Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pająk kończyła właśnie pakować kanapki do wytartego harcerskiego plecaka. Ptolemeusz nie robił nic. Siedział tylko i spoglądał, to na dziewczynę, to na ekwipunek, to za okno. Pająk była jedynaczką. Ptolemeusz był jedynakiem. Ona była dla niego jak siostra. On był dla niej niczym brat. Byli przyjaciółmi od zawsze, chociaż na początku swojej znajomości nie szczędzili złośliwości temu drugiemu. Kiedy wspólne zainteresowania wyszły na jaw pojawiły się głośne dyskusje i ciche, poufne rozmowy.
Ale świat ich nie akceptował. Ich świat, młody, dojrzewający, dorastający, który zmądrzeje, ale najpierw pokoloruje ich znajomość. Ptolemeusz miał kłopoty z zachowaniem tajemnicy,
a koledzy klasie kpili z faktu, że nie dobrał się dziewczynie do majtek. Pająk opowiadała koleżanką o przyjacielu, chcąc zastąpić nim nieobecnego chłopaka, zostawiając znajomym pole do rozmyślania i koloryzowania. Żadne nigdy nie przyznało się drugiemu do tego.
Pająk i Ptolemeusza łączyły różnice. Ona była jasną blondynką, on szatynem. Jej oczy były niebiesko-szare, jego brązowo-zielone. Byli równi wzrostem, oboje chudzi, przy czym Ptolemeusz zdawał się być pozbawionym mięśni. Na dokładkę Pająk była starsza o całe dwa lata od Ptolemeusza.

Skończywszy pakowanie zarzuciła plecak na ramię. Chłopiec natychmiast wstał. Pająk krzyknęła pożegnanie do rodziców Ptolemeusza i wyszli na podwórko. W milczeniu przeszli do bramy, tonąc w żwirku i wzbijając pył. Nogi poniosły ich tak dobrze znaną, polną ścieżką, między ścianami kwiatów, zboża i chwastów. Nawet o tak późnej porze nad złotem wysokiej trawy migotały bielinki oraz małe, blado niebieskie motylki i rusałki pokrzywnik. Raz nawet kuna rzuciła brunatnym cielskiem w zaroślach. Szli jednak nadal, w milczeniu, sadząc długie kroki młodymi nogami. Dzięki temu w ciągu pięciu minut kluczenia po wydeptanych przez turystów ścieżkach znaleźli się przed lasem. Ciemno-zielona tafla drzew szumiała zapraszająco, przechylając się i rozchylając, jakby chciała wciągnąć Pająk i Ptolemeusza do swego wnętrza. Weszli bez wahania, chociaż groza zmierzchu i wyciągające się cienie przyprawiły ich o dreszcze. Nitki wyobraźni snuły już swe sieci. Pająk nasłuchiwała szelestów i kroków. Wzrok miała słaby, w czym nie pomagały jej nawet okulary. Węch stępił się przez liczne przeziębienia, dlatego nie potrafiła zaciągać się powietrzem jak inni. Pozostał jej słuch, wyostrzony do maksimum, czuły na najmniejsza zmianę w szumie liści i ocieraniu się igieł. Ptolemeusz zaś miał doskonały wzrok i tylko jego używał, ignorując obecność swoich sporych uszu. Wzrok ten jednak lubił pokazywać mu obrazy z jego myśli, szare potwory bez twarzy, które chciały wyssać z niego życie.
Dlatego Ptolemeusz mówił. Mówił dużo, w większości bez sensu, byle tylko zagłuszyć przeraźliwe wycie strachu w swoim wnętrzu. Pająk zaś przystąpiła do szybszego marszu, pokonując szybkimi skokami całe metry. Po drodze zbierała wszelkie możliwe drewno. Nie chciała w nocy wchodzić do lasu. Ptolemeusz poszedł za jej przykładem, starając się nie stracić z oczu dziewczyny, a jednocześnie nadążyć w gromadzeniu chrustu. Doszli do urwiska, niezbyt wysokiego, ale stromego, osuwającego się przy każdym przypływie
i odpływie. Zrzucili drewno i zjechali na plecakach po piasku i ziemi, hamując na wyrastających ze ściany korzeniach i kępach trawy.
-No to jesteśmy…-westchnął Ptolemeusz, otrzepując dżinsy z piasku.

Pająk rozpaliła ogromne ognisko. Jego wielkość trochę przerażała dziewczynę, ale na szczęście nie mogli zaprószyć ognia na plaży.
-Już tylko trzy miesiące.- westchnął chłopak. Szczeciniaste, przypominające zszarzałą czekoladę, sterczały na wszystkie strony. Słup iskier wystrzelał co chwilę z ognia i opadał na nastolatków. Pająk podała mu kanapki.
-To aż trzy miesiące.- poprawiła go z uśmiechem, zatapiając zęby w jedzeniu. – Wiesz, wakacje to okres przemian. Wierzono, że noc przesilenia letniego jest właśnie tym szczególnym momentem. Kiedy pąk przemienia się w kwiat, a chłopiec w mężczyznę…
Ptolemeusz zakrztusił się gwałtownie. Dziewczyna zignorowała go.
-Zmieniam się co roku. Wiem…widzę to. Wyczuwam swoją zmianę, wiem, na czym polega ta odmiana, jednocześnie nie umiem jej sprecyzować.
-Jak dla mnie nic się nie zmieniłaś.- mruknął chłopak, z apetytem konsumując spóźnioną kolację. –A propos, czy dzisiaj nie jest noc Przesilenia Letniego?
Pająk wbiła wzrok w morze, przyglądając się wstęgą piany gnanej ku plaży. Raz czy dwa przeleciały nad nimi mewy. W tej okolicy były rzadkim widokiem. Podążały dalej na Północ, w stronę dużych, nadmorskich miast, gdzie podbierały ryby z kutrów lub korzystały
z hojności turystów. O dwudziestej drugiej mieli zobaczyć pokaz fajerwerk ze statków. Niebo ciemniało, zostawiając po sobie smugi koloru brzoskwiniowego i karmazynu.
-Tak, jest…- powiedziała w końcu. –Wybrałam ją, bo tak boisz się ciemności…
Ptolemeusz zarumienił się po czubki uszu i z zawziętością przeżuł kolejny kawałek bułki.
Pająk uśmiechnęła się półgębkiem.
-Oby to nie była nasza wspólna przemiana…-pomyślała, dorzucając suche gałązki do ognia, aż zaskwierczało, a w niebo uniosły się kolejne iskierki, błyszcząc złoto obok pierwszych gwiazd.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Leszczym refren chyba najlepszy z tych dotychczasowych 
    • Czy będziesz jeszcze kiedyś wspominać o naszej wspólnej zabawie w podchody — które odnajdzie większą odwagę, które podejdzie do drugiej osoby?   Tak bardzo grzeczni, tak bardzo młodzi, tak nieśmiali, jak słońce za chmurką, z nadzieją ciągłą, że wyjdzie ponownie, i znowu oślepi, i znów oczy mrugną.   Czasami niebo chmurzyło się wieczność, a gwiazda, co świecić mi miała za oknem, zamiast znów wyjrzeć, zmierzała w ciemność, oślepiać innych swym blaskiem przelotnym.   Lecz jak daleko by nie uciekła, dnia kolejnego znów mnie witała, a będąc w jej blasku, czułem z nią jedność — była czymś więcej niż wodór i skała.
    • Wszystko jebło. Nie runęło – roztrzaskało się na milion kawałków, a ja zostałam w epicentrum chaosu, zalana ogniem własnej pustki, lodem, który wbija się w kości.   Cisza krzyczy. Każdy oddech wbija się w płuca jak tysiące ostrzy. Każda myśl, każde wspomnienie, każdy cień – rozrywa serce na kawałki, które nie chcą się już złożyć.   To była miłość. Cała, prawdziwa, dzika i pełna nadziei. Oddałam wszystko, co miałam, serce, które biło dla Ciebie, każdą cząstkę siebie, każdy uśmiech, każdą noc, każdy dzień.   A Ty odszedłeś. Nie było ostrzeżenia, nie było słowa. Tylko pustka, która zalała wszystko, co kiedyś miało sens. Świat stracił kolory, dotyk, smak – została tylko dziura, w której kiedyś mieszkała miłość.   Moje oczy patrzą w nicość, szukają ciebie w odbiciach, w cieniu, w każdej drobnej rzeczy. Dusza pali się od środka, rozrywa mnie chaos uczuć, które nie mają gdzie uciec.   Każdy ruch, każdy oddech, każdy dźwięk jest ciężarem, który miażdży ciało i serce. Wszystko, co kochałam, co dawało poczucie bezpieczeństwa, rozprysło się nagle, zostawiając tylko ból i tęsknotę.   Próbuję oddychać, próbuję iść dalej, ale pustka jest oceanem, który wlewa się do płuc, zalewa serce, kruszy każdy krok, ciągle przypomina, że to, co kochałam całym sercem, już nie wróci.   Wspomnienia wracają i szarpią mnie wciąż. Nie mogę ich odrzucić, nie mogę ich wymazać. Każdy uśmiech, każdy dotyk, każdy wspólny moment – wszystko wbija się we mnie i pali od środka.   Już wiem, że nic nie będzie takie samo. Nic nie wypełni pustki, która została po miłości, która była całym moim światem, która dawała sens i nadzieję, a teraz pozostaje tylko echo w sercu.   Ból we mnie nie jest cichy. Nie jest mały. Jest jak tsunami ognia i lodu, zalewające wszystko, co kochałam, co dawało choć cień poczucia bezpieczeństwa.   To nie mija. Jest we mnie w każdej komórce, w każdym oddechu, ciągle szarpie, pali, wypełnia chaos, ciągle przypomina, że wszystko, co kochałam całym sercem, roztrzaskało się w proch i pył.   I mimo że nic nie mogę zmienić, ciągle próbuję istnieć wśród ruin, ciągle próbuję znaleźć choćby ścieżkę, która pozwoli przetrwać kolejny oddech, bo nawet w tej pustce, ta miłość, choć utracona, wciąż mnie definiuje, wciąż mnie kształtuje, wciąż mnie boli.
    • tylko walizka terkocze mi znajomo w tym obcym mieście szczerbatymi frontami kpią nawet kamienice
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...