Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Śmiałym krokiem
światu bokiem
z jednym butem
i kikutem
zamiast nogi
tak ubogi

kroczy...

śmiałym krokiem
rok za rokiem
zagubionej
więc nie chcianej
w pół wygięty
szuka pięty

tu przystaje...

Wtawać!
Nie spać!
Biegać!
Śpiewać!

wstaje i biega
śmierć swą wyśpiewa
by zyskać życie
i zobaczycie
serce w temblaku
jak ziarnko maku
co odrzucone
będzie zbawione

Śmiałym krokiem
ślepym okiem
patrzy w dal
wbił na pal
swoją winę
i rodzinę

krocząc...

Opublikowano

Rytm i rymy w wierszu mają sprawić wrażenie monotonnego marszu (jest to zabieg przemyślany) gdzie od "(...)wstaje i biega" zamienia sie on w bieg by spowrotem przerodzić się w chód strudzonego tułacza. ze swojej strony radzę skupić się nad merytoryką wiersza, kwetia budowy jest bowiem tylko pomocą wpowadzającą czytelnika w swoisty klimat, pod wpływem którego winnien on być rozgryzany;)

Opublikowano

a dlaczego uwazasz ze wiersz w tym przypadku powinien byc drogowskazem? nie taki byl moj zamiar. za pomoca symboli chcialem ukazac metalnosc Pielgrzyma (pielgrzym tez tu jest symbolem)..
"Marny ten, co przypływów chłonąc niewyśpiewność,
Wierzy iż, sieć jest siecią, a połów - połowem!"
[Bolesław Leśmian]

Opublikowano

co to jest "Wtawać!"?
ech, przeczytałem kolejny raz i
niestety Tomku
chyba nie ten dział

wybacz za "katole" ale ani tu watku ani kto do kogo wątów ni ma
wiersz kiepściutki a można byłoby popracować nad nim i wyrobić

tak osobiscie ten tekst stanowi szkielet wiersza - a mięso pewnie stało się armatnie

z ukłonikiem i pozdrówką MN

Opublikowano

hmmm.. nie jasno chyba postawilem te symbole przez co wiersz nie wypalil. Pielgrzym nie jest tu postacia zwiazana w zaden sposob z Bogiem. jest to osoba poznajaca swiat poprzez podroz ("kroczenie.."). w pierwszej strofie nie posiada on nogi czyli jakies podstawy trzymajacej go twardo przy Ziemi (noga - symbol stalosci) w drugiej zas nie posiada piety czyli slabosci. jest to wiec pewnego rodzaju hybryda bo jak wiadomo te przymioty sa rzecza ludzka.
"Wstawać!
Nie spać!
Biegać!
Śpiewać!"...
jest to glos sumienia bo zycie pielgrzyma z wiersza bez podrozowania nie ma sensu tak jak np zycie czlowieka w "Utopi" Szymboskiej (co sam z reszta zauwaza) totez przestraszony czempredzej zrywa sie do biegu. tytulowym pielgrzymem jest poeta ktorego celem jest podrozowanie, odkrywania swiata, wyspiewywanie go. temu celowi poswieca on takie rarytasy jak posiadanie rodziny czy korzystanie z uciech zwiazanych z zyciem przecietnego czlowieka. poeta w wierszu jest wiec niejako skazany na taka wlasnie droge zycia..

"autor się na Stachurę zapatrzył?"
"a tak to jakby pielgrzym kulał..."

Opublikowano

[quote]"a tak to jakby pielgrzym kulał..."
Wątpię skoro mówiłeś, że miał wyjść marsz. Nie będę się z tobą sprzeczał, czy to efekt zamierzony czy nie, wiem natomiast, że marsz jest średnio spokrewniony z kuleniem...
chodzi po prostu o to że gdybyś zrobił to z zamysłem to byłoby widać jakąś analogię w strofach, a tak sory gregory....

Opublikowano

Niestety, ani forma, ani przesłanie zupełnie do mnie nie przemawia.
Dlaczego poeta miałby "poświęcić" swoją rodzinę? W imię czego? I to wbijając ją na pal razem z własną winą! Czyli rodzina równa winie, a pozbycie się rodziny oznacza niewinność, podobnie jak pozbycie się winy?
Zresztą ani jedno słowo z wiersza nie wskazuje na to, że peelem jest właśnie poeta.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...