Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Freddiego Krugera każdej nocy dręczyły koszmary. Widział w nich pełne wrażliwości dziecko, które wciąż prześladowane i niechciane kryło się gdzieś w ciemnym kącie aby ukryć ból.
Jego matka zmarła zaraz po urodzeniu Freddiego. Poród trwał kilkanaście godzin tak jakby mały wcale nie miał zamiaru wyjść. W końcu poczęty w bólach objawił się światu. Jego rodzicielka po kilku dniach wyczerpana odeszła z ziemskiego świata. Energia jaką zgromadziła była tak wielka, że nie starczyło zapasów aby żyć dalej. Pogrążony w rozpaczy ojciec obwiniał syna za śmierć matki. Nie mogąc się pogodzić z utratą ukochanej uważał go za zło konieczne, które należy jak najszybciej wyeliminować. Pewnego mróźnego wieczoru doszło między nimi do gwałtownej sprzeczki. Pogrążony w alkoholu ojciec ( którego, nadużywał stanowczo za często ) oraz jego syn stanęli naprzeciwko siebie niczym dwaj kowboje. Doszło do rękoczynów. W jakiś sposób w ręku ojca znalazł się nóż. Trzymał go przez tę jedną, jedyną chwilą i wydawało się, że nie zawaha się aby go użyć. W powietrzu można było odczuć krępujące milczenie. Ojciec wpatrywał się w oczy swego, jedynego dziecka.Widać było w nich to samo co za oknem - mróz. Nóż znajdował się tuż przy gardle Freddiego.Niespodziewanie ojciec rozluźnił dłoń. Lecz jego syn nie czuł wcale ulgi. Raczej żal. Przecież mógł to zrobić. Więc dlaczego ? Tego nie dowie się nigdy. Postanowił raz na zawsze opuścić mieszkanie a wraz z z nim swojego ojca oraz przeszłość, która nigdy nie da mu spokoju.
Przez dłuższy czas błąkał się po rozgwieżdżonej nocami Ameryce. Obserwował przejeżdżające samochody szukające tymczasowego schronienia na stacji benzynowej. Wpatrywał się w ludzi. W ich uśmiechnięte twarze. W swojej własnej doszukiwał się choćby śladu pozytywnych emocji. Był tylko smutek. Szczęście odnalazł w fabryce. Tam pracował jako spawacz. Milczący człowiek wytykany był początkowo palcami. Później zmieniło się to w zwyczajną ignorancję. Freddy miał to w zasadzie serdecznie ( bardzo serdecznie ) gdzieś. Wciąż usiłował sobie przypomnieć twarz matki. Widział tylko swojego ojca jakże podobnego w rysach do niego. Co by było gdyby nóż z połyskującym ostrzem wbił się w jego lewą pierś ?
Czułby jak ulatuje z niego życie, wszystkie kończyny obumierają, ciało przeszywa niemoc. Twarz ojca wyrażałaby nadzieję. Może śmierć jego jedynego syna ukoi ból. Może pozwoli zapomnieć. Być może było inne rozwiązanie. Nie wiedział tylko jakie. Freddy przypominał sobie swoje dzieciństwo a raczej jego brak. Pamiętał jak bardzo tęsknił za matką. Pamiętał jak bardzo próbował zbliżyć się do ojca. Ten z niewiadomych powodów wciąż go odtrącał. Nie znajdował zrozumienia wśród rówieśników. Uważali, że jest zbyt poważny, zamknięty w sobie, że nie potrafi się wogóle bawić. Odbijał więc samotnie piłkę ale nie przynosił to żadnej satysfakcji. Próbował wymyślić sobie niewidzialnego przyjaciela. Po pewnym czasie zaczął nudzić jego brak. Wolał kogoś bardziej realnego. Zaczął obserwować matki swoich kolegów. Karciły ich za dwóje ze sprawowania, nagradzały całusem w policzek za szóstkę z jakiegoś przedmiotu. Codziennie odprowadzały ich do szkoły następnie żegnały się z nimi wierząc, że tam nic im nie grozi. Ich mężowie przebywali w tym czasie w pracy. Później wracali do domu. Pytali jak minął dzień, jedli w spokoju wolnym od trosk obiad. Tak wyglądał szczęśliwa rodzina. Po prostu rodzina.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oddycham  przez rurkę,  dopinając kurtkę. Kiedyś miałem do szkoły pod górkę. Demony, ifryty - oddział znakomity. Obecnie wyciągam ze schedy profity.   Rzemieślnicze lody, w środku parku schody- nie dla mnie stachanowców zawody-nagrody. Pojutrze niedziela, pięknie jak cholera, się znowu spokojnie odmóżdżę teraz…        Szary świt wprowadzi nowy dzień -      Tabula rasa, carpe diem.      Co chcesz mów, lecz szansę swoją bierz.      Nie bój się, nie usuwaj w cień.   Kraftowe browary, pobite zegary. Podarte levisy nosił już twój stary. Zagryzam ketchupem, całujcie mnie w dupę,  wyrzygując pociski hejtem zatrute.   Amfiteatr, kolego, bez Paderewskiego.  Kto wyszedł z deprechy ten nie jest lebiegą. Wszędzie kacze dzioby,  z plastiku wyroby… Do takiego blichtru to ja nie mam głowy.        Szary świt wprowadzi nowy dzień.      Tabula rasa, carpe diem.      Cokolwiek nawet rób, byle nie rzucać słów.      Nie daj się usunąć w cień.
    • Zaczęło się zaraz po jedenastej wieczorem. Na TVP śpiewał akurat Zenek Martyniuk kiedy Teresa zwróciła mi uwagę, że chociaż dzisiaj mógłbym się okazać dżentelmenem. Obruszylem się nieco i zapytałem o co jej konkretnie chodzi. O taniec debilu, odpowiedziała zaczepnie, patrząc się na mnie ponętnie. O taniec ? dopytalem. Tak, o taniec w sylwestrowy wieczór, odpowiedziała już nieco łagodniej. Wstałem więc z fotela ale delektowałem się dalej w duszy głosem Zenka Martyniuka. Zatańczysz, zapytałem. Tak, odpowiedziała. Więc wziąłem tę kobietę od prawie dwóch lat bez nogi w ramiona i zacząłem kręcić się po pokoju. Akurat śpiewała Cleo znana bardziej jako twarz MediaExpert. Muzyka głośniej i kręć się żwawiej, zarządziła Teresa. Dałem telewizor na full, nogą kopnąłem stolik aby zrobić więcej miejsca i szczerze mówiąc porwał mnie ten anormalny taniec. Chwileczkę, krzyknęła Teresa. Zanieś mnie pod szafę. Więc tam ja zaniosłem a sam poszedłem się odlać do kibla. Po minucie wróciłem i zobaczyłem Teresę siedząca okrakiem na wózku inwalidzkim, ozdobną zaskakująco pięknie. Miała na sobie kupioną lata temu na ciuchach suknię strojną z czasów chyba jeszcze wiktoriańskich. Jedwabna, przeszywania złotą nicią z akcentami dzikich zwierząt futerkowych. Wziąłem ją w ramiona. Ten taniec..... Dość powiedzieć, że z tańcem przenieśliśmy się na korytarz . Telewizor huczał jakąś muzyką latynoską. Wtedy ich zobaczyłem. A więc sąsiadów z dziesiątego piętra co produkują buty na Warszawskiej, sąsiada z szóstego piętra co ma sklep z alkoholami w Galerii, jakieś dwie kobiety pachnące Diorem, cudną dziewczynę o przepysznych oczach, kilku sąsiadów z żonami i jednego młodzieńca w butach typu szpilki ale takie od Blachnika. Około pierwszej w nocy było może już trzydzieści osób. Na schodach stały cztery stoliki okolicznościowe zastawione sałatkami, baleronami , grzybkami, ciastami i alkoholami rozmaitymi. Czego tam nie było. I szampany francuskie i słodkie wina z Bordoux i to znamienite roczniki 1967 i 1972.  I likiery włoskie . Widziałem też baniak z bimbrem. Nie wiem czy to dla smakoszy czy może do innych celów. W ostatnim momencie kiedy jeszcze rozumiałem rzeczywistość dostrzegłem  na półpiętrze ósmego piętra leżąca Teresę. Poznałem ją po nodze. To znaczy po braku nogi. Nie wiem czemu trzymała w ręku sandał chociaż na żywej nodze miała fioletową szpilę. Po co ? Ale byłem już zajebiście naprany i musiałem przycupnąć na balkonie nieznanych mi  ludzi z siódmego piętra. Obudziłem się po czwartej. W całym bloku huczała jedna i ta sama muzyka z Polsatu. Wszystkie telewizory ryczały aż poszły szyby w oknach na czwartym i szóstym piętrze. Tańczyłem aż oprzytomniałem  na tyle, że przypomniałem sobie o Teresie. Zataczając się poszedłem do domu. Drzwi otwarte na oścież. W kuchni zerwane szafki kuchenne, drzwi od lodówki całkiem urwane. To co rzuciło mi się w oczy gdy wszedłem do łazienki to muszla sedesowa stojąca w zupełnie inny miejscu niż to stać miała w zwyczaju dotychczas. W dużym pokoju zerwana prawie częściowo podłoga. Teresy nie było. Gdy zszedłem dwa piętra niżej  ten co ma fabryczkę butów zaczął mnie całować. Chciał w usta ale go odepchnąłem.  Mieciu, gdzie Teresa ?  Ona jest super, krzyknął zataczając się na kawałku balustrady walającej się na korytarzu. Jest chyba na dachu, dodał spuszczając oczy. Więc zacząłem się piąć po schodach w górę. Teraz dopiero zobaczyłem co tu, w Sylwestrową noc się stało. Stalowe balustrady na schodach powyrywane i pogięte leżały niczym pajęcze nitki. Na korytarzach wanny, kabiny prysznicowe, taborety, kozetki, pierzyny, obrazy, sterty żarcia i  dwie kompletne choinki. Pijane sąsiadki leżały w pozach świadczących o tym że było im dobrze. Ta co ma oczy powabne jak cholera spała z deską sedesową na głowie. A jak ona chrapała ? Mój Boże. Kiedy wypuszczała powietrze klapa deski unosiła się zawadiacko. Dotarłem na dach. Właz wyrwany z kawałkiem dachu, papa zdarta do gołego betonu. Rozejrzałem się bo już świtało. Właz z płachtami papy, piorunochronem i dwoma kominami leżał pod laskiem kawim. Na dachu leżały pijane kobiety i mężczyźni. Trzech policjantów patrolowych których wezwał ktoś z ulicy Kilińskiego żalący się na hałas z naszej ulicy. Jak powiedział mi sąsiad co ma sklep z alkoholami, który wlazł na dach za mną szukając swojej matki i babci w jednym powiedział, że jak ci policjanci przyszli na interwencję to wypili chyba ze trzy litry niebieskiego Johnny Walkera. A pili tak jakby nigdy nic więcej w życiu nie robili. Złapałem Teresę pod pachy. Ona w pijackim amoku kopnęła mnie jedyną jaką ma nogą w krocze. Zawlokłem pijackie truchło do chałupy i rzuciłem na kanapę. Wtedy usłyszałem syreny. I pogotowia i straży pożarnej i policji. Kopniakiem zatrzasnął drzwi. Spojrzałem w lustro w łazience. Podbite oko, wianek ze sztucznych kwiatów na głowie i włosy łonowe pomalowane farbą olejną na ryży kolor. Ale nic mnie tak nie dziwi jak to skąd wzięło mi się w dupie pawie pióro. Naprawdę tego nie rozumiem. To przecież dziwne. Chyba dziwne.
    • Tutaj umów się nie negocjuje, o czym mówi prawdziwa zasada swobody umów (umowy latają sobie wolne i dowolnie napisane i albo taką podpisujesz, albo idź sobie). Rzecz jasna o powyższym fakcie miałem nigdy nie wspominać (choć wszyscy to wiedzą i widzą i tak robią), co wymogli na mnie w kontrakcie, ale ów kontrakt nie był pisemny i nie przy świadkach, więc go sobie zgrabnie ominąłem. Ot tak, nie przestrzegłem. Efektem tego naszego solidarnego nieposłuszeństwa (a może to posłuszeństwo jest właśnie?) jest między innymi niniejszy fragment prozy, którą nazwać by można było śmiałą prozą życia w dzisiejszych czasach. Nic, zupełnie nic już nikomu, nigdy i nigdzie nie podpiszę, a już z całą pewnością nie czegoś, co tak pięknie i skrupulatnie i wielostronnie najdrobniejszym maczkiem jest napisane (wiadomo, że nawet nie do odczytania, nie wspominając o rozumieniu całości).    Warszawa – Stegny, 14.03.2025r.
    • ubię się bawić słowem, gdy piszę moje wiersze, coś zabarwić, gdzieś zgubić i wrzucić pierwsze słowo, nowego wersu, na początku kolejnego a w następnej strofie wrócić do słowa pierwszego   lubię się posłużyć wymyślnym epitetem, jak okrutny zbój, posłuży się kastetem, lubię coś powtórzyć, gdzieś dodać metaforę bo ona czyni wiersz niemal magicznym tworem   nierzadko słowo trzeba zmienić na potrzeby wiersza, kot kotkiem się staje, o kocura mniejsza najgorzej się dzieje, jak zabraknie przesłania wtedy, pomiń wierszyk, no już, bez wahania
    • @MIROSŁAW C. Dziękuję i pozdrawiam

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Alicja_Wysocka Tak. Dziękuję za odwiedziny
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...