Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Błękitne oczy, lazurowe,
pełne przestrzeni migotliwej,
radości pełne kolorowej
i głębi uczuć osobliwej.

Łagodne oczy, przesycone
dobroci wielkiej obietnicą,
spoglądające z wiarą w stronę
marzeń, rozjaśniających lico.

Namiętne oczy, otoczone
woalem zmysłów, zawstydzeniem,
w smutku uroczym zatroszczone
mdlejących powiek podnoszeniem.

Zwierciadło duszy, czystym słowem
na druga stronę wołające.
Wybrać tę drogę, stracić mowę,
wolność im oddać, zanim słońce
zamieni cienie w jasne plamy,
ogrzeje miejsca dotąd chłodne,
spłynie promieniem rozedrganym
na ich spojrzenie, tak łagodne.

Opublikowano

To jest dobre na dziewczyny. Tylko jak będzie dociekliwa, to zapyta:
- jakiego koloru jest radość?
- czy lazur to to samo co błękit?
- czy jest "mała" dobroć
- jak powieka mdleje?
- dlaczego duszy, a nie ducha?
- jak się ma namiętność do łagodności
- itd.

O ile wcześniej nie uśnie oczywiście.

Opublikowano

M. Krzywak
Radość jest z natury kolorowa,
lazur przenika się z błękitem i w ten sposób powstaje niepowtarzalne wrażenie,
dobroć ma wiele zaangażowania, od drobnych gestów po całkowite poświęcenie,
powieka tak samo "mdleje" jak dziewczyna, upada (tu: opada),
chciałbyś, żeby oczy były zwierciadłem (odbiciem) ducha?, nie duszy?,
namiętność i łagodność...powinny być na zawsze razem! (pojemny temat-filozoficzny),

sen jest zdrowy, a cynizm nie!

dzie wuszka mój wiersz jest o trochę innej wrażliwości niż "Pie..."
więc jeśli ten rodzaj wrażliwości cię nuży, latwo odczytać co lubisz :)

dziękuję za wizytę, to mój pierwszy wiersz,
zapraszam do czytania następnych.
Pozdrawiam Henryk

Opublikowano

Po pierwsze, "Pie..." to nie "Błękitne oczy", zatem porównanie nie ma sensu. Po drugie - lazur i błękit mogą coś tworzyć, ale co - tego w tekście nie ma. Czy dobro "małe", czy "duże", to zawsze jest dobro. Chyba, że dzielimy to na "małodobry" i "więcejdobry" . Czy personifikacja jakiejkolwiek części części ciała jest słuszna, mówi tekst - stół na dobrą sprawę też zemdleć może. No nie wiem jak rozróżnić duszę od ducha po prostu. Niech pan zajrzy do słownika i porówna terminologie słów - "namiętność i łagodność". Albo porówna:
- zbrodnie namiętności a zbrodnie łagodności.

Dwa - pomijam powtarzalność poetyckich zwrotów, to, co pan używa, to klisza, od Słowackiego poczynając.

Trzy - kobiety mają gotować zupę.

I tyle - do następnego razu (fakt,że bardziej zmierzyłem się z przekazem, niż z formą, ale dłubaninę zostawię na raz kolejny.)

Opublikowano

Krzywak, nie chciałbym się z tobą wdawać w "bicie piany" albo w ""sranie w banie"!
-wszystko można porównać, nawet wiersz z kozą,
-jak czegoś w tekście nie ma, to powinno być w wyobrażni, tylko po co poecie wyobrażnia :)
-dobroć można stopniować, od zwykłej uprzejmości po altruizm.
-w słowniku nie ma wielu metafor i neologizmów. Poszukaj w słowniku jak kobiety trzepocą rzęsami, albo porównania powiek do firanek itd...
-"pierdolenie", i "biadolenie" to też klisza i jeszcze dłuższa,
-zupę sobie gotuję sam, nie rozumiem do czego to przypiąć.

zapraszam do dalszej "dłubaniny"

franc kafka, to miłe, błąkam się tu i ówdzie i wszędzie jest inne audytorium, opinie też różne.

pozdrawiam

Opublikowano

dzie wuszka, tak, jestem też na PP, ale ciebie tam nie widziałem (pod tym nickiem)
czemu taka zdziwiona w kwestii "czytania"? Kobieta często jest porównywana do książki(księgi)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To się Henryk nie wdawaj.
Ja tych głupot nie piszę tylko ty, więc z czym masz problem?
To coś (czyt. "wiersz") to jest po prostu kupa, tylko chciałem być milszy niż zwykle i niepotrzebnie :(
Opublikowano

Krzywak, wiesz, jak się mówi na kogoś, kto daje się poznać na "pierwszej randce" ?
Niepotrzebnie chciałeś być "miły", nie szukam przyjażni tylko rzeczowej oceny.
Jak chciałeś "kadzić", to dobrze, że ujawniłeś to teraz.
Zyczę wiele polotu i fantazji.

dzie wuszka, miło być tak nierozpoznawalnym, szczególnie dla poety. :)

pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To nie myl kadzenia z rzeczową oceną. Jakbym chciał kadzić to wpisałbym np:
"Wiersz, paskudnie piękny. Urzekający wręcz"
a napisałem coś zupełnie innego. I to od pierwszego wpisu, jakbyś nie zauważył.

PS - Przyjaźni? To nie "randka.com.pl"
Opublikowano

he, he,
" dzie wuszka miło być tak nierozpoznawalnym, szczególnie dla poety. :)"
pisząc to miałem na myśli ciebie. Ja wszędzie jestem pod tym samym nickiem :)
też czułkiem, delikatnie :)

Opublikowano

dzie wuszka, milego wieczora.:)

zak stanisława, ani nie jestem "pupa" ani "z pierwszej łapanki",
lubie podyskutować rzeczowo.
może nie po to żeby oczarować a jako efekt oczarowania...:)
pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Taaak, fabuła dopiero się rozkręca, stylistyka wymaga poprawek, wyciągnę z treści - przekręca zamek, a gdzie kluczyk? w sumie trochę się wystraszyłem na początku bliskością wyrazów ozdobioną w liczne zdobienia, niepotrzebnie kilka drobnostek w stylu kuchnie znajdowały się (hym?) były rozmieszczone, itp itd. Trzymam kciuki,  jeśli to debiut to bardzo udany. Pozdrawiam
    • @król asfalturewelka,na pierwszy rzut oka przyciąga z odczuciem która to kartka książki, w treści w moim pobieżnym spojrzeniu widzę brak kilku ogonków, stąd pytanie czy tekst był wklejany, czy na bieżąco pisany? Ok zaczynam lekturę :)
    • Dzika istota – ulotna myśl, porywaczka, Wskoczyła przez okno ciemną nocą, Chwyciła mnie za kołnierz piżamy W żyrafy i zebry, niechlujnie załatanej.   Na boso i bez szlafmycy, nieuczesanego Zabrała mnie na spacer z włamem Do muzeum w poniedziałkowy wieczór, A tam rejwach, prezentacja samowoli twórców.   Łasiczka damie nawiała z obrazu, Obwąchuje nogi dyskobola, coś się krzywi, Drży podłoga, sufit pęka, baba goła W szale uniesień konia spina w cwał.   Wenus z Milo już brawa chciała bić. Te, Myśliciel, piórkiem mu pod nosem smyram, Ani drgnie, kamienna twarz – filozofuj dalej. Słoneczniki dojrzałe skubnę dwie kieszenie.   Zegar od Salvadora zwijam i za pazuchę wciskam. O, lecą żurawie, a bociany tuż za nimi, Okno im otworzę ku wolności… pofrunęły. Panny z Awinionu z ramy zbiegły cichcem,   Biedny Pablo w pościg ruszył z kocem dla osłony. Krzyk na moście się rozlega, gęba wykrzywiona. Morda w kubeł! – palcem grożę, no i cisza. Mona Lisa za mną biegnie jak poparzona.   Zdejmij ze mnie głupi uśmiech, no litości! Eksponaty zbezczeszczone, alarm się rozlega. Cerber trójgłowy spuszczony ze smyczy… ojoj! Po zabawie – w nogi! tyś mnie, myśli, tu przywiodła.   Kosynierzy ćwiczeni przez Kossaka w boju Za nami ruszyli; tam jest wyjście! – nawołuję. Rejtan w drzwiach legowisko sobie zrobił, Szaty drze, coś go swędzi, muchy gania.   My do domu, Mości Panie, puszczaj wolno! Jutro jest klasówka, za wagary będzie lufa. Zlituj się, człowiecze, jak myszki nawiejemy… Grryyy! „Chyba po moim trupie!”   Za plecami trzask łańcuchem, pogoń nas łapie. To ona – sztuka raz uwolniona, rozjuszona, Za łeb chwyta: „Nie zaznacie spoczynku!” Podstępnie wciąga człowieka: „Mam was, robaczki!”  
    • Rozdział I Zielony kształt o wielu złoceniach, lekko przypominający syrenkę, ozdobioną w liczne zdobienia, wjeżdża w progi posesji wielmoży Pesjana Wilhelma, albo, jak go nazywali w pobliskiej wsi, po prostu Kowalskiego. Włości wielmoży Kowalskiego rozciągały się aż do lasku trzcinowego, leżącego na skraju lasu bambusowego, który natomiast znajdował się na polu uprawnym orzechów laskowych, o ile można było nazwać to polem. Natomiast sam dwór mistrza Kowalskiego był budowlą z dziada, pradziada. Monumentalny budynek miał niezliczoną ilość sypialni. Dosłownie niezliczoną, ponieważ nasz drogi Kowalski zakazał liczenia tych sypialni. Właściciel miał bowiem wrodzoną skromność i nie lubił się chełpić, dlatego zakazał liczenia drewnianych drzwi. Sam dwór posiadał mnóstwo jadalni, bogato zdobionych. Najbardziej rzucającymi się w oczy jadalnianymi meblami były krzesła wykonane w Brazylii ze szczerego hebanu. Kuchnie, znajdowały się po czterech stronach świata. Z tego względu zostały wyposażone w najwspanialsze meble  i zdobienia. Sama fasada dworu ukazywała swój majestat i przepych. Krótko mówiąc, było widać, do kogo się przyjeżdża.  Zielona syrenka wolno i majestatycznie objeżdżała błękitny staw z prawej. Przed objęciem spadku przez miłościwego Wilhelma, wzdłuż stawu biegły dwie drogi, którymi się podążało. Lecz Wilhelm nie lubił stawiać dylematów swoim gościom, więc kazał zastawić lewą drogę głazami, a samą trasę zalesić sosnami.  Gdy samochód stanął na żwirowym podjeździe, który widział chyba niejedno:   - Zbysiu wypuść mnie! - stary głos wydobył się z tylnych siedzeń samochodu. Drzwi kierowcy otworzyły się szybko i z wnętrza wyskoczył dwudziestoletni chłopak ubrany w ciemnozielony frak z dziwacznym wycięciem na tyle. Chłopak miał blond włosy powiewające na wietrze. - Zbysiu, ile mam czekać? - Już, już, ciociu.- to mówiąc blondyn szybko pobiegł do klamki i szarpnął, ale bez rezultatu.  - Zbysiu, mówiłam, spokojnie.- głos starszej pani przenikał przez stalowe ściany.  Chłopak lekko chwycił klamkę i uniósł. - Zbysiu, nie w tę stronę.- łagodny głos skarcił blondyna. Spróbował ponownie i drzwi odskoczyły ukazując starszą panią około osiemdziesiątki w fioletowym płaszczu gramolącą sią z fotela. Po kilku sekundach Helena - bo tak miała na imię owa pani -  podała rękę Zbysiowi. Ten profesjonalnie ją chwycił i poprowadził wolnym krokiem, bo staruszka nie umiała szybciej.  Tej komicznej scenie przyglądał się stojący w otwartych drzwiach dworu Felicjusz - zarządca włości mości pana Wilhelma. Mężczyzna chrzęszcząc butami podszedł do gości mówiąc: - W imieniu mości pana pesjanna Wilhelma: witam! Niestety  gospodarz nie mógł osobiście pani  przywitać, ale kazał, aby pani zjadła posiłek. Więc zapraszam. Z tymi słowy obrócił się bokiem i wskazał gestem, który niezaprzeczalnie wskazywał wnętrze dworu. Starsza pani westchnęła i kiwnęła głową na Zbysia. Chłopak zrozumiał i puścił się biegiem w stronę syreny. Felicjusz z profesjonalnie zakamuflowanym zdziwieniem patrzył jak młodzieniec otwiera klapę silnika, potem ją zamyka i otwiera bagażnik. Zarządca z narastającym zdziwieniem patrzył jak chłopak wyciąga coraz większe kufry.  - Nie patrz tam, poradzi sobie. To mój siostrzeniec.-odezwała się starsza pani.- Siostra mi go dała na wakacje, żeby mi pomógł.-Felicjusz spojrzał na zielony surdut.  - Nie miałam nic innego na jego rozmiar.-  powiedziała z wyrzutem.  Zarządca bardzo się starał, żeby nie okazywać ciekawości. Zapomniał o profesjonalności. Gdy Zbysiu wniósł wszystkie kufry do wielkiego holu, lokaj uznał, że czas zaprosić na obiad.  - A teraz zapraszam na ciepłą strawę. Służba zajmie się bagażami.- Felicjusz trochę zdziwiony, a trochę zaniepokojony oglądał jak starsza pani kiwnęła głową na siostrzenica, a on klęknął przed kufrem i go otworzył. W środku poobijanej skrzyni była sterta czegoś, co chyba nazywa się włóczką. Staruszka wskazała palcem zielony kłębek. Chłopak wstał i podał włóczkę cioci i stanął obok.  W tym czasie lokaj o imieniu Andreę, pomógł starszej pani zdjąć płaszcz, pod którym miała przetarty sweter zrobiony z tego samego czym był wypełniony kufer. -  Więc zapraszam do siód…-lokaj przerwał zaniepokojony i spojrzał na zarządcę z obawą - … jadalni.- dodał wskazując roztrzęsioną ręką drzwi. André w białym kitlu otworzył rzeźbione drzwi i wpuścił dwójkę gości do pięknie udekorowanego wnętrza. Ściany pokryte arrasami przedstawiające ludzi walczących z wielkim lwem. Podłoga była pokryta piękną klepką zalaną lakierem. Rzeźbiony stół zastawiony świecznikami, misami, paterami, leżał pośród dwóch wielkich komód ze srebrnymi sztućcami.  Starsza pani jakby nigdy nic weszła i stanęła u szczytu stołu. W rezydencji Wilhelma u szczytów wszystkich stołów nie ma krzeseł, gdyż gospodarz nie lubił wywyższania. Starsza pani kiwnęła palcem.  - Przepraszam.- powiedział do lokaja Zbysiu i przepchnął się do najbliższego krzesła i chwycił je, lecz krzesło okazało się silniejsze. Chłopak szurając zaczął ciągnąć. Lokaj zrobił krok do przodu, ale starsza pani uniosła dłoń uspokajająco. Młodzieniec dosunął krzesło na szczyt i pomógł cioci usiąść. A sam usiadł po jej prawicy. Ciotka wymownie spojrzała na lokaja, on od razu zrozumiał i kiwnął na Andreę. Tamten profesjonalnym ruchem zaczął nakładać różne dania, które przyprawiały o zawroty głowy.  - Przepraszam, ale muszę na chwilę państwa opuścić.- to mówiąc Felicjusz prędko wyszedł z sali.  Pani Helena przewróciła oczami.  Zarządca przechadzał  się po korytarzach. Z każdym krokiem utwierdzał się  w przekonaniu, że nowi goście pana Wilhelma to ciekawe osobistości. Szurgot kapci obudził Felicjusza z monotonnych myśli. Korytarzem truchtała nienaturalnie  pani Kolupka, sprzątaczka, która pracowała tu niedługo. Zarządca nie zdziwiłby się jakby nie mogła znaleźć gniazdka.     - Tak pani Kolupka. W czym mogę pomóc?-zapytał uprzejmie Felicjusz.  - Panie Felku.- zagaiła sprzątaczka.   - Felicjusz, Felicjusz! Pani Koluska.- poprawił  - Tak, tak panie Felku. Ale jakaś pani zaparkowała jakimś gratem pod wschodnim wejściem i mówi, że jest zaproszona. Nie wiem co zrobić.- wyrzuciła z siebie sprzątaczka.  - Spokojnie, załatwię to. A niech pani pomoże panu Andreę.- ze spokojem odparł zarządca i wskazał na  koniec korytarza. Kobieta szybkim truchtem ruszyła. Felicjusz zdezorientowany patrzył na truchtającą sprzątaczkę i sam ruszył do wschodniego wejścia. Po długiej i żmudnej wędrówce zarządca doszedł do zdobnego holu, w którym siedziała na krześle kobieta pod  sześćdziesiątkę, w czarno białej sukni, z torebką na kolanach, i o zgrozo, stworzeniem siedzącym w niej - czyli krótko mówiąc był to kundel rasy białej, tyle tylko wiedział Felicjusz. Kobieta wstała, pogłaskała małego pieska, potocznie nazywanego szczeniaczkiem, i powiedziała:  - Antonina.- to mówiąc podała dłoń w geście oczekującym pocałunku. Felicjusz rzecz jasna ucałował dłoń damy i ukradkiem spojrzał w okienko obok wrót prowadzących na ganek i lekko zbladł. Ujrzał w nim kształt wyglądający jak czarna Warszawa, o pięknej masce. Szybko zakamuflował rozanielenie i zorientował się, że ową panią gdzieś już widział. - Co panią tu sprowadza?- zapytał uprzejmie Felicjusz.  - Jak to?- kobieta zbladła. - zostałam zaproszona.- Dama już się nie cieszyła. Była bliska łez. Zarządca spojrzał na pieska, potem na okno i znowu na białą kulkę, i westchnął.  - Oczywiście. Proszę za mną.- uprzejmie się uśmiechnął i ruszył przodem. - Och, bardzo panu dziękuje. Mi wystarczy tylko sypialnia i łazienka. A gdyby to był kłopot, to nawet bez łazienki.- uroczo zamrugała i spojrzała na pieska.  - Fifek! Co ty zrobiłeś? Pan będzie zły.- zarządca szybko się obrócił i ujrzał widok, który go zmroził. Pani Antonina trzymała w rękach psa, który zaś w pysku pomiędzy bialutkimi ząbkami miał serwetę z wyszytymi inicjałami ,, P.W. ,, Rozdział II Pukanie srebrnej kołatki o specjalne wgłębienie w drzwiach wybudziło Antoninę i jej pieska z błogiego snu. Po kilku minutach zrozumiała, że obecność metalicznego dzwonka wskazuje na to, że ktoś ma nadzieję ją ujrzeć w najbliższym czasie. Wstała i szurając po gładkiej kamiennej powierzchni udała się do łazienki. Po długich 60 minutach, podczas których Antonina umyła się i  ubrała w czerwoną suknię, wyszła  monotonnie szurając. Udała się do drzwi prowadzących na korytarz. Nagle ostro zawróciła jakby zobaczyła ducha i chciała go uniknąć. Podeszła do łoża, podniosła kulę mięsa owiniętą w białe futerko i powiedziała:  - Fifek, otwórz oczęta. Idziemy na śniadanie.- pies jakby nie słyszał i nadal był w zakamarkach swego snu. Antonina chwyciła jedną ręką torebkę ze skóry krokodyla, zwinnym ruchem zarzuciła ją na ramię i drugą włożyła do niej pieska, któremu było obojętne czy śpi na łóżku czy w torebce. Kobieta wychodząc przekręciła zamek, najpierw raz, a po zastanowieniu dwa. Dumnymi krokami przeszła pierwsze pół korytarza, którym wczoraj ten uroczy mężczyzna ją prowadził. Pomyślała i spojrzała za siebie. Kilkanaście metrów za jej drzwiami stał zakręt, jeżeli ów może stać. Antonina długo nad tym nie myślała i ruszyła dalej. Po krótkim czasie doszła do tego samego holu, gdzie ostatnio czekała na gospodarza. "Pesjan Wilhelm... hmmm... ciekawe" -  pomyślała i przypomniała sobie o liście od ów waszmościa. Te rozmyślania przerwał donośne chrząknięcie, które dobiegało z drugiego korytarza wlewającego się do hallu. Owe korytarze nie miały grubych drzwi, jak w większości dworów na świecie, gdyż miłościwy Wilhelm  nie lubił, gdy goście mają sami otwierać drzwi na każdym kroku.  - Szukałem pani.- zarządca, który właśnie wyszedł z drugiego korytarza ukłonił się.  - Pesjan Wilhelm chciał się z panią przywitać przed wyjazdem na polowanie, lecz mówił że mości pani spała wiec pojechał-  i dodał  - zapraszam na śniadanie.- to mówiąc ruszył w drugi korytar wchodząc w chwilową ciemność. Pani Antonina tupocząc szpilkami szła za Felicjuszem. Wielkie rzeźbione drzwi stanęły na przeciwko dwóch postaci: jedna w czarnym kitlu, a druga w czerwonej sukni z torebką na ramieniu. Po kilku dłużących się niemiłosiernie chwilach, wrota otworzyły się, a w nich stanął Andreę kłaniając się w pół, gestem wskazując ręką miejsca przy długim stole.  - Ta jadalnia jest jedna z najpiękniejszych w tej części dworu.- to mówiąc Andreę odsunął krzesło od stołu po prawej stronie i pomógł gościowi usiąść.  - Przepraszam.- zagaiła pani Antonina - bo mój Fifek jest troszeczkę głodny i gdyby to nie był kłopot to....- zamrugała i uśmiechnęła się uroczo. Felicjusz lekko kiwnął głową i odparł:     - Oczywiście proszę pani.- kiwnął na Andreę, a on szybkim krokiem ruszył do drzwi na korytarz. Jeszcze tylko usłyszał jak najnowszy gość pana Wilhelma mówi:  - Ale bez glutenu, jakby to nie był kłopot.- Andreę wyobraził sobie mruganie pani Antoniny i przeszły po nim ciarki. Przypomniał sobie o Pesjanie Wilhelmie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...