Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Truskawka


Michał_Bębenek

Rekomendowane odpowiedzi

Truskawka był znany w całym Ględzinie. Słynął z olbrzymiego nosa i zamiłowania do napojów wyskokowych. Czasem widziano go, kiedy szedł ciemnymi zaułkami Ględzina i zataczał się od jednej ściany muru do drugiej. Śpiewał wtedy hymn Piwnicy pod Baranami, „Dezyderaty”. Podobno kiedyś studiował w Krakowie filozofię z polonistyką i udzielał się w życiu kulturalnym miasta, dopóki nie osiadł na stałe w Ględzinie i nie skończył tak jak skończył. W zimie Truskawka chronił się w knajpie „Pod czerwonym bucikiem” gdzie ze swoim najlepszymi przyjacielem Jankiem Bębenkiem upijał się do nieprzytomności, by zatopić ból istnienia i niemiłe wspomnienia, których jak wieść głosi miał niemało. W lecie najczęściej widywano Truskawkę jak leżał na skwerku nieopodal szkoły licealnej, opalał się i rozmyślał nad światem. Zaczepiały go dzieciaki, dokuczały mu i śmiały się z niego, ale Truskawka nic sobie z tego nie robił. On wiedział lepiej. On był mądrzejszy od tamtej niesfornej zgrai. Truskawka już dawno znalazł swój sposób na życie i niezawodną receptę na jego niespodzianki. Trunek. Ale oprócz trunku Truskawka znalazł coś jeszcze. Spokój. Można powiedzieć, że bez trunku Truskawka nie zaznawał spokoju i te dwa atrybuty jego egzystencji były związane ze sobą nieśmiertelnym węzłem. Pewnie, że można tak powiedzieć. Ale z drugiej strony, jakie byłoby to haniebne uproszczenie. Uproszczenie nie oddające wszystkich meandrów i zawikłań duszy Truskawki, która jak głosiła wieść była szeroka, rozległa i pełna tajemnic. Truskawka bowiem nie był zwykłym alkoholikiem, nie był szeregowym pijaczyną, który żyć nie może nie zaspokoiwszy nałogu. Truskawka był arystokratą pijaństwa. W każdej chwili mógł rzucić w diabły ten zdegenerowany tryb życia i stać się szanowanym obywatelem Ględzina. Mógł, ponieważ miał do tego wszelkie predyspozycje. Wykształcenie, wiedzę, kindersztubę, takt, a nade wszystko smak. Truskawka, jak mawiał pił „dla smaku”, pił „dla formy”, pił dla zewnętrza, powierzchni, zgrywy, kreacji. Innymi słowy nie pił, bo musiał. A wręcz przeciwnie. On niejako zmuszał się do picia, bo wymogły to na nim okoliczności życia jakie dawno sobie zaplanował pod wpływem tragicznych wypadków, które na zawsze odmieniły sposób jego widzenia świata. Rzecz jasna w takich historiach zwykle chodzi o nieszczęśliwą miłość. I tym razem było niestety nie inaczej. Truskawka przeżył wiele uniesień miłosnych i wiele zawodów z nimi związanych. Truskawkowe serce nie raz było złamane i nie raz cierpiało męki młodego Wertera. Niejeden raz, jeszcze w czasie studiów Truskawka szedł samotnie do „Piwnicy pod Baranami”, słuchał „Dezyderatów” pijąc wódkę, paląc papierosa i łkając rozdzierająco i straszliwie w duszy. Myślał sobie wtedy, że mogło być inaczej. Że mógł to w całkiem inny sposób rozegrać, że mógł tamtą dziewczyną zdobyć. Wściekły na siebie przywoływał jej twarz w myślach i z nienawiścią przemieszaną z monstrualną wręcz czułością obracał ja i miętosił przy pomocy palców wyobraźni. Kochał, oj, straszliwie kochał. Pytanie tylko, czy kochał tamtą dziewczynę, czy stan jaki mu towarzyszył, gdy ją sobie przywoływał w pamięci. Truskawka nie był do końca pewien czy tak naprawdę własne cierpienie nie było mu najwspanialszą receptą na szczęście, czy odczuwając ból tak dojmujący nie jest człowiekiem całkowicie spełnionym. Pytanie jakie sobie często Truskawka zadawał brzmiało: kogo kocham bardziej: swoje życie czy życie czyjeś? Czy kochał kobietę dla niej samej, dla jej chodu, gestów, brwi, oczu, włosów, uśmiechu, uczucia jakie wkłada w wypowiadane przez siebie słowa, dystansu, który mrozi, czułości która ociepla, zalotności, która rozpala? Czy też może kochał kobietę, ponieważ jej czułość, lodowatość, delikatność były nieodłączne związane z nim samym i z jego nastawioną prawie wyłącznie literacko wyobraźnią, która chcąc nie chcąc tworzyła z tamtych dziewcząt postacie z kolejnych opowieści. Innymi słowem czy tamte porywające stany duszy nie było mu potrzebne tylko do tego, żeby poczuć czym jest taki porywający stan duszy?
Czy innymi słowy nie traktował dziewcząt jako narzędzi, które mogą mu dostarczyć literackich uniesień? Czy nie pomieszał życia z literaturą, fikcji z rzeczywistością, wizji z codziennym obrazkiem? Czy aby nie pogubił się? Truskawka po nocach pisał swój dziennik, w którym samemu sobie zwierzał się z powikłań własnej materii. Analizował na dziesiątą stronę swoje motywy, lecz do końca dociec nie mógł co tak naprawdę nim powoduje, jakie ukryte siły wywołują w nim określone reakcje? Kupował w antykwariatach wydane lata temu książki psychologiczne i siedząc samotnie w knajpie „Kabaret” wgłębiał się w zawiłości ludzkiej psychiki, pił kawę, palił papierosa i nieustannie tęsknił. Tak, tęsknił. Tęsknotą rozdzierającą i nieokreśloną, a jednak tak silnie obecną, że czasem z dłoni wypadał mu papieros. Marzył wtedy, że do knajpy wejdzie właśnie ta, o której marzył. Że wejdzie znienacka. Że wejdzie, ponieważ będzie go szukać. Że wejdzie, ponieważ pragnie się z nim widzieć. Bo wie, że w każdy poniedziałek Truskawka przesiadywał w kabarecie próbując jakoś dogadać się z nadchodzącym tygodniem. Bo wie, jak bardzo Truskawka jest nieszczęśliwy i jak bardzo mu na niej zależy. Bo wie, że Truskawka mimo ogromnego nochala i wydatnego brzuszka jest chłopcem zasługującym na uwagę takiej kobiety jak ona.
Bo wie, że Truskawka pisze i choć przeważnie pisze kiepsko, to czasem ma przebłyski, a te przebłyski są tak olśniewające ,że nawet takiej kobiecie jak jej trudno się im oprzeć.
Tak myślał sobie Truskawka siedząc w knajpie „Kabaret”, pijąc trzecie piwo, wypalając trzy czwarte paczki i obserwując dookoła siebie pary całujące się, kochające i niezmiernie dla siebie czułe. Pił, palił, czekał. Najczęściej zamiast tej Pilchowej najpiękniejszej kobiety świata przychodził Janek Bębenek, wówczas też jeszcze student krakowskiej polonistyki, bardzo obiecujący młody grafoman, który celował kiedyś w wybitnych miniaturkach z życia Ględzina, a teraz stał się nieszczęśliwym poetą pod wpływem ciężkich studiów, które jak sam przyznał „przytłoczyły go”. O czym rozmawiało wtedy tych dwóch ludzi ducha, szermierzy bezbłędnych fraz, nie odkrytych geniuszy, niespełnionych pisarzy tej jednej i prawdziwie nieśmiertelnej książki, księgi ksiąg? Oczywiście rozmawiali oni o kobietach. Truskawka opowiadał, że spotyka się z taką fajną, długowłosą blondynką, która ostatnio ścięła włosy i odnalazł powtórnie sens życia, ponieważ jest przekonany, że ścięła włosy właśnie dla niego.
Bębenek opowiadał jak to mai jedną brunetkę, która jest bardzo zagubiona i w ogóle go nie kręci, ale ma „zajebistą satyfę”, bo laska wyraźnie na niego leci, a to jest piękne uczucie: widzieć i czuć, kiedy laska na ciebie leci. Tak im czasem zeszło do późna, dopóki brodaty barman nie oznajmił im: „no Panowie dość tych głodnych kawałków na dzisiaj, to pomieszczenie, które już od kilku lat kalacie swoimi żałosnymi gębami i o zgrozo, jeszcze mniej wyrafinowanymi intelektami odetchnie w czasie zimnej, spokojnej nocy, gdy was już tu nie będzie.” Wstawali wtedy jakby wyrwani z zimowego snu, z ciepłej pościeli własnych, duchowych sosów zimnym, metalicznym głosem budzika realności, który bezlitośnie konstatował: ale z was żenujące kutasy. No i odchodzili każdy do swojego domostwa, każdy do końca pogodzony z własnym szczęściem i tragedią zarazem. Janek szedł do starszej babiny, u której pomieszkiwał już trzy lata, Truskawka wracał do mieszkania, które wynajmował mu pewien poczciwy dziadzina, posiadacz imponującej kolekcji pornosów.
Śnieg leżał na ulicy białymi płachtami, drzewa były pomalowane na biało genialną ręką Boga, ludzie kaszleli, łapali przeziębienia i grypy i szli się ogrzać do swoich mieszkań, w której czekały na nic ciepłe koce, herbaty z sokiem malinowym, papierosy, miód, kawa czosnek i cytryny. Na Truskawkę czekało jak zwykle zaległe kolokwium, do którego jak zwykle nie chciało mu się uczyć. Czekał też na niego dziennik egzystencjalno – filozoficzny, aforyzmy Ciorana i nowa książka Hrabala. Innymi słowy czekały na niego obowiązek i przyjemność.
Rzecz jasna Truskawka wybrał przyjemność. No, ale kolokwium zdał. Truskawka zawsze zdawał zaległe kolokwia. Była to środa, najbardziej przeciętny dzień tygodnia.


Za dwa dni Truskawka spotka się długowłosą blond pięknością, która była ostatnią szansą na jego życie matrymonialne, ponieważ koniec studiów był bliski, wręcz można powiedzieć bliski niesłychanie. Truskawka był na piątym roku polonistyki, pisał pracę magisterską siedząc w knajpach, popijając piwo i rozmyślając jaki to będzie niesłychanie bogaty, kiedy się dobrze ożeni. Sytuacja była, jakby to powiedział Tadek Borówa, właściciel najbardziej ekskluzywnej Ględzińskiej kawiarni, „napięta jak baranie jaja” i dlatego trzeba było się do niej dobrze przygotować. Truskawka ze wzmożoną siłą czytał poradniki psychologiczne dla młodych par, poradniki „jak flirtować”, czasopisma kobiece, oglądał nawet seriale brazylijskie. Wszystko po to, żeby zgłębiać podstawową zagadkę tego świata, z którą nawet Arystoteles nie dał sobie rady: duszę kobiecą. Lecz im bliżej było do spotkania, im czas skracał się bezlitośnie przed wielkim apogeum, przed big bangiem, przed apokalipsą i paruzją w jednym, tym bardziej Truskawka czuł mętlik. Czuł mętlik w sensie ścisłym. Dialogi z brazylijskich seriali przeplatały się mu z głębinowymi analizami Freuda, cytaty z poradników dla młodych małżeństw tworzyły nieuchronną jedność z historyjkami z bravo, zawiłości fabularne Manueli Gretkowskiej przestały być odróżnialne od niemniej powikłanych fabuł filmów pornograficznych, z których dzięki przychylności Pana Grzyba, zacnego właściciela owych fabuł, Truskawka skwapliwie korzystał. Innymi słowy Truskawka czuł chaos. Chaos i strach. A im bardziej wzmagał się chaos tym bardziej dojmujące było uczucie strachu. Ze środy na czwartek Truskawka spał snem przerywanym i niespokojnym, z nocy z czwartku na piątek Truskawka nie spał w ogóle. Wstał o piątej, nie poszedł na zajęcia, walnął kielicha dla otuchy, umył włosy, które już były mocno przerzedzone, oglądnął dla rozluźnienia pornosa, przekartkował na szybko poradniki, które tak zacięcie przez ostatni czas kupował i że nie mógł skupić uwagi na książce, poszedł do kościoła poprosić Pana Boga o pomoc. Nie mógł jednak skupić się na modlitwie, dlatego pojechał na kopiec Kościuszki w nadziei że widok na panoramę Krakowa uspokoi go. I rzeczywiście, po wizycie na kopcu Truskawka nieco ochłonął. Zebrał się w sobie, był silniejszy. Powtarzał sobie w duchu: „jestem silny, jestem silny”. No i trząsł się przy okazji jak galareta. Na godzinę przed spotkaniem Truskawka nawiedził jeszcze raz mieszkanie, jeszcze raz ogolił się, umył, zapalił, walnął kielicha, zjadł kawałek czekolady z nadzieniem amaretto, oglądnał ostatnie sceny „M jak miłość” i udał się na umówione spotkanie.
Blond piękność przyszła spóźniwszy się nieco. Zastała Truskawkę trzęsącego się z zimna ( ze strachu ? ) i przywitała go chłodno, z dystansem, a jednocześnie czule i jakby to powiedział inny przyjaciel Truskawki, Domelo, absolutnie spełniony gawędziarz, który nic nigdy nie napisał i prawdopodobnie nic nie napisze, „ z jajcem”. No i poszli tamci dwoje do kabaretu oczywiście i wieczór udał się wspaniale. Truskawka pod wpływem alkoholu całkiem się rozluźnił, zaczął nawet żartować, co nie zdarzało mu się zbyt często, opowiadać o swoich studiach, ba, nawet zaczął mówić coś na temat swojej wciąż odległej magisterki. Bacha Gęgała, bo tak miała na imię blond piękność była urzeczona darem narratorskim Truskawki. Czytała już kiedyś jakieś opowiadania Truskawki, przypadły jej do gustu niektóre frazy, ale oczarowana opowiadaniami w całości nie była. Truskawka podejrzewał jej brak entuzjazmu dla swego kunsztu fabularnego, ale był pewien, był skończenie pewien, że Bacha Gęgała myśli o nim: „niektóre zdania są rozbrajająco celne, ten facet musi być interesujący, bo ma przebłyski.” Do Truskawki przylgnęła już na dobre gęba faceta, która ma przebłyski, więc Gęgałę uważał za jedną z wielu czytelniczek swoich opowieści, która poleciała na ten sam, wyblakły już bardzo, ale wciąż niezawodny motyw. Przebłysków. W czasie tego wieczoru Truskawka sprawiał wrażenie jakby przebłyski były stałym elementem jego osobowości, powiem więcej: Truskawka w czasie tego spotkania składał się cały z przebłysków, mowa jego ciała i jej przekaz werbalny była jednym wielkim przebłyskiem. W kabarecie aż lśniło.
Zapanowała jedna, wielka iluminacja. Bacha Gęgała była wniebowzięta, tonęła i przepadała w bezbłędnej duszy Truskawki, w jego królewskim majestacie magika flirtu.
I nawet brodaty barman nie miał serca ich wyrzucić. I nawet on przysłuchiwał się z zainteresowaniem wywodom literacko filozoficznym Truskawki. I po nim było widać dumę i satysfakcję z takiej klienteli.
Po wyjściu z kabaretu Bacha wzięła pod rękę Truskawkę i szli tak razem do miejsca, w którym pomieszkiwała. I padał śnieg na ich czerwone od rumieńców podniecenia twarze, i malował zdobnymi freski ich kurtki i płaszcze i buty im lśniły w nocnej bieli tak, jakby to były buty zakochane. A potem nastał czas rozstania. I Bacha Gęgała pocałowała Truskawkę w policzek rzuciwszy mu uprzednio zalotne spojrzenie. I zniknęła ona w czeluściach bramy. I Truskawka został sam przed zatrzaśniętą bramą. I stał tak przez chwilę i przez chwilę wył w duszy z niemożliwego szczęścia. I śnieg barwił mu włosy. I był Truskawka szczęśliwym studentem V roku polonistyki, prawie magistrem i wiedział coś jeszcze: tak tego nie można zostawić, trzeba zrobić coś jeszcze, trzeba przypieczętować tę znajomość absolutnie literacko. Jako, że cała znajomość z Bachą Gęgałą była absolutnie literacka, literatura musi tu odegrać rolę najbardziej kluczową. Dlatego Truskawka postanowił napisać do Bachy Gęgały list. List, który ją urzeknie, ośmieli i da niezawodną nadzieję na absolutnie spełniony związek, na związek archetypowo szczęśliwy. I co więcej, Truskawka list ów napisał.
Przyszedł zmarznięty do domu, zrobił sobie herbatę z sokiem malinowy, ukroił kawałek placka ze śliwkami, który podarowała mu mama i zasiadł do pisania. Pisał tak i pisał i pisał i mina coraz bardziej mu rzedła. Zamiast listu dowcipnego, urokliwego, ironicznego, przyjaznego i ciepłego wychodził mu list – potwór, list straszydło, list którego by nie wysłał żadnej dziewczynie. Tym bardziej na trzeźwo. No ale po pijaku? Po pijaku to ona zrozumie, tłumaczył sobie Truskawka i pisał dalej. Pisał zacięcie, już uspokojony, że przecież ona to zrozumie. I kiedy skończył pisać już całkowicie pogodzony ze sobą, nad ranem bądź względnie rano, już prawie trzeźwy, spokojny, osiągnąwszy doskonałą harmonię, Truskawka wysłał list do Bachy Gęgały. Wysłał, wyłączył komputer i nagle zasłabł. Zrobiło mu się niedobrze, jakoś dziwnie i słabł coraz bardziej, słabł systematycznie i nieubłaganie. W końcu na dobre zasłabł, położył się i zasnął. Kiedy się obudził, zobaczył wydrukowaną kartkę z listem, przeczytał ów list i przeraził się. Doznał przerażenia w sensie jak najbardziej ścisłym fale strachy obejmowały go, władały nim i łopotały nim niczym opuszczoną kartką papieru na plaży w czasie sztormu. Truskawka zaznał nagle dojmującego, nieubłaganego uczucia rozpadu. Całkowitego klekotania własnych kończyn. Rozpadu materii w sensie bezlitosnym i niestety absolutnym. Truskawka nie żył. Albo żył, ale teraz w sensie jak najbardziej pozornym. Truskawka stał się nagle cieniem dawnego Truskawki, bardzo kiepsko zapowiadającego się pisarza mającego przebłyski. Rozumiał doskonale, że bycie cieniem kogoś takiego oznacza faktycznie niebyt. Albo jeszcze gorzej: niebyt w sensie ścisłym byłby tu lepszym rozwiązaniem niż byt na takich prawach jak obecnie. Otworzył lodówkę, wyjął flaszkę i nalał sobie kielicha. To był pierwszy kielich pity w stanie zupełnej, wewnętrznej erozji i co więcej, nie był to kielich ostatni.
Bacha Gęgała nie odezwała się już więcej po liście Truskawki. Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na smsy, zapadła się pod ziemię.
Truskawka nie napisał magisterki, przepił wszystkie pieniądze, które miał ze stypendium i z domu i trafił na odwyk. Potem powrócił na łono rodziny w Ględzinie. Przez pewien czas pracował jako korepetytor, ale na skutek wiadomych przywar długo na tej posadzie miejsca nie zagrzał. Obecnie dobiera ideologię do swojego picia tłumacząc się swoim wyrafinowanym intelektem i nienagannym wykształceniem. Co tydzień spotyka się z Jankiem Bębenkiem „Pod czerwonym bucikiem”, aby powspominać stare, dobre czasy. Janek jest obecnie szczęśliwym posiadaczem tytułu magistra i doktorantem na polonistyce. Powiodło mu się w życiu, ponieważ pił mniej niż Truskawka i wysyłał mniej listów po pijaku, a do dziewczyn pisał wyłącznie powściągliwe smsy.
Kiedyś w lecie spotkałem Truskawkę leżącego na skwerku i wygrzewającego się w słońcu. Spytałem się go tak dla jajca:
- Czemu to robisz Błażej?
A on mi na to:
- Bo lubię jak mi słońce opierdala twarz.
Powtórzyłem tę frazę Jankowi Bębenkowi a on mi na to: „I widzisz Michał, w tym tkwi właśnie jego fatalny błąd. Nie widziałem w życiu większego zarozumialca.”
Od Truskawki nauczyłem się wiele. Sam lubię przesiadywać w knajpie przy pecie i książce.
Ale wciąż boję się napisać odważnego mejla do dziewczyny, na której mi bardzo zależy. Lecz na dzisiaj ten stan daje mi „zajebistą satyfę.”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"... Niech Pan czyta moje teksty, niech się pan wgryza w moje wiersze i prozę, niech panu spędza sen z powiek moje pisanie, niech się panu śnią moje frazy, niech pan daremnie stara się doścignąć, ja panu życzę jak najlepiej. I jestem pewien, że lektura moich tekstów pana bardzo wzbogaci i uduchowi..."

Michał Bębenek

Wzbogacić się mogę panie Michale Bębenku unikając takich błędów:

1)Śpiewał wtedy hymn Piwnicy pod Baranami, „Dezyderaty”. - zbędny przecinek
2)Po drugie, utwór nosi tytuł "Dezyderata", a nie "Dezyderaty"
3)Podobno kiedyś studiował w Krakowie filozofię z polonistyką - filozofię i polonistykę
4)gdzie ze swoim najlepszymi przyjacielem Jankiem Bębenkiem - najlepszym
5)Zaczepiały go dzieciaki, dokuczały mu i śmiały się z niego - lepiej: zaczepiały go dzieciaki śmiejąc się z niego. W tym zdaniu zaczepianie jest już dokuczaniem, a więc nie ma sensu robić masła maślanego.
6)"Truskawka już dawno znalazł swój sposób na życie i niezawodną receptę na jego niespodzianki." - znów masło maślane, to samo przez to samo.
7)"Można powiedzieć, że bez trunku Truskawka nie zaznawał spokoju i te dwa atrybuty jego egzystencji były związane ze sobą nieśmiertelnym węzłem." - nieśmiertelnym węzłem? Po cóż dziwaczyć? Wystarczyłoby napisać "nierozerwalny węzeł".
8)"Wykształcenie, wiedzę, kindersztubę, takt, a nade wszystko smak" - wykształcenie znaczy tylez co wiedza. Z kolei "takt" mieści się w określeniu kindersztuba. Także znów masełkiem nieco nam autor tekst swój posmarował.

Przepraszam, ale nudzi mie już Twój tekst. Tyle błędów i to na samym początku. Zdecydowanie powinieneś publikować swoją prozę w dziale dla początkujacych. I daj już spokój z tą bufonadą, że jakoby mam starać się Ciebie doścignąć. Nie bądź śmieszny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

myślę że powinieneś popracować nad argumentacją bo do pierdółek potrafi się czepić każdy. Różnica między nami jest taka, że ja mam coś do powiedzenia a ty tylko tyle, że przecinek postawiłem gdzieś niepotrzebnie. Za wszelką cenę chcesz Donie udowodnić swoje znawstwo przedmiotu. Sory, ale nie dowierzam ci. Mojej ironii nie wyczułeś w moim komentarzu i to szczerze mówiąc nie zdziwiło mnie. Literatura nie jest dla ludzi prostodusznych. Więc dobrze by było, gdybyś to ty został w tym dziale, w którym jesteś obecnie. Cieszę się, że zajrzałeś do mojego tekstu. Rozumiem, że nie przebrnąłeś. Nie dlatego, że tak mało zdolny jesteś, ale że masz uprzedzenia. Trudno. Z uprzedzeń i słabości zbudowany jest człowiek, lecz krytyk...
Ten powinien być zimny i twardy. No i życzę dalszych owocnych peregrynacji po moich tekstach, niech dalej nie dają ci one spać. Ja wysypiam się znakomicie, państwo idźcie na spacer.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Argumentację przedstawiałem przy okazji poprzedniego twojego tekstu. Niestety, zamiast odeprzeć moje zarzuty, Ty tylko nawymyślałeś mi. Czy w ogóle wtedy pomyślałeś o tym, że mogłem zgłośić to do administratora strony, oskarzyć Ciebie o złamanie regulaminu? Przy niniejszym tekście rzeczywiście wytknąłem drobnostki, niemniej uważam, że w dziale dla zaawansowanych nie powinny pojawiać się z tak dużą częstotliwością. Piszesz Michale, cyt."Za wszelką cenę chcesz Donie udowodnić swoje znawstwo przedmiotu. Sory, ale nie dowierzam Ci".
Odpowiadam pytaniem: Czym jest znawstwo? Kto może już się uważać za znawcę? Polonista? Pisarz? Logik?
Uważam, że istotne jest tylko to, czy autor zgadza się z zarzutami. Absolutnie nieważne jest kto te zarzuty przedstawi. Dlatego, z lekka uśmiechnąłem się kiedy przeczytałem cyt "nie dowierzam ci". A kiedy byś dowierzał? kiedy?
Dalej piszesz " Literatura nie jest dla ludzi prostodusznych" - chciałes pewnie napisać "prostych", ale żeby zbytnio mnie nie drażnić użyłeś łagodniejszego wyrażenia. Jeśli tak uważasz, że literatura nie jest dla prostych ludzi, to faktycznie dzielą nas mury nie do przejścia. Otóż właśnie w myśl idei Gombrowicza, uważam że najlepsza jest ta literatura, która potrafi poruszyć wszystkie wielkości i skomplikowania umysłów. Drugim przykładem jest Szekspir. Zacząłeś wyjeżdżać do mnie z Pimką Gombrowicza, to chyba słyszałeś powiedzenie Gombra, cyt "Im mądrzej tym głupiej". Taki właśnie był twój poprzedni tekst. Bufonada. Naśladownictwo gazetowej krytyki, z której nie dość, że nic dla nikogo nie wynika, to jeszcze niechlujność formy woła o pomstę do nieba. Napisałem, że to nabieranie gości - niestety. Nasza najliczniejsza inteligencja wcale nie jest inteligentna, z łatwością na tego typu teksty daje się nabierać. I tych głupoli byłomi szkoda, kiedy czytalem twoje wypracowanie.
Czym jest inteligent w Polsce? Albo inaczej - Jak się nim zostaje? Tu znowuż niejako Gombrowicz daje odpowiedź, ale powiem własnymi słowami. Inteligentem dzisiaj staje się ten, komu już w dzieciństwie z łatwością wchodziła do głowy wiedza, a później dzięki tej zdolności kończy po kolei szkoły - jedna po drugiej, aż do osiagnięcia naukowych stopni wyzszych uczelni.
Wchłanianie wiedzy to nie to samo co umiejętność samodzielnego myślenia, czy też myślenia wbrew prądowi. Pierwszy z brzegu przykład to zdolność ogarnięcia rozumem filozofii fatalistycznej, czyli determinizmu. Żeby tą filozofię zrozumieć trzeba mieć umysł potrafiący dokonać syntezy pojęć abstrakcyjnych. Gdy jako nastoletni chłopak na własną rękę doszedłem do tych samych wniosków co Baruch Spinoza, próbowałem dzielić się swoim odkryciem z różnymi ludźmi, między innymi z takimi którzy posiadali tytuł magistra. O dziwo kilku magistrów nie zrozumiało, natomiast zrozumiała to kilka miesiecy temu moja ośmioletnia córka.
Z kolei w moim dzienniku, a dokładnie w części 01 (zapraszam do lektury) znajduje sie opis dojścia na własną rękę do filozofii sylipsystycznej. Proszę zajrzeć teraz na internetową stronę racjonalisty, i zobaczyć co za idiotyzmy wygadują ludzie wykształceni o sylipsyzmie. Gdzies coś usłyszeli i negują - a negują bo kontrargumety wyciągają z przeświadczenia że świat jednak istnieje. Proszę najpierw przeczytać moje opowiadanie, a później wejść na wspomnianą internetową stronę, przekona sie pan sam.
Podsumowując: Nie jest istotne kto stawia tekstowi zarzuty, ale czy autor po ich analizie zgodzi się z nimi.
Zgadzam się, że nie jestem zimny jako krytyk. Cechuje mnie raczej temperament artysty, stąd zbyt ekspresyjne reakcje, ale za to już Michale przeprosiłem. Czy teraz dalej zarzucasz mi idiotyzm? Dalej nie masz zamiaru przepraszać?

Pozdrawiam życząc zdrowego rozsądku
PS
Śpię dobrze, a dla mnie to co jest teraz między nami Michale - to zabawa. Sorry, ale czuję się pewnie. Mój robotniczy grunt jest twardy - może dlatego, że jesienny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam mojego przemiłego adwersarza! Na wstępie pragnę Ci pogratulować młodocianego geniuszu. Spinoza przyswojony w tak młodym wieku to osiągnięcie zaiste godne pochwały. No, ale z drugiej strony dzieci wiedzą i widzą lepiej, z wiekiem ta ostrość widzenie ulega stępieniu. Nie napisałem, że jesteś prosty, lecz prostoduszny i dalej podtrzymuję swoje zdanie. Prostakiem nie jesteś na pewno Donie. Możesz być ( jesteś ? ) bardzo inteligentny, oczytany i tak dalej, ale swoista poczciwość i pewien schematyzm poglądowy, z którym podchodzisz do szlachetnej dziedziny słowa pisanego wyklucza cię jako literata z krwi kości.
Zarówno ja jak i ty zachowaliśmy się jak artyści w rozmowie alias bokserzy o inklinacjach artystycznych. Może to razić, ale im więcej takich twardych polemik tym lepiej dla sztuki i świata literackiego. Takie jest moje zdanie. No a teraz? Emocje nieco ostygły i mogę na spokojnie powiedzieć, że użyłem paru słów pod Twoim adresem, które niekoniecznie były na miejscu. Był to jednak rodzaj obrony atakującej i nic więcej. Jeśli Cię uraziłem, wybacz. Postaram się tego nie czynić więcej. Życzę owocnych tekstów ( artystycznych i krytycznych ) i zachęcam do czytania moich przyszłych.
Z pozdrowieniami
Michał Bębenek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...