Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tylko dobrzy umierają młodo


Ritter

Rekomendowane odpowiedzi

Dnia pewnego przyszedł do mnie Wen, zanim sobie poszedł powstał poniższy tekst. Zachęcam do przeczytania.

Świat magii przeplata się ze światem realnym. Opowiadanie przypomina trochę baśń, gdzie jest odwieczna walka dobra ze złem. Niczego nie należy traktować dosłownie. A teraz zapraszam do mojego świata.



Za betowanie tekstu dziękuję Filoty Evans [Forum Mirriel].



Tylko dobrzy umierają młodo

Ciężki, terenowy Hummer skręcił z Puławskiej w Rakowiecką. Młody, czarnowłosy mężczyzna siedzący za kierownicą nucił pod nosem melodię płynącą z radia. Na przednim fotelu, obok kierowcy, siedział potężnie zbudowany pasażer, a rozparta na tylnym siedzeniu kobieta uśmiechała się do siebie.

- Ciągniemy za sobą ogon - mruknął kierowca. Nie wiadomo skąd w rękach pasażerów pojawiły się czeskie skorpiony. Samochód przyśpieszył, zmierzając prosto do bezpiecznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nagle jakiś wóz dostawczy zajechał im drogę. Seria z kałasznikowa przejechała po oponach Hummera i samochód stanął w poprzek ulicy. Pasażerowie usiłowali wydostać się z wozu. Jeszcze łudzili się, że dopadną bramy. Seria z AK 47 rzuciła pasażerkę z tylnego siedzenia na bok samochodu zaraz po tym, jak udało jej się wysiąść. Umarła, zanim upadła na ziemię. Pasażer z przedniego fotela miał utrudnione zadanie, bo musiał wysiąść z tej strony, z której strzelano. Po kilku głębszych oddechach otworzył drzwi. Krótka seria z trzymanego w rękach skorpiona przeleciała po dostawczym busie, skutecznie uciszając karabiny napastników. Obiegł samochód i, chowając się po drugiej stronie, szybkim ruchem wymienił magazynek. Kierowca też trzymał w ręku pistolet. Chociaż nigdy nie lubił nosić przesadnie dużo broni, teraz pluł sobie w brodę, że nie wziął nawet uzi albo skorpiona. Wychylił się zza maski samochodu i oddał kilka strzałów w środek grupy napastników. Niestety żaden z mężczyzn nie zauważył innych postaci zachodzących ich z boku.

Dwóch atakujących przekradło się do zniszczonej terenówki. Ukryci za potężnymi kołami spojrzeli na siebie. Krótko skinęli głową i szybko obiegli samochód. Usłyszawszy szelest ich kroków kierowca odwrócił się i, widząc głowę napastnika wynurzającą się zza maski samochodu, oddał dwa strzały. Jego towarzysz nie zdążył. Seria z kałasznikowa prawie przecięła go na pół. Po chwili jednak iglica uderzyła w pustkę. Magazynek był pusty. Kierowca wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu i pociągnął za spust. Ciało bandyty upadło bezwładnie na jezdnię. Upojony zwycięstwem mężczyzna zbyt późno się obrócił i nie miał żadnych szans na ucieczkę ani obronę. Napastnik strzelił z bliskiej odległości prosto w pierś. Człowiek osunął się powoli na ziemię. Z daleka słyszał odgłos syren. Poczuł przejmujące zimno. W oddali zobaczył światło, które z każdą chwilą przybliżało się i przybliżało. Zobaczył w nim znajomą postać. Gdyby ktoś znalazł się teraz obok niego, usłyszałby, jak z błogim uśmiechem szeptał imię ukochanej - Madeline. Świetlista istota uśmiechnęła się do niego. Nie czuł już bólu. Znalazł się po tej drugiej, szczęśliwszej stronie.


**** Kilka godzin później ****


Młoda, wysoka blondynka o kształtnych biodrach i pełnych piersiach krzątała się po mieszkaniu, zadowolona. Już od dawna czuła coś do Michaela, a dzisiaj on zapytał, czy dziewczyna ma ochotę się z nim spotykać. Z rozmarzeniem sięgnęła po pilota i włączyła telewizor. Akurat nadawali wiadomości. W miarę słuchania głosu spikera jej oczy stawały się coraz bardziej przerażone. - Nie, to nie możliwe, nie on, proszę - szeptała do siebie.

Wiadomości faktycznie były przerażające. Jeszcze raz usłyszała powtórzony komunikat:
– Dzisiaj w godzinach rannych pod gmachem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji zostało zamordowanych trzech współpracowników oddziału wydzielonego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który jest odpowiedzialny za przechwytywanie i rozszyfrowywanie łączności pomiędzy ugrupowaniami terrorystycznymi mogącymi zagrażać Polsce. Dwóch mężczyzn i kobieta współpracowali z ABW przy łamaniu szyfrów. Byli najlepsi w swoim fachu. Jest to duża strata dla Agencji. Komuś zależało na tym, aby ich uciszyć. Dzisiaj śmierć ponieśli Michael van der Erst, Agatha Simons i Thomas LaVey. Łączymy się w żalu z rodzinami, które straciły swoich bliskich.

Blondynka starała się za wszelką cenę powstrzymać drgającą szczękę, ale po chwili poddała się i po prostu wybuchnęła głośnym, spazmatycznym płaczem.


**** Kilka dni później, Cmentarz Wojskowy na Powązkach ****


Przybywali z różnych stron świata. Znali zamordowanych bardzo dobrze, wiele razem przeszli. Od strony głównej bramy do miejsca ceremonii kierowała się grupa ubrana w średniowieczne stroje. Wydawali się trochę nie na miejscu, ale gdyby w pobliżu znalazł się ktoś zorientowany w symbolach zakonów rycerskich, rozpoznałby w przybyłych gościach członków Zakonu Kawalerów Maltańskich. Zaraz za nimi przybywali ludzie w mundurach różnych oddziałów.

Obserwujący wszystko dziennikarz, który miał relacjonować uroczystość, przyglądał się ze zdziwieniem pojawiającym się wojskowym. Widział mundury Marines i spadochroniarzy ze Stanów Zjednoczonych. Domyślał się, że w tych ostatnich kryją się członkowie amerykańskiej Delty. Obok nich stali Francuzi w wyjściowych mundurach, spadochroniarze i Legia Cudzoziemska. Rozejrzał się. Brytyjczycy z SAS, Rosjanie z Alfy, Hiszpanie, Włosi, Grecy. Zawirowało mu przed oczami, ale jego wzrok przyciągnął ostatni, stojący trochę na uboczu oddział. Jako jedyni byli ubrani w polowe mundury. Przyjrzał się bliżej i zobaczył błyszczące, pułkownikowskie orły na kołnierzu munduru. Wciągnął głęboko powietrze. Oto miał przed sobą osławiony oddział pułkownika Aleksiejewa, najlepszych najemników obecnych czasów, nazywający siebie "psami wojny". Dziennikarz wiedział, że ta ceremonia będzie niezwykła.

Od strony cmentarnej bramy do miejsca uroczystości zdążały trzy armatnie lawety, każda zaprzężona w czwórkę karych koni. Na lawetach stały okryte flagami trumny. O każdą oparto tarczę z namalowanym herbem. Towarzyszący orszakowi żołnierze przestawili trumny na przygotowany cokół i stanęli obok nich na baczność. Ksiądz podszedł do ołtarza.

- Kochani, zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać naszych przyjaciół, kolegów, rodzinę. Wszyscy straciliśmy kogoś bliskiego. Ale nie możemy się poddawać. Osobiście miałem zaszczyt znać całą trójkę. Nigdy nie odwracali się od potrzebującego, zawsze chętni, aby nieść pomoc. Opowiem wam pewną sytuację najlepiej oddającą ich zdolność do poświęceń. Działo się to dawno temu. Byliśmy wtedy z misją pokojową na Kaukazie. Nasz konwój został ostrzelany pod Gudermesem. Z obozu sił pokojowych KFOR wyjechała odsiecz, ale nie było żadnych nadziei na to, że zdążą na czas. Nagle nasz radiowiec odebrał wezwanie od niezidentyfikowanej radiostacji z żądaniem podania koordynat GPS. Po konsultacji z dowódcą konwoju 'radzik' podał namiary tajemniczemu rozmówcy. Tymczasem nam kończyła się amunicja. Napastnicy podchodzili coraz bliżej. Wtedy zza wzgórza wyskoczyły dwa śmigłowce Hind i transportowiec Osprey. Stojący koło mnie dowódca konwoju zmartwiał. Właśnie przybywały posiłki dla atakujących. Jakież było nasze zdziwienie kiedy Hindy przeleciały nad nami i otworzyły ogień do napastników. Transportowiec wylądował. Otworzyły się luki i wyskoczyło kilkanaście postaci z bronią automatyczną. Mężczyzna w lotniczym kombinezonie zaczął nas zaganiać do samolotu. Kiedy wszyscy weszliśmy, usłyszałem kobiecy głos wzywający oddział do powrotu. Po chwili wpadli do transportowca, a ostatni zatrzasnął za sobą właz. Ogromne rotory na końcach skrzydeł Ospreya obróciły się do pionu i samolot wzniósł się w powietrze. Odstawili nas do obozu. Ta sama kobieta rozmawiała chwilę z dowódcą obozu. Niebawem odlecieli. Dopiero znacznie później, kiedy po powrocie do kraju składaliśmy wyjaśnienia w ABW i Agencji Wywiadu, spotkałem ich ponownie. Szli po prostu korytarzem rozmawiając między sobą. Stałem do nich plecami, dyskutując z jakimś oficerem na temat wydarzeń w Gudermesie, kiedy usłyszałem kobiecy glos łudząco podobny do tego, który pamiętałem. Odwróciłem się błyskawicznie i wtedy poznałem całą trójkę. Oficer, z którym rozmawiałem, zauważył moje zachowanie i uśmiechając się powiedział do mnie, że to właśnie Michaelowi zawdzięczam, iż rozmawiamy. Nikt miał nie wiedzieć o ich przelocie, ale zdecydowali się narazić siebie, żeby nas uratować. To dzięki im jestem tutaj z wami i obiecuję, że zrobię wszystko aby tych, którzy to zrobili, spotkała zasłużona kara.

Kiedy ksiądz zakończył swoją przemowę, na mównicę ustawioną koło ołtarza wszedł jeden z rycerzy będących na pogrzebie. Przez chwilę stał, nic nie mówiąc, a potem jego głos potoczył się po okolicy.

– Największą cnotą rycerza i szlachcica jest honor. Cała trójka odznaczała się nim w sposób nadzwyczajny, co zresztą mogliśmy usłyszeć w poprzedniej opowieści. Michael i Thomas należeli do Zakonu Kawalerów Maltańskich. Obydwaj byli Mistrzami Miecza. Na taki tytuł trzeba długo pracować. Oni byli w tym najlepsi. Nauczyli nas pokory, studiowali też z innymi członkami średniowieczne traktaty, dzięki którym mogliśmy poznawać szkołę szermierczą tamtych czasów. Dzisiaj leżą przed nami w trumnach i choć niedługo pochłonie ich ziemia, to pamięć o całej trójce będzie wiecznie żywa w naszym stowarzyszeniu, a zaginie dopiero, kiedy ostatnich kawaler maltański zamknie swoje oczy, aby przejść na drugą stronę – tam gdzie znajdują się teraz nasi przyjaciele. Ból mój i moich współbraci jest tym większy, że wraz z nimi urwały się trzy rody szlacheckie - mężczyzna zszedł z mównicy i stanął koło trumien. Podniósł do góry tarczę przedstawiającą złotego gryfa na niebieskim tle. - Wraz z twoją śmiercią, Agatho Simons, zakończył się szlachetny ród rycerski, którego szlachectwo potwierdził Henryk II. Przez prawie tysiąc lat członkowie twojego rodu stawiali się na bitwy zawsze, kiedy król wzywał. Dziś nadszedł ten mroczny czas, w którym po raz ostatni możemy oglądać herb twojego rodu. Wraz z tobą, Agatho, pochowamy tarczę herbową twej szlachetnej rodziny.
Mężczyzna mówiąc to, przełamał tarczę i odłożył na trumnę.

Przesunął się kawałek dalej. W jego rękach znalazła się tarcza o złotym tle. Namalowany był na niej herb przedstawiający czerwonego smoka, symbol LaVey'ów.
- LaVey'owie byli rodem sięgającym swoimi korzeniami do mrocznych czasów średniowiecza. Mówiliście zawsze, że to Artur nadał wam prawa szlacheckie. Nieraz spotykaliście się przez to z szykanami, ale dzisiaj wiemy, że była to prawda. Od piątego wieku po narodzeniu Chrystusa stawialiście się na królewskie wezwania. Kiedy umarli twoi rodzice, Thomasie, mówiliśmy Ci, żebyś znalazł żonę, która urodzi syna mogącego zapewnić kontynuację rodu. Nie posłuchałeś nas. Dziś z przykrością to robię, ale takie jest Prawo i tak nakazuje Tradycja. Żegnaj, Thomasie LaVey, Mistrzu Miecza, kawalerze maltański, który zawsze pokazywałeś, że Cnota, Męstwo i Honor są najważniejsze - mężczyzna przełamał kolejną tarczę i odłożył ją na trumnę.

Stanął przy ostatniej. Do ręki wziął granatową tym razem tarczę z trzema złotymi liliami. W jego oczach pojawiły się łzy. Dziś żegnał troje przyjaciół. Co prawda tylko dwoje należało do Zakonu, ale kochał ich wszystkich tak samo. Po chwili opanował się. Zaczął mówić mocnym głosem. – Ród LaVey był bardzo stary, ale ten sięga swoimi korzeniami starożytności. Co prawda ich szlachectwo zostało potwierdzone dopiero w czwartym wieku, ale już wcześniej był to klan bogaty i znamienity. Dzisiaj kończy się przedostatnia z jego gałęzi. Michael van der Erst zginął tak jak zawsze pragnął, w walce. Przez całe swoje życie pokazywałeś wszystkim co jest najważniejsze. Nieraz mówiłeś o tym, jak sobie wyobrażasz Drugą Stronę. Zawsze powtarzałeś, że ona będzie tam na ciebie czekać. Nie wiem, czy w chwili śmierci przyszła po ciebie, aby pomóc w przejściu przez niewidzialną granicę pomiędzy światem żywych, a światem umarłych. Nie wiem, który z nas miał rację na temat tego, co zastaniemy po drugiej stronie. Czy ty, mówiąc o Wielkiej Światłości, do której wszyscy kiedyś dołączymy, czy ja mówiąc o Bogu, który wita wszystkich w Niebie. Dowiem się tego, co ty już wiesz, kiedy umrę. Dzisiaj mogę tylko powiedzieć: żegnaj, Mistrzu Miecza, żegnaj kawalerze maltański, żegnaj Michaelu van der Erst. - Kiedy mężczyzna skończył mówić, przełamał tarczę herbową i odłożył na trumnę. Dwóch zakonników podeszło do niego i pomogło mu usiąść.

Na mównicy pojawiali się kolejno dowódcy oddziałów przybyłych na ceremonię. Wszyscy opowiadali, jak wspaniałymi osobami byli zmarli, wszyscy obiecywali zemstę odpowiedzialnym za zamach. Wreszcie przed tłum wyszedł mężczyzna ubrany w polowy mundur. Na kołnierzu błyszczały pułkownikowskie orły. Aleksiejew zaczął swoją przemowę.

- Całą trójkę znałem bardzo dobrze. Nieraz spotykaliśmy się w różnych częściach świata, z reguły po przeciwnych stronach. Oni, pilnujący porządku i my, najemnicy, którzy chcieliśmy ten porządek burzyć. Aż do naszego spotkania w Kolumbii. Była noc. Wystawiłem warty wokół obozu. Następnego dnia mieliśmy zaatakować składowisko z narkotykami kartelu z Medellin. W nocy obudził mnie jeden z moich ludzi, mówiąc, że wartownicy zniknęli. Natychmiast zarządziłem alarm. Ukryci za drzewami i w wykrotach przeczekaliśmy do rana. Kiedy słońce zaczęło się podnosić, usłyszałem okrzyk: 'Poddajcie się, bo inaczej was zabijemy!'. Radiowiec wywołał nasze śmigłowce. Miały pojawić się najszybciej jak to było możliwe, jednak lot musiał zająć około trzech godzin. Potrzebowaliśmy pomocy i nadeszła ona z najmniej spodziewanej strony. Usłyszałem warkot śmigłowców, które nadlatywały z południa. Znaczyło to, że nie jest to żaden z naszych. Przez radio usłyszałem komunikat, który zmroził mi krew w żyłach. Pilot jednego ze śmigłowców zgłaszał komuś, że jest nad celem i zaczyna zrzut. Helikoptery jeszcze przez chwilę wisiały nad naszymi głowami, a potem przesunęły się nad naszych przeciwników. Na ziemię spadły bomby z napalmem. Po chwili usłyszałem nowy odgłos. Nadlatywały śmigłowce innego typu. Pojawiły się nad nami zwykłe, pamiętające czasy Wietnamu Huey' e, ale dla nas były najpiękniejszymi maszynami na ziemi, zwłaszcza, kiedy spadły z nich liny, po których mogliśmy wciągnąć się na górę. Wchodziłem jako ostatni. Kiedy dotarłem do helikoptera, ktoś podał mi rękę i pomógł wsiąść. Uniosłem głowę i spojrzałem na mojego wybawcę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spojrzałem prosto w twarz Agathy! Rozejrzałem się po śmigłowcu i zauważyłem Thomasa, który pokazywał mi uniesiony kciuk, wychwyciłem wzrokiem kpiący uśmieszek na ustach Michaela. Od tego czasu – przerwał na chwilę, rozpamiętując to zdarzenie, po czym rzekł - jestem wam winien życie. Zarówno ja, jak i ci którzy byli wtedy ze mną. Nie wiedzieliśmy o zamachu – mówił tonem usprawiedliwienia - nie mogliśmy wam pomóc ani was ostrzec, ale przyrzekam, że ci, którzy to zrobili, odpowiedzą za swoje czyny - mężczyzna zszedł z mównicy.

Ksiądz odprawiający ceremonię ponownie stanął przy ołtarzu. Po chwili wzniósł ręce do nieba. Ze smutkiem popatrzył na zebranych. - Minął czas na przemowy. To wasze ostatnie pożegnanie. Żegnaj Agatho, żegnaj Thomasie, żegnaj Michaelu. Wszyscy tutaj zebrani modlimy się, aby Bóg przyjął was do Królestwa Niebieskiego. Swoimi czynami na ziemi jak nikt zasłużyliście na miejsce w Domu Ojca.

Po słowach księdza do trumien zbliżyli się żołnierze. Stanęli po obu stronach i zaczęli składać flagi. Stojący wśród zgromadzonych oficer w polskim mundurze pułkownika rozejrzał się po przybyłych. Jego oczy spotykały się po kolei z oczami innych oficerów zza granicy. Wzrok każdego z nich mówił mu, że sprawcy długo już nie pożyją, ale kiedy spojrzał w oczy pułkownika Aleksiejewa, szybko zrozumiał, że ich śmierć to kwestia kilku godzin.


**** W tym samym czasie, ale gdzie indziej ****


U wrót Doliny Bekaa wylądował nieoznakowany śmigłowiec. Wysiadło z niego kilkanaście osób i skierowało się do stojącego najbliżej obozu. Wartownicy przepuścili ich bez żadnej kontroli. Po chwili z głębi kontynentu nadleciał helikopter z oznaczeniami izraelskimi. Ten również wylądował i po wysadzeniu swoich pasażerów odleciał w tym samym kierunku. Ukryty na wzgórzach obserwator widział podobną sytuację jeszcze kilkakrotnie. Ojciec kazał mu obserwować obóz "psów wojny", bo spodziewał się, że będą chcieli wziąć odwet na sprawcach zamachu w odległej Warszawie. Zaczęło się zmierzchać, kiedy obserwator postanowił się wycofać. Nie wiedział, że kilka metrów od niego czekają przyczajeni ludzie, których jedynym zadaniem jest dopilnowanie, aby wrócił do obozu ojca, nie ostrzegając nikogo po drodze.

W tym samym czasie w obserwowanym obozowisku kończono sprawdzanie broni i oporządzenia. Po chwili z zaciemnionego obszaru wyjechał konwój terenówek. Samochody skierowały się w głąb doliny. Po kilkuminutowej jeździe znalazły się na środku suchej pustyni, gdzie się zatrzymały. Na masce jednego z aut ktoś rozłożył mapę. Z głębi pustyni do konwoju podjechał piaskowy land rover. Wysiadło i podeszło do reszty troje ludzi. Na zakończenie rozmowy jeden z dowódców powiedział do stojącego obok kierowcy piaskowego land rovera: - Wszystko już przygotowane, Mike. Ty, Tommy i Agatha zaatakujecie z ludźmi Aleksiejewa od południa. Potem było już słychać tylko strzały.


**** Tymczasem w Warszawie ****


Na warszawskich Powązkach pogrzeb dobiegał końca. Na zamkniętym już grobie składano kwiaty. Nagle na ramieniu górującego nad pomnikiem krzyża pojawił się malutki bukiecik stokrotek. Po chwili w tym samym miejscu leżały już trzy bukiety, stokrotek, a oprócz tego także niezapominajek i najmniejszy bukiet z polnych kwiatów. Ludzie ze zdziwieniem obserwowali niezwykłe zjawisko. Stojący na uboczu pułkownik Aleksiejew odezwał się do swoich ludzi:
- Dopadli wszystkich.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbyt surowo potraktowałam Cię, prorokując gdzie indziej, w nawiązaniu do tego opowiadania, iż nie zostaniesz literatem. Przepraszam. W gruncie rzeczy najbardziej waży o tym lubienie pisania, a to zdajesz się przejawiać, chociaż nie w formie lekkiej, ani filozofując (jak ja), tylko dramatyzując. Zawsze to jakieś urozmaicenie w miejscu promujacym estrada-styl.
Głupio mi, że nazwałam Twoją twórczość sensacyjnymi gniotami, ale sprowokowałeś mnie, robiąc ze mnie autora umownego - pisanego z dużej litery. Autorem czegoś albo się jest, albo się nie jest - jakość dzieła nie ma tu nic do rzeczy. A jeżeli ja według Ciebie nie mam prawa do używania słów jako własnych (poza bogiem nikt tego prawa nie ma i nie wiem czy zastanowiłeś się, co to znaczy być poza bogiem - gdzie mnie tym umiejscowiłeś...), to co myśleć o sądzącym tak? Już został odkupicielem za wszystkie moje grzechy, czy jeszcze mu troszkę brakuje?

(Acha - i przyłóż się do odróżniania, co to są czasy czasowników, a tryby - dokonane i niedokonane; ale to nie apropos, tylko żebyś mógł nauczyć pewnego Tygrysa; - Miał!)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...