Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

jak to się skończy?


tomasz85

Rekomendowane odpowiedzi

Pojechał nad morze po dość długiej przerwie. Wiele się wydarzyło od jego ostatniej wizyty. Teren przed domem zamienił się w malutką dżunglę, co było efektem zaniedbania przez okolicznych mieszkańców. Zawsze lubił tamtejsze okolice. Z daleka od miejskiej kakofonii. Osiedle domków jednorodzinnych w stylu amerykańskim było oddalone od centrum miasta do tego stopnia, że w czasie podwieczorka zamiast odgłosów ulicy wżynały się w mózg symfonie kolorowych pasikoników, które do późnych godzin wieczornych nie dawały o sobie zapomnieć. Czas wakacyjny to dość monotonny okres. Nie żeby się skarżył, ale mimo to był dla niego dość przewidywalny. Każdy dzień tak samo zaplanowany, tyle a tyle czasu w domu, a tyle na mieście. Jeszcze wtedy nie wiedział, że będą to wakacje, o których długo będzie pamiętał. Siedział z bratem na chodniku przed domem. Był ciepły bezchmurny dzień. Słońce chyliło się ku zachodowi i jedynie lekki podmuch wiatru o rześkim zapachu przypominał gdzie się znajdują.

-Ktoś jeszcze idzie do tej szkoły? – zapytał Roch
-Tak, kilku znajomych – odpowiedział
-Więc nie będzie najgorzej. Po kilku tygodniach znajdziesz swoje miejsce i zapomnisz o całej sprawie
-Sam nie wiem – wydawał się zmartwiony
-Ale ja wiem, czy kiedykolwiek się myliłem albo źle wyszedłeś na moich radach? Słuchaj się mnie a wszystko będzie dobrze – przekonywał brata jak to już miał w zwyczaju

Paweł nie słyszał co się do niego mówi. Jego uwagę całkowicie pochłonęła dziewczyna, która przed chwilą wyłoniła się zza rogu. W rękach miała piłkę do siatkówki. Jakaś dziwna siła nie pozwalała stracić mu jej z oczu. Czuł jakby już nigdy więcej miał jej nie oglądać i tylko tym jednym spojrzeniem nacieszyć się na całe życie. Od razu pojął, że ma coś w sobie szczególnego. W pewnym momencie dziewczyna też go dostrzegła. Uśmiechnęła się i jakby skinęła głową w jego kierunku. To wręcz nieprawdopodobne, pomyślał. Zobaczyła go czy tylko mu się zdawało?

-Muszę ją poznać – w jego głosie czuć było mocne postanowienie, tak rzadkie u ludzi jego pokroju
-Kogo? – spytał Roch z zainteresowaniem
-Ona jest urocza – odpowiedział po cichu, jakby tylko do siebie
Roch rozejrzał się i dostrzegł obiekt zainteresowania młodszego brata
-Nie żartuj sobie, przecież to Zuza – skwitował

Poczuł jak serce przestaje mu bić. Wielkie szczęście mieszało się z rozczarowaniem i zaskoczeniem jednocześnie. To ona.... - myślał. Ta, którą znał prawie od piaskownicy, która zawsze była dla niego jak młodsza siostra. Wstydził się swoich myśli. Próbował o nich zapomnieć, lecz bezskutecznie. Wyobraźnia już działała. Przed oczami miał cały plan wydarzeń na kolejne dni. Pamiętaj, najważniejszy jest pierwszy kontakt. Może wystarczy zwykła rozmowa na niezobowiązujące tematy, a potem jak za dawnych lat pójdziemy na długi spacer. Usiądziemy gdzieś na chwilkę i wtedy... Nie to niemożliwe, uspokój się! Przestań tak myśleć! Pamiętaj, że jest dla ciebie jak siostra, jak dziewczyna najlepszego kolegi, jak... dziewczyna kolegi – czuł beznadziejność sytuacji, w której się znalazł. Jak... dziewczyna kolegi... która cię lubi... i może… myśli o tobie czule. Taaak, ty też ją lubisz. Jest ładna, inteligentna, kolega ma szczęście. Jednak ostatnio chyba o nią nie dba. Zdecydowanie poświęca jej za mało czasu. Na dodatek zapomniał o jej urodzinach. Nie moja wina, że ona już go nie chce. Oczywiście próbowałeś ich pogodzić jednak bezskutecznie. To nie była dobra miłość. Całkowicie do siebie nie pasowali, absolutnie. Sam nie wiem, co ona w nim widziała. Pewnie to on ją zmusił, przekupił chrupkami czy coś, wielkie mi uczucie. Dlatego teraz jest w tobie... kurwa! Ale z ciebie zboczony zwierzak! Próbował doprowadzić się do porządku. Czuł się źle. Targany niedorzecznym uczuciem mógł zrobić tylko jedno

-Idę do domu – powiedział wstając pospiesznie
-Poczekaj, może zagramy z nią w piłkę? – zaproponował.

David odszedł bez słowa. Jego starszy brat przeczuwał, że coś jest nie w porządku. Coś najwyraźniej umknęło jego uwadze. Od zawsze był dla niego wzorem, pewnego rodzaju kompendium wiedzy i ostateczną wyrocznią na każdy temat. Odpowiadała mu taka rola. Lubił opowiadać różne historie, choć nie zawsze prawdziwe, a Paweł był dobrym słuchaczem. Wbity w niego wzrok młodszego brata, pełen podziwu i fascynacji, napawał go dumą z własnej osoby. Czasami uśmiechał się sam do siebie na myśl o posiadaniu nad przeciętnej fajności.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @poezja.tanczy Dziękuję.Coś co „ ugryżć” wreszcie chciałoby się i poczuć smak…..taki „ boski „ czy „ ludzki” tego jeszcze nie wiem…pozdrawam.
    • świat nie przystaje  nieme ślady słów  odbijają się echem w sercu  boso podążają za myślami  nie ranią stóp  cieszą się radością  byłych chwil    odeszły budując  nowe marzenia  oglądam je w lustrze  są w barwie karminowych ust  rozpuszczone włosy  przypominają morze    wpatruję się…  rumieniąc    4.2024   andrew
    • Jak się nazywasz? Alkione, prawda? Bo tak właśnie się nazywasz? Nikt nie znał twojego imienia aż do teraz. Opada w chmurze gryzącego kurzu zasłona tajemnicy. Po miliardach lat. Po całych eonach dekad niczym wieczność. Mimo że w przestrzeni jeszcze do końca niewyśnionej… Zatem, powiedz mi, bo tamto nie uzyskało żadnego poklasku, podoba ci się czy nie? Mów szczerze. Masz, naleję ci czegoś mocniejszego. Może rozwiąże ci się język i popłyniesz wartkim potokiem słów. Tylko przesuń się trochę w bok, bo nie widzę księżyca w pełni. Widzę jedynie twoją twarz usianą księżycowymi kraterami. Albo może to ty nim jesteś? Jesteś nim, prawda? To ty jesteś tym księżycem, który wkrada się chytrze srebrną smugą blasku? A zatem mówię do księżyca, nadając mu nawet imię. A zatem…   Tu przerywam na chwilę pisanie, albowiem słyszę jakieś stukania i szurania krzeseł dobiegające z książkowych półek regału. To bohaterowie powieści próbuję wydostać się na zewnątrz. Kołaczą się i wyją jak te psy uwięzione w klatkach. Książka spada na podłogę. Jedna. Druga. Trzecia… Spadają, furkocząc w locie skrzydłami rozbieganych nerwowo stronic. Wzniecają pył zakrzepły przez lata… I znowu cisza…  Cisza, aż w uszach dzwoni. A więc to był jedynie krótki zryw rzeczywistości. Chwilowy błysk pamięci. Tylko takiej enigmatycznej. Zatajonej.   Zatem wchodzę po półkach jak po drabinie. Wspinam się, poruszając wieloma odnóżami, aby dosięgnąć czułkami drgających gwiazd. I kiedy tak osiągam powoli szczyt słyszę jakieś polemiki dobiegające z ciemności. Ktoś się z kimś sprzecza. Spoufala. Kłóci… Muskają mnie słowa, jakby zimne usta całowały skronie. Zamknięte powieki… Okrywam się koszulą z wilgoci i pleśni. Upodobniony na kształt ekscentrycznej ćmy, która wciska się na powrót do kokonu  poczwarki. Zapadam w letarg…   Kiedy się budzę, w dole słychać trzaskanie podłogowych klepek od czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia chodzi w tę i z powrotem. Jakby w zadumie. Ale będąc na górze jestem bezpieczny. Nie dosięgną mnie niczyje myśli. Chyba, że jakiś olbrzym o wzroście strzelistej topoli i wiotkich ramionach. Kołyszą się. Kołyszą się za oknami drzewa. Tak blisko i tak strasznie daleko. Na wyciągnięcie ręki. Kołyszą się całe szpalery, te prawdziwie i te urojone… Światła ulicznych latarni żółkną jeszcze bardziej jak woskowe ciało nieboszczyka szykującego się do kolejnej próby wniebowzięcia. A więc jestem w górze. A więc się przepoczwarzam. Albo raczej dopoczwarzam. Wracam do początku. Do nadmiaru niewiadomego piękna. Księżyc przesuwa się. Coraz bardziej odchyla… Odchyla… Odchyla… Coraz bardziej odchyla… Aż trzeszczą wszystkie kości i stawy. Albo ta twarz czyjaś. Nieustalona w rysach.. Absolutnie obca. Niczyja… Oświetla wszystko wartkim potokiem blasku. Posrebrza nawałą pikseli mżące krawędzie przedmiotów… Po lewej stronie rozgrzebane łóżko. Odsunięte na środek krzesło… Po prawej… Na stoliku zwietrzały skrawek papieru. Wazon pęknięty na wpół. I rozsypane wokół okruchy czerstwego chleba…    A więc ktoś tu był. Kto taki? Ktoś coś zaczął, ale nie skończył. Rozsypał się w proch. Zwietrzał jak ta karetka papieru z okruchami nic nieznaczących słow. I widzę siebie. Koło stołu. Siedzę pod ścianą z kolanami pod brodą. Ale nie poznaję do końca, albowiem kościste truchło zatarł w połowie czas. Pod płachtą pajęczyn. Wrośnięte korzeniami w ziemię. Połączone ze ścianą. Z żeliwnymi rurami rozgałęzionymi pod stropem, jakby pępowinami z krwiobiegiem matczynego ciała. Wszystko znieruchomiałe i martwe od wieków. Od całych tysiącleci… W absolutnej ciszy gwiazd. W głębokim oddechu nieskończonej nocy…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-13)      
    • @beta_b Bo na tych złożach, zorza dodana Po na powrozach, tak wyczekana   Bardzo dobry wiersz Zostaje w głowie   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...