Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

---

słowo jest twórcze – układa usta
w rzeźbę drugiego słowa lub
niszczy je – stąd marzenia
wypowiadane – kruche są jak
ich wykładnia wyrazów

---

pianino jest wydawcą dźwięku
dźwięk emisją - emisja zabija czas
jak wskazówka wierci dziurę
w słojach drzewa które po czasie
przeróbki zaszumi o sobie uderzeniem
w klawisze - wykładnią wyrazów

---

rozchodzimy się krzykiem nad wyraz
im wyżej tym mniej słychać bólu
milczeniem zatracamy poczucie czasu
aż po zdartą skórę z powierzchni myśli
gdzieś między w uścisku szczęk
dekorujemy szept epitetem
wykładnią wyrazów

---

dźwięk to jeszcze nie krzyk daleki
od pierwowzoru otula odbiorcę
pochodną wyobraźni rozpisuje na
ścianie malowanej rozbryzgi kulejące
w otoczeniu

buduje machinę oblężniczą lub taranem
wmawia sobie teraźniejszość
drganiem wykłada wyrazy – sięga
po zrozumienie


[sub]Tekst był edytowany przez Witold_Adam_Rosołowski dnia 20-04-2004 06:12.[/sub]

Opublikowano

więc tak...dwa początkowe wersy (bez lub) zabrzmiały intrygująco, co dalej..., a dalej wywód, w którym się gubię, choć momentami brzmi.
"im wyżej mniej słychać bólu" - tu mi leży, nie tylko gramatycznie:), dalej moja uwaga popłynęła, ale może to wina późnej godziny, wrócę jutro, bo jest coś w tym tekście, pozdr. aga

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Agnieszko - rzeczywiście trzeba było conieco zmienić - nie wyobrażaj sobie żem człowiek guma - ale podpowiedzi twe trafne były - pierwszą część pozostawiłem więc bez naruszenia - w drugiej zmieniłem ostatni wers z "w klawisze - wykładnię wyrazów" na "w klawisze - wykładnią wyrazów" - w trzeciej części dodałem wyraz "tym" - może teraz bardziej gramatycznie za przeczytanie i skomentowanie

serdeczne pozdrówko W_A_R

Opublikowano

tylko pierwsze zapowiada się dobrze, chociaz kończy się już źle. reszta przegadana, zbyt ogólnikowa. te "wykładnie wyrazów" które miały być kliczem, czym są wlaściwie? unikaj "milczeniem zatracamy poczucie czasu", bo jeśli Oyey jeszcze się nie doczepił, to ja się doczepiam: taka metafora dopełnieniowa jest w nienajlepszym guście. i po co budować takie piętrowe:

emisja zabija czas
jak wskazówka wierci dziurę
w słojach drzewa które po czasie
przeróbki zaszumi o sobie uderzeniem
w klawisze - wykładnią wyrazów

? zaczyna się to słowem "emisja", które jest podmiotem tego zdania. czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest ten podmiot w ostatnim wersie?

dużo pracy jeszcze przed Tobą, ale chyba kierunek dobry. polecam do czytania to co polecam :) takie krótkie formy wymagają zastanowienia nad KAŻDYM słowem, tu tego zabrakło.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



1. Marcinie - widzę, że przeszyłeś mój "Obraz ..." na wylot - w pierwszej części postawiłeś mi zarzut, ze "ogólnikowa", ze "źle się kończy" - mozliwe - naprawdę chyba nie bardzo pojmujesz sens niejednoznaczności = słowo a marzenie - tę część napisałem tuż po zajrzeniu do podręcznika klasy IV (nie będę wymieniał i reklamował nazwy - z drugiej strony podam tylko autorkę - Kulmowa)- i przeczytaniu wiersza - uczniowie mieli coś tam zrobić z przenośniami ... - piszę ogólnikowo ponieważ ta forma najbardziej trafnie omawia i obiektywniej traktuje sens przekazu - a teraz specjalnie dla Ciebie - fraszka czy jakis tam zart:

...tylko poeta potrafii marzyć - inny pomarzy i mu się zdarzy...

2. teraz co do "emisji" - nie wiem czy słyszałeś, ze wydawanie dźwieków to fale elktromagnetyczne - a dla fal słyszalnych jest określony przedział - mówimy wtedy o paśmie - paśmie emisji czyli tzw. "wykładni wyrazów"

3. widzisz - znów zahaczyłem o teren (nie chcę tego nazwać wprost by Cię nie zmiażdżyć czy coś w tym rodzaju - wybacz nie o to mi idzie) zupełnie Ci nie znany - wiscie-oczy - bo znasz sie na składni zdania ale na sprawach zjawisk to troszkę Ci brakuje - poczytaj sobie coś z fizyki - nie proponuję niczego i nie polecam - najlepiej jesli sam siegniesz po cos co Cię zainteresuje - sięgniesz po zrozumienie

serdeczne pozdrówko W_A_R


Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



sorry, ale jedyną moją odpowiedzią może być zakończenie dyskusji. zamiast rozmawiać o tekście dowiaduję się, że nie znam się na tym, czy na owym. nie zamierzam się bronić i opowiadać o mojej wiedzy na temat fizyki, która chyba jest nienajgorsza. w każdym razie jeśli problem jest zawsze w czytelniku, nie w tekście, to do niczego nie dojdziesz. i przykro mi, bo naprawdę fragmenty tego, co pisałeś wybijały się ponad przeciętną poezja.org i to znacznie. teraz jednak widzę, że powstały bez świadomości i stąd dokładnie wzięły się te fragmenty słabsze. poeta to nie maszyna losująca.

no i tyle, czytać będę, od komentarzy się powstrzymam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Marcin - czy jedyną Twoją sprawą pod tym wierszem to złożenie broni - dziękuję Ci bardzo za wyznaczenie mojego miejsca na portalu - piszę od lat - piszę a tu nagle ktoś taki jak Ty mówi że piętrowość uprawiam (chyba tak to zrozumiałem) - rzeczywiście w tym jest cel aby w przestrzeni zbudować coś adekwatnego - powrócę więc do tej "emisji":

"emisja zabija czas
jak wskazówka wierci dziurę
w słojach drzewa które po czasie
przeróbki zaszumi o sobie uderzeniem
w klawisze - wykładnią wyrazów"

---

- emisja zabija czas uderzeniem w klawisze -
- emisja jak wskazówka - fala stojąca
- w słojach drzew zaszumi o sobie - w pianinie - dźwięk - szumy (różowy - szary -
- człowiek wykłada wyraz - dłoń - palce -

---

- troszkę musiałem wytłumaczyć -
- nie wszystko słychać co słychać w uchu -

wybacz Marcin ale stylistą jesteś świetnym (moje ukłony) - masz rację też z czytelnikiem - ale krytykę jaką mi zafundowałeś musiałem "czymś" zablokować - wybacz, jesli potraktowałem Cię oddolnie - przepraszam - kontynuuj swoją rolę - to ja postaram się nie zadzierać nosa

z przeprosinami i serdecznym pozdrówkiem W_A_R



Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc OK.   przesuwasz spór z poziomu możliwości na poziom wydolności.   ale mylisz bieżący stan z potencjałem systemu.   aparat nie musi analizować danych  robią to systemy analityczne (SIEM, graph DB, data fusion), często outsourcowane.   państwo nie musi miec wszystkiego na własnym serwerze.   wystarczy dostęp do metadanych lub prawo nakazujące natychmiastową współpracę.   tak działają systemy w Chinach, Rosji, ale też w UE przy AML i cyberbezpieczeństwie.     widzę, że siedzisz gdzieś w rządowej administracji.   tam nie jest dobrze.   zgoda.   ale państwo może z miesiaca na miesiąc stworzyć Służbę Nadzoru .   i stworzy.   i będzie dystopia.   dystopia jutra.   nie da się juz tego uniknąć !!!!!            
    • @Nata_Kruk

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Cieszę się! A miałam obawy przed tak "egzotycznym" połączeniu. :))) Bardzo dziękuję!  
    • Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.  
    • @MIROSŁAW C.   I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) 
    • ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no!   To i mułowi towot? I wołu miot.   A po gnidę dingo, pa!   O, no i Mongołów ognomiono?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...