Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Promienie BC


seweryng

Rekomendowane odpowiedzi

Sulimir Chrzaszcz znowu zabrał się do wynajdywania. Taka już jego natura. Zazwyczaj siedziałem w takich momentach cicho, czekając co z tego wyniknie. Tym razem jednak gdy zawłaszczył mój stary, ulubiony, powyciągany w łokciach sweter, miarka się przebrała.

- Sulimir, co robisz? – złamałem panującą od kilku godzin ciszę.

Sulimir popatrzył na mnie, przez podrapane szkła tanich okularów pływackich. Moich okularów!!

- Promieniowanie braku chęci. – odpowiedział i jak gdyby nic wrócił do wypychania kawałkami swetra drewnianej skrzynki po winie.

Nie pytałem o nic więcej. I tak by nie odpowiedział. Na tyle to go już poznałem. Kiedy wynajduje, można podpalić dom, i tak nie zauważy. Trzeba tylko trzymać bezpiecznie kluczyki od stacyjki domu. Bo gotów się jeszcze gdzieś rozbić nieprzytomny, a remonty kosztują, sami wiecie.

W ciągu kilku następnych dni, zbierał i montował różnorakie komponenty zakupione w sklepie dobroczynnym albo tez znalezione przy drodze. Plastry lepiku, szklane rurki, porcelanowe miseczki. Rozlutowywał kawałeczki transmiterów satelitarnych i łączył je klejem sączącym się wolno z pistoletu. Podsłuchałem jak mamrocze pod nosem coś o braku przewodów, więc zacząłem mieć baczne oko na różne urządzenia domowe. I tak nie udało mi się dopilnować wszystkiego i którejś nocy kabel od pralki po prostu wyparował. Przez chwilę wahałem się, czyby go po prostu nie dofinansować i tym sposobem uchronić resztę wyposażenia, kiedy ogłosił koniec prac.

Odetchnąłem z ulgą i zażądałem demonstracji. Na nic się zdały jednak moje prośby, bo jak się okazało to jeszcze nie był całkowity koniec. Teraz trzeba było zebrać tak zwaną, „substancję podstawową”. Przez następne kilka tygodni Sulimir i sonda pobierawcza stanowili nierozerwalną parę. Zaczął od wielkich firm-biur, napęczniałych od braku motywacji. Zakradał się w godzinach obiadowych do kibelków pracowniczych, zaskakując przysypiające na sedesach rozleniwione jednostki. W dziale inżynierskim nadstawiał ucha na polecenia wykonania dokumentacji, o której wiadomo, że nikt jej nigdy nie przeczyta. Pojawiał się za plecami obarczonego takim zadaniem delikwenta, szybki ruch sondą, klik, klik i odchodził zadowolony pozostawiając ogłupiałego inżyniera na obracanym krześle. Dobrą stronę całego przedsięwzięcia stanowił zapewne fakt, że osoba pozbawiona znaczącej ilości substancji podstawowej zabierała się natychmiast do pracy, wykonując ochoczo, najbardziej nawet niewdzięczne zadania.

Prawdziwą kopalnią okazały się jednak dzieci różnych znajomych. Przyczajony w ich pokojach, czatował na celowo pozostawione bez opieki, sam na sam z nieodrobionymi lekcjami, pociechy. Jeden chłopiec, syn nauczycielki, obarczony obowiązkiem obsługi dmuchawy wsysająco-porządkującej, przez cale sobotnie popołudnie dostarczył ilości materiału niespotykanego nigdzie indziej. Klik i zielona, gęsta, klejąca substancja spływała do słoja.

***

W końcu przyszedł dzień, w którym Sulimir zdecydował, iż substancji wystarczy i trzeba wypróbować aparaturę. Zapuściliśmy długo nieużywane silniki kierunkowe domu i pofrunęliśmy do miasta nad stadion. Zmuszony byłem prowadzić, Sulimir bowiem trzymał kurczowo w objęciach promiennik, coś przypominającego swym kształtem budę pokurcza stepowego, obwiązaną kocem z siatką wystających drutów uwalanych w lepiku.

W odruchu przyzwoitości wybraliśmy mecz niezbyt ważny. Nieliczne gromady kibiców, skupione w grupkach niemrawo wymachiwały balonikami. Najwyraźniej sympatycy zespołów nie mieli zbyt wysokich oczekiwań, i o to nam chodziło. Sulimir otworzył drzwi od garażu. Aparat zamruczał, pisnął, po czym zielonkawe, niemal niewidoczne promienie omiotły boisko.

Z początku nie dało się dostrzec wyraźnego efektu naszych działań. Moneta została rzucona, po czym...zawodnicy zachwiali się lekko. Jeden od niechcenia kopnął piłkę, zatrzymała się w odległości kilkunastu metrów. Piłkarze drużyny przeciwnej przez chwilę zachęcali się wzajemnie do podjęcia kroków zmierzających do zmiany położenia piłki. Nikt jednak nie kwapił się podbiec. Sędzia usiadł na trawie i leniwymi ruchami ręki wlepiał żółte kartki za granie na czas. Po chwili kartki wypadły na trawę i utworzyły kolorowy wieniec opasujący jego osobę. W tym czasie zawodnicy jednej z drużyn, próbowali powołać komisję mająca rozstrzygnąć optymalne cele krótkookresowe oraz zasadność gry jako takiej. Cała sprawa upadła jednakże z braku chętnego do sporządzenia notatek. Kilkanaście minut później stwierdziliśmy, że nic się już tu ciekawego nie wydarzy, zebraliśmy manatki i odlecieliśmy żegnani pokrzykiwaniem wnerwionych trenerów.



Wracaliśmy w szampańskich humorach, wyśpiewując na głos refreny znanych piosenek. W tym całym uniesieniu źle skręciłem i do tego pod prąd. Na nieszczęście kątem oka zarejestrowałem gmach policji, z wolna wytaczający się z cienia rzucanego przez wielka, lewitująca platformę reklamową. Sulimir miał refleks, to mu trzeba przyznać. Usłyszałem znajome mrukniecie i podążający naszym tropem gmach stanął w miejscu, aby po chwili spłynąć na majaczący gdzieś w dole trawnik. Tam tez pozostał, nie okazując więcej zainteresowania naszym przewinieniem.

***

Dobry nastrój Sulimira ulotnił się po paru tygodniach. Chodził osowiały, jadł mało, często się zamyślał. Wiedziałem, ze przejmuje się tym, że nie udało mu się wynaleźć praktycznego zastosowania swojego wynalazku. Podsuwałem mu różne pomysły, które kwitował zazwyczaj zniecierpliwionym parsknięciem. Kupiłem nawet kilo szlamu piaskowego. Normalnie dałby się pokroić za szlam a teraz nic, napoczął opakowanie, pogrzebał w nim trochę rurką aby w końcu odsunąć go od siebie. „Jest źle” – pomyślałem.

Może i dałoby się znaleźć gdzieś jakąś pokręconą cywilizację potrafiąca uczynić użytek z promieni BC, jednak, jak zostałem uświadomiony, nie działają one na organizmy zbyt odmienne w swej konstrukcji. Dopuszczalna jest nieznaczna różnica, dotycząca nie więcej niż trzech, czterech splotów. Mackanie odpadli wiec w przedbiegach. Trochę nadziei pokładaliśmy w Lorgach z układu psiny. Zaprosiliśmy jednego na obiad, ale tylko potłukł nam naczynia, w Lorgach jak się okazało zamiast braku motywacji promienie wywołują nieznaczną agresję.

Sulimir zagłębił się w atlasach i rocznikach gwiezdnych. Którejś nocy obudziło mnie szturchanie w ramię.

- Znalazłem – wykrzyknął.

Szczęśliwym adresatem wynalazku okazała się mało zbadana, lekko opóźniona cywilizacja ziemska. Do tej pory pozostawali, co prawda, poza zakresem oficjalnych kontaktów, ale za to w pobliżu przebiegał Lorgański szlak pocztowy. Zapakowaliśmy aparat w zgrabne pudełko, Sulimir dołączył krótką instrukcję dotyczącą umieszczenia go gdzieś na orbicie geostacjonarnej w pozycji aktywnej i fruuu.

Zanotowałem sobie w pamięci, aby zarezerwować zawczasu kilka tygodni wakacji w kalendarzu. Za kilka setek lat trzeba będzie się przecież wybrać, aby zobaczyć co też ziemianie zrobili z wynalazkiem Sulimira...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

.. !!! dobre, wyraźnie widać wpływy guru polskiej SF, coś jakby czytać dzienniki gwiazdowe ;), wyraźnie rzucającą się różnicą jest jednak odniesienie do rzeczywistości, jakże trafne ;) zwłaszcza w przypadku polskiej rzeczywistości, dobry kawałek utrzymany w stylu mistrza, Stanisława L. oczywiście…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...