Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

jestem i czuję
kocham cię a nie potrzebuję
nie kocham mocno rżnę
nienawidze i uwielbiam
gdy na kolanach do mnie modlisz się

swięta dziwka

w dzień sie tobą brzydzę
nocą nie śpię ale śnię
drżę dotykam cię
eksploduję kiedy ssiesz
wchłaniasz moją siłę
szyderczo uśmiechasz się
między twoje uda
wkładam swoje słowa
liżę cię jak pies
ty pomagasz schować
wszystkie moje lęki
gdzieś głeboko tam
w krwi zsciśniętych warg
blisko szału bram
ponoć jestem świrem
ty moim azylem
tak razem wygodniej
konglomerat zbrodni
wiec daj mi czas
my wciąz blizej nas
nasze przeciw moim
sprzymierzeńcem wrogiem
brzmi to infantylnie
dla mnie dziwnie brzmi
kiedy mowisz kocham
kiedy mowisz my
kiedy mowisz razem
staje przed obrazem
na nim niewolnicy
widmo szubienicy
zagarniete słowa
chodz mala chodź
zaczniemy dzis od nowa
wiesz że ona miala
tylko wyraz oczu
nic prócz częsci ciala
przypomniała rytmem ciał
rżnieciem bez emocji
abym tylko chcial
ciebie

no i kurwa banał: miał

Opublikowano

dzięki za odwiedziny, oczywiście trzeciej kresce szczególnie;) nie, nie zamierzam zmieniać

Emu wstydem płonę, nic mnie nie tlumaczy, uwstecznienie od klawiatury itp. natomiast co do niechlujstwa...nie zgodze sie.

gdy przerabiałem tekst na publikacje (wstawiałem polskie znaki) przraziła mnie ilość "ę" na początku wiersza. może dlatego ze tekst wiąże sie z rytmem, a spiewane ę wychodzi jak eł - np. kochamy sieeeeł - co brzmi okropnie.zastanawiałem sie czy nie zrezygnować, ale zachowałem sie jak tradycjonalista. wstyd mi.

pozdrawiam

Opublikowano

a jak myslisz? co widzisz?

peel mowi o swoich uczuciach względem kobiety, miłości i nienawiści. traktuje ją jak dziwkę ale zarazem jako świętą, w szale namiętności daje mu ona poczucie bezpieczeństwa, leczy jego lęki. peel jednak czuje się nieswojo gdy slyszy słowa kocham, razem, my

staje przed obrazem
na nim niewolnicy
widmo szubienicy
zagarniete słowa

widać w nim obawę przed rodzącym się głebokim uczuciem, a co za tym idzie zobowiązaniami...czyżby kiedyś byl zraniony? woli wrócić do początku, czystej nieskrępowanej namiętności pierwszego dotyku...szuka tego u innych kobiet, jednakże traktuje je przedmiotowo, sex z nimi jest mechaniczny

wiesz że ona miala
tylko wyraz oczu
nic prócz częsci ciala
przypomniała rytmem ciał
rżnieciem bez emocji

i nie daje nawet namiastki skali uczuć i przeżyć jakich dostarcza adresatka. wyznaje jej milość przyznając się do zdrady i nie może pojąć, że pomimo tego co jej serwuje ona jest z nim, "ma" ją nadal.

Ja to tak odczytałem, Mr. Suicide tego nie zrobil więc go zastąpilem;) pozwoliłem sobie bo i tak wierszyk zjedzie z 1 str i mało kto doń zaglądnie.

pozdrawiam

Opublikowano

hmm, to w takim razie zupełnie Ci się nie udało zawrzeć swoich myśli w tekście
i tu nawet nie chodzi o to, że forma jest zupełnie nieadekwatna (dopatruje sie tu hh, ale stary jestem, być moze to jeszcze coś innego) - bo nawet tutaj jak sie chce to mozna coś przemycić
bo hh ma swoje zasady - trzeba rzucać gównem, bo oni (słuchacze) to lubią (albo się juz tak przyzwyczaili, że jak się ich szanuje to się czują nieswojo) - ale mozna jednak tez cos mądrego w tej rymowanej sieczce powiedzieć.. Ty ograniczyłeś się do hh w "czystej formie" - i generalnie niewiele poza tym tu możan znaleźć..
może ciut więcej czytając twojainterpretacje, ale to i tak naciągane, a nawet wtedy ten opis orala zupełnie niepotrzebny - chyba że chciałeś się pochwalić :)

z socjo-psychologicznego punktu widzenia mamy tu przykład ograniczenia uczuciowego wspóczesnej młodzieży wychowanej na hh i popkulturze, wychodowanej w blokowiskach, nie potrafiącej wznieść się w traktowaniu bliźnich - nawet tych któych mogliby kochać - ponad to jak ich potraktowali ich najbliźsi - przedmiotowo i z pogardą
jak rownież ograniczenia intelektualnego (patrząc na nieudolność przekazu) - co moze być skutkiem jak rowniez przyczyną takiego stanu rzeczy - ale przede wszystkim jest tragicznym obrazem miernoty

ale chyba nie to było twoją intencją autorze
powodzenia życze

Opublikowano

kazelocie, jeżeli będę chciał czymś pochwalić, zrobie to w prostych słowach. fakt, oral jezeli czytales cos wiecej co napisałem przewija sie w moich wierszach. jest pieszczotą w wielu kulturach setki razy bardziej cenioną niż zwykle walonko, i specyficzną fomą przekazywania/wykradania energii (tao)

nie mam nic wspolnego z hh ktory poza wyjątkami olewam, bardziej z wsciekłą postpunkową elektro industrialną muzą;)

poezja pozwala na wejscie w skorę innych, empatie i proby tego przelania na papier (mam troche lat, kiedys pisalo sie na papierze). sam widzisz na orgu "stworzone" profile i osobowosci. nie musisz pla identyfikowac z autorem , choc mozesz.

fakt, że utwor dotyczy ograniczenia uczuciowego, ale dojrzałego doświadczonego męzczyzny na rozdrożu życiowym. stąd w plu agresja wobec kobiet i obawa przed uczuciami

lęk, strach, niepewność, podniecenie, smutek - brakuje ci tutaj uczuc?

zeby nie bylo - nie uznaje tego wiersza jako jakis szczegolny moj wytwor, forma dla mnie eksperymentalna ja tak nie pisze. ale podyskutowac mozna.

stokrotko - wszak to net, wszystko wolno. swoją drogą przeczytalbym chetnie autokomentarze niektorych poetow np norwida.

pozdrawiam

Opublikowano

ty sie Magnetowid nie tłumacz jak sie nie podoba To.
pewnie to nie szczyt możliwości twoich ale m.in. dzięki formie! [@kazelot> ciekawe, że w formie wiersza doszukujesz się elementów kultury hh ;| [tak mi się myśli że ty masz na myśli MCing ale tak z każdym tekstem można skoro i możliwa_ciekawa np. fisza konwersja wojaczka] MCing vel. 'rap' 'prowadzi cie' do "socjo-psychologicznego punktu widzenia z którego to widzisz 'ograniczenie uczuciowe'. pewnie można coś powiedzieć o skromnej formie Okazywania uczuć ale te twoje blokowiskowe żale to nie na temat kompletnie acz jednocześnie bełkotliwe]]
może to wyglądać na zapis nieco psychodelicznego prosto emocjonalnego freestyle'u i dobrze. bo tu forma prosty tekst ratuje.
pzdr. 3kr

Opublikowano

kiedyś pewnie bedziesz się takich tekstów wstydził .... ale z drugiej strony, jeżeli jest to świadectwem autentycznych przeżyć to ... hmmm ... zazdroszcząc, jednak szczerze wspólczuję poziomu ... sądzę, iż lepiej, by poezja (?) zarażała do Dobra, niż zrażała do siebie ...

Opublikowano

WaMig na wstyd za pozno;) musialbym sie radykalnie zmienic a na to również za pozno i raczej ochoty brak;) mam na sumieniu inne "występki" artty styczne ktore, jak sądze, predzej uznalbys za warte wstydu
w misję poezji nie wierzę, a pojmowanie dobra i piękna bywa bardzo subiektywne. celem autora nie musi byc zachwycenie odbiorcy, wiesz o tym dobrze jak sądze. najgorsza, dla mnie, jest obojętnosc wobec.

trzecia kresko - analiza wiersza dla zabawy, a reszta to dyskusja, dziekuje ze tu wróciłaś:)

Opublikowano

Dziękuję Ci za zauważenie mojego komentarzyka ... szczerze powiem, że spodobała mi się ta Twoja od-autorska interpretacja utworu i po niej - troszeczkę patrzę nań inaczej, znaczne lepiej .... prawdę powiedziawszy ja nie rozumiem, dlaczego autor nie ma prawa komentować swojego dzieła (wyjaśniać) ... może to forma samoobrony, bo swoich "próbek" jeśli nie ujaśnię, to prawie nikt (z tych dwóch może trzech osób wogóle chcacych tego) nie wie o cóż mi chodziło ... niemniej - powracając do Ciebie - ja jestem wyznawcą obiektywnego charakteru Dobra, Prawdy i Piękna ... Pozdrawiam

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @FaLcorN Dziękuję. Również się zgadzam. :)
    • rzuciło cię tu jak pixelowy błysk z kabli w ciemnym tunelu nie wiem: czy to ty czy tylko echo twojego kształtu w chmurze danych stoisz. przed sobą mam coś jak dziewczynę coś jak błyskawicę w ubraniu coś jak błąd systemu, który zaczął śnić o ciele twoje słowa - otwierają mnie nożem światła dzielą skórę na foldery skanują żyły na protokoły dusze defragmentują na sektory, lecz dotyk wciąż pamięta zapach włosów i smak porannej kawy w twoich ustach. czytam siebie od środka jakbym był twoim SMS-em, który nigdy nie został wysłany zapach? żaden kwiat. żaden ogród. raczej: spalona tapeta snu syntetyczny tlen zmieszany z popiołem twojej obecności wsysam to jak kurz po eksplozji świętości myślenie tobą to wirus to usterka to fontanna iskier po zbyt długim milczeniu kod błędu 404: miłość nie istnieje w tym systemie twoje „nie uciekaj” to kod wpisany bez pytania o zgodę tańczy mi pod czaszką płonie w gardle jakby moje języki znały tylko twój alfabet jesteś kwiatem. kłamstwem. plamą. daną mi do środka a ja jestem domem w którym nikt nie gasi pożaru bo ogień nosi twoje cudne imię i wciąż się aktualizuje ciągle na nowo. system serca nigdy wyłączony 16 Tb cisza po resecie
    • @Natuskaa dziękuję @Leszczym dziękuję
    • @Wędrowiec.1984 Wiersz doszlifowany z precyzją nano. @Berenika97 świetnie podsumowała. Podobnie uważam, pozdrawiam!
    • Rajskie Morze – tak wtedy nazywałem Solinę. Miałem siedemnaście lat, a Anka... Anka była inna. Nie pasowała do codzienności. Jej skóra miała odcień karmelu, jakby słońce wycisnęło w niej swoją esencję. Bardzo ciemne rude włosy spływały na łopatki jak bursztynowe wstążki. Wyglądała, jakby wyrzeźbił ją artysta, który z rozmysłem unikał prostego banału. Oczy – głęboko zielone, twarde niczym oszlifowane szkło – zawsze pozostawały lekko zmrużone nieufnością. Sprawiały wrażenie, jakby świat musiał się u niej najpierw sprawdzić, zanim zasłuży na jej pełne spojrzenie. W jej twarzy tkwiła surowość świtu i chłód porannej rosy, jednak to jej cisza była najgłośniejsza. Nie pustka, lecz wyzwanie – obietnica tajemnicy, której rozszyfrowanie wydawało się najwyższą nagrodą. Była ode mnie sporo  niższa, ale każda linia jej zgrabnej, proporcjonalnej sylwetki zdawała się idealnie wyważona. Poruszała się z miękką, niemal drapieżną precyzją, jakby każdy jej ruch był efektem mistycznego porozumienia między ciałem a duszą. Gdy babcia ujrzała ją po raz pierwszy, tylko szepnęła z lekkim, poznawczym uśmiechem, w którym pobrzmiewało echo uznania: – Rasowa kobieta. Wyjątkowo piękna. Poznaliśmy się nad jeziorem Solińskim – akwenem, który miejscowi, z czułym przymrużeniem oka, nazywali swoim morzem. Tamtego dnia dryfowałem kajakiem, pogrążony w bezwładnym zawieszeniu między wodą a niebem, gdy nagle dziób uderzył o zatopiony pień. Z głuchym hukiem runąłem w lodowatą toń, walcząc o oddech, w panice próbując odnaleźć powierzchnię. Strach oplatał mi gardło niczym zimna alga. Wtedy podpłynęła. Dziewczyna w słomkowozielonej koszulce i opasce w tym samym kolorze. Jej kajak sunął po tafli z niemą elegancją, nieomal bezszelestnie. Bez słowa wyciągnęła dłoń, jej palce zacisnęły się na moich z siłą, której nie oczekiwałem. Pomogła mi wydostać się z wodnej pułapki, a potem, z wprawą godną weterana, przyczepiła mój zalany kajak do swojego i zaczęła holować nas ku brzegowi. Ja, mokry i milczący jak wyrzucona na brzeg ryba, sunąłem za nią, będąc jedynie cieniem, który nie śmiał naruszyć jej skupienia. Na brzegu spojrzała na mnie. I wtedy, po raz pierwszy, uśmiechnęła się. Nie całym sobą – tylko kątem ust, jakby z przekory, jakby dzieliła się tą radością z własnym odbiciem. – Wyglądasz jak śledź w dresie – rzuciła, a w jej zielonych oczach zatańczyła psotna iskierka. Nie zdążyłem odpowiedzieć. Odpłynęła. Patrzyłem, jak jej kajak staje się coraz mniejszym punktem na horyzoncie, a serce ściskało mi się w przedziwnym lęku. Nie, to nie był lęk przed samotnością, lecz obawa, że ta niezwykła istota zniknie tak nagle, jak się pojawiła, rozwiewając się niczym poranna mgła nad wodą. Nazajutrz odnalazłem ją w parku. Siedziała na ławce, w turkusowej sukience, z otwartą książką na kolanach. Jej włosy lśniły w słońcu, jak liście w ostatnich, złotych dniach października. Zerwałem bukiet dzikich kwiatów, tych z najintensywniejszym zapachem lata, i podszedłem. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, podniosła wzrok znad stronicy. Spojrzała na mnie, a w jej oczach błysnęło to dziwne, rozpoznawcze światło, jakby znała mnie od dawna. – Ach, to ty – rzuciła, a w jej głosie pobrzmiewała nuta zaskoczenia, podszyta lekkim rozbawieniem. Podałem jej kwiaty i usiadłem obok, czując, jak mój oddech przyspiesza w jej obecności. Opowiedziała mi, że studiuje prawo, że właśnie kończy piąty rok. Opowiedziała też, jak ludzie często widzą w niej tylko fasadę, rzadko próbując zajrzeć głębiej, za lśniący, niemal idealny obraz. Gdy się śmiała, śmiały się jej oczy – mrużyły się w drobne szczeliny, w których odbijały się iskierki słońca, jakby ktoś podrzucał w nie diamentowy pył. Byłem oszołomiony, chłonąłem każde słowo, każdy gest. Jej obecność miała w sobie cichą, ale nieodpartą siłę, niczym niewidzialny nurt, który porywa. Pod maską chłodu ukrywała światło – kobiecość nieoczywistą, ulotną niczym ciepło, które przesiąka przez szybę w zimowy dzień. Dla mnie zaczynało się coś, czego nie potrafiłem jeszcze wtedy nazwać. Od spotkania w parku byliśmy niemal nierozłączni. Pływaliśmy razem, jej kajak sunął obok mojego, cicho rozcinając taflę. Spacerowaliśmy ścieżkami pachnącymi żywicą i wilgotną ziemią, graliśmy w tenisa na starym korcie, gdzie linie wyblakły od lat, niemal zatarte przez czas. Mieszkaliśmy w tym samym eleganckim domu wypoczynkowym w stylu góralskim. W jadalni Anka siadała zwykle sama, przy oknie, z widokiem na jezioro. Ja – z babcią w głębi sali, lecz wzrokiem zawsze szukałem jej sylwetki. Pewnego dnia, w przerwie między kęsami śniadania, zapytałem: – Babciu, czy nie miałabyś nic przeciwko, by dołączyła do nas jeszcze jedna osoba? – Kto taki? – ton babci był zaintrygowany, w jej głosie wyczułem cień domysłu. Wskazałem Ankę wzrokiem. Babcia spojrzała na nią, a w jej oczach pojawiło się lekkie, ulotne wahanie, zanim odpowiedziała z charakterystyczną dla niej nonszalancją: – Och, oczywiście, że nie. To bardzo miło z twojej strony. Podszedłem do niej, czując lekkie drżenie. – Byłoby nam bardzo miło, gdybyś zechciała zjeść z nami? Zawahała się, a w jej oczach, które zazwyczaj były twierdzą, dostrzegłem cień zaskoczenia. Po chwili jednak skinęła głową. Babcia, kobieta obyta w świecie, przywitała ją z uprzejmością i tym szczególnym uznaniem, które pojawia się, gdy spotyka się kogoś naprawdę wyjątkowego, poza wszelką konwencją. Lipcowe dni mijały leniwie, pachnąc żywicą, słodyczą dojrzałych truskawek i rozgrzanym słońcem. Ludzie patrzyli na Ankę – z zachwytem, czasem z nachalną ciekawością, a nawet zazdrością. Ona ich nie dostrzegała. Była osobna, zamknięta w swojej aurze. Nie flirtowała, nie prowokowała. Nie potrzebowała spojrzeń – miała własne światło, które biło z jej wnętrza. Czasem ogarniał mnie dziwny lęk, że ta idylla jest zbyt piękna, by trwać, że lada moment rozpłynie się jak poranna mgła, pozostawiając jedynie wilgotny ślad. Któregoś wieczoru staliśmy razem na betonowej tamie. Słońce tonęło powoli w wodzie, malując na tafli jeziora smugi szkarłatu i złota. Powietrze gęstniało od niewypowiedzianych słów, od wzajemnej, niemej presji, która wisiała między nami. Położyłem dłoń na jej dłoni. Nie patrzyła na mnie, ale jej palce, niemal niewyczuwalnie, zacisnęły się na moich, jakby szukały schronienia. Czułem jej ciepło, czułem, jak delikatnie drży, jakby drżała cała jej istota. Albo to moje serce na moment przestało bić, a potem uderzyło z podwojoną siłą. Spojrzałem na jej profil, na zaciśnięte usta, na zamknięte oczy, i w ich delikatnym drżeniu dostrzegłem coś, co wcześniej było ukryte – maleńką szparkę w jej murze, pęknięcie, przez które sączyło się światło. Odwróciła głowę powoli, jej zielone oczy spotkały moje. W ich głębi dostrzegłem moment wahania, a potem poddanie. – Och, ty mały... – szepnęła, a w jej głosie usłyszałem nutę, której nigdy wcześniej nie słyszałem: poddańczą czułość, niemal szept kapitulacji. I przytuliła się do mnie, jakby była zrobiona z ciepłego szkła, które topniało w moich ramionach, stapiając się z moim ciałem. Pocałowałem jej usta, miękkie i spragnione, powieki, ramiona. Oddychałem ciężko, z gardłem ściśniętym od napięcia, które nie bolało – było niemal święte, wywyższające. Ona przytulała się mocno, pewnie, jakby odnalazła swoje miejsce. Nasze ciała, rozgrzane jak beton pod nami, zlały się w rytmie, który nie potrzebował słów, w symfonii dotyku. Kochaliśmy się w półcieniu, przy odległych dźwiękach cygańskiej kapeli, dochodzących z drugiego brzegu, niczym szept z innego świata. To nie była scena z filmu. To było coś cichego, głębokiego, prawdziwego. Bez planu. Bez gry. Z czułością, która nie musiała być wyjaśniana, która po prostu była. Po wszystkim leżeliśmy długo, spleceni rękami, wsłuchani w bicie własnych serc. Cisi. Zaspokojeni. Zanurzeni w chwilowej wieczności, która zdawała się nie mieć końca. Czułem jej spokojny oddech na mojej szyi, czułem miarowe bicie jej serca tuż pod moją dłonią. Była tak blisko, że wydawała się częścią mnie, a ja czułem się wreszcie sobą, w pełni i bez reszty, jakby dopiero teraz odnalazł sens swojego istnienia. Nazajutrz, przy śniadaniu, patrzyłem w jej oczy. Było w nich światło – jasne, radosne, niewinne, ale też naznaczone nowym, głębszym zrozumieniem, które zdawało się przenikać do samej duszy. Wiedzieliśmy, że dziś wyjeżdżamy – ona do Warszawy, ja do Krakowa. W powietrzu czuć było zapach nadchodzącego rozstania, słodko-gorzki niczym ostatni, dojrzewający owoc lata. Na żwirowym placyku, wśród ludzi zajętych lodami i pakowaniem bagaży, pożegnałem ją. Czas zwolnił, otulił nas mgłą. Uklęknąłem przed nią, opierając głowę o jej piersi, wsłuchując się w przyspieszony rytm jej serca – najpiękniejszą pieśń, jaką kiedykolwiek słyszałem. Pochyliła się, a jej usta delikatnie musnęły moje czoło. Czułem jej dłonie, które z czułością muskały moje włosy, jakby chciały zatrzymać ten moment, utkać go z promieni słońca i ulotnego wiatru, by trwał wiecznie. – Dziękuję, Aniu – szepnąłem, czując ucisk w gardle, jakby świat chciał zatrzymać oddech razem ze mną. – Dziękuję, Jacusiu– odpowiedziała, a w jej głosie, tym razem, usłyszałem nutę smutku, ledwo wyczuwalną, ale prawdziwą, niczym ostatni, drżący akord pięknej, ulotnej melodii. W jej zielonych oczach zobaczyłem odbicie naszego „rajskiego morza” i obietnicę, że choć się rozstajemy, to wspomnienie tego lata będzie jaśnieć w nas, jak słońce uwięzione w bursztynie, niewzruszone upływem czasu. I odjechała. Lecz jej cień, utrwalony w moim sercu, pozostał. Pozostał na zawsze.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...