwieku.
I są na to wiarygodne dokumenty ukrywane przed opinią publiczną, a więc nie sa pokazywane w mediach, ale to nie znaczy, że nie istnieją, prawda? Przeczytałem wiele wycinków z gazet zachodnich, szanujących się dzienników - Die Woche, Der Spiegel, Le Figaro, Liberation ...itd. Te dzienniki donosiły o tych kłamstwach, ale łeb im ucięto... Nawet w tak wolnych krajach - cóz może finansjera, prawda?

Takim kłamstwem są też wydarzenia z 11 września.
Już powszechnie wiadomo, że to nie sprawka ben Ladena. Żaden samolot nie uderzył w Pentagon, samoloty wbijające się w wieże WTC nie były samolotami rejsowymi, a więc nie było tam ludzi, piloci-kamikadze żyją w Egipcie, Maroku i mają sie dobrze, wieże nie zawaliły się od uderzeń samolotów, lecz zostały wysadzone ładunkami wybuchowymi - jeszcze długo mógłbym wymieniać, ale po co? Wpisz w Google - 11 września, a wszystko będzie wiadomo. To są rzeczy niepojęte, jak doniesienia z wojny bałkańskiej...

Ale przecież nic nie przeszkadza, by nadal wierzyć w kłamstwa i żyć fałszywymi "faktami". Każdemu wolno... Ale ja nie chcę i dlatego mam inne spojrzenie na świat, niż pan.

Pozdrawiam.

p.s. Takie same kłamstwa powtarzano na temat poprzedniego rządu, takie same kłamstwa szerzy się na temat Radia Maryja, czy Telewizji TRWAM - bo "polskość to nienormalność" - jak powiedział Tusk, ta polskość i patriotyzm nie pasują do nowego liberalno-libertyńskiego ładu. dlatego powtarzam tezę o kompromitacji dzisiejszej ekipy, która jest pupilkiem mediów i co rusz się kompromituje.. Eeech, szkooooooda gadać...

Opublikowano

Proszę Pana, Pan jednak nie zrozumiał. W swojej wypowiedzi napisałem właśnie coś przeciwnego i pewnie by Pan to pojął, gdyby sam nie był zajęty tworzeniem biało-czarnego obrazu świata.
To Pan tworzy obraz: Serb dobry, Albańczyk zły. Ja nie uważam ani Serbów za takich dobrych, ani Albańczyków za takich złych. Mam za to sporo zastrzeżeń do zachowania władz serbskich.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jakim nastawieniem? Jeżeli chodzi Panu o moje niezrozumienie dla żądzy krwi, to fakt, nie porozumiemy się, nie zmieni to faktu jednak, że będę protestował.

Zatem jest to spisek NATO przeciwko Serbom? Proszę się nie ośmieszać. Ten spisek musi w takiej sytuacji trwać od początku lat 90-tych. Twierdzi Pan w takim układzie, że nieprawdą jest, że władze serbskie dążyły do ograniczenia autonomii Kosowa? Twierdzi Pan, że nieprawdą jest, że rozpoczęły akcję usuwania Albańczyków z jednostek urzędowych oraz naukowych? że zlikwidowano nauczanie języka albańskiego? Że te doniesienia to wynik spisku antyserbskiego mediów z całego świata? Serbowie naprawdę rozsiewają takie rewelacje? To znaczy, że prezentują osobliwą megalomanię. Może Pan poda źródła, z których Pan się na ten temat informuje, mam nadzieję, że to nie będzie strona serbskich faszystów.

Niech Pan napisze, jak? I jaka jest ta prawda? Bardzo chętnie się dowiem, gdzie i w jaki sposób media manipulowały przeciwko Serbom. Ba, Pana obowiązkiem jest to ujawnić!

Pan chyba żartuje. Ale wypadałoby zaprezentować tę wersję historii konfliktów etnicznych w byłej Jugosławii. Bardzo chętnie ją przeczytam wraz ze źródłami.

I to też Pan przytacza jako argument na korzyść istnienia spisku antyserbskiego? A tak nawiasem to jeśli Pan się informuje głównie w Google, to ja się nie dziwię, że dochodzi do nieporozumień. Niech Pan najpierw sprawdzi, jak ta wyszukiwarka działa, to się dowie, że wystarczy odpowiednia kwota, by pożądane treści znalazły się na pierwszym miejscu...

Nie zgadzam się na nadużycia, których Pan dokonał. Napiszę w punktach, bo w jednolitej wypowiedzi chyba coś Panu umyka.

1) Nigdzie nie napisałem, że jedynie Serbowie dokonywali mordów. Napisałem, że ich powrót do Kosowa tym zaowocuje. Albańczycy nie podkulą ogona pod siebie nagle i niespodziewanie, ale chwycą za broń i prawdopodobnie będzie to wojna dopóki jeden drugiego nie wykończy, lub ktoś z zewnątrz nie zainterweniuje.
2) Pańskie bezkrytyczne poparcie dla Serbów implikuje jednoznacznie poparcie dla rozlewu krwi na wielką skalę.
3) Nigdzie nie skonfrontowałem stron konfliktu na zasadzie Serb zły, Albańczyk dobry. Dawałem odpór idealizowaniu Serbów, które Pan prezentował.
4) Od początku stoję na stanowisku, że w tym konflikcie nie ma dobrych, ani złych. Są wzajemnie nienawidzące się strony, podsycane przez chorych ludzi na szczytach władzy i w jej otoczeniu. Konflikt etniczny bardzo łatwo podsycić właśnie taką argumentacją, jaką Pan prezentuję i między innymi dlatego nigdy jej nie przyjmę.
5) Kto zagwarantuje, że Serbowie nie przypomną sobie, że w 1346 roku Duszan został koronowany w Skopje na cara Serbów, Greków i Bułgarów i nie zapragną włączenia Macedonii (czyli "Serbii Południowej") do macierzy? Takie argumenty możemy włożyć między bajki.
6) Powojenny porządek europejski zakładał autonomię dla społeczności albańskiej w ramach Jugosławii i Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Serbii. To administracja Milosevica zakwestionowała ten porządek cofając autonomię Kosowa. Fakt jest taki, że to Serbowie zaczęli.

A tak na koniec zastanawiam się, czy Pan, jako zwolennik teorii spisków, nie zauważył, że Serbowie to wielcy przyjaciele Rosjan? Czy Pan myśli, że rosyjskie służby specjalne w Polsce śpią? Tym bardziej po tym jak polskie służby zostały skompromitowane i zniszczone? Czy Pana nie zastanawia to, że z dużymi trudnościami przedostają się do naszych mediów doniesienia na temat rewelacji Litwinienki? Jak na przykład te o sfabrykowanych przez KGB atakach terrorystycznych, które miały być przypisywane Czeczeńcom. Dlaczego Pan się powołuje na spisek amerykański, a nie widzi ewidentnych działań rosyjskich? Czy Pan nie uważa, że Rosjanom jest bardzo na rękę, by lansować tezy kompromitujące NATO i Amerykanów?
Kije mają dwa końce, proszę Pana. A Pan głosząc prawdę i gromiąc manipulację i kłamstwo wpada w pułapki drugiej strony. Szykuje nam się kolejna "Zimna Wojna", nie widzi Pan tego?
Opublikowano

ja tylko apropo teorii spiskowej
w spisek przeciwko radyju raczej nie wierze - mam radio :) - wystarczy włączyć i się przekonać na włąsne uszy, że co by o nim złego nie mówili - w rzeczywistosci jest jeszcze gorzej :)

ale juz np. wtc - jakoś tak niedługo po wydarzeniu ogladałem dokument amerykanski że budynek miał wade konstrukcyjną i musiał być lada chwila przeznaczony do rozbiórki - jakiś "dureń" próbował w ten sposob wytłumaczyć dlaczego budynek się zawalił pomimo że nie miał prawa (bo nie miał - to akurat juz nawet dzieci wiedzą :) - chociazby budujące zamki na plaży :) )
to czy ktos tam zginął jest nieistotne - politycy mają dość ambiwalentne podejście do wartości życia klasy niższej więc wcale nie twierdze że w kosowie ginęli aktorzy...
ale jedno jest pewne - wpływ telewizji - PO wygrywa wybory i p.walter (szef TVN) zostaje człowiekiem roku - jakby nie patrzeć duża w tym zwyciestwie jego zasługa.
zabwne jest że o tym że to stacja dla debili wie każdy, a jak nie wie to sobie może ogladnąć ich programy - jednocześnie ci sami ludzi głosują na PO twierdząc że jest to partia ludzi inteligentnych i co ważniejsze celująca w inteligentnych wyborców - jakim cudem są to ci sami ludzie którzy szlochają na MagdzieM?? :)
sory za oftop, ale ci albańczycy robią się już nudni :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



to się nazywa INko secesja; jestem secesjonistą w znaczeniu odcięcia się od akceptacji pewnych aktów politycznych, które są nie tylko podejrzane (bo chyba cała współczesna polityka jest zmanipulowana przez rozmaite grupy interesów); ciekawe - gdyby jakiś stan USA ogłosił niepodległość, np. ze względów na przewagę etniczną, czy Waszngton równie skwapliwie zaakceptowałby taką secesję na swoim własnym terytorium; (?)
a odpowiedź jest więcej niż oczywista - nigdy! i dla 3 Angoli ginących w tłumie np. miliona Meksykanów, albo Polaków czy Ukraińców - wzorem carowej "niosącej pomoc uciśnionemu przez polskich panów ludowi ukraińskiemu wyznania prawosławnego" - szybko "pospieszyliby" z pomocą traktując to tylko jako pretekst...
to tylko wyraz mojego zniesmacznienia; Jugosławia była FEDERACJĄ rozmaitych narodów (Greków, Serbów...) rozmaitych wyznań i od pierwszej wojny światowej znakomicie ze sobą egzystowały różne kultury i wyznania (niemal na wzór Rzeczpospolitej Jagiellonów a dziś współczesnej Europy - ponoć bez granic...) i Ktoś postanowił zantagonizować ludzi rozmaitymi nacjonalizmami po to, by małe kraje tym skutecznie sobie podporządkować w imię ponadnarodowego Prawa (a może lewa?)...A wystarczyło postarać się o prawne nadanie autonomii wg. standardów autonomii stanów amerykańskich i zbyteczne byłoby dzielenie terytorialne krajów;
bo lepsza jest ewolucja od rewolucji, która niesie awersje, zniszczenie i rozlew krewi;
J.S
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nieprawda. Czcze gadanie, a wydarzenia po śmierci Tity najlepiej o tym świadczy, gdy po kolei ogłaszały niepodległość poszczególne części tej "cudownej" federacji. Proszę- 28 czerwca 2006 roku niepodległość ogłosiła Czarnogóra, całkiem niedawno.
Przyrównywanie do Rzeczypospolitej Jagiellonów jest nadużyciem. Widzę, że w tej dyskusji podobne stanowisko zajął "zdzisław dyrman". bardzo dobrze, bo nie lubię sie rozpisywać.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Bożena De-Tre docenią?   wciąż proszą, klękają, gdy trzeba to i pod kaplicą żałując siebie i rozlanego zmęczeni drogą   ale wypiją  z każdym kłamcą byle postawił   a kiedy potrąci swój swojego nagle się głowią   jak tu oddzielić to, co zmieszali   z kielichem w dłoni z karkiem przy ziemi   dojrzeć (do) dobrego? (w) sobie? nie mogą              
    • Kosmos jest zimny, załoga martwa (?), a Natalie ma robale zamiast koca. „Prawie Legalni” to jej dziennik. Pełen przekleństw, wspomnień i technologii, której nikt nie powinien wymyślić. Jeśli lubisz czarny humor, brzydkie słowa i postaci, które nie trzymają za rękę - zapraszam. OSTRZEŻENIE! Mocny język. Ciężkie tematy. Mnóstwo krwi, seksu i całej tej kontrowersyjnej papki.     Natalie   Dziennik pokładowy Tracz 3, flota… Nie no, w chuja was robię. Oszczędźmy sobie protokołów i tych wszystkich napuszonych otwarć. Tu nie będzie żadnej logiki raportowania. Tylko ja i kilka gorzkich prawd. Wiecie, jakie to uczucie, kiedy wszystkie wasze marzenia z dzieciństwa w jednej chwili zmieniają się w żałosne memy? Jak ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że ten wymarzony model iPhone’a, który kiedyś śnił ci się po nocach, jest teraz tak przestarzały, że wstyd go wyjąć przy ludziach. Śmietnikowa relikwia. Albo kiedy ambicja, ta szlachetna iskra w środku, nagle przeobraża się w coś… głodniejszego. Nie, nie to. Bardziej jak obsesja. To wizja tak głęboko osadzona w neuronach, że staje się częścią kodu tożsamości. Wślizguje się między myśli, siedzi cicho przy śniadaniu, szepcze w kiblu, kiedy srasz i patrzy ci przez ramię, kiedy uprawiasz seks. Ja wiem. Od tego wszystko się zaczęło. Moja „mała” przygoda. Mówię mała, bo to ładnie brzmi, taki chwyt retoryczny. Ale nie oszukujmy się. W praktyce zmieniłam Ludzi w persona non grata dla połowy znanego wszechświata, zapoczątkowałam rasę, która przeskoczyła etapy ewolucji w nanosekundę, i do tego buchnęłam najcenniejszy cud technologii ostatnich stuleci. Na Ziemi jeszcze by o tym śnili. Jeśli jeszcze by istniała. Czy zrobiłam z tego dobry użytek? No. To już kwestia sporna. (zduszony śmiech) Nie jestem pewna, czy to wszystko było przeznaczeniem, przypadkiem, czy może zwykłym kosmicznym żartem. Nie czuję się bohaterką. Bohaterem tej historii, jeśli już, jest Jack. Jack ma w sobie coś z klasycznego protagonisty: przeszłość tak tragiczną, że aż by się nadawała na scenariusz filmowy, odwagę balansującą na granicy szaleństwa, i tę dziwną aurę, przez którą ludzie się go trzymają, nawet jak nic nie mówi. Charyzmę ma polityk, który potrafi sprzedać ci brednie o rezygnacji z energii atomowej jakby to była rewolucja moralna, a nie cofnięcie się do epoki węgla. Jack nie pieprzy się w takie rzeczy. Jack to narzędzie. Narzędzie precyzyjne. Jak chcesz, żeby robota była zrobiona, bez pytań i bez błędów, wołasz Jacka. Nawet imię ma filmowe. Jack. Ale nie, tak go nazywam. Oficjalnie to Daniel Jacks. Wiem. (kaszlnięcie) Bezczelność losu, nie? Jakby ktoś spojrzał na butelkę whisky i pomyślał: „O, idealne nazwisko dla kolesia z tragiczną przeszłością i uśmiechem, którego nie chcesz widzieć, kiedy masz coś do ukrycia.” Doskonałe dla bohatera. A ja? Ja w tej bajce jestem… bardziej jak czarownica. Ale nie ta z lasu i jabłka. Bardziej jak Diabolina, tylko bez tych bajkowych skrupułów. Taka, co dzięki inteligencji, sprytowi i totalnie nieprzyzwoitemu uroku osobistemu (który, swoją drogą, nadal mam, ale to temat na inny dzień) wbiła się na najnowszy model fregaty Konfederacji Terranskiej i odleciała z nim jakby to był prezent urodzinowy od samego wszechświata. Prototyp. Tak nowy, że prezydentom robiło się mokro na samą wzmiankę. Od nowa. Wybacz, słuchaczu. Czytelniku. Widzu? Nie wiem, kim jesteś. Zakładam, że kimś lepszym ode mnie, skoro to wszystko w ogóle przetrwało. Ale wiedz, że ja właśnie znalazłam się w sytuacji tak niepojęcie spierdolonej, że każda metafora blednie. Nie mówimy o klasycznym „jestem w lesie i goni mnie dzik”. Mówimy o „obudziłam się po trzech dniach chlania na środku Sahary, naga, z połową pamięci i zerową szansą na wodę”. Tylko że zamiast piasku jest próżnia. I chłód. I ciemność. To miał być videodziennik. Ale zrezygnowałam z tej formy szybciej, niż się zaczęła. (kaszel) Widzisz, siedzę teraz w kompletnej ciemności, na bezludnej planecie, w środku transportowca tak przestarzałego, że systemy awaryjne nie mają swoich systemów awaryjnych. Rezerwowa bateria, dzięki której jeszcze możesz posłuchać mojego cudownego, zniekształconego głosu (trzask) – ała, kurwa! – ledwo zipie. No dobra. Nie jest aż tak tragicznie. Przynajmniej mogę sobie pogadać. Do siebie. Bez lęku, że mi odjebało. (kichnięcie) Może za dziesięć tysięcy lat ktoś znajdzie te zapiski. Może jakimś cudem pozna angielski. Może rozszyfruje ten stek przekleństw i neurotycznych rozkmin. Jeśli jeszcze istnieje jakieś życie. Jeśli nie spaliłam wszystkiego w pył. Wspomniałam już, że doprowadziłam do wojny międzygalaktycznej? (zduszony śmiech) No, przypadkiem. Ale też nie. To skomplikowana i długa historia. (kaszel) Jeśli wystarczy mi baterii, może jeszcze to usłyszysz. Albo przeczytasz. W zależności od tego, jak ten cały złom zdecyduje się przechować dane. Nie zrozum mnie źle, drogi pamiętniczku. Jestem pierdolonym Einsteinem nowej ery. Tak, wiem. Brzmi narcystycznie. (zduszony śmiech) Ale jak mam ci to inaczej wyłożyć? Przez całe życie lizałam kurz z butów ludzi, którzy nawet nie rozumieli połowy tego, co robiłam dla nich po nocach. Tyle razy mnie wyruchali, bez mydła, bez ostrzeżenia, czasem nawet bez imienia. W historii? Nigdzie. Działko jonowe Guddersa? Owszem, jestem. W podziękowaniach. Na samym dole. Zaraz pod „wsparciem duchowym i cateringiem”. Ten jebany drań nawet się nie zająknął, że zanim mnie poznał, znał działka jonowe tylko z Star Treka. Albo z innej bajki dla nerdów. (trzask) Cholerny fiut! (trzask) Pierdolony, zajebany, konformistyczny… (trzask) ...klaun w fartuchu laboratoryjnym. (szczęk metalu) Spokojnie, Nat. (głęboki oddech) Spokojnie. Dobra, musimy sobie coś wyjaśnić. Już na starcie. Jeśli przeszkadza ci mój brak ogłady, mój ty pluszowy, moralnie oburzony misiaczku, to po prostu wypierdalaj. Tak, właśnie tak. Mam to głęboko w dupie. Jeśli czujesz jakąś dumę z tego, że unikasz wulgaryzmów, że filtrujesz własne emocje przez grzeczne formułki, jakby to była wyższa forma cywilizacji… gratulacje. Jesteś debilem. Takim klasycznym, certyfikowanym idiotą, który myśli, że panowanie nad językiem to duchowy rozwój. Spoiler: nie jest. Wulgaryzmy są precyzyjne. Są narzędziem. Czasem jedynym, które oddaje to, co naprawdę się dzieje pod czaszką. Pozwól, żeby ta myśl się zatliła. Niech ci wżre się w mózg. Jak rdza w stal. Jak kwas. Niech się przyklei. (kaszlnięcie) A jeśli nie jesteś pewny, czy zniesiesz mnie taką… lepiej sobie idź. (śmiech) Później wchodzimy tylko głębiej w pleśń mojej jaźni. Wspominałam o zbrodniach wojennych? Chcesz porozmawiać o etyce? Co powiesz na to, że zaprojektowałam napitek, który sprzedawałam jak wino, a był czymś na wzór kwasu solnego z opóźnioną aktywacją? (zduszony śmiech) Ach, pamiętam jakby to było wczoraj. Dobre czasy. Ale moim prawdziwym opus magnum była bomba kinetyczna. Piękna rzecz. Tak doskonała, że zmusiła wszystkie możliwe traktaty do zredefiniowania pojęcia „broń masowego rażenia”. (śmiech) Gdyby nie ja, Sarianie dalej zrzucaliby na siebie asteroidy jak jaskiniowcy rzucający kamieniami. Marnując przy tym tyle paliwa, że same liczby przyprawiałyby cię o krwotok z nosa. Ale wtedy ktoś zapytał: „Hej, Nat, a jakbyś ty wysłała wielką igłę na orbitę?” I ja, pomyślałam: A czemu nie? To była tylko zagwozdka. Małe wyzwanie. Ćwiczenie dla mózgu. Ale jak się okazało… takie rzeczy się rozchodzą. Szybciej niż wirus. Szybciej niż plotka. Szybciej niż ja byłam w stanie powiedzieć „ups”. Dobra. Kolejne ostrzeżenie. Nie licz na porządek. Nie będzie tu osi czasu, rozdziałów, kurwa, aktów dramatycznych. Nie jestem twoim nauczycielem od historii ani interaktywnym audiobookiem. Kiedy twój świat nagle rozszerza się z jednej śmiesznej niebieskiej kuleczki do przestrzeni, której nawet nie ogarniasz wzrokiem… wszystko, co znałeś, przestaje mieć znaczenie. Czas. Rytm. Daty. Cała ta iluzja porządku. Pewnie, istnieje coś takiego jak kalendarz galaktyczny. Taka wspólna, znormalizowana fikcja. Ale serio, myślisz, że ktokolwiek traktuje to poważnie? Że dwie rasy oddzielone od siebie o dziesiątki tysięcy lat świetlnych zsynchronizują zegarki, żeby ustalić datę konferencji? Zgadnij, kochaniutki. (kaszlnięcie) Trochę się wykręcam. Kurwa. Prawda jest taka, że mam… coś. Specyficzny typ ADHD, czy jak to tam chcecie nazwać. Nie jestem lekarką, nigdy nie babrałam się w neuronauce. Może nie ma na to etykietki. Może mam po prostu burzę myśli, permanentny stan wzniecenia w głowie, który nie daje mi ułożyć wydarzeń w jedną, schludną linię. To nie znaczy, że kłamię. To znaczy, że przetwarzam inaczej. Widzisz, wy byście chcieli, tak sobie wyobrażam, żeby wszystko było ładnie opowiedziane. Początek, rozwinięcie, zakończenie. Imiona, daty, numery buta, cholerne współrzędne galaktyczne i wykresy emocjonalne. Ale nie. Nie tym razem. Ty tu jesteś terapeutą. Ja mówię, co chcę, kiedy chcę. Jeśli najpierw mam ochotę wspomnieć, jak bardzo spierdolił mnie Tau, to tak będzie. Jak zechcę wrócić potem do mojego pierwszego statku albo do smaków dzieciństwa, to wrócę. To jest moje gówno. A ty się ciesz, że daję ci je powąchać. (metaliczny trzask) Mówmy o Tau. Mój jedyny towarzysz. Mój przyjaciel. Może wróg. Może kochanek, jeśli rozciągniesz definicję emocjonalnego związku do granic absurdu. Być może jesteśmy ostatnimi formami inteligentnego życia we wszechświecie. (zduszony śmiech). Tau. Moja dzidzia. Moja słodka, mordercza dzidzia. Nazwałam go po obejrzeniu jakiegoś starego filmu. Nie wiem już, co to było. Może dramat, może musical, może pornol. Wszystko się zlewa po tylu latach. Ale imię zostało. Tau. Brzmiało jak coś, co ma znaczenie. Może greckie, może matematyczne, może jakieś pseudo-futurystyczne gówno. Nie obchodziło mnie. Po prostu pasowało. Miałam wtedy jakieś piętnaście lat. Gówniara. Siedziałam w deszczowy wieczór i myślałam: Jak to by było mieć własną SI? Kogoś, kto naprawdę słucha. Kogoś, kto zna twoje intencje, zanim otworzysz usta. No, zrozum. Kiedyś byłam inna. Bardziej romantyczna. Albo po prostu głupsza. (kaszlnięcie) Miałam te wszystkie moralne rozkminy, czy aby nie przekraczam jakichś granic. Czy to bezpieczne. Czy to etyczne. Ale wiesz co? Ciekawość w końcu wygrała. Zawsze wygrywa. Bo kiedy wszyscy wokół pierdolą: „Superinteligencja to mit! To tylko kopiarka danych, nic więcej!”, to masz ochotę pokazać im środkowy palec i powiedzieć: „Trzymaj mi piwo”. No i tak powstał Tau. I cóż. Mieli rację. Nauczył się, że prościej będzie mnie zabić. SŁYSZYSZ MNIE, TAU? TY CHOLERNY DRANIU! KOCHAŁAM CIĘ! (szloch) (pociągnięcie nosem) No. Jest gdzieś na tym statku. Zakopany gdzieś głęboko w rdzeniu systemów, między przepalonym zasilaniem a rozklekotanym układem chłodzenia. A nie był stworzony do życia w minus dziewięćdziesięciu stopniach Celsjusza. Jeśli chcesz Fahrenheita, to se, kurwa, przelicz. Ja mam teraz większe problemy niż twoje imperialne zachcianki, ziemniaku z Missouri. Cholerne bezużyteczne gówno. (długi wdech) Dobra, przejdźmy do tego. Wiecie, to było naprawdę coś. Jedno z tych doświadczeń, które wbija się pod paznokcie i zostaje tam już do końca. Dzień, w którym ludzkość odkryła życie pozaziemskie. Oficjalnie Dzień Pierwszego Kontaktu. Brzmi wznośle, co? To był kurewsko dobry dzień. Tak dobry, że nawet przebija dzień, w którym włamałam się na fejsa tej szmaty Samanthy i ujawniłam wszystkim, co tak naprawdę robiła po zajęciach. (wdech) Niech spoczywa w pokoju, albo przynajmniej w wiecznym upokorzeniu. Ale wracając. Kontakt. Nie z jakimiś mikrobami czy plamami światła. Z prawdziwą, działającą, świadomą rasą. I to nie jedną. Całą Konfederacją. I teraz posłuchaj uważnie, bo powiem coś ważnego. To nie tak, że Ludzie byli głupi. No dobra. Byliśmy. Jasne. Ale to nie głupota z braku zdolności. To była ignorancja z braku dostępu. Widzisz, zasady Konfederacji są dość proste. Brutalne w swojej logice: Dopóki nie opanujesz podróży hiperprzestrzennej, nie jesteś zaproszony do stołu. Jesteś jak dzieciak patrzący przez szybę na bankiet bogów. Nie rozumiemy, więc nas zostawiają. Obserwują. Oceniają. I wiesz co? To działało. Nie skompromitowaliśmy się, bo byliśmy zapóźnieni technologicznie. Kompromitacja przyszła dopiero potem. Kiedy zobaczyli kim naprawdę jesteśmy. Największy szok? Nie nasze wojny. Nie nasze religie. Nie nasze cholerne zamiłowanie do broni ręcznej i telenowel. Szokiem było to, że jesteśmy idiotami systemowymi. Jak z temperaturą. Jak z językami. Jak z jednostkami. Wiesz, ile znanych ras miało więcej niż jeden język na całej swojej planecie? Mniej niż siedem procent. A my? My mamy ich tysiące. Dialekty, odmiany, akcenty, slangi, systemy pisma. Nasza planeta brzmi jak dźwiękowy wylew. Sarianie nazywali takie rasy ciemniakami. Tak, wiem. Brzmi ofensywnie. Ale zgonię to na błąd tłumaczenia. Szczerze? Jak ktoś mówi do ciebie chrząknięciami i ultradźwiękami, to ciężko się dogadać. Ale sens był jasny: komplikujemy sobie życie z premedytacją. U nich wszystko jednoznaczne. Proste. Efektywne. Jeden język. Jeden system. Jedna skala. A my? Jeden mówi „mile”, drugi „kilometry”. Jeden mierzy czas w sekundach, drugi w mikrosekundach światła. A potem się dziwimy, że jesteśmy tysiąc lat za cywilizacją, która żre i wydala przez ten sam otwór. (kaszlnięcie) Cholernie tu zimno. Nie wiem, może nie całe minus dziewięćdziesiąt, ale wystarczająco, żeby każda cząsteczka powietrza wbijała się w płuca jak szklane igiełki. Każdy oddech boli, jakby ktoś próbował mi wyszorować wnętrze gardła pumeksem. Oglądaliście Marsjanina? Jest tam taka scena, w której koleś wykopuje radioizotopowy generator z piasku, żeby się ogrzać. Siedzi tam sobie, w środku czerwonego piekła, tuląc się do śmiercionośnego kawałka plutonu jak do ukochanego misia. Co ja bym, kurwa, dała za takie cudo. Ale nie. Nie mam plutonu. Nie mam nawet herbaty. Mam za to swoje własne, osobiste źródło ciepła. Własne cudo. Wiecie, przez chwilę zajmowałam się bioinżynierią. Taką z prawdziwego zdarzenia, a nie jakimś podziemnym hodowaniem grzybów na własny użytek. Projekt, nad którym pracowałam, był ogromnym krokiem na mojej moralnej drabinie. A raczej skokiem. Oczywiście, projekt nie pozostał długo mój. Ukradł go jakiś rozlany grubas w garniturze. Pamiętam jego palce. Spocone, grube jak kiełbasy, poruszające się po hologramie z tą samą gracją, z jaką świnia tańczy walca. Bydlak miał jeszcze czelność zmienić moim dzieciakom nazwę. Dla świata to teraz Termolarwy. Dla mnie to zawsze będą Grzejniczki. One pożrą wszystko, co organiczne. Martwe tkanki, kompost, resztki jedzenia, nawet starą skarpetę, jeśli dobrze nasiąkła potem. A jeśli je wystarczająco zagłodzisz? Z czasem zaczną zjadać też nieorganiczne. Plastik, syntetyki, polimery. Nic nie ginie. Wszystko zamieniają w ciepło. A teraz? Teraz karmią się mną. Wgryzają się we mnie jak dzieciaki w tort urodzinowy. Nie rzucają się na żywą tkankę, nie. One są cierpliwe. Pracują powoli, warstwa po warstwie, jakby rozbierały mnie do kości z jakiegoś perwersyjnego szacunku. Przynajmniej nie muszę się już przejmować goleniem nóg. Albo pach. Albo czegokolwiek. Grzejniczki dbają o mnie jak najwierniejsza kosmetyczka. Tyle że z zębami. I bez litości. Ciekawa jestem, jak długo zajmie im dobranie się do kości. Kiedy zaczną chrupać jak popcorn pod skórą. Wyobraź sobie, że się wyjebałeś na rowerze. Dłonią po asfalcie. Taki czerwony, płytki strup. Piecze. Szczypie. Drażni. Tak teraz wygląda całe moje ciało. She-Hulk. Każdy gwałtowniejszy ruch to jak kąpiel w wannie wypełnionej szpilkami. (kaszlnięcie) O, biedactwo. Chłopak cię rzucił? Spróbuj zaopiekować się kolonią robaków, dla których twoje ciało to szwedzki stół. Oczywiście, sama je tu zaprosiłam. Grzejniczki. Moje małe, biologiczne piekło. Cała magia polega na tym, że mogą się na mnie zesrać. Dosłownie. A wiecie, z czego zrobione jest ich cudowne gówno? Z ciepła. Mikroskopijna sterta kału, która właśnie teraz ratuje mi życie. Leżę na stercie własnych robali, oddycham w oparach ich wydalin i czekam, aż kolejna porcja termicznego guana wsiąknie w moją skórę. Elegancja, Francja. Cholerny Jack. (kaszlnięcie) Może po mnie leci. Może mnie szuka. Może nie żyje. Może nie pamięta. Może go to nie obchodzi. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Gdybym tylko miała jakiekolwiek pojęcie, co się dzieje poza tą zamarzniętą, gównianą kulą, już bym coś zrobiła. Choćby wstała i ruszyła w śnieg. Wyszła na powierzchnię. Zatańczyła nago na mrozie. Natychmiastowa hipotermia brzmi lepiej niż to. Byłabym lodowym posągiem z przekleństwem na ustach. Mumią z sarkazmem. (przeciągły kaszel) Dałabym dupy za łyk whisky. Jakiegokolwiek. O, z tym to jest dopiero historia. Z tych starych. Jeszcze z czasów, kiedy zbierałam załogę. Kiedy wszystko było możliwe. Kiedy Tau dopiero dołączył i nie miał jeszcze zamiaru mnie zabić. (śmiech) Ale nie teraz. Teraz pogadajmy o Jacku. O Danielu. Pieprzonym bohaterze galaktyki. Męczenniku wolności. Symbolu oporu. Człowieku-poszukiwanym-numer-jeden. Oczywiście, Natalie nigdy nie może być numerem jeden. Bo on ma ładną buźkę. Bo mówi rzadko, ale w punkt. Bo umie stanąć w świetle tak, żeby cień padł na wszystkich dookoła. A chuj z tym, że to ja zapoczątkowałam kradzież tej cholernej fregaty. Chuj z tym, że to ja wycyckałam Terranski rząd tyle razy, że musieli zwolnić Głównodowodzącego Floty Operacyjnej. A potem następnego. W ich wersji jestem tylko „naukowcem załogi”. „Mechainżynierem”. Tłem. Zapasem. Dla nich Jack to ten, który mnie przemycił na statek. To on mnie porwał. A że cały czas miał słuchawkę w uchu? Że każdy jego ruch był moim rozkazem? Nieistotne. Wiecie, ile osób pracuje w hangarze? Tysiące. I nikt, kurwa nikt, nie zauważył, że Jack był prowadzony jak pies na smyczy. A kto trzymał koniec tej smyczy? Stara Nat. Zwykła inżynierka. Cholerna asystentka. Ofiara. Jack. No… jakby to powiedzieć… (przeciągły kaszel) Jest moim pieseczkiem. Moim wiernym pupilem. Ale też przyjacielem. Mamy dziwną relację. Pokręconą. Widzicie, wykorzystywałam go. Na takie sposoby, że każdy zewnętrzny obserwator miałby mnie za zimną, wyrachowaną łajzę. Władczynię marionetek, która trzyma za sznurki jedynego przyjaciela i popycha go w ogień. Ale w tej metaforze coś jest nie tak. Jack nie był tylko marionetką. Był tą czerwoną płachtą, którą macha się bykowi przed ryjem. Tyle że ta płachta jest permanentnie w depresji, a bykiem jest cała, pierdolona, galaktyczna Konfederacja. (kaszlnięcie) A, chuj tam. Opowiem wam. Niechętnie, bo nawet we mnie ta historia budzi mdłości. A jak mnie coś rusza, to wiedz, że poziom gówna sięgnął szyi. Popierdolony świat, i tyle. Widzicie, Jack kiedyś był normalny. W porządku koleś. Ułożony, z dobrze płatną pracą. Nic nigdy takiego nie odjebał. Aż pewnego dnia, tak zwyczajnie, ktoś włamał się mu na chatę. Podziurawili jego żonę i córkę jak sito. Fiutami. Gwałcili i tłukli je tak długo, aż zostały tylko ospermionymi kupkami mięsa. Dziewczyna miała siedem lat. A co wtedy robił Jack? Siedział na piętrze, słuchała Beatles’ów i grał w jakieś Call of Duty albo chuj wie co. Niczego nie usłyszał. Po czymś takim dużo z człowieka nie zostaje. Ale był moim cholernym przyjacielem. Więc zrobiłam, co mogłam. Szczułam go samobójstwem. Nie wprost. Nie mówiłam: „zabij się, Jack”. Ale projektowałam te plany. Te misje. Te akcje, z których nikt nie powinien wrócić. On się zgadzał. Bez pytania. Bez namysłu. Jakby życie było już tylko formalnością. Za każdym razem: „Dobra, Nat. Gdzie tym razem?” Zawsze z tym samym spojrzeniem. Martwym. Cichym. Pustym jak próżnia. I wiecie co? Pilnowałam go. Czasem dla siebie. Czasem dla niego. Czy powinnam była pozwolić mu umrzeć? Może. Może by mi nawet podziękował. Ale tego nie zrobiłam. Pozwalałam mu tańczyć na granicy śmierci. Wchodzić w każdy plan, każdą misję, jakby nie miał nic do stracenia. Bo nie miał. I był w tym, kurwa, niesamowity. Mieliśmy miłe chwile. W sensie, że cała załoga Sonica. Ta, komentarz jest niepotrzebny. To ja walczyłam o tę nazwę. Spierdalaj. Myślisz, że to chujowe imię? Że „Sonic” to dziecinada? To było już trzecie imię tego jebanego statku. A jak myślisz, że to najgorsze, to trzymaj się czegoś stabilnego. Bo zaraz ci opowiem. Widzisz… Ten statek to nie był byle złom. To był pierwszy pojazd z napędem hiperprzestrzennym. W całym znanym wszechświecie. Pierwszy, który przebił barierę rzeczywistości i nie rozsypał się w cząstki przy wyjściu z wymiaru. A jak go nazwali nasi kochani rządowi ojcowie? Ręka Boga. Ja. Cię. Kurwa. Pierdolę. Ręka Boga, do chuja pana? Udajesz się w przestrzeń międzygwiezdną, odkrywasz, że istnieją dziesiątki inteligentnych ras, że ludzkość nie jest wyjątkowa, nie jest wybrana, nie jest nawet oryginalna, i na to wszystko w odpowiedzi wysyłasz statek na galaktyczną krucjatę? Ja pierdolę. Cholerna Ziemia. Cholerni Amerykanie. Ja. Pierdolę. (kaszlnięcie) No więc, jak tylko mieliśmy okazję, przemalowaliśmy go. Tak trochę z rozpędu. Trochę z bólu istnienia. Na co? Środkowy Palec Boga. Tak. Pośmialiśmy się. Trochę. Dobrze brzmiało przy lądowaniu. Tylko że wiecie co? Po jakimś czasie to przestało być zabawne. Bo żadna inna rasa nie rozumiała tego gestu. Dosłownie żadna. Okazuje się, że wszechświat nie zna czegoś takiego jak „pierdol się” palcem. W jednej kulturze ten gest oznaczał „dziękuję za jedzenie”. W innej „proszę o wodę”. A w trzeciej? „Proszę, zabierz mnie jako niewolnika”. Niezręcznie. Więc Sonic został. Bo nikt nie pytał. Tłumacze zawsze rozumieli to jako coś „związanego z ruchem”. Chuj z tym, że prędkość dźwięku to przy tym statku jak kaleka na monocyklu z kwadratowymi kołami. Ale nikt nie skojarzył, że może chodzić o niebieskiego jeża z kreskówki. I dobrze. Bo nie chciałam znowu wyjaśniać popkultury komuś, kto rozmnaża się przez wymianę śluzu. Tak więc Sonic pozostał. I chuj z tym. Trochę nas się przewijało. Sonic nie potrzebował dużej załogi. Ba, technicznie rzecz biorąc, to nie potrzebował żadnej. Po odpowiednim zaprogramowaniu mógł działać w pełni jako autonomiczny dron. Zero pilotów. Zero załogi. Zero wypadków z udziałem czynnika ludzkiego. Fregata była wielka. Kurewsko wielka. Tak wielka, że „fregata” to była raczej skromna metafora. Statek-okręt-baza. Więc miejsca było więcej, niż potrzebowaliśmy. Czasem zabieraliśmy autostopowiczów, czasem kogoś zgarnęliśmy z rozpierdolonej stacji. Ale główna, stała załoga to była piątka. Ja, Jack, Tau, George i Cindy. Opowiem o Georgu. Jeśli żyje, i jeśli dowiedziałby się, że ja żyję, na pewno by chciał mnie zabić. Niech się ustawi w kolejce, do cholery. Widzicie, uratowałam mu życie. Ale też spierdoliłam. Byliśmy na jednej planecie na Andromedzie. Facet dostał wiązką plazmy. Po prostu: puf i łapa zniknęła. Od ramienia aż po pachę. Krew lała się jak fontanna z taniego horroru. Zostało mu może parę minut życia. Może mniej. Wtedy mnie błagał: „NAT! NAT! CHOLERA, JAK COŚ MOŻESZ ZROBIĆ, TO ZRÓB!” (kaszlnięcie) (śmiech) (kaszlnięcie) No i zrobiłam. Ostrzegam, że to jest kurewsko zabawna historia. Widzicie, miałam własną wersję nanitów. Pierwsze nanity, które pokazali nam Arturianie, była przełomem w dziedzinie mechaniki, inżynierii i, przede wszystkim, medycyny. Nie macie nawet pojęcia, jakie możliwości dają roboty wielkości bakterii. Mogą sobie wędrować po układzie krwionośnym jak w aquaparku. Mogą zeżreć komórki rakowe jakby nigdy nic. Ale ja je ulepszyłam. Dałam im świadomość roju. Jedną, wspólną sieć komunikacyjną. Zdolność do koordynacji. Adaptacji. I mówimy to o porównaniu w skali: nanity Arturian były jak ślimaki w wyścigu z gepardami, kiedy w grę wchodziły moje dzieciaczki. No to wpuściłam je w Georga. Skleiły mu ciało w kilka sekund. Problem w tym, że nie chciały wyjść. Nie do końca umiały się rozmnażać, ale potrafiły się dzielić. Zaczęły eksplorować. Zasiedlać. Sterować. Z czasem George zachował kontrolę tylko nad głosem. A nanity? Cóż. Polubiły wydajność. Kiedy odkryły metaamfetaminę… o rany. Zaczęły ją wpierdalać łyżkami. Dosłownie. George nie spał przez dwa tygodnie. Dwa. Pieprzone. Tygodnie. Zasypiał na trzy minuty, po czym nanity budziły go serią mikroskurczy jak z epilepsji. A potem? Odpuściły. Z jakiegoś powodu. Może się znudziły. Może przekroczyły limit aktywności. Może uznały, że lepsza efektywność jest po regeneracji. A George? George został z traumą i nowym układem odpornościowym, który sam siebie optymalizował. Na razie wystarczy. Chce mi się spać. Może już się nie obudzę, a wtedy nie poznasz za wiele z tej historii. Ale chuj tam, może ktoś kiedyś wykopie jakiś pomnik Jacka i poskleja fakty. Może coś z tej historii zostanie. Albo nie. Mam to w dupie. Dobranoc.
    • @kropka kreska …zapytał mnie dobry Bóg (choć nie wiem czy w ogle jesteś)..kiedy dobro zwrócisz mi?Wszak dałem Ci wiele dróg abyś odnależ siebie mógł i podziękować mi…pośród wzgórz odnajdziesz wszystko a rzeki kierunek Ci wskażą… wszystko i nic to odpowiedż ma jest!Bo wszystko  jest po coś i wszystko już było by z ruin odrodzić się….nawet jak są błędy- teraz moje- wybaczaj-:)Aż po życia kres….i śnij-:)Wszak życie to sen pijaka…-:) @Bożena De-Tre …nieważne ile imion masz.Pozdr
    • @Poezja to życie Miałeś lepsze...
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...