Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Brrr.. Jak zimno…Nie otwieraj oczu, wszystko byle nie to…nie otwieraj oczu, zamknij, zaciśnij…A jednak. Nie mogłaś wytrzymać, chodziło o chwilę, ten moment, który właśnie bezpowrotnie przeminął, musiałaś, i nie wmawiaj sobie, że to jakiś imperatyw, któremu uległaś wbrew swojej woli, to tylko twoja słabość i zwierzęca uległość, żałosne…
Wstań już, nie udawaj, że śpisz, to bezsensu, trzeba było w ogóle się nie budzić, a nie udawać teraz, że nic się nie stało. Przestań myśleć, nigdy Ci to nie służyło, ogarnij się wreszcie, a nie rozdrabniasz się na elementy mozaiki, której nikt nie zamierza złożyć…
O to chodzi, tak to nowy, równie gówniany, co poprzedni dzień Cię wita, kiwa na ciebie palcem. Zabaw się z nim i dzisiaj, i tak przegrasz, nie łudź się o odrobinę szczęścia w grze z losem…przecież to nierówna walka, oprzytomniej, a nie żyjesz skrawkiem rzeczywistości, marzeniem, bujdą, wstań, bo patrzeć na ciebie nie mogę.
W lustro lepiej nie patrz tym razem, powinnaś je wszystkie potłuc, nie masz, co się przejmować jakimiś latami nieszczęścia, bardziej nieszczęśliwym być nie można, uwierz mi, osiągnęłaś dno.. Ale na dnie jest podobno tak samo jak na górze, jedyne wyjście to wypośrodkowanie…Wszyscy leżymy w rynsztoku, jakim jest życie, tylko niektórzy z nas patrzą w gwiazdy… Nie tylko nie rób sobie znów nadziei, czy ty się niczego do tej pory nie nauczyłaś? Ty leżysz twarzą w błocie i nabierasz wody, gnijesz słoneczko…
Każesz mi się zamknąć? Kpisz?
Pytasz, kto ja jestem? Rozpacz… A gdzie mieszkam? W twojej głowie…
Nie zadawaj głupich pytań, nie odpowiem, znasz mnie już za dobrze, żeby mnie unikać, jestem twoim błogosławieństwem. Tak, wiem jak bardzo mnie nienawidzisz, ale na mnie nie robi to już wrażenia, za dobrze mnie wytrenowałaś… poczekaj.. Nie! To ja ciebie wyuczyłam wszystkich zachowań, jak pies Pawłowa, robisz to, co Ci wpoiłam. Jesteś ode mnie uzależniona, poszczególne istnienie w kontekście twojej osoby nie ma prawa bytu, beze mnie nie istniejesz. Ale, ale.. Tak od rana nie będę ci uświadamiać jak nędzną osobą jesteś, pomęcz się troszeczkę wcześniej, sprawia mi to perwersyjna przyjemność. Twój płacz i rozgoryczenie, spowodowane natłokiem naiwnych dramatów zagubionego dziecka to najciekawszy program mojego dnia, dostarczasz mi prawdziwej rozrywki…zadziwiające jak pięknym jest ludzkie cierpienie… Spadłaś z tęczy dziecino i już naprawdę nie masz siły się podnieść. Dość tego banału, rozmamłałam się za nadto.
Twoja głowa to jeden, wielki skrzep gniewu. Toczysz się, przetaczasz, roztaczasz wokół. Stań! Rozejrzyj się. Mając wszystko, nie masz nic. Czemu tylko ty masz cierpieć? Czy inni nie zasługują na ten ból bardziej od Ciebie? Jeżeli dano Ci prawo do odczuwania to na tej samej zasadzie nadano Ci obowiązek zadawania cierpienia innym. Ty mała manifestacjo nieszczęścia masz prawo krzywdzić innych. Osiągając zsynchronizowaną samoświadomość nicości i bezwartościowości swojego istnienia zdobyłaś cos niewspółmiernie bardziej ważnego- pogardę. Ty gardzisz, bo jako jedna z nielicznych gardzić możesz. Poprzez brak jakichkolwiek istotnych relacji społecznych jesteś wolna. Nie masz ograniczeń, bo nie masz uczuć. Nie utoniesz w rzece wyrzutów sumienia, twoje sumienie umarło, utopiłaś je z zimna krwią, z przyzwyczajenia. O nie, wybacz, zapomniałam, że to ja je zabiłam, Tobie brak było odwagi…i…poczekaj jak to się nazywa.. Wyrachowania. Masz za dobre serce, jesteś za miękka,…ale i to da się naprawić, wszystkiego da się nauczyć, jeszcze Cię upodlę dziecino, życie Cię upodli. Źle trafiłaś, może to niefart albo przeznaczenie, ale za dużo chciałaś wiedzieć i rozumieć. Chyba nie sądzisz, że stworzono was żebyście pojmowali? Bycie idiotą upraszcza sprawę, a Ty się wyrywałaś. I po co Ci to było maleństwo? Ech, chyba zaczynam się nad Tobą rozczulać, a obie wiemy, że nie ma, nad czym.
Ważne, że sprowadzając sumy twoich przeżyć do wspólnego mianownika dochodzimy do zgrabnego obrazu pewnego mglistego jegomościa z wyciągniętymi nogami i czapka zadumy. Trach! Olśnienie. Jegomość wstaje i turlając się równomiernie, niczym czekoladowopodobna kuleczka, owinięta w świąteczne sreberko winy.
Żyjesz po za czasem i przestrzenią jako kwadratowe koło. Kwadratowe koło jest wewnętrzną sprzecznością, czyli nicością, wielka czarną dziurą, bywającym niebytem bycia. Jesteś czarnym diamentem pesymizmu, zapamiętaj to sobie. Ding, Dang, dong?
Powstał, padł i odpłynął na papierowej łódce swojej wyobraźni, butelkowaty jegomość o lekko buraczkowatej mimice twarzy. Rytmiczna rąbanka codzienności…Nadmij się patetycznie i pęknij, wyniosłość to nie jest wzniosłość dziecino…
Nie umiesz żyć? Naucz się! Nie chcesz? Zmusimy Cię!

Opublikowano

Takie to jakieś... Masło maślane. Powtarzanie w kółko tego samego, tylko innymi słowami.
"...nie łudź się o odrobinę szczęścia w grze z losem…" = po "nie łudź się" warto byłoby napisać np nie łudź się, że grając z losem wygrasz odrobinę szczęścia. Chodzi o słowo "wygrasz, zdobędziesz uzyskasz itp. - Tego w tym zdaniu brakuje.
Generalnie fajnie, tylko właśnie za mało samodyscypliny, by nie powtarzać tych samych treści.
Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaczęło się zaraz po jedenastej wieczorem. Na TVP śpiewał akurat Zenek Martyniuk kiedy Teresa zwróciła mi uwagę, że chociaż dzisiaj mógłbym się okazać dżentelmenem. Obruszylem się nieco i zapytałem o co jej konkretnie chodzi. O taniec debilu, odpowiedziała zaczepnie, patrząc się na mnie ponętnie. O taniec ? dopytalem. Tak, o taniec w sylwestrowy wieczór, odpowiedziała już nieco łagodniej. Wstałem więc z fotela ale delektowałem się dalej w duszy głosem Zenka Martyniuka. Zatańczysz, zapytałem. Tak, odpowiedziała. Więc wziąłem tę kobietę od prawie dwóch lat bez nogi w ramiona i zacząłem kręcić się po pokoju. Akurat śpiewała Cleo znana bardziej jako twarz MediaExpert. Muzyka głośniej i kręć się żwawiej, zarządziła Teresa. Dałem telewizor na full, nogą kopnąłem stolik aby zrobić więcej miejsca i szczerze mówiąc porwał mnie ten anormalny taniec. Chwileczkę, krzyknęła Teresa. Zanieś mnie pod szafę. Więc tam ja zaniosłem a sam poszedłem się odlać do kibla. Po minucie wróciłem i zobaczyłem Teresę siedząca okrakiem na wózku inwalidzkim, ozdobną zaskakująco pięknie. Miała na sobie kupioną lata temu na ciuchach suknię strojną z czasów chyba jeszcze wiktoriańskich. Jedwabna, przeszywania złotą nicią z akcentami dzikich zwierząt futerkowych. Wziąłem ją w ramiona. Ten taniec..... Dość powiedzieć, że z tańcem przenieśliśmy się na korytarz . Telewizor huczał jakąś muzyką latynoską. Wtedy ich zobaczyłem. A więc sąsiadów z dziesiątego piętra co produkują buty na Warszawskiej, sąsiada z szóstego piętra co ma sklep z alkoholami w Galerii, jakieś dwie kobiety pachnące Diorem, cudną dziewczynę o przepysznych oczach, kilku sąsiadów z żonami i jednego młodzieńca w butach typu szpilki ale takie od Blachnika. Około pierwszej w nocy było może już trzydzieści osób. Na schodach stały cztery stoliki okolicznościowe zastawione sałatkami, baleronami , grzybkami, ciastami i alkoholami rozmaitymi. Czego tam nie było. I szampany francuskie i słodkie wina z Bordoux i to znamienite roczniki 1967 i 1972.  I likiery włoskie . Widziałem też baniak z bimbrem. Nie wiem czy to dla smakoszy czy może do innych celów. W ostatnim momencie kiedy jeszcze rozumiałem rzeczywistość dostrzegłem  na półpiętrze ósmego piętra leżąca Teresę. Poznałem ją po nodze. To znaczy po braku nogi. Nie wiem czemu trzymała w ręku sandał chociaż na żywej nodze miała fioletową szpilę. Po co ? Ale byłem już zajebiście naprany i musiałem przycupnąć na balkonie nieznanych mi  ludzi z siódmego piętra. Obudziłem się po czwartej. W całym bloku huczała jedna i ta sama muzyka z Polsatu. Wszystkie telewizory ryczały aż poszły szyby w oknach na czwartym i szóstym piętrze. Tańczyłem aż oprzytomniałem  na tyle, że przypomniałem sobie o Teresie. Zataczając się poszedłem do domu. Drzwi otwarte na oścież. W kuchni zerwane szafki kuchenne, drzwi od lodówki całkiem urwane. To co rzuciło mi się w oczy gdy wszedłem do łazienki to muszla sedesowa stojąca w zupełnie inny miejscu niż to stać miała w zwyczaju dotychczas. W dużym pokoju zerwana prawie częściowo podłoga. Teresy nie było. Gdy zszedłem dwa piętra niżej  ten co ma fabryczkę butów zaczął mnie całować. Chciał w usta ale go odepchnąłem.  Mieciu, gdzie Teresa ?  Ona jest super, krzyknął zataczając się na kawałku balustrady walającej się na korytarzu. Jest chyba na dachu, dodał spuszczając oczy. Więc zacząłem się piąć po schodach w górę. Teraz dopiero zobaczyłem co tu, w Sylwestrową noc się stało. Stalowe balustrady na schodach powyrywane i pogięte leżały niczym pajęcze nitki. Na korytarzach wanny, kabiny prysznicowe, taborety, kozetki, pierzyny, obrazy, sterty żarcia i  dwie kompletne choinki. Pijane sąsiadki leżały w pozach świadczących o tym że było im dobrze. Ta co ma oczy powabne jak cholera spała z deską sedesową na głowie. A jak ona chrapała ? Mój Boże. Kiedy wypuszczała powietrze klapa deski unosiła się zawadiacko. Dotarłem na dach. Właz wyrwany z kawałkiem dachu, papa zdarta do gołego betonu. Rozejrzałem się bo już świtało. Właz z płachtami papy, piorunochronem i dwoma kominami leżał pod laskiem kawim. Na dachu leżały pijane kobiety i mężczyźni. Trzech policjantów patrolowych których wezwał ktoś z ulicy Kilińskiego żalący się na hałas z naszej ulicy. Jak powiedział mi sąsiad co ma sklep z alkoholami, który wlazł na dach za mną szukając swojej matki i babci w jednym powiedział, że jak ci policjanci przyszli na interwencję to wypili chyba ze trzy litry niebieskiego Johnny Walkera. A pili tak jakby nigdy nic więcej w życiu nie robili. Złapałem Teresę pod pachy. Ona w pijackim amoku kopnęła mnie jedyną jaką ma nogą w krocze. Zawlokłem pijackie truchło do chałupy i rzuciłem na kanapę. Wtedy usłyszałem syreny. I pogotowia i straży pożarnej i policji. Kopniakiem zatrzasnął drzwi. Spojrzałem w lustro w łazience. Podbite oko, wianek ze sztucznych kwiatów na głowie i włosy łonowe pomalowane farbą olejną na ryży kolor. Ale nic mnie tak nie dziwi jak to skąd wzięło mi się w dupie pawie pióro. Naprawdę tego nie rozumiem. To przecież dziwne. Chyba dziwne.
    • Tutaj umów się nie negocjuje, o czym mówi prawdziwa zasada swobody umów (umowy latają sobie wolne i dowolnie napisane i albo taką podpisujesz, albo idź sobie). Rzecz jasna o powyższym fakcie miałem nigdy nie wspominać (choć wszyscy to wiedzą i widzą i tak robią), co wymogli na mnie w kontrakcie, ale ów kontrakt nie był pisemny i nie przy świadkach, więc go sobie zgrabnie ominąłem. Ot tak, nie przestrzegłem. Efektem tego naszego solidarnego nieposłuszeństwa (a może to posłuszeństwo jest właśnie?) jest między innymi niniejszy fragment prozy, którą nazwać by można było śmiałą prozą życia w dzisiejszych czasach. Nic, zupełnie nic już nikomu, nigdy i nigdzie nie podpiszę, a już z całą pewnością nie czegoś, co tak pięknie i skrupulatnie i wielostronnie najdrobniejszym maczkiem jest napisane (wiadomo, że nawet nie do odczytania, nie wspominając o rozumieniu całości).    Warszawa – Stegny, 14.03.2025r.
    • ubię się bawić słowem, gdy piszę moje wiersze, coś zabarwić, gdzieś zgubić i wrzucić pierwsze słowo, nowego wersu, na początku kolejnego a w następnej strofie wrócić do słowa pierwszego   lubię się posłużyć wymyślnym epitetem, jak okrutny zbój, posłuży się kastetem, lubię coś powtórzyć, gdzieś dodać metaforę bo ona czyni wiersz niemal magicznym tworem   nierzadko słowo trzeba zmienić na potrzeby wiersza, kot kotkiem się staje, o kocura mniejsza najgorzej się dzieje, jak zabraknie przesłania wtedy, pomiń wierszyk, no już, bez wahania
    • @MIROSŁAW C. Dziękuję i pozdrawiam

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Alicja_Wysocka Tak. Dziękuję za odwiedziny
    • Lekkość bytu   W banale bytu wyśpiewują pieśni O życiu, jakie im się nigdy nie śni, Gdzie sen spokojny rzadki to rarytas, O spokój serca nigdy się nie pyta. Nie pyta nawet nigdy się o troski, Ani o żywot, czasem taki szorstki I chropowaty może też być talent, Lecz koniec końców nie obchodzi wcale.   I nie chce wiedzieć – w mordę jego bity – Jakby tu nie bić świętej pospolitej, A pospolity człek niech zbiera kości, Kością po śmierci mogiłę wymości.   Wymości sobie, bo był człek to zdolny, Kiedy powróci lekkonogi z wojny, Jednakże wojny, tak  gadają wszędzie, Czasem za wiele, czasem jej nie będzie.     Marek Thomanek 15.02.2025    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...