Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


dlaczego poglądy duchownych nie mogą się różnić? a poglądy poetów, filozofów, teoretyków literatury mogą się różnić? nie ma sensu opierać się na poglądach duchownych, lepiej mieć swoje i wiedzieć co jest napisane w Biblii na każdy temat. to nie jest takie trudne, wystarczy
czytać, ale nie jednorazowo.

tak, ale również kwestią poznania - żmudnego czytania, a proszę mi wierzyć Biblię czyta się
na wiele sposobów: inaczej w wierze, inaczej w upadku, inaczej z radością, inaczej ze łzami.

dla mnie również jest to niezrozumiałe, a jeszcze bardziej niezrozumiały jest fakt dlaczego
żyję ja, a nie ktoś kto mógłby żyć za mnie.

Biblia uczy wiary
Opublikowano

Magnetowit R. napisał:

nie chce mi się szperać za werrsetami, Panno Anno

szperać to można w mysiej dziurze, a czytać Biblię to rzeczywiście za trudne dla przeciętnego
katolika w tym kraju i stąd mamy pogląd: Bóg jest bezwzględny, porywczy, gniewny,
po prostu straszny. Nie czytaj Biblii, bo to chyba dla Ciebie zbyt wielki wysiłek intelektualny.

Pani Anno. może trzymajmy pewien poziom. czytanie biblii na obecną chwilę to rzeczywiście bylby dla mnie wysilek. wystarczy mi co juz wiem, poznalem, moj swiatopogląd jest ugruntowany. zawsze byłem czlowiekiem szukającym, jak napomknąlem biblie przeczytalem i nie tylko, badalem odniesienia kulturowe historyczne jak i polityczne (mające ogromne znaczenie na treść N.T). w rodzinie mam swiadków jehowy - literalnie traktujących biblię więc aby moc dyskutować i obalać tezy trzeba mieć wiedzę. zgadzam się z amerozzo iż traktowanie biblii jako"pisma świętego" jest kwestią wiary.

tak, ale również kwestią poznania - żmudnego czytania, a proszę mi wierzyć Biblię czyta się
na wiele sposobów: inaczej w wierze, inaczej w upadku, inaczej z radością, inaczej ze łzami.

tak jak słucha muzyki .

tu pani przyznała niezamierzenie, ze podstawą wysuwanych argumentów jest WIARA. jezeli ktoś do życia potrzebuje wiary, obietnicy posmieretnej nagrody i gotowca na zycie, to znajdzie ją i w psiej budzie.



pozdrawiam

Opublikowano

nie mam zamiaru czytać wszystkich komentarzy, które już się pojawiły pod pana wierszem, gdyż podejrzewam, w jaką stronę zmierza dyskusja, dlatego odniosę się tylko do wiersza.
otóż zrobił on na mnie wrażenie. miał pan pomysł - zapewne posiłkowany chociażby filozofią. Bóg - człowiek, tak samo niedoskonały jak i my. pytanie czy nadal można go nazywać Bogiem. co do technicznych aspektów tekstu to proszę zauważyć, iż w trzeciej strofie używa pan słowa 'też' (brak kropeczki nad 'z') jednak jego użycie jest chybione, gdyż wcześniej pisze pan, że bóg ma krzywe nogi a nie że ich nie ma (nie ma nóg i zębów też nie ma wszystkich - miałoby sens - a ma krzywe nogi i zębów też nie ma wszystkich już średnio). ale to taka czysto estetyczna sprawa - daję pod rozwagę.

"mój bóg
ma krzywe nogi
zębów też nie ma wszystkich
gdy jest pijany tańczy
i zabija swoich wrogów
ze strachu"

nie uważam, żeby ten tekst był jakimś niesamowitym odkryciem, wiele osób już o tym pisało, ale pana ujęcie podoba mi się. przydałby się jednak jakiś bardziej wymyślny/pomysłowy tytuł.

pozdr. a

Opublikowano

pani Anno, ale muzzzik!: Zamulasy "Zamulasy" Bit-rate (Kbps) 128pani szuka szpilki by dziabnąć:D napisalem, "jezeli ktos do zycia potrzebuje". Mistrzem świata mozna być w pilnowaniu psiej budy" to slowa polskiej legendy sztuk walk wręcz. a moim psem prosze sobie nie wycierać nic, zapewniam, ze przy spotkaniu przeszłaby pani na drugą stronę ulicy.

Ilu ludzi wg bibli zabil Jehowa? 2 mln? szatan tylko 10...

dziękuje agnes. za krytykę i logiczne podejście a nie jak ci, którym na slowo bóg włącza sie czerwona lampka. "tez" sugeruje ze wad i ułomności mój bóg moze mieć wiecej.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


a to juz pytanie do detektywa Rutkowskiego :)
właściwie to pan powinien wiedzieć, skoro Biblię pan czytał w 6 kl. szkoły podst. :)
chyba jeszcze z głowy nic nie uleciało? a co z najważniejszym przesłaniem Biblii?
Opublikowano

Nadal podtrzymuję pytanie: wiara w co? i dodaję: wiara w jakim celu?
Bo jeśli to ma być gra w łapki, to chyba wiara w nicość?
A ja raczej lubię konkrety. Chcę konkretnego Boga i Jego Słowa, chcę
Jego miłości i zbawienia. Żeby wierzyć trzeba chcieć.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



dobrze, ale co to ma wspólnego z wierszem?
poza tym biblijny Bóg wcale nie jest taki konkretny.
rzuca Pani sloganami, które w kontekście poezji
niczego nowego nie wprowadzają.

pozdr.a
Opublikowano

nuży mnie ta dyskusja, nie mam zamiaru Pani Anno przekonywać, napisałem tylko wiersz.

"Chcę konkretnego Boga i Jego Słowa, chcę
Jego miłości i zbawienia".

bo tylko strach tlumaczy wiarę
kompleks niższości niepewność siebie
powierzyć komuś swe życie szare
by sens mu nadal i cel za ciebie

WIERZY pani że znajdzie to w biblii? powodzenia (szczególnie to zbawienie kusi, prawda? taka nagroda)

a co do ujęcia Boga w systematyce zinstytucjonalizowanych religi (przypominam że biblia to też "ocenzurowane" dzieło, wybrane apokryfy i ewangelie pisane pod potrzeby walki narodowowyzwoleńczej) cos co mi sie napisalo 13 lat temu

Nie jestesmy zwiazani wasza moralnoscia
Jestesmy slepi na wasza etyke
Nie jestesmy zastraszeni ani cieniem boga
Ani tradycja waszych okrucienstw

Swiadoma droga negacji boga


pozdrawiam i nie tykam wiecej w temacie religii. co najwyżej wiersza

Wuszu, pani mnie już nie zaskakuje i w podziw nie wprowadza. ja w nim tkwie:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


to by się zgadzało z końcówką Twojego wiesza, jakoś tak to leciało:

zabija swoich wrogów
ze strachu

I dalej piszesz:


naprawdę wierzysz w to, że Bóg jest taki straszny? i tylko strach tłumaczy wiarę?
Twoja wiara jest oparta na strachu? Moja nie. Wierzę, bo chcę a nie muszę, bo
spotka mnie coś złego. Zapewne i tak mnie spotka, bo jak pięknie napisałeś:
"tradycja waszych okrucieństw", a ja dodam: nie umiera.


czasami jest lepsza niż ślepa wiara, co innym nogi podstawia


ok. mozemy zakończć, ale to wszystko co powyżej narodziło się pod wpływem Twojego
wiersza. Dla mnie dyskusja była pouczająca i ciekawa, bo nie lubię dyskutować tylko
z ludźmi, którzy myślą wyłącznie jak ja, zresztą czy tacy w ogóle istnieją? Dzięki za
wymianę zdań i bez urazy. Nie chcę nikogo gwałcić moją wiarą :) - to była tylko dyskusja
(aż żal, że się kończy) :P
Opublikowano

Cieszę się, że tak zareagowałeś :) A czy ja jestem wierząca?
Daleko mi do doskonałości, o której marzyć pewnie nigdy
nie przestanę (mam na myśli Doskonałość, którą jest Bóg).
A jaki powinien być wierzący człowiek? Doskonały? Albo
zbliżony do Doskonałości na maksa. A tymczasem ja...
szkoda gadać. Ale Biblię bardzo lubię czytać, mimo wszystko,
myślę, że to najlepsza książka świata i nikt lepszej nigdy
nie napisze.
Jeśli trochę pofikałam, to wybacz, taki akurat miałam nastrój
i trafiło na Twój wiersz :) Więc może dobrze, że go napisałeś,
bo gdyby nie on, pewnie nie doszłoby do tej ciekawej wymiany
zdań, chociaż następnym razem mogłoby być mniej napastliwie
(również z mojej strony) ;)
No, to pisz następny :) Pozdrawiam

Opublikowano

Wiersz pobudził do ciekawej i burzliwej dyskusji a jest to niewątpliwie jedno z zadań sztuki w tym wypadku poezji, szokuje i daje do myślenia.
Bardzo ciekawa teza, że Bóg zabija ze strachu, odważna ale poparta wspomnianymi argumentami, która w moim mniemaniu jest w jakimś stopniu logicznie do udowodnienia a, której i Hegel by się nie powstydził.
Pozdrawiam

Opublikowano

A tak sobie jeszcze dodam: czytając Biblię można wywnioskować, że Bóg zabija
z powodu grzechu człowieka i jego nieposłuszeństwa. Moim zdaniem ma rację,
bo ludzie często zachowują się gorzej niż zwierzęta. A z tymi, którzy Go kochają
postępuje inaczej, chociaż też nie szczędzi im różnych nieprzyjemnych prób
(mówi o tym np. Ks. Hioba czy Joba - rozmaicie się pisze).
W Biblii nie ma przypadków, gdzie Bóg zabija ze strachu, natomiast za karę tak,
karę za grzechy i to konkretne grzechy np. bałwochwalstwo.
Pozdr

Opublikowano

dziękuje wszyskim za odwiedziny, [1 2] i 240 wejść połechtało mile, aż sobie ten wierszyk skopiuje na dysk:) tzn nie powstał on bezpośrednio na portalu, był gdziewś kiedyś nawet na papierze, ale został bezpośrednio napisany, jak kilka innych.

gwoli domysłów, to może ja zinterpretuje ten utwór. peel sam sobie bogiem, buduje swoją "boskość" na wysoce rozbudowanym indywidualiźmie, sile i umiejętności walki, miłości własnej oraz...pomnikowości "halucynancyjnej"- tańczy pijany. uznając się za boga (wyłącznie swojego) akceptuje siebie jakim jest. jednakże widać, że hulaszczy tryb zycia wyniszcza go (braki w uzębieniu). a teraz zabijanie - strach, jest mobilizujący, wróg tu jest uęty jako konkretne, poważne zagrożenie. peel nie zabija tych którzy nie stanowią zagrożenia , ma w sobie afirmacje i radość życia "tańczy", jednakże wróg pozostawiony przy życiu pozostaje wrogiem, a dodatkowo skrzywdzony, jeszcze bardziej niebezpiecznym...więc obawia sie, że po starciu, gdy zwycięstwo nie jest pewne, może paść ofiarą rewanżu;)

troche chaotycznie...ot, taki wycinek z życia artysty hulaki i zabijaki;)

dzięki raz jeszcze i pozdrowienia

Opublikowano

Magnetowit
dopiero teraz trafiłem na Twój wiersz i ogrom komentarzy
czy ciekawych?
wiersz taki sobie - wg mnie.
Jedno co rzuca się w oczy, to "głos" polskiego katolicyzmu
w bardzo mizernym wydaniu; dobrze, że raczej odosobnionego.
Pozdrawiam wszystkich uczestników

Opublikowano

" hulaszczy tryb zycia wyniszcza go (braki w uzębieniu). "
- to najlepsze, czas wybrać się do dentysty, a wtedy dopiero
będzie strach :D
No widzisz ile Ci na licznik nabiłam :P Dobra ze mnie kobita
Nie ma jak to ekumenia :)

egzegeto
miałeś mnie na myśli?
"Jedno co rzuca się w oczy, to "głos" polskiego katolicyzmu
w bardzo mizernym wydaniu"
Jeśli tak, to nie trafione, bo ja podobnie jak ateiści nie jestem członkiem
żadnego kościoła, a już niech Bóg broni przed katolicyzmem w tanim wydaniu :D
Bez urazy :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
    • @Migrena Cieszę się i dziękuję :)
    • @sisy89   bardzo mi się podoba :)))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...