Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zegar wskazywał czwartą nad ranem. Radiowy spiker odczytał skrót najważniejszych wiadomości dla nocnych marków. Prawie naga postać człowieka leżąca zwinięta na łóżku gwałtownie się podniosła. Zalękniony mężczyzna nie wiedział, co się dzieje, jednak po chwili odzyskał świadomość, spojrzał na zegar, wyłączył niepotrzebnie grające radio, zgasił światło i znów położył się spać. Często zdarzało się, że zasypiał z książką w ręku albo z włączonym radiem, by potem zbudzić się nagle w nocy i sen zacząć na nowo. Sen, który był jego ucieczką od rzeczywistości w świat niespełnionych marzeń i pragnień, w świat pięknej, chociaż czasem bolesnej przeszłości. Żył tymi snami i tą przeszłością, żył z ludźmi ze snów. Bał się dnia i ludzi, którzy go otaczali unikał bliskich i rodziny, bo właśnie ci najbliżsi niejednokrotnie przysporzyli mu największych cierpień i rozczarowań.
Minęło kilka godzin, gdy znów mężczyzna bez zastanowienia, leniwie wyszedł z łóżka i pobiegł otworzyć drzwi ciasnego mieszkania. Ujrzał w progu kobietę o ciemnych włosach z delikatnym makijażem na twarzy. Miała na sobie długi, czarny płaszcz, subtelny kapelusik, wysokie buty i cienkie rękawiczki na dłoniach, co zdradzało jej niechęć do jesiennej aury.

***

Kochałem cię szczerze i bezgranicznie. Kochałem taką miłością, jakiej teraz nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Byłaś całym moim światem, chociaż tak rzadko o tym mówiłem i dawałem do zrozumienia. Twój wyjazd był dla mnie bolesnym ciosem, zadanym prosto w serce. Całe moje życie, wszystkie plany nagle przestały się liczyć. Wszystko pojechało razem z tobą. Każdy dzień był jak spełniająca się apokalipsa. Rozpacz odebrała mi apetyt i całą radość życia. Codziennie upijałem się gdziekolwiek, bo nie mogłem znieść pustego domu. Nie mogłem patrzeć na czarne, smutne okna bez świateł, kiedy wracałem do domu. Zawsze miałem złudną nadzieję, że kiedy otworzę drzwi, może rzucisz się w moje ramiona. Wszystko w mieszkaniu zdawało się być przesiąknięte tobą. Czułem wszędzie twoją obecność, pamiętałem roześmianą twarz, twoje gesty i zapach. Pamiętałem dotyk i ciepły pocałunek przed snem. Wspomnienie o tobie było dla mnie jednocześnie radością i ostrym cierniem, który wciąż wbijał się coraz głębiej i głębiej w moje słabe i bezbronne ciało. Odwiedzałem miejsca, w które razem chodziliśmy i cofałem się w czasie. Widziałem nasze spacery i wycieczki. Wspominałem nasze wspólnie spędzone chwile. Nie chciałem i nie mogłem pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Byłem na ciebie wściekły. Ale jednocześnie chciałem znów widzieć cię przy sobie. Byłem zły na siebie, że pozwoliłem ci odejść. Bo przecież tyle zaplanowałem. Nasze nowe mieszkanie było już prawie urządzone i umeblowane. Wszystko zapowiadało się dobrze. Wierzyłem, że mimo złych chwil nasze życie się wreszcie ułoży, pojawi się dziecko i będziemy normalną kochającą się rodziną. Wierzyłem w to mocno i widziałem w wyobraźni. Nie miałem nigdy odwagi się do tego przyznać. A może chciałem stale czymś zaskakiwać. Dziś tego nie wiem, ale może właśnie tak było. Wiem za to, i o tyle jestem mądrzejszy, że przez te wszystkie lata bardzo cię krzywdziłem. Nie chciałem słuchać, nie pytałem nigdy o zdanie. Chciałem decydować o wszystkim. Chciałem abyś była tylko dla mnie. Planowałem czas wolny, wybierałem trasy wycieczek i terminy urlopów. A mimo wszystko kochałem cię. Byłem tak pochłonięty planowaniem własnej kariery i układaniem naszego wspólnego idealnego życia, że zupełnie przestałem zauważać codzienność. Tymczasem ty wykorzystałaś moje roztargnienie i swój cichy romans postanowiłaś przeistoczyć w przygodę na całe życie, uciekłaś i odrzuciłaś mnie. Wszystkie moje wysiłki wyrzuciłaś na bruk. I zostałem sam. Nienawidziłem cię za to. A jednocześnie nie potrafiłem tak po prostu wymazać z pamięci tych wspólnych lat. Nierzadko pijany odwiedzałem nocne kluby. Niestety szybko się okazało, że płatna miłość mi nie służy. W każdej panience widziałem ciebie, a moje nafaszerowane alkoholem ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Po takich przygodach zawsze dręczył mnie straszliwy kac moralny i miałem nieustanne pretensje do samego siebie. A może by tak nikogo już więcej nie pokochać? Myślałem. Na szczęście praca pochłaniała mnie zupełnie, a każdy sukces rekompensował niepowodzenia w życiu prywatnym. W przeciwnym razie pewnie nie siedziałabyś tutaj dziś ze mną w moim skromnym mieszkanku przy filiżance kawy.
Najgorsze zdawały się być długie i zimne wieczory, które przechodziły w niekończące się i czasem bezsenne noce. Siadałem wówczas przy pustym stole, zaparzałem dwie filiżanki herbaty i tak przesiadywałem, rozmyślając o mnie, o tobie, o nas. O tym, co było i co jest dziś, a czego mi brak. Wypijałem jedną herbatę, potem drugą. Czasem wypijałem również dwie lampki koniaku i godzinami gapiłem się w twoje zdjęcia. Po pewnym czasie wszystkie je spaliłem. Chciałem pozbyć się wszystkich wspomnień, wyzwolić się od żalu. Nie mogłem pozwolić, aby przeszłość mnie zżerała i zabierała całą radość z życia, z kariery naukowej. A otwierała się przede mną nowa ciekawa ścieżka. Tyle, że bez reszty musiałem poświęcić się pracy. A ponieważ nie widziałem dla siebie lepszego wyjścia z sytuacji, skorzystałem z okazji. Rozpoczął się okres częstych wyjazdów: konferencje, wykłady, spotkania. Na jednym z wyjazdów we Francji wybrałem się do niewielkiego kina, gdzie zobaczyłem najpiękniejszą w życiu opowieść. Była bardzo prosta, zrobiona małym nakładem środków, bez rozmachu, ale ogromnie rozbudzała wyobraźnię i bardzo do mnie trafiła. Od tego czasu inaczej już patrzę na to jak żyję i jak spędzam ten czas, który mi dano.

(następna część to krótka historia zatytułowana Piękny dzień na śmierć - umieszczona wcześniej)

Opublikowano

Bardzo osobiste chyba.
Pełne emocji, doznań, tak jak lubię. Nie ma to tamto. Podoba się Marcepanowi. Ostatnie zdanie ze wstępu (to opisujące kobietę) bym zmienił i bym wyrzucił: "co zdradzało jej niechęć do jesiennej aury", jakoś mi to nie współgra zusamen do kupy. Przydługie trochę i człowiek nie bardzo już pamięta co tę niechęć kobiety zdradza. A z opisu wynika, że prócz płaszcza to naga była. Eksibicjonistka? I brak akapitów. Wiem, że ta strona utrudnia formowanie tekstu, ale tu jest dużo do zrobienia, reszta jak najbardziej ok.

Opublikowano

Dzięki Marcepan za powrót do moich wypocin.
Dużo jeszcze pracy, wiem doskonale. Chodziło mi o reakcję na sam szkic, pomysł i generalnie odbiór tekstu.
Bardzo jestem zaszczycony.
Dziękuję za przeczytanie i cenne uwagi.
Pozdrawiam serdecznie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...