Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zgrabnie o niczym


asher

Rekomendowane odpowiedzi

*
Jest nic. Ale jak to? Nic to coś, czego nie ma. Jak zatem może być? Lecz faktem jest, że jest.
Racją jego bytu jest bowiem paradoks. Paradoks był na początku i będzie na końcu. I wówczas wszystko stanie się jasne. Paradoksalność jest najlepszym dowodem na istnienie, a przy tym inspiruje i zaciekawia.
Nic. Albo może ciemność. Tak jest łatwiej, bo nie trzeba posługiwać się obecnością paradoksu. Zatem ciemność. Gęsta, nieprzerwana, nieskończona, obca, chłodna, lepka, obojętna, czarna, mechaniczna, trudna, mdła, archetypowa.
To doskonałe odbicie ciemności pierwotnej, która jest prymarna w stosunku do wszystkiego, co zaszło potem. Towarzyszą jej bezruch i cisza. Całą trójką stanowią preludium wszelkich form - nawet jeżeli owe formy ostatecznie okażą się jedynie zmyśleniem.
Najprostszą i wyjątkowo upowszechnioną metodą oswajania rzeczywistości oraz podstawowym warunkiem jej czytelności jest dwoistość, biegunowość, logika przeciwstawności. Zresztą to nie tylko metoda oswajania, lecz przede wszystkim warunek unaocznienia się świata. Być może istniał on w ciemności, bezruchu i ciszy, jednakże w żaden sposób nie można było tego stwierdzić. Dopiero światło ruch i dźwięk scharakteryzowały jego obecność, nadając mu określoną zmysłowość.
Pierwsze trzy składniki prymarnej opozycji mogły istnieć bez niczyjego wkładu czy wysiłku (choć przecież świadomość domaga się przyczynowości), ale ich biegunowe odpowiedniki musiały i muszą mieć dysponenta, siłę sprawczą. Ktoś musi posyłać światło, nadawać ruch i wywoływać dźwięk - tu: światło literackiego opisu, charakterystykę ruchu i słowne odpowiedniki dźwięków. Bez wątpienia czyni to Autor. Czy Autor to ja, czy jestem tylko autorem? Siedzę w wygodnym fotelu, pykam z fajki i zerkam co jakiś czas w okno, z którym raz po raz migają samotne głowy przechodniów. Wodzę za nimi oczami, usiłując dopatrzyć się w nich czegoś ciekawego, interesującego, innego.
Co więc robi we mnie świat, który starał się będę napocząć? Przecież w nim nie ma większego znaczenia, jakiej jestem rasy, ile mam lat, w jakich czasach żyję, z kim śpię, czy się upijam, czy jestem neurotykiem, czy egoistą, co jem, kim w ogóle jestem... Świat, który się wyłania z ciemność mojej głowy, jawi się, bo jest mi to niezbędnie potrzebne. Jego zaistnienie poprawia mi samopoczucie, reguluje mój stan psychiczny, zaspokaja zagrożone długim milczeniem ego.
Skubię siwą brodę i poprawiam niezbyt dobrze dopasowane okulary. Zacząłem - to dobry znak. Ale po dobrym początku zawsze przychodzi refleksja, czy warto to pisać dalej. Staram się w być w kontakcie z literaturą, jej trendami i przemianami, a co za tym idzie próbuję nadążyć za tym, co się dzieje. Zyskałem świadomość niezwykłych możliwości tworzywa, lecz utraciłem niewinność. Z jednej strony obmyślam strategię tekstu, narracji oraz prezentacji świata przedstawionego, z drugiej czuję dyskomfort z powodu przerywania strumienia świadomości, stosowania dygresji i zabaw formalnych. I tak sobie myślę, drodzy panowie i panie, że może my nie potrafimy pisać inaczej. Może tak daleko odbiegliśmy w poszukiwaniu i eksperymentach od elementarnych zasad literatury, że jesteśmy w stanie tworzyć wyłącznie w ten sposób. Powieść klasyczna, klasyczne opowiadanie to dla nas zadanie ponad siły. Zaczynamy regularnym strumieniem, ale już po paru chwilach męczy nas to i sięgamy po zestaw zapasowych narzędzi - żonglowanie, zabawę, autotematyzm i metajęzykowość. Może to nie literatura, lecz my doświadczamy zjawiska wyczerpania ciągłym poszukiwaniem źródeł wyczerpania w jej łonie.
Siedzę sobie wygodnie. Herbatka z sokiem malinowym smakuje, jak rarytas. Miesza się z zapachem dymu, który jeszcze niedawno pykał z mojej fajki, tworząc ciekawą mieszankę smakowo-zapachową. Mój mały pokoik jest, niczym wszechświat. Nie bardzo potrafię to wytłumaczyć, jednak nie opuszcza mnie to przekonanie. Matylda ( jest dla mnie gospodynią, kochanką i najlepszym przyjacielem) wyszła jakieś pół godziny temu, pozwalając mi wrócić do rozkosznego leniuchowania, czyli pracy intelektualnej. Czyste myślenie niczemu tak naprawdę nie służy. Jest hedonistyczną przyjemnością. Dopiero myślenie twórcze, do którego musimy się zmuszać, przyjemnością nie jest, chociaż czasami bywa i nią. A gdyby tak nie notować, nie pozwalać wywierać myślom presji na sobie, puszczać myśli na wiatr. Niech przepadną. Tak naprawdę nikogo to nie obejdzie, czy któryś z nas napisze daną książkę, opowiadanie, wiersz, czy esej. Piszemy je przede wszystkim dla siebie i tylko to się liczy. Drapię się w głowę. Zmęczyło mnie to rozmyślanie. Niech pióro pracuje samo.
Ciemność.
Jakaś postać poruszyła się w mroku. Informacja ta nie nadeszła jednak w postaci wizualnej, lecz w formie zrazu rzadkiego, później coraz częstszego szurania. W dźwięku tym nie sposób było usłyszeć niczego charakterystycznego poza tym, że niewątpliwie zaistniał. Przez chwilę mogło się wydawać, że to duch albo upiór i dopiero, gdy rozległo się ochrypłe mruknięcie, teza o gościu z zaświatów przestała być prawomocna. Tak mogła chrypieć tylko istota ludzka - żywa, tętniąca pracą białka i wody, osamotniona w swej biologicznej strukturze przez zdolność do abstrakcyjnego myślenia. Wszechobecna ciemność nie pozwalała jednak stwierdzić, jak wygląda i kim jest. Człowiek ów po prostu tam był, okryty całunem anonimowości i drapał się w pokąsaną przez komary łydkę. Nie sposób również było stwierdzić, gdzie się znajdował, albowiem wszystko wokół zdominowane było przez ciemność.
Zgrzytnął stary zamek, zajęczały dawno nie oliwione zawiasy i do środka wdarł się snop jasnego światła, odsłaniając fragment zakurzonej podłogi. Zbudowano ją ze świeżych, pachnących desek, lecz czas poddał ją ciężkiej próbie, której nie zniosła najlepiej. Próchnica i korniki nie miały dla niej litości, toteż, kiedy ktoś postawił na niej stopę, ugięła się z żałosnym westchnieniem.
Pomieszczenie okazało się magazynem, pełnym wieszaków ze starymi, dziwacznymi strojami oraz zdezelowanych mebli - od zydelka do trzydzrzwiowej szafy.
- Zaświeć - mruknął mężczyzna w kraciastej koszuli z zakasanymi rękawami, który spowodował skrzypienie podłogi.
- Niby jak - odparł jego towarzysz, stary mężczyzna w pobrudzonym fartuchu - Tu nie ma światła.
Stanęli na środku składziku i rozejrzeli się uważnie.
- Biurko tam, a stolik pod ścianę - zakomenderował pierwszy.
Najpierw wnieśli wielkie, obite skórą biurko, potem wrócili po stolik, którego śmiesznie powykrzywiane nogi czyniły podobizną pokracznego owada. Nie zauważyli leżącego na drewnianej ławie mężczyzny, bo nie przewidywali, że ktokolwiek mógłby tam przebywać. Miał bladą, zapadniętą twarz i był przeraźliwie chudy: garnitur wisiał na jego ramionach, niczym u stracha na wróble. Zaciskał mocno powieki, jak gdyby nie był w stanie znieść bijącego od drzwi blasku. Dopiero, kiedy mężczyźni wyszli, otworzył oczy i ziewnął przeciągle. Znów panowały wokół niego egipskie ciemności, toteż położył się, jak przedtem. Przez następny kwadrans nic się nie działo, ale potem mężczyzna ponownie usiadł. Kolejne pół godziny spędził w tej pozycji, by wreszcie wstać. Ledwie trzymał się na niepewnych, jak u niemowlaka nogach. Kości trzeszczały mu niemiłosiernie, więc wykonał kilka podstawowych ćwiczeń, żeby się rozruszać. Kiedy w dostateczny sposób opanował sztukę chodzenia, podszedł do drzwi i szarpnął klamkę. Okazało się, że mężczyźni, którzy go obudzili, zapomnieli zamknąć je na klucz, bo gdy natarł na nie siłą, ustąpiły bez większego oporu. Zapobiegawczo zacisnął powieki, lecz światło nie uderzyło w nie po raz drugi. Za drzwiami panował bowiem półmrok, łagodnie cieniowany przez ścienne lampki. Zza na pół zasuniętej kurtyny widział rząd pustych foteli. Deski sceny skrzypiały, protestując przeciwko jego krokom, ale nie zwracał na to uwagi i sunął w kierunku przerwy w kurtynie, której płótno wyglądało na bardzo zużyte. Pociągnął nosem. W powietrzu unosił się skwaśniały zapach potu, nikotyny oraz skwaśniałych perfum. Od razu pojął, że niedawno byli tam inni. Wychylił się nieśmiało przez szparę w kotarze i ku swemu zaskoczeniu, ujrzał jakiegoś bosego człowieka w rozchełstanej koszuli. Osobnik ów stał na skraju sceny i wpatrywał się w sobie tylko znany punkt widowni. Scena wyglądała, niczym zapuszczony magazyn. Walały się po niej papiery, puste butelki i szczątki jedzenia. Tuż za zgarbionym mężczyzną stało krzesło z wyściełanym suknem siedzeniem i wysokim oparciem. Mężczyzna nagle odwrócił się i rozejrzał nieobecnym wzrokiem po całej scenie.
- Pytam o siebie... - odezwał się nagle chropowatym głosem - Pytam siebie i pytam każde napotkane stworzenie. Żywe, martwe i nieożywione. Nie pytam o świat. Widzę go, czuję go, ale częściowo, w przejawach, wyglądach, fragmentach... Nie mogę powiedzieć, że jest, nie mogę powiedzieć, że go nie ma. Nie pytam o innych. Jawią się, lecz czy istnieją. Mówią: jestem. Wiedzą na pewno. Dlaczego ja nie mogę zrobić tego samego? Dowiedziałem się, że jest ktoś, kto zna odpowiedź na wszystkie pytania. Tyle że on jest na zewnątrz, poza horyzontem moich myśli i kontekstem moich rozważań. Jego kontekst przerasta mój, choć go warunkuje... Nie mamy do siebie dostępu, więc nie mogę powiedzieć, że jestem. Nie tutaj. Nie na podstawie tego, czym dysponuję. Nie wiem nawet czego mi brakuje do określenia mojej pełni. Muszę szukać...
Powiedziawszy to wszystko, pochylił głowę, skurczył się i zastygł bez ruchu.
- Czuję się dokładnie tak samo - nasz bohater podbiegł do niego i chwycił go za ramiona - Bez przeszłości, bez historii... Śniło mi się, że mnie nie było. Nie, że mnie już nie było, tylko, że mnie jeszcze nie było. To dziwne. Była chyba przestrzeń i był czas. A ja nie powstawałem powoli, w mozolnym procesie wyłaniania się z chaosu. Powstałem gotowy. I oto jestem: uformowany, skończony, w pełni władz fizycznych i umysłowych. - wyciągnął do tego człowieka rękę, on jednak nie zareagował w żaden sposób - Nazywam się... nazywam się... no, jak się nazywam? Hieronim.
Mężczyzna, który uraczył go swoim dziwacznym monologiem, odwrócił się raptownie i odszedł za kurtynę.
- Hej! - zawołał za nim Hieronim - To nieładnie tak traktować innych.
Zagadnął mnie pan. Halo?
Ruszył za nim zdecydowanym krokiem. Za kurtyną znajdowały się małe drzwi, ale okazało się, że są zamknięte. Zagniewany Hieronim odwrócił się na pięcie i wrócił na scenę, na której tymczasem wygaszono resztę świateł. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej, postanowił jednak nie wybuchać zbyt wcześnie złością, bo nie był pewien, czy nie czeka go coś bardziej stresującego. Nie wiedział gdzie się znajduje, nie widział skąd się tam wziął, ba, nie wiedział nawet kim jest. Jego wiedza z konieczności ograniczała się do konstatacji tego, czego nie wie, co zaczynało go bezbrzeżnie irytować. Zeskoczył ze sceny i ruszył wzdłuż rzędów foteli. Żadne z drzwi prowadzących do foyer nie dały się otworzyć, toteż w pewnym momencie stracił cierpliwość i jął walić w nie pięściami. Potem, kiedy rozharatał sobie kostki palców, poczęstował drzwi nogą, nic jednakże sensownego nie osiągnął. Poza tym, że sobie ulżył i że niespodziewanie ktoś się pojawił po drugiej stronie. Słysząc chrobotanie klucza w zamku, podskoczył, jak porażony prądem, po czym rzucił się do panicznej ucieczki. Światło latarki dopadło go, kiedy zdążył wspiąć się na scenę. Całkowicie oślepiony, zakrył oczy rękami i odwrócił głowę.
- Ja wszystko rozumiem, proszę pana, byle w granicach rozsądku - wymamrotał zgięty w pół, siwowłosy staruszek w uniformie portiera - Już trzy godziny po spektaklu. Umawialiśmy się ostatnio, że nie ma buszowania po teatrze w nocy, tak czy nie?
Hieronim powoli odwrócił się w jego stronę. Staruszek opuścił nieco strumień światła, aby nie razić go w oczy. Spotkali się w połowie drogi.
- Nie przypominam sobie - bąknął zawstydzony Hieronim i asekuracyjnie wyciągnął ku niemu dłoń.
- Aaa... - staruszek uścisnął mu rękę z serdecznym uśmiechem - Pan statysta. Zamknęli pana przez przypadek. Zaraz pana wypuszczę. Strasznie mnie irytują bohaterowie sztuk. Jeszcze długo po spektaklu biegają po teatrze i hałasują.
- Żyją własnym życiem? - zapytał zdziwiony Hieronim.
- Właśnie - przytaknął w zacietrzewieniu portier - Niektórym udało się wydostać i teraz mamy na zewnątrz istne szaleństwo.
We foyer panował zupełnie inny klimat. Było przewietrzone, a poza tym na planowanych białą emulsją ścianach wisiały portrety artystów sceny. Minęli pustą szatnię i dyżurkę portiera, zatrzymując się dopiero przed wielkimi drzwiami wyjściowymi. Staruszek spojrzał na Hieronima łagodnymi, wodnistymi oczami i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Pan tutejszy?
I nagle Hieronim przestraszył nieludzko. Przerażał go nieznany świat na zewnątrz, własna nieświadomość i zagubienie. Wolał zostać. Cofnął się o krok i zatrzymał rękę portiera, która zamierzała wsunąć wielki klucz do zamka.
- Ciągu dalszego nie będzie - powiedział grobowym głosem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

chciałem przeczytać do końca i skomentować, ale nie przebrnąłem nawet 3 zdań...

po tym : " Paradoksalność jest najlepszym dowodem na istnienie, a przy tym inspiruje i zaciekawia."

stwierdziłem , że nie dam rady...

Mam tyle wspólnego z filozofią, co Robert Kubica z szachami, ale kiedyś, na zajęcia z Gatunków Dziennikarskich, pan redaktor Niczyporowicz przyniósł tekst do analizy, który był zlepkiem wyrazów, w połączeniu nic nieznaczących, ale owszem,ładnie brzmiących... i mam pieprzone Deja Vu,

gratuluję pomysłu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...