Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przez długi czas nie mogłam znaleźć natchnienia. Ale w końcu przyszło do mnie, samo:

Szósta trzydzieści. Budzik przywitał mnie swoim najzwyklejszym brzmieniem, na które poderwałam się jak oparzona zahaczając nogą o szafkę. Rozcierając kostkę, schodziłam na dół. W kuchni zrobiłam sobie płatki na mleku, jak codzień od przynajmniej dwóch lat. Kątem oka zauważyłam wchodzącą opiekunkę do moich sióstr. Wymieniłyśmy zmęczone "Dzień dobry" i poszłam umyć zęby.
Po zaliczeniu porannej toalety, ubraniu się i spakowaniu torby znów zeszłam na dół, tym razem już z mamą. Pożegnałyśmy się z panią Izą i wyszłyśmy na deszczowy, styczniowy dzień. Trawa, drzewa i samochody moich rodziców były mokre od rosy. Mżył lekki deszczyk. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby się obudzić tak wcześnie. Ale nie ja. Ja zawsze poddaję się surowemu spojrzeniu mamy.
Czasami już mnie denerwuje ta moja nieśmiałość. Na dyskotekach podpieram ściany, tak, jakby mogły się zawalić. Co z tego, że Kinga wciąga mnie do zabawy? Nie chcę tańczyć. A jak się uprę, to nie ma ze mną równych.
Za oknem mglisto i nieprzyjemnie. Jadąc wieloletnim, ale dobrze trzymającym się zielonym fordem Focusem mimowolnie popadam w pesymizm rutyny. Codziennie to samo. Szkoła, lekcje, dom, czasem dodatkowy angielski i spanie. Jedynie w weekendy mam czas dla siebie. Wtedy najczęściej coś rysuję, piszę wiersze albo śpiewam stare hity, które każda koleżanka uznałaby za "wyświechtane". Oczywiście nie powiedziałaby tego, ale obie wiedziałybyśmy, co myśli.
Mijamy domy, spieszących się dorosłych i dzieci. Na bilbordach stoją uśmiechnięci ludzie, których życie jest tak odmienne od naszego. Ciekawe, kogo chcą nabrać twórcy tych reklam. Każdy wie, że życie to rutyna, szara, zwykła rutyna, a tylko w książkach, filmach i reklamówkach dzieje się coś ciekawego, odmiennego.
Z tego smutnego odrętwienia wybudził mnie głos mamy:
- No! Wyskakuj!
Spojrzałam za ociekającą deszczem szybę samochodu. Szkoła. Kolejny dzień wyśmiewania się, złych ocen, pogaduszek o nowych ciuchach i zapowiedzianych sprawdzianach. Westchnęłam. Cóż, tak jak nie wybiera się rodziny, tak nie wybiera się świata, w którym przyjdzie spędzić kilkadziesiąt najbliższych lat. Ja trafiłam do takiego, w którym szkoła jest obowiązkiem.
Nadal z niemiłym przeświadczeniem, że dzień nie będzie należał do przyjemnych, powlokłam się do szkoły. Minęłam pana woźnego, rzucając obojętne:
- Dzień dobry!
I schodząc po schodkach w dół, do szatni. Przeszłam obok klas zerowych, pierwszych, drugich i trzecich. Spojrzałam na dziewczynę z czwartej klasy, która w najnowszej gazecie pokazywała koleżance kolorowe pluszaki. Stanęłam przed szatnią klasy piątej „c”. W środku nie wisiała żadna kurtka. „No tak, – pomyślałam – wszystkie normalne nastolatki nie siedzą w szkole o siódmej, o tej godzinie najwyżej wstają z łóżka, niespiesznie wsuwając nogi w włochate kapcie”. Przebrałam się, zakładając kapcie z odłażącą podeszwą. Nie jestem biedna, tylko nigdy nie mam czasu ich wymienić. Tak samo zresztą jak plecaka, który rozdarł mi się u dołu, powodując wypadanie zeszytów. Na szczęście dziś miałam torbę. Nikt nie będzie mi wytykał szlaczku długopisów i kredek, jaki niedawno zostawiałam za sobą.
Podchwyciłam pogardliwe spojrzenie Angeliki z klasy szóstej. Patrzyła na kapcie. Na odchodnym rzuciłam jej lodowate spojrzenie i poszłam na drugie piętro, pod salę przyrodniczą.
Usiadłam pod samą klasą. Czasem była tu przede mną Magda, ale dzisiaj chyba nie przyjdzie do szkoły. Takie moje przeczucie. Ale to nawet dobrze, nie lubię jej. Jest taka... dziecinna.
Czekając na dzwonek oznajmiający przerwę (na lekcję było jeszcze dużo za wcześnie) zjadałam bułkę z masłem. Nie lubię nosić do szkoły szynki, sera czy pomidora. Wszystko spłaszcza mi się w plecaku. A z torbą byłoby tak samo.
W końcu, kiedy minęła chyba cała wieczność, przyszło kilka dziewczyn. Chciały wciągnąć mnie do rozmowy, ale zignorowałam je, byłam taka znużona.
Kiedy zadzwoniła dzwonek, najpierw na przerwę, potem na lekcję, a wszyscy, którzy nie mieli się spóźnić byli już pod klasą, przyszła pani Gajowy. Była to starsza pani po czerdziestce, mająca bardzo dziwny styl ubierania się. Była wiecznie obgadywana za plecami, ale mimo wszystko każdy ja lubił, była naszą wychowawczynią. Wszyscy, tylko nie ja. Denerwowała mnie.
Rozpoczęła się kolejna, nudna lekcja. Pani Gajowy zawsze rozpoczynała ją od sprawdzenia listy.
- Dominika!
- Jestem! - Odpowiedziałam odruchowo. Wolałabym, żeby mnie nie było.
Nasza wychowawczyni rozpoczęła nudnawy wykład o uzdatnianiu wody. Mówiła i mówiła, a słuchały ją tylko najlepsze uczennice, takie jak Ania, Kinga, czy Zuzia próbująca naśladować dwie pozostałe.
- A teraz zapiszcie definicję. - Rozkazała - Uzdatnianie wody to proces polegający na oczyszczaniu jej z bakterii oraz szkodliwych substancji. Nadaje się ona wówczas do wykorzystania przez człowieka.
Dziewczyny w pierwszej ławce opowiadały sobie coś szeptem, co chwila wybuchając dzikim chichotem. Pani upomniała je, i posłusznie zaczęły pisać w zeszycie.
Po kilku śmiertelnie nudnych definicjach do zapisania, zadzwonił dzwonek.
- Praca domowa... - Pani szukała czegoś w zeszycie ćwiczeń - Strona czterdziesta ósma, zadania: pierwsze, drugie i trzecie. Pisemnie, w zeszycie.
Mało kto usłyszał jej ostatnie słowa, ponieważ panią zagłuszył wrzask dzieci wypadających z klasy. Rozpoczęła się przerwa, jak dla mnie czas jeszcze gorszy od lekcji.

Opublikowano

Przeczytałam z dużym zainteresowaniem, bo pamiętam dobrze, że Twoje poprzednie utwory podobały mi się. I nie zawiodłam się. Masz charakterystyczny, rozpoznawalny styl, dobrze oddający psychikę dziecka (czy może raczej młodszej nastolatki?). Wprawia mnie w szczery podziw duża ilość szczegółów, które doskonale budują nastrój tego opowiadania - to jest coś, do czego ja nie mogę się przekonać w swoich próbach, a Tobie wychodzi to doskonale!
Jedyne fragmenty, które można byłoby, moim zdaniem, ulepszyć wyglądałyby tak:
"Minęłam pana woźnego, rzucając obojętne:
- Dzień dobry!
I zeszłam po schodkach w dół, do szatni."
"- No tak, – pomyślałam niespiesznie wsuwając nogi we włochate kapcie – wszystkie normalne nastolatki nie siedzą w szkole o siódmej, o tej godzinie najwyżej wstają z łóżka."
"Nikt nie będzie mi wytykał szlaczka długopisów i kredek, jaki do niedawna zostawiałam za sobą."
"Czasem była tu przede mną Magda, ale dzisiaj chyba nie przyjdzie do szkoły. Takie miałam przeczucie."
"Kiedy zadzwonił dzwonek, najpierw na przerwę, ..."
"Była to starsza pani po czterdziestce, która miała bardzo dziwny styl ubierania się."
"Pani upomniała je, więc posłusznie zaczęły pisać w zeszycie. "

Pozdrawiam serdecznie, licząc na to, ze natchnienie już Cię łatwo nie opuści - Ania

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @lena2_  Bardzo mi miło, dziękuję :)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Uwielbiam Twój styl, jest urzekający:):)
    • Była połowa lipca 2003 roku. Policjanci z sekcji rzecznej warszawskiego posterunku zauważyli na brzegu Wisły zaparkowany samochód marki Skoda. Ten odcinek nabrzeża był zamknięty dla wędkarzy i wczasowiczów ze względu na swoje szczególne walory przyrodnicze. Kiedy policyjna motorówka dobiła do brzegu, jeden z funkcjonariuszy wezwał przez megafon właściciela pojazdu. Nikt nie odpowiedział, więc policjant zeskoczył na ląd i podszedł do zaparkowanej Skody. Samochód był otwarty, a na przednim siedzeniu leżały kluczyki. Nieopodal stał aluminiowy stolik turystyczny z dwoma krzesełkami. Na stole rozłożone były talerze, a na nich pieczone na grillu żeberka, cebula i pokrojony chleb. Znajdował się tam również termos, z którego ktoś niedawno nalał herbatę do szklanek. Wokół miejsca biwakowania nie rosły gęste krzaki, jedynie kilkanaście leciwych wierzb. Policjant, który zszedł na ląd, pracował kiedyś, jako młody milicjant, w wydziale dochodzeniowym. Mocno zdziwił go brak żywego ducha, więc z zawodowej dociekliwości poinformował oficera dyżurnego komendy o swoich spostrzeżeniach. W ciągu dwóch godzin przybył przewodnik z psem tropiącym oraz ekipa techników kryminalistyki. Pies nie podjął żadnego tropu. Kręcił się wokół samochodu i stolika. Policjanci ustalili, że w otwartym pojeździe znajdowały się kluczyki, a na tylnej kanapie leżał aparat fotograficzny marki Canon z obiektywem oraz damska torebka z dokumentami, kluczami i różnego rodzaju przyborami służącymi kobiecie do pielęgnacji urody. W otwartym bagażniku leżały rakietki do badmintona, leżak, latarka akumulatorowa, dwa ręczniki i lornetka marki Zeiss. Kilka metrów od samochodu stał mały, żeliwny grill, wciąż jeszcze gorący. Wczesnym popołudniem przyjechało dwóch policyjnych płetwonurków, a do brzegu dopłynęła łódka ze strażakami, którzy rozpoczęli przeszukiwanie dna rzeki bosakami. Lato tamtego roku było suche, a Wisła bardzo płytka i płynęła niezwykle leniwie. Z dalszej dokumentacji śledczej wynika, że brzeg rzeki był piaszczysty i nie było na nim żadnych śladów świadczących o tym, że ktoś dochodził do wody. W odległości około kilometra od miejsca zdarzenia stał zaparkowany samochód marki Golf, a obok niego przebywali ludzie. Policjanci ustalili, że były tam trzy osoby stanowiące rodzinę: 36-letni mężczyzna, pracownik transportowy hurtowni spożywczej w stolicy, jego żona fryzjerka ich oraz ich 13-letni syn, który razem z ojcem łowił ryby w oczku wodnym oddalonym o kilkaset metrów od rzeki. Ci ludzie zeznali, że nad rzekę przybyli bardzo wcześnie, później widzieli jadący polną drogą srebrny samochód i do czasu pojawienia się pojazdów policyjnych nikogo więcej nie zauważyli. Późnym wieczorem oficer dowodzący odwołał akcję poszukiwawczą. Samochód został odholowany na policyjny parking, a pozostałe rzeczy trafiły do policyjnego depozytu. Już w nocy policjanci odwiedzili mieszkanie zaginionych, ale nikt nie odpowiadał na pukanie. Ustalono, że państwo H. mają 27-letniego syna. Następnego dnia operacyjnie ustalono, że syn od dwóch lat nie mieszka z rodzicami. W czasie zaginięcia rodziców przebywał w Szczecinie, gdzie wynajmował mieszkanie. Dzięki informatorom w Szczecinie policja uzyskała informację, że Andrzej H. zachowuje się w dziwny sposób. Nie był nigdzie zatrudniony, a rozrzucał pieniądze, wydając je na alkohol i kobiety. Chwalił się też, że jego rodzice są bardzo bogaci i wkrótce spodziewa się gotówki. Policjanci powzięli podejrzenie, że syn może stać za zaginięciem rodziców i prawdopodobnie był sprawcą ich ewentualnego zabójstwa. Andrzej H. został zatrzymany na 48 godzin, a następnie sąd aresztował go na miesiąc, uzasadniając to podejrzeniem o zamordowanie rodziców w celu uzyskania spadku. Policjanci weszli do domu zaginionych. Nie było w nim nic nadzwyczajnego ani niepokojącego. Jedna z wersji śledztwa zakładała, że małżonkowie zaplanowali swoje zniknięcie. Poszukiwano motywów. Okazało się, że pan H. od 29 lat był zatrudniony jako technolog w państwowym instytucie badawczym przemysłu spożywczego. Nigdy nie miał dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową. Jego żona pracowała jako księgowa w dużym zakładzie krawieckim, do którego przyszła przed laty z upadającej firmy PKS-Przewozy Regionalne. W jej przypadku również nie było powiązań z tajemnicami. Rozpatrywano więc możliwość nadużyć finansowych, ale szybko ustalono, że zaginiona obliczała jedynie zarobki pracowników pracujących w systemie akordowym. Ustalono, że małżonkowie H. byli bardzo spokojnymi sąsiadami, solidnymi pracownikami i kochającymi rodzicami. Z zeznań syna, Andrzeja H., wynikało, że jedynym pozazawodowym zajęciem ojca było czytanie książek o tematyce marynistycznej, związanej szczególnie z bitwami morskimi w II wojnie światowej. Mama zaś nie zajmowała się niczym, co mogłoby stanowić powód zainteresowania organów śledczych. W toku czynności śledczych ustalono, że zatrzymany syn zaginionych ukończył Politechnikę Warszawską i wyjechał do Szczecina, aby podjąć pracę w agencji reklamowej zagranicznego koncernu farmaceutycznego. Dwa miesiące wcześniej został zwolniony z powodu zmiany rynku reklamowego firmy, która go zatrudniała, otrzymując sowitą odprawę. Wizja tej odprawy stała się przyczyną plotek w jego środowisku. Przez znajomego miał już zapewnioną pracę w firmie kreującej wizerunek osób publicznych. Firma ta również mieściła się w Szczecinie. Podejrzany miał również niepodważalne alibi na dzień zaginięcia. Ustalono też, że syn państwa H. był bardzo związany uczuciowo z rodzicami. Uznano więc, że powody aresztowania nie były wystarczająco uzasadnione. Andrzeja H. zwolniono z aresztu. Odebrał on od policji samochód rodziców i zapakowane w papierowe worki ich rzeczy. Śledczy nie znaleźli sprawców porwania czy zabójstwa, nie mieli żadnego motywu uzasadniającego ich nagłe zniknięcie, ani żadnych pomysłów na dalszy kierunek śledztwa. Zostało ono więc zamknięte. Kiedy giną ludzie, policja poddaje ich życie drobiazgowej analizie. Poszukiwane są także okoliczności odbiegające od szablonowego życia naszego społeczeństwa. W przypadku tego zaginięcia policja nie znalazła niczego takiego. W roku 2007 w Komendzie Głównej Policji powstało Biuro X. Zatrudnieni w nim funkcjonariusze, uznani za wybitnych fachowców, mieli za zadanie ponownie zmierzyć się z nierozwiązanymi przestępstwami. Jedną ze spraw, której trudności rozwiązania postawili przed sobą policjanci, była sprawa zaginięcia państwa H. Pierwszą czynnością śledczych było rozesłanie za zaginionymi międzynarodowych listów gończych. Podczas oglądania nagranego przez policję filmu z czynności nad brzegiem Wisły, oglądających go funkcjonariuszy zaciekawił stojący na składanym turystycznym stoliku nieduży mosiężny dzwonek o nietypowej konstrukcji. Ponieważ wszystkie rzeczy zaginionych oddano ich synowi, policja zwróciła się do niego z prośbą o wypożyczenie dzwonka. Dwa dni później policjant z Biura X wszedł z synem państwa H. do ich mieszkania. Okazało się, że Andrzej H. nie był tam od ponad trzech lat. Dzwonek znajdował się w policyjnym worku, w tym samym, w którym wydano rzeczy zaginionych. Dzwonek miał całkowitą wysokość około 17 cm, a mała rączka do jego trzymania przypominała uchwyt laski. Korpus dzwonka wykonany był z czerwonożółtego metalu, a jego serce z metalu o nieco innym odcieniu. Przedmiot nie posiadał żadnych oznaczeń producenta. Sam dzwonek, ze względu na miejsce jego znalezienia przez policję oraz swój dziwny kształt, sprawił, że śledczy postanowili podążyć jego śladem. Jeden z nich odwiedził wrocławskiego hobbystę, o którym policja wiedziała, że posiada największą w Europie kolekcję dzwonków. Ten sześćdziesięciopięcioletni kolekcjoner powiedział, że ma taki dzwonek w swojej kolekcji. Porównano oba dzwonki. Jedyną różnicą było to, że na dzwonku kolekcjonera znajdowały się dwa malutkie znaczki: jeden przedstawiał literę W, a drugi niewielki, wybity później, równoramienny krzyżyk. Natomiast na dzwonku znalezionym nad Wisłą widniał symbol nieskończoności i maleńka cyfra 7. Z dokumentacji prowadzonej przez hobbystę wynikało, że kupił go za dwadzieścia dolarów podczas pobytu na Ukrainie w roku 1993, na terenach, które po wojnie zostały utracone przez Polskę . Kupił go od starego Ukraińca mówiącego po polsku w małej wiosce o nazwie Lisic. Według sprzedawcy dzwonek został zrabowany z polskiego klasztoru sióstr zakonnych, który w 1939 roku zburzyli Rosjanie. Hobbysta zanotował również w swojej dokumentacji, że według starej legendy dzwonek służył do zwabiania zabłąkanych dusz ludzkich, które miały się do niego dostawać przez niewielki otworek w jego korpusie. Takie otworki znajdowały się w obydwu dzwonkach. Kolekcjoner dzwonków był bardzo zainteresowany zakupem znaleziska i mocno nalegał na podanie adresu właściciela. Adresu oczywiście nie uzyskał, a policjanci wrócili do Warszawy. Następnie śledczy odwiedzili wiekowego księdza, który według informacji z miejscowej kurii mógł znać legendę o zbłąkanych duszach, ponieważ przed wojną był wikarym we Lwowie. Kiedy okazano księdzu dzwonek, ten speszył się bardzo i na dłuższą chwilę zamilkł, po czym łamiącym się głosem stwierdził, że o takiej legendzie nigdy nie słyszał. Dzwonek był dziwny jeszcze z jednego powodu. Jego drewniana rączka wydzielała bardzo silny zapach podobny do potartych palcami liści piołunu. Przesłuchano technika kryminalnego, który cztery lata temu zbierał odciski palców z naczyń, sztućców, talerzy, termosu, samochodu i jego wnętrza. Pamiętał on, że czuł wtedy bardzo wyraźnie dziwny zapach pochodzący od tego dzwoneczka. Nie przywiązał wówczas do niego żadnego znaczenia. Po dwóch miesiącach ponownej analizy śladów i tropów oraz z powodu braku odpowiedzi o odnalezieniu zaginionych w którymkolwiek z państw świata, policjanci z Biura X ostatecznie poddali się. Uznano, że zniknięcie małżonków H. ma charakter osobliwy. Bardzo trudno jest w dzisiejszym zbiurokratyzowanym, cyfrowym i technologicznym świecie zniknąć niepostrzeżenie. Małżonkom H. udało się to znakomicie.          
    • łzy pocieszycielki gęsiego i truchtem biegną niestrudzone tam gdzie myśli smutne   każda jest samotna gdy się w oku kręci lecz wspólnie obmyją czym się duch zaśmiecił   jakże ich nie kochać kiedy najwierniejsze szóstym zmysłem czują które tulić wiersze    
    • @Naram-sin Czym jest "autentyczność" królu...
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...