Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Taka Wystawa


Timo Boll

Rekomendowane odpowiedzi

Jakoś ciężko mi teraz dokładnie określić dzień w jakim się to stało, a porę dnia tego tym bardziej, jednak sama wystawa niezaprzeczalnie wydarzyła się w moim życiu, choć piętna założonego przez organizatorów chyba do końca w nim nie odbiła. Trudno tak dokładnie to określić, bo ani zbytnio nie patrzyłem, ani nie słuchałem eksponatów (poza tym jednym, co tak treściwie i krótko; a i tym jeszcze jednym co tak z polotem), ale takie mam wrażenie i mnie jako mnie niełatwo coś na to poradzić.

Jasno było na pewno, a może też i wtorek, gdy szedłem przez park nieduży, otaczający mieszkanie, w którym nie dane mi nigdy było posiedzieć, telewizji pooglądać ni radia posłuchać. Na staw patrzyłem i szumu śmieci przelatujących z wiatrem nieopodal słuchałem. No jak co wtorek, chociaż środami i sobotami też się mnie zdarzało przechadzać tamtędy, ale w sobotę nikt wystawy by chyba nie organizował, bo ludzie się do parku w stawie kąpać by przyszli i wystawcom przeszkadzali zdecydowanie. Słońce świeciło przez chmury, ale nie takie co to jak się człowiek patrzy to od razu myśli, że zaraz deszcz na niego spadnie i zastanawia się czy zdąży dobiec do przystanku autobusowego, a po drodze roztrząsa czy bardziej zmoknie jak biegnie czy może jakby szedł krokiem spokojnym, tylko zwykłe chmury, jakie w audycjach radiowych o pogodzie określają jako lekkie zachmurzenie. Oczu mrużyć nie musiałem, także widziałem wszystko jasno i wyraźnie jak na osobę o wzroku zmęczonym od patrzenia, bo przecież starałem się patrzyć od początku życia, a już na pewno od początku życia takiego świadomego, co to wiedziałem kiedy i jak. Kapelusz zdjąłem bo mimo chmur ciepło było, a do tego w kapeluszu tak jakoś się niedobrze czułem alejkami parku spacerując, podczas gdy na ławce znajomek bez kapelusza na głowie siedział, bo ten przed nim z drobniakami paroma w środku egzystował. Ja do niego - czy sam sobie drobniaków nawrzucał, czy się za robotę wziął, a jeśli tak czy na ubranie nowe czy może bilet kolejowy potrzebuje, a ten mi nagle (ja się nie spodziewałem), że po drugiej stronie stawu jest wystawa, co trzeba pewnie płacić, ale warto bo eksponaty ciekawe i nieprędko będzie okazja coby je zobaczyć, a już na pewno nie w tym parku niewielkim.

Drobniaka rzuciłem, łyka pociągnąłem i chwili nie czekając polazłem na stawu drugą stronę, bo mimo iż jasno to nie tak wcześnie wcale, a płacić nie będę jak na wszystko popatrzeć nie mogę. Znajomek posiedział na tej ławce jeszcze chwilę, ale drobniaka mojego wyciągnął i egzystencję kapelusza przed nim przerwał a rozpoczął obok, od strony kosza na śmieci co mu łobuzy dno oderwali. Jak za drzewa się chowałem to siedział jeszcze ale się uśmiechał w taki sposób, że kto jak kto, ale ja to się przestraszyłem nie lada. Duży był, brodaty, z okiem szklanym i zębami bez wyjątku złotymi, a smarki Straszydło na niego mówili, co mu się nawet, nawet wydawało. Dla mnie nie było to wcale ot takie sobie, zwłaszcza że brama wystawy zaczęła już się z wolna zza krzaków wyłaniać a za nią ludzi mrowie nieprzebrane, chociaż sobotami niektórymi więcej mi się zdawało. Kapelusz na głowę naciągnąłem, poły marynarki otrzepałem, papierosów w kieszeniach poszukałem (nie znalazłem, pewnie znajomek co go dzieciaki Straszydłem nazywają by miał, ale ja się trochę wracać do niego obawiałem) i do bramy, elegancko z drągów olbrzymich zaimprowizowanej podszedłem jak gdyby nigdy nic.

Tak się mnie jako mnie przynajmniej wydawało, że prezentuje się nadzwyczaj okazale stojąc przy bramie i czekając na biletera coby mi udostępnił wejściówkę, podczas gdy tłumy przechodziły, mijały mnie nie zwracając uwagi na zapłatę za oglądanie wystawy. Zrozumienie się pojawiło w postaci Organizatora, co pod wąsem się uśmiechał niemrawo , a oczami strzelał w elegantkę oglądającą eksponaty, jawnie aż do bólu i mówił mi przy tym, że wystawa darmowa i jak mam ochotę to niech wchodzę, a jak nie mam to po co bramę zastawiam tak że zainteresowani nie bardzo mają jak przejść, a nawet się trochę (tak matka z dzieckiem na ręku jemu zgłosiła) się mnie obawiają w tym kapeluszu, co to niby ma już swoje lata i dziur trochę. Ja kapelusz lubiłem, ale zdjąłem bo żal mi dzieci co na rękach są noszone, przez matki, które ludzi porządnych do mundurowych (Organizator munduru nie miał, ale surdut bordowy, a w klapie medal) zgłaszają, że się ich boją niby. Mam owszem znajomków, co gęby mają, że sam się boję na ławce z nimi siedzieć, ale ja jako ja się do nich żadną miarą nie zaliczam a nawet gdybym chciał to zaliczyć bym się nie mógł. Organizator dalej w elegantkę strzelał oczami i ostrożnie się do niej zbliżyć usiłował, czego ta nie zauważała, bo gdyby zauważyła to jak nic by się zaczerwieniła i albo uciekła w tłum się schować, albo się sama do Organizatora zbliżać rozpoczęła.

Papierosa w drugiej kieszeni znalazłem, ale tytoniu się z niego tyle wysypało, że było jakbym pół papierosa palił, że niby podniosłem z podłogi przez któregoś z wizytantów wystawy niedopalonego, czy zabrałem mniejszemu i słabszemu, że niby już nie chciał. Nie było przyjemnie jak się patrzyli z obrzydzeniem, a kapelusz do tego mi wypadł przy bramie gdzieś i na pewno tłum go zadeptał tak, że mu jeszcze lat przybyło. Się z nim w myślach pożegnałem, ostatnie krople dymu połknąłem i słońcem zachęcony a uśmiechem znajomka wciąż zaniepokojony, kroki ku eksponatom skierowałem, bo mi jeszcze zamkną tę wystawę i nic już sobie nie pooglądam.

Eksponaty rozstawione były jeden po drugim naokoło placyku małego co w sobotę się na nim ustawiał wózek z watą cukrową, ale ja nigdy nie kupowałem bo się potem broda kleiła i ciepła wodą trzeba było płukać żeby jakoś wyglądała. Sporo ich było co niemiara, a tak zmyślnie Organizator wykombinował, że najnowszy z samego brzegu a potem już tylko starsze aż do najstarszego. A jak się nowy pojawiał, to się wszyscy o jedno miejsce do tyłu przesuwali, a ten najnowszy stawał na podnośniku pierwszym z brzegu i mówił co miał do powiedzenia.

Posłuchałem pierwszego, ale mówił, że lubi nasz park, a to nic ciekawego przecież nie jest, bo ja też nasz park lubię i przecież nie po to się na wystawę wybrałem, żeby słuchać, że eksponat, co przypominał chudego chłopaka jacy chodzą po parku ale w nocy i z dziewczętami raczej, a nie sami tak ja czy moi znajomkowie, mówi na temat lubienia tego parku przez niego jako niego. No to się zacząłem przesuwać wolno zgodnie z tym jak mnie to mrowie co to raz narastało, a innym razem jakby się przerzedzało całkowicie posuwało, a tak to sprytnie było, że koło wszystkich eksponatów mogłem je mijać, ale nie wszystkie musiałem słuchać, bo tak jak tamten chudy na przykład - nic zajmującego nie mówili.

Stanąłem sobie tak niepozornie jakby z boku troszkę, pożałowałem, że tego papierosa niekompletnego w całości połknąłem, i się przysłuchiwać zacząłem elegantce co to Organizator na nią okiem strzelał przy drągowej bramie, co teraz już jej widać nie było bo krzaki mi zasłaniały całkiem tak jak stałem. A elegantka o chłopcu, synku swoim najpewniej z takim polotem opowiadać rozpoczęła, że aż mnie łzy pociekły i nie tylko mnie ale i wizytantom wszystkim niemalże co stali przy mnie przed tym eksponatem. Tylko chudy co już z podnośnika zlazł krzywił się i obraźliwe jakieś słowa starał się połową gęby wypowiadać ale ja i kilku chłopów jeszcze, się krzywo patrzyło na durnia, więc zamilkł, jak od niego oczekiwano. A elegantkę wnet po ramieniu poklepywać zaczęto, ale ja się nie zdobyłem i nie klepnąłem bo ja tylko o tym chłopcu bym słuchał, a ciężko mi mówić o nim bo ani go znam, ani nawet na oczy widziałem.

Różniste eksponaty były na wystawie. Taki niewielki człowiek, ale z wąsem jak z obrazów starodawnych, krzyczał, że to niby go wszyscy oszukali, ale krzyczał chwilkę tylko, że zwalniać nawet nie trzeba było przy nim, to też się nasłuchał, od jednych, że go żadnym sposobem nie oszukali, od innych, że i owszem, od trzecich, że krzyczał za cicho, a kolejnych że w sam raz. Chyba na brata jego się potem natknąłem, bo wąs jak nic taki sam, a i wzrost równie nikczemny, ale oszustwo wykładał teraz tak dla mnie jako mnie nie do pojęcia, że słuchać się go nie dało i w końcu chyba nikt (ja na pewno!) nie słuchał, a na pewno nikt nie powiedział nic, a elegantka się nawet nie zatrzymała, bo chyba Organizatora wypatrywała. Zresztą mały z wąsem mówił i mówił, tak że się nic nie straciło, bo zawsze można było sprytnie się wycofać i to tak żeby nikomu nie przeszkadzać i posłuchać kawałka chociaż co ma do powiedzenia i nawet to się jako tako dało słuchać, ale to nie na wystawie przecież, ale w parku na ławce chętnie bym pogadał i o oszustwie mu wytłumaczył parę rzeczy.

I zatkało mnie w pewnym momencie, bo patrzę a tu dzieciaki krzyczą Straszydło! Straszydło! I faktycznie znajomka widzę mojego co egzystuje jako eksponat na nowym na samym początku podnośniku i opowiada że pomidorową z ryżem mu małżonka na obiad upichciła i że on ją tak lubi normalnie (pomidorową się znaczy, chociaż małżonkę najpewniej też), że mógłby jeść i jeść. No i ja już nie wytrzymałem i głośno w krzyk, że pomidorowa to z makaronem tylko no bo jakim cudem z ryżem, jak gołąbki na przykład. A chudy, wąsaci, elegantka i inni, że olaboga ale że z ryżem, a że z makaronem, a chlebem może i tak w kółko, jak jakieś nie wiadomo co. A znajomek mój na to, ze on z ryżem i już, a jak się nie podoba, to nie muszą podziwiać jego jako eksponatu i on sobie może iść i nie musi wcale być tu bo to przyjemne nie jest.

I nie wiem jak to się stało, ale mnie na podnośnik załadowali, i gapią się, jakbym miał coś niby powiedzieć, chociaż się przecież nie zgłaszałem żebym miał coś opowiadać. Ale tak patrzę na nich, a na znajomka najbardziej i jak widzę że te zęby swoje złote szczerzy a słońce się w nich jeszcze odbija, to mnie do łba przychodzi, że przecież jak pogadać będę chciał, to pogadam tam gdzie miejsce ku temu sprzyjające. Na ławce w parku. W mieszkaniu. Gdziekolwiek. A tu gadać trzeba bo to wystawa takiej natury i gadka moja ma być na tą wystawę specjalnie. Ze przecież on, Straszydło też by o pomidorowej normalnie nie dyskutował, ale jak wystawa co ma powiedzieć coś, no to mówi. I to widzę w jego pysku strasznym acz poczciwym, jak się z politowaniem uśmiecha, a zęby jego złote odbijają mnie na podnośniku. I nic nie mówiłem, a tylko oko szelmowsko mu puściłem, a jak się w odbicie w zębach gapiłem, to było jakbym puszczał do siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Owa stylizacja językowa nie jest poprowadzona konsekwentnie. Chciałeś chyba zastosować składnię łacińską, ale orzeczenie nie zawsze ląduje na końcu zdania (bądź części zdania), no i zdania nie rozpoczynają się od spójnika, a dodatkowo słowa typu ziomek lub coby dodatkowo burzą całe decorum. To raczej taki mix róznych stylistyk niezorientowany na coś konkretnego.
Jednak pomysł całkiem, całkiem... Poczekamy, zobaczymy, widoki na przyszłość są...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja nie odniosłam wrażenia, żeby bohater miał być profesorem filologii klasycznej... konsekwentnie prowadzona stylistyka nie oznacza dla mnie, że każde zdanie jest napisane tak samo i że jak łacińska składnia (ja się nie znam, nawet mi to do głowy nie przyszło!) to od razu klasyczne, niedzisiejsze słownictwo. Po prostu w całym tekście wypowiada się ten sam bohater, to widać, to dobrze. dla mnie ten bohater jest interesujący. tyle chciałam dodać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Asiu, co ma piernik do wiatraka? Ja nic nie wspominałem obohaterze. Autor tekstu zastosował pewien sposób pisania, który przypomina składnię łacińską tylko połowicznie. Raz jest orzeczenie na końcu wyrazu, raz go nie ma. Chciałem tylko napisać, że nie mamy tu do czynienia ze stylistyką, a co najwyżej z próbą jej wprowadzenia w tekst. Nie rozumiem jaki maił zamysł autora względem tego zabiegu.
powtarzam, ja nic nie pisałem o bohaterze. chyba źle zrozumiałaś mój koment:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Asiu, co ma piernik do wiatraka? Ja nic nie wspominałem obohaterze. Autor tekstu zastosował pewien sposób pisania, który przypomina składnię łacińską tylko połowicznie. Raz jest orzeczenie na końcu wyrazu, raz go nie ma. Chciałem tylko napisać, że nie mamy tu do czynienia ze stylistyką, a co najwyżej z próbą jej wprowadzenia w tekst. Nie rozumiem jaki maił zamysł autora względem tego zabiegu.
powtarzam, ja nic nie pisałem o bohaterze. chyba źle zrozumiałaś mój koment:)


To ma do wiatraka, że cały tekst jest wypowiedzią bohatera. Dlatego moim zdaniem to źle, że nie napisałeś nic o bohaterze, kiedy pisałeś o jego sposobie wypowiadania się. Bohater wypowiada się ze swoją własną świadomością i takim językiem, na jaki go stać. To, że lubi wykręcać zdania stawiając orzeczenie na końcu nie musi mieć nic wspólnego ze składnią łacińską. Rozumiesz o co mi chodzi? Gdyby to był tekst trzecioosobowy, to możnaby mówić o czymś takim, o czym Ty napisałeś, ale to jest napisane w pierwszej osobie, ktoś to mówi, opowiada, nie stylizyje swojej wypowiedzi świadomie na łacińską składnię, to autor stylizuje mowę bohatera na jego własną, indywidualną. Może źle używam słowa "stylizacja"... chodzi mi o to, że tekst jest napisany w specyficzny sposób, właśnie przez te wykręcanie zdań. Ok, zaczynam się powtarzać, to znak, że trzeba skończyć wypowiedź :P pozdrawiam ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no dobra

albo się zapędziłeś , albo ja jestem na tyle głupim niedouczonym, realistą, że nie rozumiem co to za wystawa. Przynajmniej z treści nie wynika, czym ona jest, albo ja naprawdę tego nie pojmuję...
Jeśłi druga opcja jest tą właściwą to prosze o wyjasnienie.

Na starcie zawiało ukochanym Becketem....wiesz : "Jestem w pokoju mojej matki. Teraz ja tu mieszkam. Nie wiem jak się tu dostałem, może karetką pogotowia, w każdym razie jakimś pojazdem. Ktoś mi pomógł. Sam bym nie mógł." ... ale to był tylko taki wiaterek, wiatereczek, lekki powiew, choć styl masz zbliżony, trzymaj się tego kierunku.

1)choć piętna założonego przez organizatorów chyba do końca w nim nie odbiła. - mnie uczono, że coś może swoje piętno odbić na czymś... a nie w czymś.

2) Jesteś niekonsekwentny.

Jakoś ciężko mi teraz dokładnie określić dzień w jakim się to stało, a porę dnia tego tym bardziej(...) Jasno było na pewno, a może też i wtorek,

3) egzystuje jako eksponat - lubisz to słowo, bo pojawia sie ona wcześniej, ale egzystować to znaczy żyć, w globalnym znaczeniu ze wszystkimi problemami włącznie, nie można egzystować jako eksponat. Można go zastępować, sprawiać wrażenie sztuczności , ale nie egzystowac jako eksponat.

4) , że pomidorowa to z makaronem tylko no bo jakim cudem z ryżem, jak gołąbki na przykład. ????????????????????????????????????????????????? - że co ?

Początek zapowiadał coś fajnego, potem jednak wszystko siadło, nic się na tej wystawie (dziwnym pakrku) nie wydarzyło, prawdę mówiąc nie wiem o czym to jest...a ten szyk , o którym mówili moi poprzednicy, w takim nagromadzeniu jest męczący...

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...