Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

nie powinnam wyjeżdżać
ciągnie się za mną
przysłaniając słońce

mówiłeś żebym odpoczęła
zostawiając u podnóża
skąpaną w rześkim powietrzu

a ja

ściągnęłam burzę
by nikt nie widział śladów na twarzy
gdy tropiłam twoje stopy

znalazłam miejsce
gdzie dają placek po węgiersku

dziś wyrzuciłam loda
był zupełnie bez smaku

ptaki wdzierają się każdym świtem
wyrywając z ramion
przecież nie jesteś imaginacją
więc dlaczego

21.05.07r.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




powiem szczerze Witku pisanie listów
piętą jest achillesową zresztą
i mimo sporego wysiłku
nieodparcie o tym wersy wieszczą
;)

Cieszę się, że jednak wiersz pozostaje przed oczyma :)
Pozdrawiam ciepło :)
Opublikowano

Tak poczytałem wiersz powyższy (tzn. pięterko wyżej) i poczyniłem pewne obserwacje - tutaj jest liryk przejrzysty, bez chaosu i wodolejstwa i silenia się na górnolotność. A jak podmiot jeszcze zajrzy do Grodu Kraka, pokaże mu gdzie są pyszne naleśniki ;)
Na tak.
Pozdrawiam.

Opublikowano

życiowy bardzo... i te placki takie prawdziwe... i lód zamarźniętym soplem wody, taki zimny.
i ten ptasi sen...
i myśli nie wiadomo czego sie mają uczepić. takie proste i takie urocze.

podoba mi się , nawet bardzo.

jedyne co mnie zmartwiło:
jak przeczytałem z piąty raz to chyba zrozumiałem
dlaczego te lody miałyby już nie smakować :(
przepraszam :/

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ładny jest twój smutny wiersz.Dobrze się czyta.Odkrywczy nie jest.Miał zapewne spełniać rolę sentymentalnej pamiątki i to zadanie w pełni realizuje..Nie ma w nim buntu , chęci zmienienia świata i dobrze, czasem wartością jest samo "usiąść i popłakać", na przykład w placek po węgiersku.
Tok wiersza jest przewidywalny.
Rozważ, czy w wersie "gdy tropiłam twoje stopy" potrzebujesz koniecznie ostatniego wyrazu. Ja bym go skasowała/ nie daje żadnej nowej informacji/wers wyżej piszesz o śladach wiec tropienie to dalszy, logiczny element.
Nieco niejasności niesie kończąca strofa. Ptaki - wdzierające się- świtaniem- które ci GO wyrywają z ramion - przemawiają mi do wyobraźni.Niejasne jest "co mówią" dwa kończące wersy.Dla mnie-jest w nich albo czegoś za dużo,albo za mało.Aby jak najmniej ingerować w twój tekst.. może poprzestawiać kolejność wzrazów?

nie jesteś imaginacją przecież
dlaczego więc

wydaje mi się klarowniejsze,"pewniejsze swego",chociaż,oczywiście,także smutne..
Pozdrawiam L.
Opublikowano

tak, właśnie, dobry wiersz, ale trzeba by dopracować technicznie i logicznie.

nie powinnam wyjeżdżać
ciągnie się za mną
przysłaniając słońce
mówiłeś żebym odpoczęła
zostawiając u podnóża
skąpaną w rześkim powietrzu
(...)
ściągnęłam burzę
by nikt nie widział śladów na twarzy gdy tropiłam twoje stopy

znalazłam miejsce
gdzie dają placek po węgiersku
dziś wyrzuciłam loda
był zupełnie bez smaku
ptaki wdzierają się każdym świtem >> "o świcie"
wyrywając z ramion
przecież nie jesteś imaginacją więc dlaczego
takie techniczne obserwacje moje, można się zgodzić albo nie.
tzw. "zapychacze" nie są dobre. lepiej ich nie napisać wcale.

pozdrawiam!

Opublikowano

Kolejne fragmenty wiersza to zgaduj-zgadule:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Niby wszystko jest oczywiste i przejrzyste, ale pozostaje to pytanie w poincie wiersza: "dlaczego?" Dlaczego ludzie muszą się czasem rozstawać? Czy istnieje jakaś jedna, ogólna odpowiedź? Można się nad tym zadumać...
Pozdrawiam, Amandaleo. :-)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Myszkę powiesiłam, taka urocza jest:) niech sobie wisi:)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Wchodzi on - Polityk- Polityczna Tłusta Świnia Koronkowa, kłamstwem nabłyszczony, wykarmiony na ludzkiej cierpliwości jak monstrum z promocji, które zjadło cały kraj i jeszcze pyta o deser. Skóra mu świeci jak szynka premium namaszczona budżetem, oczy lśnią krzywdą smażoną na głębokim oleju publicznych pieniędzy. Półki szepczą między sobą, drżąc jak przeterminowane sumienia: „Patrzcie! To ten, który otłuścił się na ludziach tak bardzo, że wózek go nienawidzi!” On nie idzie. On płynie - lawina krawatów, biurokracji i tłuszczu władzy. Każdy jego krok  skrzypi jak konstytucja po setce poprawek, wózek jęczy jak urząd pod jego cięzarem. Chipsy padają na kolana - bo wiedzą, że jego spojrzenie ma kalorii więcej niż one same. Jogurty płaczą w kubeczkach: „Nie zabieraj nas, panie, my jesteśmy tylko mlekiem, nie obietnicą!” Ser żółty topnieje, tworząc kałużę chciwości, gęstą jak miód z komisji śledczej. Banany wyginają się w paragrafy i paragrafiki, chcąc wyglądać bardziej praworządnie. Kiełbasy drżą jak wspomnienia budzetów, które „zniknęły przez przypadek” w jego kieszeniach - kieszeniach z czarnych dziur, zdolnych wciągnąć nawet dobre intencje. Kasjerki patrzą na niego jak na zjawę z zamrażarki moralności. Skaner nie śmie go zeskanować. Paragon, dotknięty jego palcem, zwija się w Ewangelię Znikającego Rabatu. A mop klęka i staje się Berłem Posadzki Zniewolonej - narzędziem jego foliowego panowania. Reklamówka otwiera swoje plastikowe usta i błaga: „Panie… nie wsadzaj mnie tam… już tylu przede mną nie wróciło…” Ryby w lodówkach zaczynają śpiewać psalmy o złodziejstwie, bo wiedzą, że dziś on jest ich jedynym świętym i jedynym katem. Puszki kukurydzy stukają jak zegary politycznej degradacji, ogórki w słoikach drżą jak ręce premiera po trudnym oświadczeniu. A on? Śmieje się. Śmiechem tłustym, wypasionym, jakby każda złotówka zamieniała mu się w dodatkowy plaster boczku. I ten śmiech przesuwa regały, gasi neony, sprawia, że butelki oleju ronią łzy kwasu tłuszczowego. Gdy bierze wózek -  ten klęka. Gdy wchodzi na dział z pieczywem -  bułki sypią się jak nadzieje narodu. Gdy przechodzi przy kasie, torty mdleją ze wstydu, a mleko zastyga w bieli czystej żałoby. I wtedy ludzie  - zwykli ludzie, z pustymi koszykami i wypłukaną godnością - patrzą na niego jak na tłuste nadużycie w ludzkim garniturze, na kulę chciwości, która zjadła wszystko, co dobre, i nawet nie beknęła. Patrzą i mówią szeptem, by nie usłyszał: - Chryste Panie… my naprawdę płacimy na tego durnia? A potem wybuchają śmiechem - takim mocnym, tak szczerym i bolesnym, że aż torty zaczynają klaskać, reklamówki mdleją, a chipsy śmieją się same z siebie. Bo groteska jest tak wielka, że aż pęka w szwach, a prawda tak tłusta, że nie da się jej zmieścić w żadnym koszyku.                
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ślicznie.     Rozumiem. A dla mnie to nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa. Ja też potrafiłem pleść wianki i nie tylko dla moich sympatii.
    • @Marek.zak1Nie wiem, czy dobrze sobie wyobrażam, ale zaczynam już widzieć podwójnie. :) W każdym razie - na pewno mieszka tu duch. :) 
    • ukryte kapcie bose stopy na mrozie
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...