Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Elfi łucznicy naciągnęli strzały na cięciwy. Deszcz chłostał wojowników w plecy, pchając na chordy wrogów. W pierwszym szeregu wojsk przeciwnika stali ludzie, wykrzykując już teraz bluźnierstwa w stronę twierdzy Shanheavel. Wiatr hulał między delikatnymi murami miasta, goniąc ostatnie, liście, szarpiąc krzewy i rododendrony. Ulice były jednak puste. Ani jeden ptak nie skrył się w koronach drzew rosnących za bramą twierdzy, jakby wszystko, co żywe, przeczuwało grozę oplatającą naród elfów. Jakiś cień padł na ich krainę. Ludzka zaraza wkradła się w życie, niszcząc, mordując, gwałcąc, nie zostawiając za sobą nic oprócz ruin
i zgliszczy. Elfi piechurzy stali spokojnie, oczekując na sygnał swojego dowódcy. Płytowe zbroje zmatowiały w deszczu. Na równinie po wykarczowanych przez ludzi puszczy tysiące istot gotowało się do rzezi. Namoknięta gleba zrobiła się zdradliwa. Ludzie zapadali się po kostki w błocie. To jednak nie ostudziło ich zapału. Na polu rozległ się zgrzytliwy dźwięk uderzeń. Ludzie walili swoimi żelaznymi mieczami o tarcze, skandując przy tym okrzyki walki. Nikt w elfim wojsku się nie poruszył. Miasto zamarło w oczekiwaniu.

Areana pociągnęła chłopca. Padał z nóg, ale dzielnie szedł dalej. Nie marudził, nie kwilił. Zwalniał tylko kroku, coraz bardziej i bardziej. Gdzieś z boku usłyszała uderzenie stali
o drewno. Drzewo zakwiliło żałośnie, kiedy trysła z niego złota krew. Ludzie nawoływali się miedzy sobą. „Gamaliel miał rację” pomyślała, unosząc chłopca, kiedy natknęli się na spróchniały pień drzewa. „Są jak niedźwiedzie. Idą, tratując, wiecznie głodni i spragnieni”.
-Lanjelinie, pospiesz się!- mocniej ujęła palce dziecka. Był taki słaby. Długa, zdobna koszula nocna postrzępiła się i zabrudziła. Chłopiec miał nieobecny wyraz twarzy, rozbudzonymi oczami obserwował obce drzewa, nieznany las.
-Chcę do domu…- pisnął cicho. Znów go uniosła i susem pokonała strumień dzielący puszczę na pół.
-Tak, wiem. Już niedługo…- odparła, nie wypuszczając go już z ramion. Ludzie byli blisko. Słyszała ich oddechy, świszczące, głośne. Oddechy drapieżników, które wpadły na ślad swoich ofiar. Zatrzymała się. Od dawna podążali jej tropem. I chociaż stąpała ciszej niż zając, nie zostawiając prawie żadnych śladów, Lanjelin był wciąż dzieckiem. Dzieckiem nieporadnym, niedouczonym, nie przygotowanym na to, co miało nadejść.
-Lanjelinie…- przytuliła go do siebie, gładząc jego czarne loczki, zawijające się w delikatne pierścienie. Chłopiec spojrzał na nią.
-Biegnij ciągle na wschód.- rozkazała, zaciskając palce na jego ramionach.
-Na wschód…-powtórzył, nie rozumiejąc.
-Tam gdzie słońce wstaje, Lanjelinie.- wskazała gęsty matczyniec.- Nie zatrzymuj się, Lanjelinie. Nie zatrzymuj się, póki nie zobaczysz wierzy z białego marmuru. Wieża będzie lśnić. Lanjelinie.- ucałowała go w czoło. –Teraz biegnij, Lanjelinie.
Chłopiec zawahał się. Gdzieś za jej plecami rozległ się odgłos łamanych gałęzi.
-No już, biegnij!- popchnęła go lekko do przodu. Ruszył, ale wciąż wolno. Patrzyła na niego, kiedy się oddalał, aż czarna czupryna całkowicie nie zniknęła w cieniu wysokich paproci.
Dopadli ją od tyłu. Zdążyła dobyć krótkiego noża i zadać jeden cios. Człowiek jęknął
i zwalił się na ziemię. Rękojeść wysunęła się z dłoni Areany. Drugi z ludzi zwalił ją na ziemię, rozdarł suknię, rozszarpał dekolt.
-Gońcie gówniarza!- rozkazał swoim ziomka. Miażdżąc pod stopami okutymi w żelazo gałęzie, ruszyli w ślad za dzieckiem.

Opublikowano

Poza zwykłym dla mnie czepnięciem się literówek i ortów, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na dalsze losy. :)

Ale - szczerze mówiąc - na razie Twoje opowiadanie wygląda jak każda książka fantasy. Bardzo mało widzę ogółem oryginalnych opowieści osadzonych w tym świecie. I sądzę, że bardzo trudno jest osiągnąć taki efekt. Można pomyśleć, że Reuel Tolkien wyczerpał już ten temat.
Dlatego też rzuciłam pisanie fantasy kilka lat temu...
Ale oczywiście Ciebie nie zniechęcam. Pisz. Może się mylę co do Ciebie. Poza tym - przecież nie do tegom ja stworzona, coby ludziom mówić, co pisać mają... ;) A ja wręcz zachęcam do tworzenia fantasy - wszak bardzo lubię te klimaty. I czekam na coś ciekawego. :)

Tak więc - jak już mówiłam - czekam na dalszy ciąg. :)

Pozdrawiam, R.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...